sobota, 30 listopada 2013

Kometa ISON – jednak przetrwała!

Oto jak kometa ISON zmierza w kierunku jego spotkanie ze Słońcem, a następnie wychodzi z drugiej strony, znacznie potargana. Kilka zdjęć zostały połączone, aby utworzyć ten plik.


Kometa ISON, jak sądzono, została w czwartek zniszczona przez Słońce, jednak wierzono w to, że przetrwały jakieś jej fragmenty.
  

NASA pisze na Twitterze, że kometa straciła wiele ze swej masy po podgrzaniu jej przez Słońce do temperatury niemal 2000 K w czasie przejścia koło naszej dziennej gwiazdy. Jak się wydaje, eksperci byli gotowi napisać jej nekrolog w dniu wczorajszym. Na obrazach z Solar Satellite widać, jak ISON leci w stronę Słońca z dużym i jasnym warkoczem, natomiast z drugiej strony wychodzi z o wiele słabszym i rozrzedzonym ogonem.
- Wygląda to tak, jakby część „rdzenia” komety ISON przetrwała przejście przez peryhelium i wyszła po drugiej stronie. Kometa wyśle troche gazu i cząstek, ale pytanie brzmi: jak długo przetrwa - mówi badacz komet Karl Battams z Naval Research Laboratory dla CNN.

Być może to oznacza, że kometa będzie widoczna gołym okienna początku grudnia, jak wielu ma nadzieję, ale jest za wcześnie by na to odpowiedzieć. Istnieje ryzyko, że straci ona jeszcze więcej masy.

W ciągu kilku najbliższych dni astronomowie będą mogli powiedzieć na pewno, czy ISON będzie mieć wielkość jakiej się spodziewano, kiedy kometa przejdzie najbliżej Ziemi w odległości 63.000.000 km/0,42 AU w dniu 26.XII.2013 roku. (Clas Svahn)

Kometa ISON po wyjściu zza Słońca


WYWOŁUJĄC OSTATNIE OBRAZY…


Dziwna koma… Dwa warkocze – jeden ze zjonizowanych gazów a jeden z pyłu wydają się szerokie, ponieważ ogon oddala sie od Słońca i satelity. Koma ma dziwny kształt, ale jej jednorodność sugeruje, że głowa komety nie została naruszona, ale nie ma wątpliwości, że znajduje się w niej masa niebezpiecznych odłamów…  (Wayne Herschel)


Źródło – „DN.se”, z dn. 29.XI.2013 r., g. 15:52 CET

Przekład z j. szwedzkiego i angielskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©   

piątek, 29 listopada 2013

Słońce pożarło kometę ISON!

Kometa ISON zbliża się do Słońca (NASA)


Clas Svahn


Teleskop kosmiczny SOHO zdjął obraz komety ISON, kiedy ta przechodziła koło Słońca w czwartek. Kometa ISON nie przetrwała jej niebezpiecznej podróży dookoła Słońca. NASA informuje, że kometa dekady nigdy nie pojawiła się po drugiej stronie Słońca, bowiem rozpadła się i znikła.
Już tydzień temu pojawiły się pierwsze oznaki tego, że kometa ISON zaczęła odczuwać negatywny wpływ silnego promieniowania słonecznego i zaczęła się częściowo rozpadać. Kiedy kometa zbliżyła się do Słońca w czwartek, nasiliła się jej fragmentacja.

O godzinie 21:20 CET, kiedy kometa znikła za Słońcem, w zapisach astronomów z NASA pojawił się zapis „nie widzimy komety ISON”.

Potem ISON znalazła się w peryhelium w odległości 1,2 mln km od powierzchni Słońca, albo cztery razy więcej od odległości Ziemia – Księżyc. I chociaż kometa leciała z prędkością 349 km/s, to i tak groziło jej zniszczenie przez promieniowanie naszej dziennej gwiazdy.

W godzinę później przyszedł raport, że ISON prawdopodobnie nie wytrzymał przejścia wokół Słońca, a o godzinie 23:40 CET nie było żadnych doniesień, że kometa jest dostrzegana. Wyniki obserwacji w miejscu, gdzie ISON powinna się pojawić były negatywne.

- Dziękujemy komecie ISON, bo prawdopodobnie się rozpadła. To było niesamowite, kiedy to się działo! – napisał na Twitterze pracownik NASA o godzinie 23:30.

Biorąc pod uwagę, że komety są opisywane jako „brudne kule śniegowe”  - składające się z lodu i skał – to łatwo zauważyć problemy, jakie pojawiają się, gdy odległość od Słońca jest zbyt mała. Spotkanie ze Słońcem możemy opisać jak wrzucenie śnieżki do ogniska.

Na zdjęciu, które zrobiono przy pomocy teleskopu SOHO w czwartek widać ISON zbliżającą się do Słońca. Czarne koło zasłania Słońce po to, by kamera sondy nie została oślepiona. Jest to jeden z ostatnich obrazów komety ISON.

Mam nadzieję, że ISON wzrośnie do rozmiarów jednej z największych komet, jak to było jesienią. W listopadzie była ona widoczna przez lornetkę nawet w Szwecji, a jej ogon stanie się dłuższy.

Jeśli wszystko poszło tak, jak opisano powyżej, to wielu astronomów profesjonalnych jak i amatorów ma nadzieję, że w czasie oblotu Słońca z głowy komety uwolniło się jeszcze więcej pyłu i być może w grudniu będzie ona jednak widoczna gołym okiem po zachodzie słońca w późnych godzinach popołudniowych.

Ale to nie był pierwszy przypadek połknięcia komety Bożonarodzeniowej przez Słońce.

Kometa Lovejoy sfotografowana w Szwecji 27.XI.2013 r. (Foto - P-M. Heden)


Mimo wszystko teraz istnieje możliwość oglądania komety przez zwykłą lornetkę. Kometa Lovejoy pojawiła się teraz pod Wielka Niedźwiedzicą (Wielkim Wozem) w nocy i trudno jest ją znaleźć gołym okiem, więc lepiej obserwować ja przy pomocy lornetki. […]

Każdy, kto chce ją znaleźć, musi patrzeć w kierunku dwóch zewnętrznych gwiazd dyszla Wielkiego Wozu. […] Kometa powoli porusza się nieco w prawo (na północ), ale zdaje się stać nieruchomo na sferze niebieskiej, jeżeli obserwuje się ja przez chwilkę. Lornetka jest tu koniecznością.      


