UFO
i jego wyznawcy
Polecam świetny artykuł dr. Krzysztofa
Szymborskiego na temat UFO i jego wyznawców:
...temat chciałem poruszyć
wcześniej, gdy wujek mojej żony kiedyś w przypływie szczerości oznajmił, że on
nie potrzebuje Zbawiciela, bo czeka na kosmitów, którzy go z tej biednej ziemi
zabiorą, nota bene nosi pierścień
Atlantów, więc "rozumowanie" typowe.
Od samego początku
"ery UFO" pytanie, czy nie zidentyfikowane latające obiekty
obserwowane na niebie i ziemi przez rzesze, często wysoce wiarygodnych,
świadków są istotnie pojazdami kosmicznymi pochodzącymi z jakiejś odległej
planety (czy planet), skonstruowanymi i pilotowanymi przez inteligentne istoty,
było przedmiotem ostrych publicznych kontrowersji. Głoszone przez uczestników
tej debaty poglądy reprezentowały pełną gamę, stanowisk - od niezachwianej,
bezkrytycznej wiary, poprzez ostrożny brak zdecydowania, do kategorycznej
negacji.
Przez wiele lat w badania
UFO zaangażowanych było wielu poważnych naukowców, takich jak na przykład
emerytowany dziś dziekan Wydziału Astronomii Northwestern University, Allen
Hynek, który przez 20 lat służył jako naukowy konsultant amerykańskich sił
powietrznych przy projektach Sign, Grudge i Blue Book. Hynek był rzecznikiem
poglądu, że fenomen UFO zasługuje na to, by stać się przedmiotem rzeczowych i
bezstronnych badań naukowych. Z rozmaitych wszakże względów ufologia nigdy nie
uzyskała statusu oficjalnie uznanej przez naukową społeczność dyscypliny
badawczej i stopniowo stała się raczej domeną kultury masowej niż dziedziną
obiektywnych działań.
Separacja ufologii od
oficjalnej nauki została ostatecznie przypieczętowana w 1969 roku, gdy
amerykańskie władze wojskowe wycofały się z dalszych badań latających spodków.
Podporządkowując się prawom masowej kultury, debata na temat UFO uległa
radykalnej polaryzacji i zdominowana została przez "ekstremistów"
reprezentujących dwa wrogie obozy.
Z jednej strony znaleźli
się wierni wyznawcy, głoszący, że planeta nasza jest obiektem intensywnej
inwigilacji i infiltracji przez (wrogie bądź przyjazne) pozaziemskie istoty o
wyższej inteligencji. Najbardziej znanymi rzecznikami tej szkoły myślenia stali
się zawodowi autorzy specjalnego genre'u science fiction - tacy jak Erich von Däniken, Charles Berlitz czy Kevin
Randle - w wątpliwym bądź żadnym autorytecie naukowym. Po drugiej stronie w
sporze o UFO znalazło się kilku popularyzatorów nauki, którzy przyjęli na
siebie, heroiczną w ich własnym przekonaniu, misję obrońców Rozumu, naukowej
metody badawczej i światłego sceptycyzmu. Byli wśród nich wybitni uczeni, jak
zmarły niedawno Carl Sagan, pisarze
naukowi, jak Martin Gardner, czy
ostatnio brytyjski biolog Richard
Dawkins. Zdaniem racjonalnych sceptyków, hipoteza o istnieniu UFO powinna
zostać odrzucona z braku jakichkolwiek rzeczowych dowodów.
