Powered By Blogger

środa, 28 sierpnia 2013

KOSMICZNY STEROWIEC NAD POLSKĄ?

Nowoczesny Zeppelin w locie (Internet)

Z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy mój dziadek czytał mi relacje lotników z I Wojny Światowej (której był uczestnikiem), z wszystkich jej frontów. Dlatego też nazwiska takich jej asów, jak m.in.: Guinemera, Foncka, de Brichamboute’a, de Boulangera, de la Fregoliée’a czy Garrosa z jednej strony oraz von Richthofena, von Wobesera, von Budeckego, Goeringa czy Wissemanna z drugiej strony frontu były mi dobrze znane. Ale najbardziej interesowały mnie opowieści o sterowcach – zwanych także krążownikami powietrznymi – których rajdy bombowe skutecznie blokowały i terroryzowały Londyn oraz inne miasta Ententy. Był to przedsmak tego, co zafundowała ludziom II Wojna Światowa: bombardowanie otwartych miast, naloty dywanowe i burze ogniowe wywoływane przez bombardowania napalmem czy białym fosforem, że wspomnę tylko Warszawę, Antwerpię, Cowentry, Hiro, Londyn, Drezno i w końcu Hiroszimę oraz Nagasaki, które zniszczyły płomienie już nuklearnego ognia... A to wszystko zaczęło się od wynalazku niemieckiego hrabiego Ferdynanda von Zeppelina (1838-1917).


Le Dixmude, USS Acron  i inne...


Na temat dziwnych katastrof sterowców pisałem już na łamach Nieznanego Świata, wspomniałem wtedy o katastrofie sterowca SLX w 1916 roku i LZ-59 w 1918 roku, a także przypomniałem o przyczynach katastrofy największego ówczesnego sterowca LZ-129 Hindenburg, który spłonął w 1937 roku.

Ciekawym tutaj jest przypadek katastrofy sterowca Le Dixmude – dawnego LZ-14, która wydarzyła się w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia 1923 roku, a która przypomina dokładnie tragedię sterowca SLX. Sterowiec ten spłonął nad Morzem Śródziemnym u brzegów Sycylii. Z 52 osobowej załogi znaleziono tylko jedno ciało. NB, okoliczności tej katastrofy także stanowią kalkę wypadku sterowca SLX... (=> J. du Plessis – „Zeppelin Le Dixmude” – na stronie - http://perso.wanadoo.fr/c.i.e.l/index.htm) Mimo tak autorytatywnego stwierdzenia redaktorów książki, z której wziąłem tą tabelkę – nie można stuprocentowo stwierdzić, że był to tylko zwykły pożar w powietrzu, który przed masowym zastosowaniem niepalnego helu był prawdziwym utrapieniem baloniarzy... (=> Antologia – „Ludzie przestworzy”, Warszawa – Poznań 1932)

W okresie powojennym zdarzyło się kilka katastrof, które pochłonęły sporo ofiar: amerykański wojskowy ZRS 4 Akron w 1933 - 73 ofiary (3 osoby przeżyły), francuski wojskowy Dixmude (ex niem. LZ 114 / L 72) w 1923 - 50 (52?) ofiar (nikt nie przeżył), angielski cywilny R 101 w 1930 - 48 ofiar (6), angielski R 38 w 1921 - 44 ofiary (6), niemiecki cywilny LZ 129 Hindenburg w 1937 - 36 ofiar (13 z 36 pasażerów, 22 z 60 osób załogi, w tym kapitan Ernst A. Lehmann (1886-1937), 1 osoba z 228-osobowej obsługi naziemnej; 61 osób będących na pokładzie przeżyło!) – pisze na swych stronach internetowych polski znawca przedmiotu – Mariusz Wojciechowski. (=> M. Wojciechowski – „Sterowce niemieckie w latach 1900-2000” na stronie - http://www.mars.slupsk.pl/fort/sterowce.htm) Do tego należałoby dodać jeszcze 30 ofiar katastrofy radzieckiego sterowca SSSR W-6 Osoawiachim, która zdarzyła się w 1938 roku w czasie akcji ratowniczej podjęcia Papaninowców z kry lodowej, o czym już pisałem na łamach „Nieznanego Świata.”

I mimo tych wszystkich katastrof i ofiar, sterowcami wciąż interesują się konstruktorzy lotniczy. W czasie II wojny światowej nie odegrały one zbyt ważnej roli, poza służbą patrolową ZOP na wodach terytorialnych USA. Po wojnie sterowce powoli wracają do łask – jako latające reklamy i latające dźwigi. Są tańsze w eksploatacji i ekologicznie bezpieczniejsze od samolotów. Wożą turystów i towary w co atrakcyjniejszych rejonach świata. A w latach 80. ubiegłego stulecia ponownie zwrócili na nie uwagę wojskowi amerykańscy w ramach reaganowskiego programu SDI – czyli Wojen Gwiezdnych i ich radzieccy przeciwnicy w ramach sowieckiego programu wojny w Kosmosie.