Tekst i ilustracje – „DN.se”, 28.XI.2013, g. 21:49 CET

Przekład z j. szwedzkiego – Robert K. Leśniakiewicz ©

Z ostatniej chwili:

Wygląda na to, że jednak astronomowie się mylili i kometa ISON przetrwała bliskie przejście koło Słońca. Dowodem na to ma być film zamieszczony na YT: http://www.youtube.com/watch?v=gHL78TNRlu4

czwartek, 28 listopada 2013

Apokalipsa w Fukushimie - cd.


Radiacja z Fukushimy jest największą bombą zegarową w historii Ludzkości


George S. Filer III (MUFON)


TEPCO będzie najwcześniej w tym tygodniu usuwać 400 ton silnie radioaktywnych prętów paliwowych, co będzie bardzo delikatną operacją związaną z wysokim ryzykiem. Ostrożnie wyciągając ponad 1500 łamliwych i potencjalnie połamanych prętów paliwowych z niestabilnego Reaktora nr 4 potrwa, jak się spodziewa, około roku. Jeżeli te pręty – a jest ich 50-70 w każdym kontenerze, która waży około 660 lb/300 kg i ma długość 15 ft/4,5 m każdy – są wystawione na wpływ powietrza atmosferycznego lub są złamane, to mogą wyemitować w atmosferę ogromną ilość radioaktywnych gazów. W dniu 12 listopada, TEPCO (Tokyo Electric Power Company) ujawnił, że tam były trzy kontenery w basenie na wypalone pręty paliwowe Reaktora nr 4, które były zdeformowane i mogłyby być trudne do usunięcia.

Gazeta „Fukushima Minyu” z 13.XI.2013 roku podaje:

Zgodnie z TEPCO, jeden z uszkodzonych kontenerów paliwowych jest wygięty pod kątem 90° (dosłownie: „wygięty w kształcie japońskiego ideogramu”,  aktualnie wygięcie to się zmniejszyło). To zdarzyło się 25 lat temu, kiedy miał miejsce błąd w obchodzeniu się z paliwem jądrowym. Dwa pozostałe, jak stwierdzono, zostały uszkodzone 10 lat temu; powstały w nich niewielkie otwory wskutek uderzeń innych przedmiotów. Prof. Hiroaki Koide z Instytutu Badań Reaktorów Jądrowych z Uniwersytetu Kioto oświadczył w „Welcome to Fukushima” (2013):
W zbiorniku na zużyte pręty paliwowe Reaktora nr 4 znajduje się ponad 4000 razy więcej paliwa niż w Hiroszimie. Jeżeli nastąpi teraz jakiś większy wstrząs, to skażenie będzie 10 razy wyższe w atmosferze, niż to było dotąd!

Kryzys z Fukushimy dotarł także do USA:

Mamy nową wersję i ulepszoną wersję plagi atomowej, która się rozprzestrzenia. Prawda o niej jest tak niezrozumiała, że lepiej udawać, że w ogóle nie istnieje. Wszystko co mogę zrobić, to modlić się o to, by nic nie poszło gorzej – powiedział Yasuro Kawai, były inżynier z elektrowni, który teraz kieruje grupą monitorującą proces likwidacji.

Z „Esquire”, z dnia 12.XI.2013 r.:

Promieniowanie z Fukushimy dotarło do Alaski

Katastrofa w Fukushima 1 EJ jak się wydaje, wciąż się rozprzestrzenia, i Alaska staje się powoli częścią tej historii. Naukowcy z Uniwersytetu Alaska są świadomi radioaktywnego skażenia z japońskiej elektrowni jądrowej w Fukushima i tworzą plan monitorowania sytuacji.
Część skażenia przyszła do Północnej Alaski i wzdłuż Zachodniego Wybrzeża. Wzrosło skażenie ryb i innych dzikich zwierząt. Więcej skażeń może być skierowane w stronę społeczności nabrzeżnych. Jest teraz na to najwyższy czas, bo problem wciąż napływa do nas z wiatrem I pływami do miejsc dalekich od Fukushimy. 5.000.000 ton odłamków, śmieci i innych pozostałości i odpadków zostało wyrzuconych przez morze na amerykańskie i kanadyjskie wybrzeża po wielkim tsunami w 2011 roku.

Dr Hannah Spector dla „Penn Statereports”:

Jednym z najgorszych problemów, w obliczu którego stanęliśmy po katastrofie w Fukushimie jest brak jakiejkolwiek informacji pochodzących od ekspertów. Mamy także totalny knebel na informacje medialne – coś co można nazwać „śmiertelną ciszę nad Fukushimą” (Norris, 2011). Nauka wciąż nie ma żadnego zrozumienia technologicznego i metodologicznego, jak oczyścić Ziemię po tym nieszczęściu, (Magwood, 2012) które skaziło Pacyfik i rozprzestrzeniło się na całą północną hemisferę naszej planety niesione wiatrem i deszczem.

Ta niewidzialna prawda jest tak niezrozumiała, więc jest łatwiej założyć, że nie istnieje. Nowa i ulepszona wersja plagi atomowej rozprzestrzenia się na naszej planecie wraz z ziemią, ogniem, wodą i powietrzem – i nie może być widoczna, jest niesłyszalna, bez smaku, zapachu i dotyku. A stała się już częścią atmosfery – zob. http://enenews.com.

Uwaga: Oczywiście nie jestem ekspertem od likwidacji skażeń promieniotwórczych, ale przecież można wiele zrobić dla ochrony nas przed nimi. Napiszcie do Environmental Protection Agency http://www.epa.gov/radiation/contact.html.