Różnica poglądów, kość
niezgody, wydaje się w tym sporze wyraźna i klarownie sformułowana i, na pierwszy
rzut oka, bezstronnego obserwatora dziwić może jego przewlekłość i niemożność
osiągnięcia jednoznacznej konkluzji. Dla każdego racjonalnie myślącego
człowieka jest oczywiste, że na pytanie: czy Ziemia odwiedzana jest przez
inteligentne istoty z innej planety, które porywają ludzi i poddają ich
eksperymentom? Możliwa jest tylko jedna z dwóch odpowiedzi - tak lub nie. Spór
ten nie jest jednak prawdziwą naukową debatą i nie może być naukowo
rozstrzygnięty, co wynika z samej natury badań. Ich imponujące skądinąd sukcesy
w ciągu ostatnich kilkuset lat zawdzięczamy głównie specjalizacji hermetycznej
nieomal segregacji dyscyplinarnej.
Kwestia istnienia bądź
nieistnienia latających spodków będących kosmicznymi pojazdami pozaziemskiego
pochodzenia, jest ze swej natury, problemem "fizycznym". Jedynymi
natomiast dowodami świadczącymi o ich pojawieniu się na Ziemi są zeznania
świadków (którzy, jak głosi popularne powiedzenie, mogą łgać jak naoczni
świadkowie), czyli świadectwa natury psychologicznej. Mówiąc w wielkim
uproszczeniu - fizycy nie są kompetentni w psychologii, zaś psycholodzy w
fizyce i różnice ich stanowisk nie mogą zostać uzgodnione.
Co więcej, żaden rozsądny
fizyk czy astronom nie może wykluczyć możliwości istnienia we Wszechświecie
innych niż ziemskie form inteligentnego życia i z góry kategorycznie
wyeliminować kosmicznych wizyt. Z logicznego punktu widzenia wreszcie
udowodnienie nieistnienia czegoś jest trudne. Jeśli więc wojskowi analitycy
doszli do wniosku, że spośród bez mała 13 tys. Obserwacji UFO jedynie 701
wymyka się identyfikacji w przyjętych kategoriach, jest to nadal - potencjalnie
- 701 latających spodków. Dla udowodnienia ich istnienia wystarczy jeden.
Naukowe sumienie "wierzących" zaspokoić może prosty manewr przerzucenia
ciężaru dowodu z głosicieli istnienia UFO na barki sceptyków.
Takiego metodologicznego
zabiegu dokonał, na przykład, Courtlandt
Bryan w swej wydanej przed dwu laty książce Bliskie spotkania czwartego rodzaju, będące po części sprawozdaniem
z konferencji pod tym samym tytułem, która odbyła się na szacownej uczelni MIT
w czerwcu 1992 roku. W jej konkluzji Bryan pisze: ...nie mogę uczciwie
stwierdzić, że natrafiłem na jakiekolwiek rzeczowe dowody ich obecności. A
jednak, dopóki ktoś nie przedstawi mi dowodu, że istoty takie nie istnieją,
zamierzam nadal mieć oczy otwarte na ich "latające spodki" - i, tak
jest, zachować otwarty umysł.
Narzekania ufologów,
jakoby oficjalna nauka z premedytacją ignorowała istnienie UFO, są oczywiście
absurdalne. Astronomowie nieprzerwanie obserwują niebo i z entuzjazmem witają
każdy nowy obiekt. Żadnego UFO, jak dotychczas, nie udało im się dostrzec i nie
wątpię, że kiedy to nastąpi, z równym lub większym jeszcze entuzjazmem o tym
doniosą. Oficjalna nauka zresztą, jako twór wysoce abstrakcyjny, nie ma żadnego
oficjalnego stanowiska wobec zjawiska UFO. Toteż prawdziwym wrogiem dla
ufologów nie jest nauka, tylko rząd, który, wykorzystując cały swój aparat
przemocy, ukrywa przed społeczeństwem prawdę, której ujawnienie jest misją
wyznawców UFO.
