Z rozrzewnieniem wspominam
czasy, kiedy mój dziadek czytał mi relacje lotników z I Wojny Światowej (której
był uczestnikiem), z wszystkich jej frontów. Dlatego też nazwiska takich jej
asów, jak m.in.: Guinemera, Foncka, de
Brichamboute’a, de Boulangera, de la Fregoliée’a czy Garrosa z jednej strony oraz von
Richthofena, von Wobesera, von Budeckego, Goeringa czy Wissemanna z drugiej strony frontu były mi dobrze znane. Ale
najbardziej interesowały mnie opowieści o sterowcach – zwanych także
krążownikami powietrznymi – których rajdy bombowe skutecznie blokowały i
terroryzowały Londyn oraz inne miasta Ententy. Był to przedsmak tego, co
zafundowała ludziom II Wojna Światowa: bombardowanie otwartych miast, naloty
dywanowe i burze ogniowe wywoływane przez bombardowania napalmem czy białym
fosforem, że wspomnę tylko Warszawę, Antwerpię, Cowentry, Hiro, Londyn, Drezno
i w końcu Hiroszimę oraz Nagasaki, które zniszczyły płomienie już nuklearnego
ognia... A to wszystko zaczęło się od wynalazku niemieckiego hrabiego Ferdynanda von Zeppelina (1838-1917).
Le Dixmude, USS Acron i inne...
Na temat dziwnych
katastrof sterowców pisałem już na łamach Nieznanego Świata, wspomniałem wtedy
o katastrofie sterowca SLX w 1916 roku i LZ-59
w 1918 roku, a także przypomniałem o przyczynach katastrofy największego
ówczesnego sterowca LZ-129 Hindenburg, który spłonął w 1937 roku.
Ciekawym tutaj jest
przypadek katastrofy sterowca Le Dixmude – dawnego LZ-14,
która wydarzyła się w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia 1923 roku, a która
przypomina dokładnie tragedię sterowca SLX. Sterowiec ten spłonął nad
Morzem Śródziemnym u brzegów Sycylii. Z 52 osobowej załogi znaleziono tylko
jedno ciało. NB, okoliczności tej katastrofy także stanowią kalkę wypadku
sterowca SLX... (=> J. du
Plessis – „Zeppelin Le Dixmude” – na stronie - http://perso.wanadoo.fr/c.i.e.l/index.htm)
Mimo tak autorytatywnego stwierdzenia redaktorów książki, z której wziąłem tą
tabelkę – nie można stuprocentowo stwierdzić, że był to tylko zwykły pożar w
powietrzu, który przed masowym zastosowaniem niepalnego helu był prawdziwym
utrapieniem baloniarzy... (=> Antologia – „Ludzie przestworzy”, Warszawa –
Poznań 1932)
W okresie powojennym
zdarzyło się kilka katastrof, które pochłonęły sporo ofiar: amerykański
wojskowy ZRS 4 Akron w 1933 - 73 ofiary (3 osoby przeżyły), francuski
wojskowy Dixmude (ex niem. LZ 114 / L 72) w 1923 - 50 (52?)
ofiar (nikt nie przeżył), angielski cywilny R 101 w 1930 - 48 ofiar
(6), angielski R 38 w 1921 - 44 ofiary (6), niemiecki cywilny LZ
129 Hindenburg w 1937 - 36 ofiar (13 z 36 pasażerów, 22 z 60 osób
załogi, w tym kapitan Ernst A. Lehmann
(1886-1937), 1 osoba z 228-osobowej obsługi naziemnej; 61 osób będących na
pokładzie przeżyło!) – pisze na swych stronach internetowych polski znawca
przedmiotu – Mariusz Wojciechowski.
(=> M. Wojciechowski – „Sterowce niemieckie w latach 1900-2000” na stronie -
http://www.mars.slupsk.pl/fort/sterowce.htm)
Do tego należałoby dodać jeszcze 30 ofiar katastrofy radzieckiego sterowca SSSR
W-6 Osoawiachim, która zdarzyła się w 1938 roku w czasie akcji
ratowniczej podjęcia Papaninowców z kry lodowej, o czym już pisałem na łamach „Nieznanego
Świata.”
I mimo tych wszystkich
katastrof i ofiar, sterowcami wciąż interesują się konstruktorzy lotniczy. W
czasie II wojny światowej nie odegrały one zbyt ważnej roli, poza służbą
patrolową ZOP na wodach terytorialnych USA. Po wojnie sterowce powoli wracają
do łask – jako latające reklamy i latające dźwigi. Są tańsze w eksploatacji i
ekologicznie bezpieczniejsze od samolotów. Wożą turystów i towary w co
atrakcyjniejszych rejonach świata. A w latach 80. ubiegłego stulecia ponownie
zwrócili na nie uwagę wojskowi amerykańscy w ramach reaganowskiego programu SDI
– czyli Wojen Gwiezdnych i ich radzieccy przeciwnicy w ramach sowieckiego
programu wojny w Kosmosie.