Przekład z j. angielskiego – Robert K. Leśniakiewicz © 

środa, 27 listopada 2013

POCIĄGI WIDMA I WIDMA W POCIĄGACH (8)

Plan Moskiewskiego Metro (Internet)


Duchy moskiewskiego metro


Iwan Rieszietnikow


W Wałaamskim Monastyrze zamieszkuje widmo Czarnego Mnicha, który za życia poszukiwał skarbów, które zakopano na terenie monastyru w IX wieku. Relację o skarbach dostał on od samego Szatana oczywiście w zamian za swą duszę. Ten artykuł jest kolejnym z serii „Pociągi widma – widma w pociągach” i tym razem mówi on o widmach w Moskiewskim Metro.

Moskiewskie metro uważa się za najpiękniejsze na świecie. Na jego budowę nie żałowano środków. Pod ziemią zbudowano bajkowe pałace, porażające swym przepychem. To są np. stacje z zadziwiającą mozaiką, jak Kiewskaja Kolciewaja i Komsomolskaja, czy polśniewająca półszlachetnymi kamieniami i ozdobiona przez znakomitych malarzy Majakowskaja, albo ubogacona rzeźbami stacja Płoszczad’ Riewolucji


„Gdzieżeś ty, kochaneńki?”


Ale poza obrazami, rzeźbami i ścianki z półszlachetnych kamieni w podziemnych tunelach moskiewskiego metro można zobaczyć… widma i inne duchy. Pasażerowie spotykający ich na stacjach, w wagonach, czy obserwujący je w tunelach z okien jadących pociągów, potem przez długi czas korzystają z naziemnego transportu.

Wprawdzie dyrektor przedsiębiorstwa Moskiewskie Metro – Dimitrij Gajew (1951-2012), w jednym ze swych wywiadów wiele lat temu rozczarował dziennikarzy:
- Metro, to bardzo przykra firma. Przywilejów tutaj nie ma, jeszcze czegoś tam – nie ma, duchów – też nie ma. Pracuję w metro 18 lat i jeszcze żadnego nie spotkałem. Szukam po nocach, krzyczę, wołam – „no gdzieżeś ty, kochanieńki!!!” – i nikogo nie udało mi się znaleźć…

Ale Dimitrij Gajew się myli. Duchy w metro zamieszkują. Dowodem na ich obecność jest cała masa zdjęć i zapisy na video, które regularnie pojawiają się w Internecie. Na nich właśnie uchwycono bezcielesnych i bezbiletowych pasażerów moskiewskiej kolei podziemnej. Jednocześnie z nimi w Sieci pokazują się opinie ekspertów potwierdzające, że pokazane materiały foto i video są autentyczne i nie sfałszowane.


Głupota, tak i tylko


Co tak niepowstrzymanie przyciąga widma do moskiewskiego metro? Istnieją trzy robocze hipotezy, które w jakiś sposób objaśniają „miłość” zaświatowych zjaw do podziemnego transportu.

Pierwsza z nich ukazała się już na pół wieku przed budową metro. W 1872 roku, inż. Wasilij Titow przedłożył projekt stworzenia podziemnej kolei żelaznej od Dworca Kurskiego do Placu Łubiańskiego. Projekt został utrącony na samym początku. Jeden z archirejów[1] napisał do Dumy[2] memoriał, w którym dowodził on, że podziemia to królestwo Szatana ergo nie uchodzi prawosławnym schodzić tam z dobrej woli. W tym podziemnym królestwie można spotkać cienie zmarłych w postaci duchów, widm czy innych widziadeł...

Po rewolucji nowe władze objaśniły te gadki głupotą małogramotnych duchownych i tym, że religia to jest opium dla narodu. Ale czy to była naprawdę aż tak wielka głupota?


„Awaryjne” odcinki dróg


Poglądy przedstawicieli Moskiewskiej Cerkwi Prawosławnej podziela przewodniczący niegdyś bardzo autorytatywnego Stowarzyszenia Inżynieryjnej Radiestezji (SIR) Grigorij Chłopkow. W centrum Moskwy, jeszcze za czasów panowania imperatrycy Katarzyny II zaczęto niszczyć cmentarze. Na ich miejscu pojawiły się skwery i bulwary. Te niezabudowane domami odcinki przy budowie metro okazały się doskonałymi miejscami do budowy stacji. Specjaliści z SIR zbadali geopatogenne strefy na terenie stolicy, które pokrywały się z dawnymi nekropoliami. Na tych miejscach nieoczekiwanie pojawiały się i równie nieoczekiwanie znikały jakieś białe postaci. Jeżeli teren byłego cmentarza przecinała szosa, to na takich odcinkach często dochodziło do wypadków. Kierowcy usiłowali omijać widmowe postacie i wjeżdżali na przeciwny pas ruchu, co niejednokrotnie kończyło się kolizją.


Po śmierci


Czym są te widmowe postacie, które pojawiają się tam, gdzie wcześniej były cmentarze?
Pozwólmy odpowiedzieć na to pytanie jednemu z najbardziej znanych ufologów w Rosji – Jurijowi Fominowi:
- Śmierć przychodzi po uszkodzeniu biologicznej struktury, która niszczeje. Po śmierci ciała pozostaje jego informacyjno-energetyczna część, którą ufolodzy nazywają strukturą informacyjną. Ona pozostaje po śmierci człowieka i nawet często ma pełną samodzielność. Przez pewien czas jest ona jeszcze aktywna dzięki zapasowi energii, a potem zaczyna „podpinać się” do energii żywych ludzi.

Właśnie z takimi „strukturami informacyjnymi” zamieszkującymi tereny dawnych cmentarzysk, spotykają się pasażerowie metro i kierowcy samochodów.