Jednym z pierwszych
uczonych, którzy doszli do przekonania, że latające spodki są zjawiskiem raczej
mitologicznym i folklorystycznym niż fizycznym, był słynny psychoanalityk Carl Jung, który w 1958 roku ogłosił
rozprawę zatytułowaną Latające spodki: nowożytny mit obiektów widzianych na
niebie (Flying Saucers: A Modern Myth of
Things Seen in the Skies, Nowy Jork: Harcourt Brace, 1959). Autor
przezornie nie próbował nawet zająć zdecydowanego stanowiska w kwestii ich
realnego istnienia. Była to zresztą dla niego okoliczność mało istotna, bowiem
mity dotyczyć mogą także zdarzeń rzeczywistych.
Dla Junga, autora
koncepcji archetypu, latające spodki były rodzącym się nowym archetypem,
symbolem kulturowym zapuszczającym głębokie korzenie w amerykańskiej zbiorowej
podświadomości. Obiekt taki, pisał, prowokuje, silniej niż jakikolwiek inny,
świadome i podświadome fantazje. Czasy, w których żyjemy, dodawał,
charakteryzują się fragmentaryzacją, złożonością i budzącym niepokój
zamieszaniem. W takich czasach oczy ludzi kierują się ku Niebu i cudowne znaki
ukazują się na wysokościach. Zdaniem Junga, mit UFO był kulturową manifestacją
głębokich społecznych przeobrażeń towarzyszących rozwojowi nowej
naukowo-technologicznej cywilizacji, zaś UFO spełniały z zbiorowej wyobraźni
rolę "aniołów ery technologicznej, bogów i demonów".
Wśród prawdziwej lawiny
książek na temat UFO pojawiło się od tego czasu kilka prac, których autorzy
nawiązywali do mityczno-religijnej interpretacji zaproponowanej przez Junga.
Ostatnią z takich publikacji jest fascynująca książka Awaria UFO w Roswell: geneza nowoczesnego mitu, która ukazała się
ostatniego lata, w pięćdziesiątą rocznicę "incydentu w Roswell". Dwu
spośród trzech autorów - Benson Saler
i Charles A. Ziegler - to
antropolodzy kulturowi (przy czym Ziegler, nim został antropologiem, przez 25
lat pracował jako fizyk). Trzeci, Charles
Moore, jest emerytowanym profesorem meteorologii i w latach czterdziestych
należał do zespołu naukowców prowadzących w Alamagordo prace nad projektem Mogul, którego zadaniem było
skonstruowanie szpiegowskiego balonu stratosferycznego. Jeden z takich balonów,
jak dowodzi tego przekonująco Moore, rozbił się w czerwcu 1947 roku w okolicy
Roswell i to zapewne jego szczątki znaleziono na polu Williama Brazela.
Wniosek z przeprowadzonej
przez nich metodycznej analizy bogatej dokumentacji narosłej wokół owego
incydentu sprowadza się do tego, że słowa Carla Junga były prorocze. Mit, o
którego narodzinach w 1958 roku pisał Jung, zmienił się w ciągu ubiegłych czterdziestu
lat w solidną legendę czy "ludową opowieść" o wszelkich cechach
"żywego folkloru" przemysłowej ery podboju kosmosu.
Dziewiętnastowieczni etnolodzy zajmujący się badaniem ludowych legend i
opowieści uznali, że są to zasadniczo formy kulturowe charakterystyczne dla
niepiśmiennych "prymitywnych" społeczeństw, gdzie są przekazywane
ustnie i stanowią ważny element kultury.
W kulturach nowożytnej
Europy, w których literacki przekaz utrwala oryginalny tekst w jego zapisanej
formie, owe mityczne opowieści zatraciły, ich zdaniem, swą funkcję i stały się
czymś w rodzaju "kulturowej skamieliny". Tak więc, gdy w 1931 roku Ruth Benedict, jedna z najbardziej
wpływowych uczonych-antropologów swego pokolenia, autorka późniejszego
fundamentalnego dzieła Wzorce kulturowe,
opracowała dla Encyklopedii nauk
społecznych hasło folklor, stwierdziła w nim kategorycznie, iż folklor jako
element nowoczesnej cywilizacji jest martwy.