Sterowiec bojowy na niskiej orbicie...
...i w akcji - tutaj odbija promienie wysokoenergetycznego lasera i kieruje je w cel, którym może być np. ICBM czy stacja kosmiczna lub satelita... (SuperExpress)
Sterowce
na „cichym froncie”...
Sterowce w dobie lotów
kosmicznych? – zapyta ktoś – przecież to anachronizm. A jednak US Navy nadal je
wykorzystuje, jako latające platformy do prowadzenia radiozwiadu i śledzenia
okrętów podwodnych. Informacje o tym podała rosyjska gazeta „Prawda” w swym
internetowym wydaniu anglojęzycznym z dnia 29 października 2005 roku, gdzie
pisze się wprost o tym, że amerykańskie sterowce szpiegowskie będą śledziły
chińskie i irackie okręty podwodne. No i rzecz jasna wszystkie inne, jakie
znajdą się w polu widzenia ich urządzeń detekcyjnych. (=> „USA develops
gigantic airships to spy on Chinese and Iranian submarines” na stronie http://english.pravda.ru/science/19/94/379/)
Ale pierwsza informacja o tym napłynęła do Centrum Badań Zjawisk Anomalnych ze
Szwecji. Przekazał ją nam już w 1992 roku znany szwedzki ufolog – Clas Svahn z UFO Sverige i zamieścił ją
na łamach „UFO-Aktuellt”. Artykuł ten został zamieszczony przeze mnie w „Nieznanym
Świecie” i dlatego przypomnę tylko najważniejsze fakty.
Wydarzyło się to wszystko
w dniu 23 sierpnia 1991 roku, w godzinach 19:00-19:15, w okolicach miasta Umeå
na północy Szwecji. Kilkoro świadków zauważyło przelot jakiegoś dziwnego,
cygarokształtnego obiektu, który nadleciał z południa i skierował się na
północ. Towarzyszył temu dźwięk przypominający pracę silników spalinowych. O
przelocie tego CNOL-a powiadomiono policję i ufologów z UFO Sverige.
Dochodzenie podjęła nawet szwedzka policja polityczna – SÄPO. Jego rezultaty
były znikome. Udało się ustalić, że ów CNOL leciał na niewielkiej wysokości i
nikt poza świadkami w Umeå go nie widział.
No bo nie mógł, bowiem ten
CNOL leciał zbyt nisko, by wyłapały go radary systemu OPL, a poza tym trasa
jego przelotu przebiegała nad odludnymi terenami Norrlandu i Norwegii, nieco na
zachód od 20ºE – na północ. Po drugiej stronie jego trajektorii znajdował się
punkt znajdujący się nieco na wschód od północnego cypla Gotlandii, gdzie
znajduje się centrala szwedzkiego radiowywiadu i radiokontrwywiadu – FRA.
Idealne miejsce obejmujące swym horyzontem radiowym wszystkie radzieckie bazy
Bałtyckiej Floty – od Wismaru w NRD po Wyborg w ZSRR. Ktoś mógłby zapytać, po
co to wszystko: centrala FRA plus sterowiec US Navy czy NSA. Odpowiedź jest
prosta – sterowiec ten dozorował bazy Bałtyckiej Floty ZSRR, Polskiej Marynarki
Wojennej (Polska była już wtedy suwerennym krajem, ale na jej terenie
znajdowały się radzieckie bazy wojskowe aż do 17 września 1993 roku) i
enerdowskiej Volksmarine der DDR dlatego, że w Moskwie w dniach 19-22 sierpnia
1991 roku trwał dziwny pucz triumwiratu Janajewa-Pugo-Kriuczkowa
wymierzony przeciwko rządom pierwszego prezydenta ZSRR Michaiła S. Gorbaczowa. W opisywanym czasie wszystkie szyfry i kody
do „atomowego guzika” prezydenta ZSRR znajdowały się w rękach puczystów i w
każdej chwili groziła nam III Wojna Światowa. A zatem stanowiska dowodzenia i
bazy Floty Bałtyckiej trzeba było monitorować na okrągło. Satelity obiegają
Ziemię raz na 60-90 minut, samoloty szpiegowskie poruszają się bardzo szybko i
są łatwo wykrywalne. Sterowiec może całymi dniami wisieć nad akwenem czy
terenem, na dużej wysokości i dzięki technice stealth jest on niemal
niewidoczny dla stacji r/lok. 22 sierpnia sytuacja w Moskwie została opanowana
przez Borysa N. Jelcyna i sterowiec
mógł wrócić z dozoru do bazy...