[Kilka lat temu badając sławetne kręgi zbożowe (agroformacje, agroznaki - AZ) i zbierając o nich informacje na terenie Polski, Czech i Słowacji, jeszcze w 1998 roku zwróciłem uwagę na to, że znajdowały się one często–gęsto w okolicach cmentarzy lub np. pól bitew, gdzie miały miejsce krwawe wydarzenia i natężenie ilości tzw. „duchów” musiała być tam wyjątkowo duża. Tak było m.in. w Polance k./Myślenic czy Rzezawie oraz wsi Brody k./Kalwarii Zebrzydowskiej. Hipoteza ta, choć bardzo chwytliwa, ma swoją słabą stronę – a mianowicie: zakłada ona powtarzalność powstawania AZ, a tej nie zaobserwowano. Być może struktury informacyjno-energetyczne są aktywizowane przez jakieś czynniki zewnętrzne – np. aktywność słoneczną, a zatem AZ powinny się pojawiać mniej więcej co 11 lat w czasie maksimów cyklu słonecznego, a zatem teraz AZ powinny się pojawić na polach w latach 2009 – 2013. Niestety nie wiadomo, czy takie AZ pojawiły się w Wylatowie i innych miejscach, gdzie je obserwowano. Z tego, co mi wiadomo, to na terenie Małopolski takowe nie pojawiły się, ale uważam, że powinni się w tej sprawie wypowiedzieć ufolodzy z Wylatowa i z Wylatowem związani. Pisałem na ten temat w opracowaniu "Projekt Tatry", Kraków 2002 – uwaga tłum.]    


Niezależnie od stanu zdrowia


Do liczby stacji metro, na których straszy, należy także stacja Sokoł (Zamoskorieckaja, ciemnozielona linia). Na początku XX wieku, nieopodal niej znajdował się cmentarz wojskowy, gdzie pochowano żołnierzy poległych w czasie I Wojny Światowej. W 1918 roku tutaj właśnie rozstrzelano i pochowano „białych” oficerów, junkrów i duchownych, którzy wzięli udział w starciach zbrojnych w Moskwie. Cmentarz zlikwidowano, a na jego miejscu urządzono skwer. Dzisiaj o cmentarzu i rozstrzelanych wspomina tylko stojący tam krzyż z napisem Kozacy, żołnierze, junkrowie, oficerowie, generałowie i żołnierze-ochotnicy, którzy padli w wojnie w latach 1914-1919. Wieczna chwała Brusiłowcom i Gieorgijewskim Kawalerom.

Tunele metro wiodące od stacji Sokoł do stacji Wojkowskaja przechodzą pod zlikwidowanym cmentarzem. Bliskość przekopanych grobów daje znać o sobie nawet dzisiaj. O bardzo nieprzyjemnych odczuciach pojawiających się w pobliżu tych stacji mówią nie tylko pasażerowie. Wielu maszynistów i pracowników kolei podziemnej przyznają się do tego, że nieopodal stacji Sokoł mają uczucie, jakby ktoś stał im za plecami. A wcześnie rano, kiedy stacja jest jeszcze zamknięta dla pasażerów, to na torach i na peronach widziano niejednokrotnie jakieś przejrzyste i obnażone postacie.

Pewnego razu maszynista i jego pomocnik przekazali przez radio dyspozytorowi, że przed nimi na torze stoi kobieta w bieli. Maszynista zdecydował się na awaryjne hamowanie pociągu, a kobieta rozpłynęła się w powietrzu… Po tym przypadku maszynistę i jego pomocnika uznano za nieprzydatnych do pracy na zajmowanych stanowiskach w metro i zwolniono…


Dróżnik


Druga hipoteza związana z pojawianiem się widm na terenie obiektów moskiewskiego metro ma związek z tzw. pamięcią miejsca. Fantomy, które brodzą tutaj, maja zazwyczaj związek z nieszczęśliwymi wypadkami, które kiedyś tam miały miejsce. W czasie śmiertelnego wypadku u człowieka ma miejsce potężny energetyczno-informatyczny wyrzut. Ta informacja „zapisuje się” na ścianach tuneli czy stacji i po jakimś czasie zaczyna się manifestować. I tak właśnie w wagonie pociągu czy na peronie pojawiają się widma. A do tego objawiają się one nie jednemu, ale wielu ludziom.

Widzialne obrazy, związane z fenomenem pamięci miejsca, najczęściej pojawiają się w Moskwie, na stacji Awiamotornaja (Kaliningradzkaja, żółta linia). Właśnie na niej, w 1982 roku, miała miejsce tragedia na ruchomych schodach i zginęło tam wtedy 8 osób.

Niekiedy przyczyną pojawiania się widma jest chęć zmarłego do kontynuowania swej pracy. Pomiędzy pracownikami podziemnej kolei krąży opowieść o tym, że po północy w tunelach krąży widmo dróżnika. Człowiek ten nawet po śmierci nie chciał rozstać się z miejscem swej pracy i nie mógł nawet po śmierci porzucić swego zajęcia. I nawet na tamtym świecie on odwiedza swoje gospodarstwo…


Wojna domowa


Trzecia hipoteza, najbardziej nieoczekiwana i dlatego, oczywiście, najbardziej interesująca, próbuje wyjaśnić pojawienie się duchów czasoprzestrzennymi zawirowaniami, które mają miejsce w Moskiewskim Metro.

Wszyscy autorzy artykułów o widmach w Moskiewskim Metro obowiązkowo cytują opowieść mieszkańca Moskwy – Aleksandra Uszakowa – o wydarzeniu, które przydarzyło mu się w dniu 14.V.1999 roku, na odcinku torów pomiędzy stacjami Izmaiłowskij Park a Pierwomajskaja (Arbacko-Pokrowskaja, granatowa linia):

Pociąg wyjechał z tunelu i zaczął się zbliżać do stacji Izmaiłowskij Park. Naraz nieoczekiwanie światło za oknami zgasło, wagon zatrząsł się, jak od wstrząsu podziemnego. Naraz ciemność znikła i za oknami znów zaświeciło słońce. Ale zamiast zwyczajnego obrazu spacerujących po lesie ludzi, wzdłuż szyn na spienionych koniach gnali jeźdźcy ubrani w bluzy i szynele z czasów Wojny Domowej. Wokół panował ciągły grzmot wystrzałów karabinowych i serie z kulomiotów…