Późniejsi badacze kultury
masowej, szczególnie piszący w latach 1960-1980 Alan Dundes, doszli do wniosku, że - parafrazując powiedzenie Marka Twaina - pogłoski o śmierci
folkloru są mocno przesadzone. Definicja tego, co w badaniach tradycyjnych
ludowych opowieści określane było mianem "lud", wymagała oczywiście pewnej
modyfikacji i Dundes zastąpił ten termin ogólniejszym socjologicznym pojęciem
"grupa". Jak dowodził, każda grupa wytwarza własny folklor i nie ma
znaczenia, co jest czynnikiem łączącym daną grupę (...) lecz istotne jest
jedynie, by grupa ta posiadała pewne tradycje, które wyróżniają ją spośród
innych. Te wspólne tradycje czy dzielone przekonania pozwalają grupie uzyskać
poczucie tożsamości. Z czasem oddziaływania między członkami grupy prowadzą do
wykrystalizowana się pewnego "systemu ideowego", który integruje
zespół koncepcji i przekonań definiujących subkulturę owej grupy i jej miejsce
w szerszym kontekście kulturowym. Nowoczesne "opowieści ludowe"
rodzić się mogą i funkcjonować wewnątrz tej subkultury i ich ewolucja prowadzić
może do tworzenia się nowego mitu - opowieści dotyczącej transcendentalnego
problemu, jak go definiuje Ziegler, która nie jest traktowana przez szersze
społeczeństwo jako mająca oparcie w faktach, ale o której prawdziwości
członkowie grupy są głęboko przekonani.
Definiując opowieści o UFO
jako mit, Saler i Benson poddają go etnologicznej analizie, koncentrując się na
procesie ich transmisji, strukturze narracyjnej i centralnym motywie. Kolejne
książki o "incydencie w Roswell", publikowane w ciągu kilkunastu lat
(1980-1994), są kolejnymi wersjami ewoluującego mitu, którego charakterystyczne
modyfikacje zgadzają się z przewidywaniami badaczy folkloru - wykazują
wzrastającą zgodność z dominującymi "wierzeniami" grupy, wprowadzają
elementy fantazji, utrwalają wprowadzone zmiany i modyfikacje, jednocześnie
eliminując "niewygodne" fragmenty opowieści. W toku przekazu
następuje także, charakterystyczne dla dynamiki ludowych przekazów i wierzeń,
intensyfikacja relacji dominacji i podporządkowania, transpozycja niektórych
elementów opowieści oraz jej racjonalizacja.
Identyfikując centralne
motywy "mitu Roswell", Ziegler dowodzi, że znaleźć je można w
indeksach archetypicznych, powtarzających się motywów ludowych opowieści i
legend wszystkich kultur. Jak dowiedli badacze folkloru, pewne typowe elementy
baśni i mitów pojawiały się w ciągu tysięcy lat w kulturach społeczeństw nie
mających ze sobą żadnych kontaktów. Historia Kopciuszka, opowiadana na wielu
kontynentach, znana była już w starożytnym Egipcie. Podobnie ma się rzecz z
opowiadaniami o smokach, ludziach połkniętych i wyplutych przez wieloryby czy
nawet o poczęciu z dziewicy, dzięki któremu, według greckich mitów, przyszedł
na świat syn Danae, Perseusz. Święty Justynian
był tak poruszony bluźnierczą wymową tej legendy, że uznał ją za fałszerstwo
szatana, mające na celu szydercze naigrawanie się z prawdziwych i cudownych
zdarzeń w życiu Jezusa.
Bardzo popularnym motywem
w mitologii najrozmaitszych społeczeństw jest opowieść o potworze kradnącym
ludziom wodę, pożywienie czy światło i broniącym do nich dostępu. W dalszej
części opowieści heroiczna postać, bohater mitu, wyrusza w podróż, by odzyskać
utracone dobro, zabija potwora i powraca do swej wsi, gdzie witają go dzieci,
starcy i kobiety (może z mniejszym entuzjazmem inni, zawistni wojownicy).