To był tylko przykład
zastosowania sterowców na współczesnym „cichym froncie”. Przypadków tego
rodzaju jest zapewne więcej, tylko ludzie nie zwracają na nie uwagi.
CNOL nad Rogowem sfotografowany 30.VII.2004 r. i jego rekonstrukcja
...
i projekcie High Frontier
SDI, High Frontier czy po
prostu Gwiezdne Wojny, to ukochane dziecko Ronalda
Reagana (1911-2004) czterdziestego prezydenta USA. Zakładał on powstanie
kosmicznej tarczy obronnej przed radzieckimi, chińskimi czy koreańskimi ICBM,
które zostałaby wystrzelone w kierunku Ameryki w przypadku konfliktu jądrowego.
Zainteresowanych odsyłam do odpowiedniej literatury politologicznej i
technicznej, która przechodziła swe prosperity zarówno na Wschodzie jak i na
Zachodzie w latach 80. XX wieku. Polecam zwłaszcza prace prof. dr inż. Zbigniewa Schneigerta (1910-1998) – „Zagrożenie
z Kosmosu”, Warszawa 1986 i „Broń i strategia nuklearna”, Warszawa 1984; Jerzy Markowski – „Czas gwiezdnych
wojen”, Warszawa 1986, i in.
Sprawa odżyła zarówno za
sprawą wspomnianego powyżej artykułu w „Prawdzie”, jak i w niektórych naszych
tabloidach. (=> „Super Express” z dn. 2005-11-09) Ukazano w nich niektóre
projekty systemów broni kosmicznych, w tym także kosmiczne sterowce. O ile
wierzyć autorom z „Prawdy”, to sterowiec taki jest budowany według projektu
Walrus HULA przez koncerny Lockheed Martin Corp. oraz Aeros Aeronautical
Systems Corp. Ma to być latający na granicy stratosfery kolos o zasięgu 22.000
km, jego payload waha się w granicach
500 do 1.000 ton, zaś jego właściwości lotne umożliwiają mu nieprzerwany lot w
czasie dwóch tygodni!
Inny projekt wylansowany
przez JP Aerospace zakłada, że będzie to ogrom o długości 1.800 m, którego
pułap podróżny wynosi 30-40 km, ale docelowo będzie on w stanie wyjść na niską
orbitę wokółziemską i posłużyć jako wahadłowiec docierający do ISS!
Byłaby to również doskonała platforma startowa dla niewielkich rosyjskich
pojazdów kosmicznych typu Klipper czy amerykańskich X-33,
X-34, itd. – a zatem byłaby to alternatywa dla programu SSTO. Wszak
taki sterowiec unosiłby się już w górnych warstwach jonosfery i najgęstsze
warstwy atmosfery byłyby pod nim, a co za tym idzie – startujący pojazd
kosmiczny miałby do pokonania tylko grawitację Ziemi...
Sprawa jest już znaną od
mniej więcej połowy lat 60., kiedy to zakładano, że rakiety będą startowały nie
z naziemnych platform startowych, ale z górnej stratosfery, gdzie będą
windowane przez ogromne balony stratosferyczne aż do wysokości 40 km, gdzie
panują warunki zbliżone już do kosmicznych: gęstość powietrza wynosi 1 g/m³,
temperatura ok. 0ºC, a zatem start takiego pojazdu byłby o wiele łatwiejszy.
Próby takie przeprowadzano w USA i ZSRR. (=> Twarowska – „W głębinach mórz i powietrznym przestworzu”, Warszawa
1969) Jedną z reminiscencji tego projektu był pomysł odpalania rakiet MX
z pokładu bombowców strategicznych B-52. Idea była bardzo prosta – B-52
wyciągał MX-a na wysokość 12-15 tys. metrów, a następnie wyrzucał rakietę
na spadochronie, która po ustawieniu się pionowo odpalała booster i pocisk
leciał już dalej samodzielnie. Prace nad tym trwały przez pierwszą połowę lat
80.
Autor twierdzi ponadto, że
nad podobnymi konstrukcjami o kształcie – uwaga!!! – dysku lub soczewki
pracowano w ZSRR już w połowie lat 70. ubiegłego stulecia, ale prace przerwała
śmierć głównego konstruktora i już do nich nie powrócono... Czyżby? We
wczesnych latach 90. rosyjskie czasopisma chwaliły się, że zbudowano tam
prototypowy sterowiec w kształcie soczewki, którego użyto jako latającego
dźwigu. Nad balonami-dźwigami pracowano już wcześniej – jak to powiedziałem
powyżej – i potwierdzają to obserwacje niektóre NOL-i znad Zalewu
Szczecińskiego w lecie 1967 roku i Tatr we wrześniu 1973 roku, gdzie widziano
konstrukcje latające o ogromnych rozmiarach, rzędu 100 m długości, wiszące na
wysokościach ok. 100 i więcej kilometrów nad Ziemią! (=> R. Leśniakiewicz –
UFO nad granicą, Kraków 2000) Podobne obiekty widziano także nad Bułgarią i
Węgrami i to w połowie lat 60., a zatem to wcale nie musiały być statki
latające Kosmitów, ale radzieckie czy amerykańskie rakietowe latające dźwigi!