Pasażerowie w wagonie oniemieli ze zdumienia. „Na pewno kręcą jakiś film” – powiedział ktoś… W okno pociągu ze strasznym chrapaniem z przerażenia wpadł gniady źrebak. Czułem jego przyspieszony oddech, widziałem pianę walącą z jego pyska. Zdjęło mnie przerażenie – od tego przerażonego zwierzaka dzieliły mnie tylko centymetry… Po chwili koń, który omal nie stratował mnie kopytami, zaczął rozwiewać się w powietrzu i znikł. pociąg zatrzymał się na następnej stacji. Ludzie, będący świadkami tego wydarzenia, długo nie mogli przyjść do siebie i głośno komentowali to, co zaszło. Porównałem wskazania mojego zegarka z elektronicznym zegarem na peronie. Mój zegarek późnił się piętnaście minut…


Wrota do Piekieł


Było jeszcze kilka innych zdarzeń nieoczekiwanego przemieszczenia się pasażerów metro w przestrzeni i czasie. A oto, co opowiedziała mieszkanka podmoskiewskiego Puszkino – Olga Rudniewa:

Wracałam z pracy około godziny 22:00. Każdego dnia jadę od stacji Puszkinskoj Płoszczad’, gdzie pracuję do Teatralnej (linia ciemnozielona), a tam przesiadam się do Komsomolskiej (Sokolniczieskaja, linia czerwona). W wagonie wszyscy siedzieli. Tylko jeden mężczyzna stał i czytał gazetę. Na stacji Krasnyje Worota pociąg ostro zahamował i ten człowiek omal nie upadł. Gazeta upadła na podłogę, a ja przeczytałam nagłówek „Wrota do Piekieł”. Naraz zgasło światło. Ludzie siedzieli w pełnej ciemności i czekali. Pociąg stał, strach w wagonie narastał. Przeszło pięć minut i naraz wszyscy usłyszeli narastający huk. Obok nas przeleciał jasno oświetlony skład. Wielu z jego pasażerów śmiało się, ale coś było w tym dziwnego. Naraz zabłysło u nas światło i pociąg ruszył.

Wysiadłszy na Komsomolskiej, Olga zrozumiała, co było dziwnego w pasażerach tamtego pociągu – ich ubrania przypominały te, które noszono we wczesnych latach 50. A kiedy Olga przyszła na dworzec Jarosławski i spojrzała na elektroniczny zegar, to okazało się, że w ciemnościach wagonu ona zgubiła nie 5 czy 10 minut, ale aż  trzy i pół godziny!


Mosty pomiędzy równoległymi światami


Jak można objaśnić te dziwne fenomeny utraconego czasu?

Woroneżski badacz zjawisk paranormalnych Gienrich Siłanow twierdzi, że idąca z ziemi energia jest mostem, na którym można podróżować po światach równoległych.
- Zazwyczaj takie mosty znajdują się głęboko pod ziemią – mówi Siłanow. – Najczęściej w metro, podziemiach i podziemnych tunelach i przejściach. Tylko my jeszcze nie nauczyliśmy się posługiwania się nimi na nasze życzenie.

Jest jeszcze jedno wyjaśnienie cudów, które zdarzają się dzisiaj w metro. Zjawiska zdarzające się w podziemiach stolicy są związane z pojawieniem się pewnej struktury przestrzennej spowodowanej przepleceniem struktury podziemnej kolei pasażerskiej z utajnionym Moskiewskim Metro-2 i systemami wojskowych bunkrów. Taka złożona struktura może powodować zakłócenia czasoprzestrzeni i biegu czasu oraz inne, niewiarygodne z punktu widzenia dzisiejszej nauki zjawiska, z którymi stykają się na co dzień pracownicy i pasażerowie Moskiewskiego Metro.


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 32/2013, ss. 36-37
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©



[1] Wyższej rangi duchowny prawosławny – odpowiednik patriarchy, biskupa lub arcybiskupa w Kościele katolickim.
[2] Rosyjski odpowiednik parlamentu, który wtedy był jedynie ciałem doradczym cara Wszechrosji. 

wtorek, 26 listopada 2013

Moje obserwacje NLO



Natalia Barczukowa


Nie wiem, czy udało mi się to, czy nie ale trzykrotnie w życiu zaobserwowałam pojawienie się na niebie UFO. Od razu chcę zauważyć, że za każdym razem te obiekty widziałam nie jedna, ale wraz z innymi świadkami, tak że z głowa u mnie jest wszystko w porządku.


Wcześniej mieszkałam w Uzbekistanie – w jednym z ładniejszych tamtejszych miast – w Nawoi. Przedsiębiorstwo, w którym pracowałam z mężem i moi rodzice miało swe własne pensjonaty, do których odsyłano pracowników na wypoczynek. Jeden z takich pensjonatów znajdował się w uroczej górskiej miejscowości Bachmał. W lecie często bywałam tam z synem. Pojechaliśmy tam także w 1988 roku. Pewnego wieczoru dzieciaki wczasowiczów zaczęły pokazywać sobie coś na niebie: były tam trzy trójkątne obiekty lecące jeden za drugim i znikające za górskim grzbietem.


Drugi przypadek miał miejsce w Moskwie, w grudniu 1991 roku. Wraz z 7-letnim synem pojechaliśmy do kliniki na badanie. Klinika znajdowała się w pobliżu stacji metra Krasnogwardiejskaja. Po kilku dniach pozwolono nam wziąć dzieciaka na spacer i wraz z synem poszliśmy na spacerek po Moskwie. Pewnego dnia wracaliśmy z przechadzki około godziny piątej po południu. Na ulicy już zaczęło się ściemniać. Za szpitalem wznosiły się wysokie, na oko 18-kondynacyjne bloki.
- Co może być wyższym od takiego domu? – zapytał mnie syn.
- Przede wszystkim budowlany dźwig – odpowiedziałam.
Syn wskazał na bloki, a ja zobaczyłam, jak nad jednym z nich świeci czerwone silne światło. W tej samej chwili światło ruszyło w bok, a ja powiedziałam do syna:
- Ot widzisz, dźwig pracuje.