Sterowiec bojowy na niskiej orbicie...
...i w akcji - tutaj odbija promienie wysokoenergetycznego lasera i kieruje je w cel, którym może być np. ICBM czy stacja kosmiczna lub satelita... (SuperExpress)



Sterowce na „cichym froncie”...


Sterowce w dobie lotów kosmicznych? – zapyta ktoś – przecież to anachronizm. A jednak US Navy nadal je wykorzystuje, jako latające platformy do prowadzenia radiozwiadu i śledzenia okrętów podwodnych. Informacje o tym podała rosyjska gazeta „Prawda” w swym internetowym wydaniu anglojęzycznym z dnia 29 października 2005 roku, gdzie pisze się wprost o tym, że amerykańskie sterowce szpiegowskie będą śledziły chińskie i irackie okręty podwodne. No i rzecz jasna wszystkie inne, jakie znajdą się w polu widzenia ich urządzeń detekcyjnych. (=> „USA develops gigantic airships to spy on Chinese and Iranian submarines” na stronie http://english.pravda.ru/science/19/94/379/) Ale pierwsza informacja o tym napłynęła do Centrum Badań Zjawisk Anomalnych ze Szwecji. Przekazał ją nam już w 1992 roku znany szwedzki ufolog – Clas Svahn z UFO Sverige i zamieścił ją na łamach „UFO-Aktuellt”. Artykuł ten został zamieszczony przeze mnie w „Nieznanym Świecie” i dlatego przypomnę tylko najważniejsze fakty. 
 
Wydarzyło się to wszystko w dniu 23 sierpnia 1991 roku, w godzinach 19:00-19:15, w okolicach miasta Umeå na północy Szwecji. Kilkoro świadków zauważyło przelot jakiegoś dziwnego, cygarokształtnego obiektu, który nadleciał z południa i skierował się na północ. Towarzyszył temu dźwięk przypominający pracę silników spalinowych. O przelocie tego CNOL-a powiadomiono policję i ufologów z UFO Sverige. Dochodzenie podjęła nawet szwedzka policja polityczna – SÄPO. Jego rezultaty były znikome. Udało się ustalić, że ów CNOL leciał na niewielkiej wysokości i nikt poza świadkami w Umeå go nie widział.

No bo nie mógł, bowiem ten CNOL leciał zbyt nisko, by wyłapały go radary systemu OPL, a poza tym trasa jego przelotu przebiegała nad odludnymi terenami Norrlandu i Norwegii, nieco na zachód od 20ºE – na północ. Po drugiej stronie jego trajektorii znajdował się punkt znajdujący się nieco na wschód od północnego cypla Gotlandii, gdzie znajduje się centrala szwedzkiego radiowywiadu i radiokontrwywiadu – FRA. Idealne miejsce obejmujące swym horyzontem radiowym wszystkie radzieckie bazy Bałtyckiej Floty – od Wismaru w NRD po Wyborg w ZSRR. Ktoś mógłby zapytać, po co to wszystko: centrala FRA plus sterowiec US Navy czy NSA. Odpowiedź jest prosta – sterowiec ten dozorował bazy Bałtyckiej Floty ZSRR, Polskiej Marynarki Wojennej (Polska była już wtedy suwerennym krajem, ale na jej terenie znajdowały się radzieckie bazy wojskowe aż do 17 września 1993 roku) i enerdowskiej Volksmarine der DDR dlatego, że w Moskwie w dniach 19-22 sierpnia 1991 roku trwał dziwny pucz triumwiratu Janajewa-Pugo-Kriuczkowa wymierzony przeciwko rządom pierwszego prezydenta ZSRR Michaiła S. Gorbaczowa. W opisywanym czasie wszystkie szyfry i kody do „atomowego guzika” prezydenta ZSRR znajdowały się w rękach puczystów i w każdej chwili groziła nam III Wojna Światowa. A zatem stanowiska dowodzenia i bazy Floty Bałtyckiej trzeba było monitorować na okrągło. Satelity obiegają Ziemię raz na 60-90 minut, samoloty szpiegowskie poruszają się bardzo szybko i są łatwo wykrywalne. Sterowiec może całymi dniami wisieć nad akwenem czy terenem, na dużej wysokości i dzięki technice stealth jest on niemal niewidoczny dla stacji r/lok. 22 sierpnia sytuacja w Moskwie została opanowana przez Borysa N. Jelcyna i sterowiec mógł wrócić z dozoru do bazy...