Centralnym motywem
"mitu Roswell" jest opowieść o potworze (rząd federalny), którego
agenci skonfiskowali dobro o fundamentalnym znaczeniu dla ludzkości (wiedza o
transcendentalnej naturze, tzn. dowodu świadczące o tym, że nie jesteśmy
osamotnieni we Wszechświecie). Heroiczna postać (ufolog), pokonując dzięki
zręczności i przebiegłości (badawcza dociekliwość, uporczywe gromadzenie
dowodów i ich wspaniałomyślne ogłaszanie) potwora, zwraca dobro (prawdziwą
wiedzę o gościach z kosmosu) jego prawowitym właścicielom (całej ludzkości).
Mit ów, mający nowoczesne
cechy "technomitu", wyrażony jest naukowym językiem i na ogół w
formie raportu dziennikarskiego śledztwa, dokonanego według wszelkich kanonów
naukowej obiektywności. Ponieważ przekazy zarejestrowane, czyli książki, mają
być krytyczną i wnikliwą analizą oraz podsumowaniem przekazów ustnych
(wszystkie publikacje na temat UFO oparte są na wywiadach ze świadkami), sprawa
wiarygodności i motywacji źródeł jest w literaturze ufologicznej problemem o
zasadniczym znaczeniu.
Ufolodzy wytworzyli własny
standard wiarygodnego świadka, który jest, a może raczej powinien być, tzw. odpowiedzialnym
członkiem społeczeństwa. Cenieni są świadkowie o starannym, szczególnie
naukowym i technicznym, wykształceniu - choć często naiwność i niewiedza mogą
być cechami kompensującymi intelektualne wyrafinowanie. Ludzie prości
przedstawieni mogą zostać przez badacza jaki "za głupi, aby kłamać".
Przydatne może też być posiadanie "świadectwa zdrowia psychicznego"
świadka, który nie powinien mieć reputacji patologicznego kłamcy czy historii
zaburzeń psychicznych. Dziś jednak, gdy ciężar badań ufologicznych przejęty właściwie
został przez psychologów i psychiatrów, świadectwo takie jest łatwe do
uzyskania, bowiem wydać je może sam badacz.
Harwardzki psychiatra John Mack, który od czasu ogłoszenia w
1995 roku swych Porwań ma w
społeczności ufologów wysokie notowania (bądź co bądź, Harvard), gwarantuje
swym autorytetem, że jego pacjenci nie są żadnymi, przepraszam za wyrażenie,
wariatami, tylko osobami cierpiącymi na post-traumatyczne zespoły urazowe,
których źródłem są cierpienia zadane im w czasie "kosmicznej
niewoli".
Choć w Ameryce nikt się
nie wstydzi, że chce być bogaty, motyw materialny, jakim kierować się mogą
oszuści pragnący na swych rzekomych spotkaniach z kosmitami zbić majątek, jest,
mimo wszystko, dla badaczy UFO sprawą delikatną. Popularna książka na temat UFO
może przynieść autorowi dziesiątki, a nawet setki tysięcy dolarów i, jak z
pewnym przekąsem wyraził się Ziegler, znane są przypadki, kiedy
"odpowiedzialni członkowie społeczeństwa" kłamali za mniej. Berlitz,
autor, który swymi wcześniejszymi książkami o Atlantydzie i Trójkącie
Bermudzkim naraził poważnie na szwank swą reputację sumiennego badacza, został
wszakże dopuszczony do współpracy nad książką o Roswell przez zapewniających o
swej bezinteresowności ufologów tylko dlatego, że jako popularny pisarz mógł
zapewnić ich wspólnemu dziełu "zwiększoną edukacyjną efektywność".