I naraz oniemieliśmy. Światło jakby oderwało się od dachu i „popłynęło” w stronę kliniki i znikło za budynkiem. Kiedy obiekt pokazał się ponownie, to nie wyglądał już jak reflektor, ale jak półkuli skierowanej wypukłością w dół. Na jej powierzchni widać było pasy, na których z kolei widać było kropki, podobne do różnokolorowych okien. NOL skierował się w stronę rzeki Moskwy i znikł nam z widoku. Potem przeczytałam w moskiewskich gazetach, że właśnie w tym czasie w Moskwie wielu niezależnych od siebie świadków widziało UFO.

Po raz trzeci ujrzałam UFO w pół roku później na rzece Wołdze. Byłam wtedy kierowniczką praktyk zawodowych uczniów starszych klas technikum. One miały miejsce jeszcze w Ulianowsku. Dostarczywszy dzieciaki do Zakładów Samochodowych UAZ w Ulianowsku, wracałam do domu przez Syzrań. To moje strony rodzinne i dlatego nie wychodziłam z przedziału, a patrzyłam przez okno na moją ojczyznę. Kiedy pociąg przejeżdżał po moście przez Wołgę, zauważyłam na rzece jakieś silne światło i zdumiałam się: „Kiedy oni tutaj zdołali tak szybko postawić latarnię sygnalizacyjną???” Światło tej „latarni” raz jaśniało, raz przygasało. W sąsiednim przedziale jechali do Pamiru jacyś Niemcy - alpiniści. Tłumaczka zauważywszy to światło zaczęła ich wołać.
- Popatrzcie, UFO!
Alpiniści dopadli do okien i zaczęli fotografować ze wzburzeniem komentując zjawisko. Ja też zrozumiałam, że to nie był żaden sygnał nawigacyjny. Tymczasem odjechaliśmy już kawał drogi od mostu i skierowaliśmy się w stronę Czapajewska, a światło cały czas poruszało się wraz z nami nieustannie migając. Kiedy pociąg dojechał do Czapajewka, NOL naraz znikł.

Oto jak ja trzykrotnie miałam okazję widzieć UFO.


Tekst i ilustracja – „Tajny XX wieka” nr 32/2013, s. 25
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©  

poniedziałek, 25 listopada 2013

Energia wody w służbie Trzeciej Rzeszy

Dyskoidalny statek latający w kształcie dysku rzekomo zbudowany w oparciu o pomysły inż. Schaubergera


Aleksiej Komogorcew


W rozwoju współczesnej nauki widoczną rolę odebrali dyletanci, że wspomnimy tylko Iwana Kulibina, Michela Faradaya czy odkrywcę Troi – Heinricha Schliemanna… Nawet w tak specyficznej dziedzinie, jaką jest matematyka, są jej genialni miłośnicy, np. indyjski samouk Srinvasa Ramaudjan (1887-1920), który nie mając żadnego specjalistycznego przygotowania uzyskał fenomenalne rezultaty w dziedzinie teorii liczb. Co więcej – jemu udało się znaleźć odpowiedzi na pytania, które nie sformułowała nauka jego czasu!


Spotkanie dyletantów


W 1934 roku w Niemczech miało miejsce spotkanie dwóch wybitnych austriackich dyletantów – Reichskanzlera Adolfa Hitlera i utalentowanego inżyniera-samouka Victora Schaubergera. O znaczeniu, jaką Hitler przywiązywał do tego spotkania może świadczyć fakt, że jak tylko Schauberger przyjął zaproszenie, to od razu wystawiono mu paszport dyplomatyczny. Hitler ciepło przyjął Schaubergera i podkreślił, że zapoznał się z jego wszystkimi pracami, które „wywarły na nim ogromne wrażenie”.

Zgodnie z oficjalnym protokołem, na tą rozmowę zaplanowano 30 minut, ale spotkanie to trwało aż półtorej godziny. Na końcu Hitler poprosił obecnego na tym spotkaniu fizyka-teoretyka Maxa Plancka (jednego z koryfeuszy niemieckiej nauki) o wyrażenie swego zdania na temat teorii Schaubergera. Planck odpowiedział: „Nauka nie ma niczego wspólnego z Naturą”. Nieco później Planck został wyśmiany za swe poglądy. Być może jedną z przyczyn była jego nieopatrzna replika.


Silnik Schaubergera


Victor Schauberger urodził się 30.VI.1885 roku w rodzinie leśniczego. Był on genialnym samoukiem i typowym przedstawicielem alternatywnej nauki. Zgodnie z teorią Schaubergera, żywymi organizmami zdolnymi akumulować i przekazywać energię są nie tylko ludzie, zwierzęta i rośliny, ale także kamienie i woda.

Pewnej księżycowej zimowej nocy zobaczył on, jak w górskim strumyku kamienie o wielkości ludzkiej głowy podnosiły się z dna i kręciły się tak, jak pstrągi przed skokiem i wyskakiwały na powierzchnię! Prawdę powiedziawszy, „lewitowały” tylko oszlifowane przez wodę kamienie w kształcie jajka. Dlaczego? Schauberger doszedł do wniosku, że jajowaty kształt reaguje na ruch wody i kamienie mogą pokonywać siłę ciążenia.

W procesie badania bystrych potoków Schauberger doszedł do wniosku, ze można skonstruować silnik zasadniczo nowego typu, w oparciu o zasadę implozji, tj. wybuchu skierowanego do wewnątrz. Kiedy „trójwymiarowa, spiralna energia” kieruje się do wnętrza, a nie na zewnątrz, jak w przypadku normalnego wybuchu, to ona – wedle Schaubergera – nabiera cech „wyższego porządku”, które on zaszeregował jako „atomowe”. Pisał on:
Jeżeli wodę czy powietrze zmusić do ruchu „cykloidalnego” (spiralnego) pod wpływem wysokoobrotowych wirówek, to prowadzi to do powstania struktury z energii albo wysokowartościowej delikatnej materii, która lewituje z niewiarygodną siłą unosząc ze sobą korpus generatora. Jeżeli dopracuje się tą ideę zgodnie z prawami natury, to zostanie stworzony idealny samolot albo idealny okręt podwodny, a wszystko to bez strat materiałów.

