Zwłoki członka Grupy Diatłowa znalezione na stoku
Władimir Wieliczko[1]
32-letni mieszkaniec
Iwano-Frankowskiej Obłasti – Aleksiej
Huculiak przeleżał nago w śniegu przez 1 godzinę i 20 minut, ustanawiając
tym samym nowy rekord. Temperatura powietrza wynosiła -15°C. Poprzedni rekord –
1 godzina – należał do Japończyka. Ale do rzeczy.
Od wsi Wiżaj grupa
Diatłowa szła na nartach. We wsi 2-gi Siewiernyj jeden z uczestników wyprawy
poczuł się źle i powrócił. Tak więc pozostało dziewięciu członków ekspedycji. I
cała ta grupa zginęła w niewyjaśnionych do dziś dnia, a do tego być może nawet
mistycznych, okolicznościach. Dlaczego mistycznych? A to dlatego, że nie biorąc
pod uwagę materiałów z tej sprawy, do dziś dnia nie zostały przedłożone
racjonalne wyjaśnienia co do okoliczności ich zguby jak i możliwości otrzymania
takich obrażeń, jakie u nich stwierdzono.
Wszystkiemu
winna lawina
W toku poszukiwań, na
stoku o wysokości 1079 m n.p.m. (niedaleko od Otortenu) znaleziono namiot
rozcięty w kilku miejscach. Namiot był przysypany śniegiem i nieco
przyklapnięty pod jego ciężarem. W środku nie było nikogo, chociaż rzeczy
leżały na miejscu. Na dół, wzdłuż stoku biegły ślady 8-9 ludzi, które wkrótce
zaginęły w śniegu – zob. rys. Na dole, na skraju lasu znajdowały się
zamarznięte ciała trzech turystów. Dalej, u wysokiego cedru znaleziono ciała
jeszcze dwojga. Ta dwójka była rozebrana do bielizny i leżała u resztek
ogniska. Jedna ze stron cedru była ogołocona z gałęzi. Gałęzie te leżały tam i
nie znajdowały się w ognisku. Oficjalna przyczyna zgonu wszystkich turystów –
śmierć wskutek wychłodzenia organizmu na tle odniesionych obrażeń
mózgowo-czaszkowych. Na zakończenie poszukiwań sformułowano następujący
wniosek: grupa Diatłowa znajdowała się na
noclegu w namiotach i została przysypana lawiną, zginęli wszyscy, przy czym
niektórym udało się uciec w dół i, ubrani jedynie w bieliznę, zmarli z powodu
wychłodzenia organizmów.
Niewiarygodne
hipotezy
Kiedy udostępniono
szerokiej publiczności rezultaty medyczno-sądowej ekspertyzy, ukazały się
jakieś niedoróbki w tych sądowych badaniach. Należały do nich: niedokładności w
opisie obrażeń ciała, rozmyte, niedokładne, niecałkowicie uzasadnione wnioski
na temat przyczyn śmierci, o warunkach i możliwościach przetrwania panujących w
górskich rejonach reglowej tajgi w warunkach zimowych i temperaturze powietrza
poniżej -20°C, przy huraganowym wietrze, a i na dodatek z obrażeniami ciała. No
i właśnie od tego rozpoczęła się „diatłomania”. Teraz, po upływie wielu lat,
pojawiło się mnóstwo hipotez na temat przyczyn śmierci ludzi z grupy Diatłowa.
No i pojawiła się wersja technogenna, próba nowego rodzaju broni, neutronowej
czy próżniowej bomby[2],
infradźwięków, ultradźwięków, a także atak Pozaziemian, no i oczywiście –
jakżeby inaczej – akcja krwawego KGB! Przecież bez tego by się nie obyło.[3] To są
hipotezy, które uzyskały największą popularność. Ale były jeszcze i inne: napad
wściekłego niedźwiedzia, zatrucie alkoholem metylowym czy po prostu pijacka
bójka. I one były brane pod uwagę!
W
dół, tylko w dół!
W swoim czasie, autor
tych słów znajdował się jeśli nie pod wpływem, to był przynajmniej
zainteresowany tymi „skrajnymi” hipotezami. A tak naprawdę, to wszystko było
bardzo banalne.
Na namiot, w którym
oni wszyscy odpoczywali czy nawet spali, zsunęła się śnieżna lawina. Rzecz
jasna, nie taka największa! Zawaliła ona śniegiem namiot, ale nie cały, tylko
jego część. Ludzi, którzy znajdowali się z kraju, przygniotło. Pozostali usiłowali
wydostać się z namiotu i rozcięli go z boku, bowiem wejście było zawalone
śniegiem. A na zewnątrz był huraganowy wiatr, którego prędkość wynosiła 100
km/h (to jest 10°B – czyli solidny sztorm!) i na dodatek temperatura – jak już
mówiłem powyżej wynosząca poniżej -20°C! Co mogli zrobić? Odkopywać namiot
gołymi rękami? Ile czasu to pochłonie? Co najmniej godzinę, jak nie więcej. A za
tą godzinę oni zamarzliby przy namiocie wprost na śmierć. Jedyne wyjście – to iść
z wiatrem na dół. Na dół i tylko na dół – pod osłonę lasu! Tam można by było
ukryć się przed wiatrem. Rannym pomagali iść. Ubrali na siebie wszystko, co
można było znaleźć – i poszli, a nawet pobiegli. A potem zaczęły się odmrożenia,
utrata sił u rannych i pomagających im ludzi, zaczęła się panika i
dezorganizacja.