W świetle analizy Zieglera
i Salera cała sprawa interesowności nabiera zupełnie nowego aspektu. Ponieważ
autorzy publikacji ufologicznych nie są naukowcami ustalającymi obiektywne
fakty, lecz głosicielami głębszej prawdy na temat ludzkiej kondycji,
popularność ich dzieł wśród szerokiej publiczności ipso facto dowodem
słuszności ich tezy czy raczej efektywności ich mitotwórczej działalności.
Ludzie bowiem nie są na tyle łatwowierni, by uwierzyć w byle co - dobry mit
musi wytworzyć rezonans w ludzkiej duszy.
Choć w rozdziale Awarii w
Roswell poświęconym religijnym aspektom wiary w latające spodki Saler
podkreśla, że ufologia jako taka nie jest religią w szeroko pojętym znaczeniu
tego słowa, dzieli ona wiele wspólnych cech z pewnymi wierzeniami religijnymi i
kulturami. Mit UFO, tak jak większość wierzeń religijnych, opiera się na pewnej
nie-hipotetycznej prawdzie, głębokim, opartym na wierze przekonaniu, które
używając terminologii Karla Poppera,
nie może być przedmiotem falsyfikacji. Ewolucja mitu o kosmitach lądujących w
Roswell była, w pewnym swym aspekcie, także procesem stopniowego
"ubezpieczania" tej "ludowej legendy" przed
niebezpieczeństwem naukowej refutacji. Temu celowi służyło, na przykład, odseparowanie
samych wydarzeń sprawczych bezpiecznym odstępem czasowym od momentu publicznego
ogłoszenia ich mitycznej interpretacji.
W końcu lat
siedemdziesiątych, kiedy w Roswell pojawił się Stanton Friedman, wielu uczestników incydentu już nie żyło i wszelkie
materialne ślady zostały zatarte. Ci świadkowie, którzy byli przekonani, że w
1947 roku wydarzyło się w Nowym Meksyku coś niezwykłego, zeznawali na korzyść
wersji mitycznej, zaś ci, którzy od początku uznali "incydent w
Roswell" za trywialny, mogli po 30 latach jedynie powiedzieć uczciwie, że
nic nie pamiętają. Nie mieli zresztą niczego niezwykłego do zapamiętania.
Istniała zawsze groźba wystosowania przez władze wojskowe stanowczego i
przekonującego dementi. Takie dementi mogłoby postawić wyznawców ufologii w
obliczu czegoś, co Leon Festinger
zdefiniował niegdyś jako "dysonans poznawczy". Tenże sam Festinger
opisał psychologiczne mechanizmy stosowane przez ludzi stojących w obliczu
takiego dysonansu.
Od początku "ery
UFO" pewne grupy religijne włączyły latające spodki do systemu swych
tradycyjnych wierzeń, przypisując im, zależnie od sekciarskiej przynależności,
rolę wysłanników niebios lub piekła. Wiele wśród tych nowych, często dość
egzotycznie synkretycznych, sekt wywodziło się z apokaliptycznej czy
milenarystycznej tradycji, głoszącej bliskość końca świata. Kiedy świat
zostanie zniszczony w wyniku kosmicznej katastrofy, tylko wybrani (czyli
członkowie stosownej sekty) dostąpią łaski zbawienia i nieśmiertelności.
Festinger, który jako
psycholog społeczny żywo interesował się tym zjawiskiem, odkrył w początkach
lat pięćdziesiątych niewielką grupę skupioną wokół kobiety-proroka (jej
prawdziwe nazwisko pozostało nieznane), która otrzymała "spirytualnym
kanałem" wiadomość od "Starszego Brata", iż koniec świata
nastąpi 21 grudnia wybranego roku. Podczas gdy wszyscy mieszkańcy Ziemi zginą w
wyniku potopu, ona sama i wszyscy wierni, których zdoła przekonać o
prawdziwości proroctwa, zabrani zostaną przez latający spodek do "lepszego
świata". Miejsce i czas lądowania owego kosmicznego pojazdu ustalono w
dalszych komunikatach. Nie zwlekając, Festinger zlecił kilku swym studentom
przyłączenie się do grupy "Pani Marian Keech" (jak ją nazwał) i
wynikiem ich "projektu badawczego" stała się ogłoszona w 1956 roku słynna
książka Gdy proroctwo zawodzi.