W 1940 roku, Schauberger zbudował pierwszy model silnika Repulsin, który wedle rozporządzenia ministra lotnictwa III Rzeszy, został sprzedany zakładom lotniczym Heinkla. Wskutek tego, dyrektor tej kompanii Ernst Heinkel postarał się o opatentowanie tego wynalazku,., aby technologia Schaubergera była wykorzystania w procesie oczyszczania wody i żeby można było tym sposobem używać swobodnie innowacje Schaubergera w innych projektach lotniczych.

W następnym, 1941 roku, Schauberger zbudował działający model silnika mającego podwójne przeznaczenie: „przepływu swobodnej energii i potwierdzenie teorii lotu lewitacyjnego”.

Jego odkrycia stały się pożądanymi – w latach 1941-42 Schauberger literalnie rozrywał się pomiędzy tajnymi obiektami wojskowymi Reichu w Niemczech, Austrii i Czechosłowacji. Interesujące badania z jego uczestnictwem miały miejsce w filialnych zakładach Heinkla w Sankt Marien, w dwóch tajnych fabrykach w Czechosłowacji, w wiedeńskiej lotniczej kompanii Kertl i w fabryce Messerschmitta w Augsburgu. Chodzi tutaj o projekcie zbudowania latającego aparatu w kształcie dysku. Z dziennika Schaubergera wynika, że w kompanii Kertl udało się mu zbudować aparat latający, którego zasady lotu nie potrafiła wytłumaczyć ówczesna nauka.

W marcu 1944 roku, Schauberger otrzymał rozkaz zabrania grupy uczonych z KL Mauthausen do realizacji swoich projektów. Mowa tutaj o pracach nad urządzeniem generującym wyładowania elektryczne o ogromnej mocy; aparatem do oczyszczania wody; urządzeniem do biosyntezy wodorowego paliwa wprost z wody; urządzeniem wytwarzającym niekonwencjonalnym sposobem ciepło lub chłód, i wreszcie silniki, które zainteresowały Ernsta Heinkla.

Dnia 28.II.1945 roku, Schaubergera wywiozła specjalna ekipa SS do wsi Leonstein (Górna Austria), która znalazła się potem w strefie amerykańskiej okupacji. W dniu 5.IV.1945 roku, zaczęła się ostatnia próba aparatu, a na 6 maja był zaplanowany lot doświadczalny. Jednakże w ostatniej chwili okazało się, że odpowiedzialni za operację oficerowie SS uciekli w nieznanym kierunku…

Wszystko to wygląda dziwnie, biorąc pod uwagę fakt, że SS z definicji zajmowało się ultra sekretnymi programami Rzeszy, a Schaubergera dopuszczono do nich. Należałoby założyć, że stopień poinformowania Schaubergera nie był czymś zagrażającym dla SS. Wszystko wygląda na to, że Schaubergera po prostu podstawiono Aliantom w charakterze przynęty. Dokładnie potwierdza to sam Schauberger: wyglądało na to, jakby komuś bardzo zależało na tym, by amerykańskie specsłużby trafiły wprost na niego.

Praktycznie w tym samym czasie pracownicy radzieckiego wywiadu odwiedzili wiedeńskie mieszkanie Schaubergera. Znaczenie, jakie miała dla nich jego osoba niech obrazuje fakt, że po dokładnym przeszukaniu jego mieszkanie zostało podpalone (wedle innej wersji wysadzone w powietrze) żeby nikt nie znalazł tego, czego oni nie znaleźli.

Do marca 1946 roku, Schauberger znajdował się w pilnie strzeżonym areszcie domowym i poddawano go dokładnym przesłuchaniom. Amerykanów interesowała jego wiedza na temat energii atomowej. Wreszcie puszczono go wolno, zakazując mu pod rygorem kary, jakichkolwiek badań nad „atomową nauką”.  

Sytuacja zmieniła się w 1957 roku, kiedy to strona amerykańska w osobie Carla Harhesheimera zaproponowała finansowanie kontynuacji prac Schaubergera na terytorium USA. Schauberger przyjął propozycję pod warunkiem, że wraz z synem Walterem fizykiem i matematykiem rozpocznie prace, a potem wróci do domu. W rezultacie tego wszystkie intelektualne i technologiczne odkrycia Schaubergera poszły na rzecz Amerykanów. Schaubergerowi kazano milczeć na temat wszystkiego, co dotyczyło implozji. Po pięciu dniach po jego powrocie do Austrii, 25.IX.1958 roku, Victor Schauberger zmarł. W przedśmiertnym liście napisał on:
Cała nauka wraz ze wszystkimi jej odnogami, to jest szajka złodziei, którą trzymają za nitki jak marionetki i każą im pląsać do taktu melodii, którą grają właściciele niewolników.


Kamień niezgody


Nie patrząc na usiłowania niezliczonych entuzjastów, wszelkie próby odtworzenia silnika lewitacyjnego Schaubergera do dziś dnia skończyły się niepowodzeniem. Najbardziej prawdopodobnymi są dwa wyjaśnienia:
v Być może model Schaubergera miał niedostatki zasadniczych właściwości, które nie pozwoliły silnikowi uzyskać właściwości lewitacyjnych. W procesie prac, specjaliści z innych grup albo nie potrafili tego skorygować, albo znaleźć bardziej efektywnych rozwiązań problemów. Schaubergera pozostawili żywego i „podstawili” Amerykanom po to, by puścił Aliantów w pogoń po fałszywym tropie.
v Zgodnie z drugą wersją, chodziło o to, że Schauberger po wojnie po prostu sabotował prace nad swoimi urządzeniami. Tak czy inaczej należałoby odnosić się z największą ostrożnością do jego powojennych publikacji, a zwrócić szczególną uwagę na przedwojenne.