To był tylko przykład zastosowania sterowców na współczesnym „cichym froncie”. Przypadków tego rodzaju jest zapewne więcej, tylko ludzie nie zwracają na nie uwagi.







CNOL nad Rogowem sfotografowany 30.VII.2004 r. i jego rekonstrukcja


... i projekcie High Frontier


SDI, High Frontier czy po prostu Gwiezdne Wojny, to ukochane dziecko Ronalda Reagana (1911-2004) czterdziestego prezydenta USA. Zakładał on powstanie kosmicznej tarczy obronnej przed radzieckimi, chińskimi czy koreańskimi ICBM, które zostałaby wystrzelone w kierunku Ameryki w przypadku konfliktu jądrowego. Zainteresowanych odsyłam do odpowiedniej literatury politologicznej i technicznej, która przechodziła swe prosperity zarówno na Wschodzie jak i na Zachodzie w latach 80. XX wieku. Polecam zwłaszcza prace prof. dr inż. Zbigniewa Schneigerta (1910-1998) – „Zagrożenie z Kosmosu”, Warszawa 1986 i „Broń i strategia nuklearna”, Warszawa 1984; Jerzy Markowski – „Czas gwiezdnych wojen”, Warszawa 1986, i in.

Sprawa odżyła zarówno za sprawą wspomnianego powyżej artykułu w „Prawdzie”, jak i w niektórych naszych tabloidach. (=> „Super Express” z dn. 2005-11-09) Ukazano w nich niektóre projekty systemów broni kosmicznych, w tym także kosmiczne sterowce. O ile wierzyć autorom z „Prawdy”, to sterowiec taki jest budowany według projektu Walrus HULA przez koncerny Lockheed Martin Corp. oraz Aeros Aeronautical Systems Corp. Ma to być latający na granicy stratosfery kolos o zasięgu 22.000 km, jego payload waha się w granicach 500 do 1.000 ton, zaś jego właściwości lotne umożliwiają mu nieprzerwany lot w czasie dwóch tygodni!

Inny projekt wylansowany przez JP Aerospace zakłada, że będzie to ogrom o długości 1.800 m, którego pułap podróżny wynosi 30-40 km, ale docelowo będzie on w stanie wyjść na niską orbitę wokółziemską i posłużyć jako wahadłowiec docierający do ISS! Byłaby to również doskonała platforma startowa dla niewielkich rosyjskich pojazdów kosmicznych typu Klipper czy amerykańskich X-33, X-34, itd. – a zatem byłaby to alternatywa dla programu SSTO. Wszak taki sterowiec unosiłby się już w górnych warstwach jonosfery i najgęstsze warstwy atmosfery byłyby pod nim, a co za tym idzie – startujący pojazd kosmiczny miałby do pokonania tylko grawitację Ziemi...

Sprawa jest już znaną od mniej więcej połowy lat 60., kiedy to zakładano, że rakiety będą startowały nie z naziemnych platform startowych, ale z górnej stratosfery, gdzie będą windowane przez ogromne balony stratosferyczne aż do wysokości 40 km, gdzie panują warunki zbliżone już do kosmicznych: gęstość powietrza wynosi 1 g/m³, temperatura ok. 0ºC, a zatem start takiego pojazdu byłby o wiele łatwiejszy. Próby takie przeprowadzano w USA i ZSRR. (=> Twarowska – „W głębinach mórz i powietrznym przestworzu”, Warszawa 1969) Jedną z reminiscencji tego projektu był pomysł odpalania rakiet MX z pokładu bombowców strategicznych B-52. Idea była bardzo prosta – B-52 wyciągał MX-a na wysokość 12-15 tys. metrów, a następnie wyrzucał rakietę na spadochronie, która po ustawieniu się pionowo odpalała booster i pocisk leciał już dalej samodzielnie. Prace nad tym trwały przez pierwszą połowę lat 80.        

Autor twierdzi ponadto, że nad podobnymi konstrukcjami o kształcie – uwaga!!! – dysku lub soczewki pracowano w ZSRR już w połowie lat 70. ubiegłego stulecia, ale prace przerwała śmierć głównego konstruktora i już do nich nie powrócono... Czyżby? We wczesnych latach 90. rosyjskie czasopisma chwaliły się, że zbudowano tam prototypowy sterowiec w kształcie soczewki, którego użyto jako latającego dźwigu. Nad balonami-dźwigami pracowano już wcześniej – jak to powiedziałem powyżej – i potwierdzają to obserwacje niektóre NOL-i znad Zalewu Szczecińskiego w lecie 1967 roku i Tatr we wrześniu 1973 roku, gdzie widziano konstrukcje latające o ogromnych rozmiarach, rzędu 100 m długości, wiszące na wysokościach ok. 100 i więcej kilometrów nad Ziemią! (=> R. Leśniakiewicz – UFO nad granicą, Kraków 2000) Podobne obiekty widziano także nad Bułgarią i Węgrami i to w połowie lat 60., a zatem to wcale nie musiały być statki latające Kosmitów, ale radzieckie czy amerykańskie rakietowe latające dźwigi!