Sterowce takie
najprawdopodobniej już istnieją i są testowane, także nad naszym krajem.
Dowodem na to mogą być zdjęcia wykonane przez pp. Ilonę i Mirka I., którzy bawiąc na urlopie we wsi Rogów k./Opola
Lubelskiego, późnym wieczorem 30 lipca 2004 roku, o około godziny 22:45,
sfotografowali dziwny obiekt lecący koło tarczy Księżyca ze wschodu na zachód.
Obiekt ten przemieszczał się bardzo powoli – jak określili świadkowie –
majestatycznie, co sprawiało wrażenie jego wielkiej masy i dużej odległości. W
świetle tego, co napisałem powyżej można domniemywać, że świadkowie
sfotografowali nie jakieś tam UFO, ale właśnie taki konkretny pojazd
przelatujący nad naszym krajem, na wysokości poza zasięgiem naszych radarów
OPL. Kto wie, czy te wszystkie obserwacje dziwnych ogni na naszym niebie, a
fale takich obserwacji CBZA odnotowywało już kilkakrotnie, mają związek nie
tyle z UFO, ale z próbami nowych rodzajów broni przeprowadzanymi w górnych
warstwach atmosfery i bliskiej przestrzeni kosmicznej? Wszak wiadomo – kto
dysponuje technologiami kosmicznymi jest w stanie zapanować nad światem, i
rywalizacja pomiędzy Supermocarstwami wcale się nie skończyła wraz z
zakończeniem Zimnej Wojny! Zmienił się tylko jej wymiar – z ziemskiego na
kosmiczny, a wszystkie cele pozostały te same: dominacja i władza nad
światem...
Do czego doprowadzi nas to
szaleństwo???
*
* *
Te słowa napisałem jeszcze w 2005 roku i jak dotąd, nie utraciły one niczego
ze swej aktualności, a wręcz na odwrót – zyskały! Zacznę od tego, że Zimna Wojna
trwa nadal – tylko trochę zmieniły się jej realia. USA nadal chce być żandarmem
świata i dorwać się do źródeł ropy i gazu na Bliskim Wschodzie – w tym celu
jednoczy się z islamistami w wysiłkach i obala w miarę świeckie rządy w
państwach tego regionu. Oczywiście robi to teraz przy pomocy krajów NATO i
zainteresowanych krajów regionu. Rosja i Chiny protestują przeciwko tej
polityce, bo mają tam własne interesy, a poza tym Chińczycy pchają się do
Afryki – gdzie ekspanduje ich gospodarka, a Rosjanie chcą odzyskać azjatyckie
republiki byłego ZSRR i chcą stworzyć przestrzeń gospodarczą stanowiącą
przeciwwagę dla UE. Oczywiście USA i Rosja współpracują w Kosmosie, ale…
Konflikt w Syrii (i docelowo w Iranie) będzie kolejną niebezpośrednią
konfrontacją USA z Rosją i grozi to wciągnięciem wielu krajów w tą awanturę,
która stanowi zagrożenie dla światowego pokoju. W przypadku konfliktu może
dojść do użycia BMR – już doszło, bo ktoś dostarczył rebeliantom sarin, którego
użyto w tym konflikcie, co może skończyć się nieobliczalnymi skutkami – do użycia
broni A, B i C – na masową skalę.
Czy są dowody na prace nad nowoczesnymi sterowcami? Oczywiście –
wszystkie obserwacje „statków-matek” czy „awiomatek” nad USA w rzeczywistości
są obserwacjami takich sterowców latających na dużych wysokościach. Dlatego właśnie
NASA zarzuciła budowę dużych wahadłowców – po prostu są one całkowicie
nieopłacalne! Jak widzimy, trwają tam prace nad mniejszymi pojazdami, które
mogą być windowane w górne warstwy atmosfery – na wysokość 40.000 m i tam
odpalane na wysokość niskich orbit. Taniej, szybciej i co najważniejsze – bez zbytniego
hałasu. Niech ktoś z wyobraźnią połączy teraz statki kosmiczne z projektu S3,
o których pisałem wcześniej ze sterowcami jonosferycznymi i mamy już kolejną
generację bojowych pojazdów orbitalnych, które mogą być użyte w kolejnej wojnie…