Jeszcze jednym obiektywnym przykładem ilustrującym idee Schaubergera i jednocześnie będących ochroną dla nich, jest niezwykły obraz myślenia i „alchemiczna” maniera ich zapisania. I tak np. Schauberger pisał tak o dopracowaniu jednego z urządzeń technicznych własnego pomysłu:
…ale gorejące świece ukazały mi drogę, opowiedziały o tym, jak przeprowadza się dematerializacje przedmiotów. Parapet – gładka powierzchnia – ruch Księżyca. Zadanie podjęto! […] A upuszczone były dwie funkcje – zimnego światła i Księżyca. Świetlista idea! Z pewnością Boże zrządzenie albo zwyczajny przypadek pomogły mi rozwiązać łamigłówkę. Zabić dwoma strzałami jednego zająca: 1) zimne światło, 2) osiowy ruch Księżyca.

Dzięki wysiłkom Schaubergera, a może nawet wbrew nim, Niemcom udało się osiągnąć powodzenie. Świadczą o tym odtajnione w roku 1950 dokumenty CIA, w których znajdowało się oświadczenie niemieckiego inżyniera lotnictwa Georga Kleina. Twierdził on, że pod koniec 1944 roku w Niemczech zbudowano trzy eksperymentalne aparaty latające w kształcie dysku. W dniu 14.II.1945 roku, w czeskiej Pradze Klein uczestniczył w eksperymentalnym locie jednego z tych aparatów.
P0róbny egzemplarz w czasie trzech minut mógł wznieść się na wysokość 12.400 metrów i w locie poziomym rozwinął prędkość 2200 km/h. Już w pierwszym locie doświadczalnym osiągnięto prędkość 2 Ma.
Czy te dyskoplany były napędzane przez silniki Schaubergera czy innego konstruktora – tego nie wiadomo.


Moje 3 grosze


Wszystko to jest pięknie-ładnie i cacy, poza kilkoma rzeczami, które mi się nie podobają w artykule Aleksieja Komogorcewa.[1] A zatem po pierwsze – przekazanie Schaubergera Amerykanom. Cała ta sprawa jest wyjątkowo niejasna, bo skoro Niemcom tak zależało na Schaubergerze i jego wynalazkach, to dlaczego się go pozbyli? Nie trzyma się to kupy – nieprawdaż?

No, chyba że założymy, że Schauberger był polisą ubezpieczeniową dla oficerów SS, którzy przekazali go Amerykanom w zamian za swoją nietykalność. Coś takiego akurat było bardzo możliwe, jako że po latach ujawniani są hitlerowscy zbrodniarze zamieszkali na terytorium USA – np. jak to było w przypadku von Bolschwinga, Rudolpha, von Brauna, Soobzokova czy ostatnio Karkoca – którzy pracowali dla CIA czy NASA. To by miało sens.

Jest jeszcze druga strona tego medalu – Schauberger był zwykłym szarlatanem, jakich w III Rzeszy było wielu, a że Führer z SS-Reichsführerem Himmlerem mieli na ich tle tęgiego bzika, więc wielu z nich zrobiło tam czasami wręcz oszałamiające kariery. Próbka notatek Schaubergera może wskazywać na to, że był on zwykłym paranoikiem i mitomanem, który w gruncie rzeczy potrafił zrobić sobie doskonały PR, a w gruncie rzeczy nie potrafił niczego. Esesmani zorientowali się, że mogą podrzucić Amerykanom tego szaleńca, który skieruje ich uwagę na inne tory – szczególnie, że mieli oni von Brauna i jego rakiety. Jest jeszcze jedna możliwość, że notatki Schaubergera były zaszyfrowane – właśnie jak u średniowiecznych alchemików, albo w ogóle sfałszowane przez służby mające za zadanie dezinformację. To też jest możliwe.

A tak swoja drogą, to czy współpraca Amerykanów z hitlerowcami była szersza i bardziej owocna, niż nam się wydaje? CIA chroniła zbrodniarzy hitlerowskich, bo ich wiedza była cenna w rozgrywce ze Związkiem Radzieckim i innymi krajami, które wyłamały się spod dyktatu USA – jak to było np. w Chile, gdzie doradcą gen. Pinocheta był zbrodniarz hitlerowski SS-Standartenführer[2] Walther Rauff – odpowiedzialny m.in. za eksterminację Polaków, Cyganów i Żydów w Majdanku przy pomocy ruchomych komór gazowych.[3] 

Tak czy inaczej, Amerykanom nie udało się powtórzyć prac Schaubergera. I zezwolili mu na powrót do domu, bo nie mieli z niego dokładnie niczego pożytecznego, albo przekonali się o jego chorobie psychicznej. Jest jeszcze jedna możliwość – Schauberger pracował nad teorią przemieszczania obiektów materialnych w Czasie, a nie tylko w Przestrzeni – jak to pokazał w swoim filmie pt. „Tajemnice Trzeciej Rzeszy” Gerd Burde – i właśnie dlatego został uznany za wariata. Swoją drogą, to jestem ciekawy, dlaczego nie skierowano go tam, gdzie toczyły się najbardziej tajemnicze działania III Rzeszy – na Dolny Śląsk? Wydaje mi się, że to jest kluczem do tajemnicy tego człowieka… Czy ktoś odpowie mi na to pytanie?

Wrak rzekomego UFO leżący na dnie Zatoki Botnickiej


I już na koniec – niedawno Szwedzi odkryli na dnie Morza Bałtyckiego jakiś dziwny obiekt o dyskoidalnym kształcie, podobny nieco do Falcona Millenium z „Gwiezdnych wojen” George’a Lucasa. Jedni mówią, że to wrak UFO, inni mówią że to jakaś regularna formacja skalna, inni widzą w tym znowu część zatopionego rosyjskiego monitora artyleryjskiego z I lub II Wojny Światowej… A może to jest jakiś hitlerowski statek latający w rodzaju Haunebu czy Vril z silnikami implozyjnymi Schaubergera…? Póki dokładnie nie zbadają ten obiekt, to hipoteza ta jest równouprawniona z innymi.

Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 31/2013, ss.8-9
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©



[1] Autor jest członkiem Interdyscyplinarnej Grupy Badawczej „Źródła Cywilizacji”.
[2] Odpowiednik pułkownika wojsk lądowych.
[3] Tak podaje to niemiecka Wikipedia - http://de.wikipedia.org/wiki/Walther_Rauff