Sterowce takie najprawdopodobniej już istnieją i są testowane, także nad naszym krajem. Dowodem na to mogą być zdjęcia wykonane przez pp. Ilonę i Mirka I., którzy bawiąc na urlopie we wsi Rogów k./Opola Lubelskiego, późnym wieczorem 30 lipca 2004 roku, o około godziny 22:45, sfotografowali dziwny obiekt lecący koło tarczy Księżyca ze wschodu na zachód. Obiekt ten przemieszczał się bardzo powoli – jak określili świadkowie – majestatycznie, co sprawiało wrażenie jego wielkiej masy i dużej odległości. W świetle tego, co napisałem powyżej można domniemywać, że świadkowie sfotografowali nie jakieś tam UFO, ale właśnie taki konkretny pojazd przelatujący nad naszym krajem, na wysokości poza zasięgiem naszych radarów OPL. Kto wie, czy te wszystkie obserwacje dziwnych ogni na naszym niebie, a fale takich obserwacji CBZA odnotowywało już kilkakrotnie, mają związek nie tyle z UFO, ale z próbami nowych rodzajów broni przeprowadzanymi w górnych warstwach atmosfery i bliskiej przestrzeni kosmicznej? Wszak wiadomo – kto dysponuje technologiami kosmicznymi jest w stanie zapanować nad światem, i rywalizacja pomiędzy Supermocarstwami wcale się nie skończyła wraz z zakończeniem Zimnej Wojny! Zmienił się tylko jej wymiar – z ziemskiego na kosmiczny, a wszystkie cele pozostały te same: dominacja i władza nad światem...

Do czego doprowadzi nas to szaleństwo???


* * *


Te słowa napisałem jeszcze w 2005 roku i jak dotąd, nie utraciły one niczego ze swej aktualności, a wręcz na odwrót – zyskały! Zacznę od tego, że Zimna Wojna trwa nadal – tylko trochę zmieniły się jej realia. USA nadal chce być żandarmem świata i dorwać się do źródeł ropy i gazu na Bliskim Wschodzie – w tym celu jednoczy się z islamistami w wysiłkach i obala w miarę świeckie rządy w państwach tego regionu. Oczywiście robi to teraz przy pomocy krajów NATO i zainteresowanych krajów regionu. Rosja i Chiny protestują przeciwko tej polityce, bo mają tam własne interesy, a poza tym Chińczycy pchają się do Afryki – gdzie ekspanduje ich gospodarka, a Rosjanie chcą odzyskać azjatyckie republiki byłego ZSRR i chcą stworzyć przestrzeń gospodarczą stanowiącą przeciwwagę dla UE. Oczywiście USA i Rosja współpracują w Kosmosie, ale…

Konflikt w Syrii (i docelowo w Iranie) będzie kolejną niebezpośrednią konfrontacją USA z Rosją i grozi to wciągnięciem wielu krajów w tą awanturę, która stanowi zagrożenie dla światowego pokoju. W przypadku konfliktu może dojść do użycia BMR – już doszło, bo ktoś dostarczył rebeliantom sarin, którego użyto w tym konflikcie, co może skończyć się nieobliczalnymi skutkami – do użycia broni A, B i C – na masową skalę.


Czy są dowody na prace nad nowoczesnymi sterowcami? Oczywiście – wszystkie obserwacje „statków-matek” czy „awiomatek” nad USA w rzeczywistości są obserwacjami takich sterowców latających na dużych wysokościach. Dlatego właśnie NASA zarzuciła budowę dużych wahadłowców – po prostu są one całkowicie nieopłacalne! Jak widzimy, trwają tam prace nad mniejszymi pojazdami, które mogą być windowane w górne warstwy atmosfery – na wysokość 40.000 m i tam odpalane na wysokość niskich orbit. Taniej, szybciej i co najważniejsze – bez zbytniego hałasu. Niech ktoś z wyobraźnią połączy teraz statki kosmiczne z projektu S3, o których pisałem wcześniej ze sterowcami jonosferycznymi i mamy już kolejną generację bojowych pojazdów orbitalnych, które mogą być użyte w kolejnej wojnie…