Odnotujmy jeszcze
jeden czynnik: w tym czasie studenckie grupy nie miały dobrego wyposażenia. Według
statystyki z lat 70., na wyprawach o średniej kategorii (a właśnie taką miała
ta wyprawa) ginęło i odnosiło obrażenia wielu ludzi, a to dlatego, że brakowało
im doświadczenia i wyposażenia. I tak właśnie banalnie – jeżeli można tutaj
użyć tego słowa – zakończyła się ta wyprawa.
Szkic miejsca tragedii Grupy Diatłowa
Wersja
zasadnicza
Dlaczego tak sądzą
sądowi medycy? – zapytacie. A oto dlaczego: obrażenia ich ciał, okoliczności ich
powstania, okoliczności ich śmierci są potwierdzone przez obiektywne dane. A wszystkie
pozostałe hipotezy o przyczynach zgonów okazują się być czysto spekulacyjnymi i
niczym nie uzasadnionymi.
I na koniec – to, że
tak właśnie a nie inaczej z nimi było, potwierdzają jak raz akta z sekcji
zwłok. Cos takiego robi się wtedy, kiedy dla ekspertów wszystko wydaje się
banalne i setki razy widziane.
A teraz wyobraźcie
sobie, że gdyby było w to zamieszane KGB czy np. Pozaziemianie. Czy w takim
przypadku dali by zwłoki do ekspertyzy rejonowym śledczym i patologom? NIGDY! Dlatego
właśnie to właśnie decyduje o tym, że wersja naturalnej śmierci wskutek
działania naturalnych czynników: lawina, mróz, wiatr i odniesione obrażenia – jest
wersją zasadniczą. I innej nie ma.
Moje
3 grosze
Przedstawione przez autora scenario
broni się doskonale. Takie wypadki znane są i u nas – że wspomnę tutaj zagładę
zespołu Frysiów na Babiej Górze w
1935 roku, o czym pisałem w książce „Projekt Tatry”. W lutym 1935 roku miała
miejsce najbardziej znana tragedia zespołu Frysiów. Na Babiej Górze zamarzli na
śmierć: Kazimierz Fryś (lat 33), Janina Fryś (lat 32), Stanisław Olejczyk (lat 30) i Helena
Bałachowska (lat 19). Wszyscy wymienieni zginęli na szczytowej kopule
Diablaka w potężnej kurniawie. Biała ciemność, rozproszenie grupy, panika – to wszystko
doprowadziło do śmierci 4 osób, przy czym Frysiówną znaleziono nieopodal
schroniska Beskidenvereinu, którego
ścianę minęła o metr NIE WIDZĄC JEJ!!!
Podobnie było parę lat temu z dwoma
dziewczynami z Częstochowy, które omal nie stały się kolejnymi ofiarami
Wielkiej Baby.[4]
Podobne przypadki znane są także z Tatr,
gdzie niejednokrotnie zimno, wyczerpanie i nieprzygotowanie do trudnych
warunków oraz stan zdrowia powodował śmiertelne wypadki podobne do opisanych
powyżej.
A zatem zagadka Przełęczy Diatłowa
przestała być zagadką – jest to jeszcze jeden wypadek górski i NIC PONADTO. Wszelkie
opowieści o cudownościach towarzyszących tym wydarzeniom są legendami
miejskimi. I tylko jedno pytanie pozostało otwarte: czym było pomarańczowe
światło zarejestrowane przez fotografa ekspedycji na kadrze nr 33? Według mnie,
mogła to być po prostu jakaś rakieta wystrzelona z poligonu rakietowego w
Pliesiecku, która mogła zawałęsać się nad Północny Ural i została
sfotografowana przez Jurija
Kriwoniszczenkę i widziana przez miejscowych Mansyjczyków. To także
wyjaśnia, dlaczego ich rysunki i relacje „wyparowały” z akt. Po prostu
naruszały tajemnicę państwową i kiszą się teraz gdzieś w archiwum GRU na
Chodynce…
Tekst
i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 18/2013, ss. 22-25
Przekład
z j. rosyjskiego –
Robert
K. Leśniakiewicz ©
[1] Autor
jest ekspertem z zakresu medycyny sądowej z 30-letnim stażem – przyp. red.
[2] Czyli
bomby paliwowo-powietrznej – także implozyjnej lub termobarycznej.
[3]
Tendencja ta występuje wszędzie we współczesnym świecie – na Wschodzie jak i na
Zachodzie. Jest ona fundamentem i filarem wszelkich teorii spiskowych.