Koniec świata, jak wiemy,
nie nastąpił i książka ta była ilustracją działania mechanizmu racjonalizacji
uruchomionego w odpowiedzi na ostry "dysonans poznawczy", jakiego
doświadczyła pani Keech i grupa jej
wyznawców, gdy z niezrozumiałych w pierwszej chwili przyczyn rzeczywistość w
drastyczny sposób zadała kłam ich oczekiwaniom. Czy stracili wiarę w jej
prawdomówność? Bynajmniej. Nieoczekiwany obrót wydarzeń stał się potwierdzeniem
ich wiary - odroczenie końca świata uznali za własną zasługę, nagrodę za gorliwość
wiary oraz oddanie i respekt dla proroka...
Ufolodzy nie są na ogół
narażeni na podobne konflikty poznawcze, bowiem przeważająca część z nich nie
próbuje przewidywać przyszłości. A co do możliwości oficjalnego zaprzeczenia
przez władze, iż kosmici dawno wylądowali na Ziemi i prowadzą w tej chwili
tajne pertraktacje z Pentagonem, to nieuchronność takiego oficjalnego
zaprzeczenia jest już integralną częścią mitu. Choć dla większości ludzi
oddanych badaniom UFO zajęcie to jest zapewne fascynującą zabawą, niektórzy
traktują kontakty z przybyszami z innych światów bardzo poważnie. W marcu 1997
r. 39 członków "Bramy Niebios", mało znanej wcześniej sekty z
południowej Kalifonii, otruło się cyjankiem potasu, by przenieść się do
kosmicznego pojazdu podążającego za kometą Hale'a-Boppa i rozpocząć
"egzystencję na wyższym poziomie".
Kiedy wiadomość o
zbiorowym samobójstwie dotarła do Daniela
Smitha z Charlotte w Północnej Karolinie, pokiwał ze smutkiem głową nad
ogromem ludzkiej głupoty - wszyscy członkowie jego religijnej społeczności
"Unaryjczyków" (jednej z co najmniej 15 amerykańskich sekt
religijnych przypisujących wielką rolę przybyszom z kosmosu) dobrze przecież
wiedzą, że pierwszy międzygwiezdny statek wysłany z gwiazdozbioru Plejad nie
dotrze do Ziemi przed 2001 rokiem...
Krzysztof
Szymborski
*
* *
Podsumuję to krótko – dr Szymborski ma całkowitą rację. UFO jest
mitem, umiejętnie podsycanym przez tych, którzy maja w tym własny interes:
wojsko – by mieć przykrywkę dla swych własnych „skunksich prac” i
„czarnych projektów”, specsłużby – jak wyżej oraz media – epatowanie czytelnika, słuchacza, widza sensacjami, które podnoszą nakłady, słuchalność czy oglądalność…
„czarnych projektów”, specsłużby – jak wyżej oraz media – epatowanie czytelnika, słuchacza, widza sensacjami, które podnoszą nakłady, słuchalność czy oglądalność…
Być może istnieją „prawdziwe” UFO, ale nie sądzę by były one
pojazdami kosmicznymi Obcych. Każdy, kto ma jakiejkolwiek pojęcie o
odległościach w Kosmosie zdaje sobie sprawę z tego, jak są one wielkie i jak
długo trzeba je pokonywać. Bardziej do przyjęcia są hipotezy o czasolotach czy
pojazdach którejś z cywilizacji ziemskich – przeszłych lub przyszłych – zresztą
wyraziłem ta myśl w moich pracach z cyklu „UFO i…”, więc nie będę się
powtarzał.