niedziela, 3 maja 2015

Apokalipsa zacznie się w Ameryce?


Mapki obrazujące naturalne zagrożenia, które można wykorzystać przeciwko ludziom w działaniach III Wojny Światowej

Od kilkunastu lat jesteśmy straszeni przez różnych zawodowych i domorosłych wróżbitów, wizjonerów i przepowiadaczy przyszłości mniej czy bardziej wyrafinowanymi i pokrętnymi wizjami końca świata, a przynajmniej końca naszej cywilizacji. Jedni widzą nasz koniec z katastrofie nuklearnej, inni w katastrofie naturalnej, ale wszyscy zgadzają się co do tego, że będzie to globalny kataklizm, który wymaże nas z powierzchni globu i albo życie będzie startowało od zera, albo od pozostałych przy życiu osobników z poszczególnych gatunków, jak to miało miejsce po wszystkich Wielkich Wymieraniach. Tak czy owak – perspektywa, mówiąc delikatnie, nieciekawa.

O co mi chodzi? Ni mniej ni więcej, ale o możliwość totalnego zniszczenia Stanów Zjednoczonych, a przy okazji znacznej części powierzchni Ziemi. A jak? Na to pytanie odpowiada rosyjski uczony gen. dr Konstantin Siwkow.

Według niego:
Rosja może bardzo skutecznie wymazać Stany Zjednoczone z powierzchni Ziemi jeśli wykorzysta specyficzne położenie geograficzne tego kraju.
Naukowiec postuluje wykorzystanie stosunkowo niewielkich ładunków jądrowych, które według niego należy odpalić w dwóch bardzo specyficznych obszarach amerykańskiego kontynentu.
Jednym z tych miejsc jest tzw. superwulkan Yellowstone. Najróżniejsze apokaliptyczne prognozy od lat umieszczają tam źródło przyszłej zagłady USA, a może i sporej części świata. Gigantyczny kocioł wrzącej magmy tylko czeka na dogodny moment lub impuls, by w wyniku nieprawdopodobnej erupcji zagrozić gatunkowi ludzkiemu.
Pomysł gen. Siwkowa jest prosty. Odpowiednio zaprojektowany i umieszczony we wrażliwym rejonie niewielki ładunek jądrowy może stanowić taki zapalnik. Detonacja uruchomi erupcję (super)wulkanu i Ameryka zostanie starta z powierzchni ziemi, a położona odpowiednio daleko i w rejonach stabilnych sejsmicznie Rosja przetrwa nienaruszona.
Drugi delikatny punkt Ameryki to obszar uskoku San Andreas, który z geofizycznego punktu widzenia jest bardzo niestabilny. Uskok o długości 1300 km jest położony w miejscu kolizji dwóch wielkich płyt tektonicznych – Pacyficznej i Północnoamerykańskiej.
„Uderzenie niewielkim, lecz wystarczająco silnym ładunkiem jądrowym może wywołać ogromne tsunami, całkowicie niszczące infrastrukturę na wybrzeżu Pacyfiku” – dowodzi ekspert. Bowiem w przybrzeżnych rejonach USA położonych nisko nad poziomem morza mieszka większa część ludności – ponad 80%. Tutaj też znajdują się najważniejsze centra naukowe i przemysłowe. Nawet niewielkie tsunami może przynieść Amerykanom katastrofalne skutki, czego najlepszym dowodem były zniszczenia jakie wywołał huragan „Katrina” w Nowym Orleanie.
Stworzenie takiej „asymetrycznej” – bo bezpiecznej dla Rosji – broni będzie, zdaniem gen. Siwkowa, możliwe do 2020-2025 roku.
Miejmy nadzieję, że cały ten plan jest tylko zręcznym scenariuszem science-fiction. Jeżeli nie, to Ludzkości pozostało już niewiele czasu. (AB) (Na podstawie vpk.news.ru)

Rzeczywiście – coś takiego jest możliwe. A najgorsze jest to, że pod komorą magmową pod Yellowstone N.P. znajduje się jeszcze jedna – jeszcze większa komora magmowa – zob. http://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/pod-yellowstone-znaleziono-druga-ogromna-komore-magmowa. Uruchomienie magmy z obu tych komór byłoby końcem cywilizacji i życia na Ziemi. Nieodwołalnie.  

Ale to nie wszystko, bowiem poza superwybuchami wulkanicznymi – a na terytorium USA znajduje się pięć takich superwulkanów – istnieje jeszcze groźba supertsunami i to aż z dwóch stron. O nich już pisałem na tym blogu - http://wszechocean.blogspot.com/2014/05/czekajac-na-superkatastrofe.html (zob. „Nieznany Świat” nr 5/2015), a chodzi tutaj o spowodowanie potężnych osuwisk ziemnych w wody oceaniczne na wyspie Palma de Canaria, gdzie może w każdej chwili osunąć się niemal połowa wulkanicznego grzbietu Cumbre Vieja i spowodować supertsunami o wysokości początkowej 300 m, które po 7 godzinach przeleci Atlantyk i uderzy we Wschodnie Wybrzeże USA, Kanady i w godzinę później – wybrzeża Meksyku i państewek Ameryki Środkowej, a także Gujany, Brazylii i Antyli.

Z drugiej – zachodniej strony grozi podobny kataklizm w przypadku osunięcia się do Pacyfiku północno-wschodniego fragmentu Wyspy Wielkiej albo Hawaii. Gigantyczne tsunami uderzy w kontynent amerykański ze szczególnym uwzględnieniem Zachodniego Wybrzeża USA i Kanady, bo tam właśnie skieruje się główna energia osunięcia ziemi przekazana przez fale wodne. A zatem reasumując należy stwierdzić, że wystarczą dwa dodatkowe ładunki jądrowe, by spowodować kolejny kataklizm geofizyczny.

Czy Rosjanie są w stanie zrobić coś takiego? Oczywiście! – i to nawet przy posiadanych aktualnie siłach i środkach, i wydaje mi się, że gen. Siwkow powiedział o tym, co od dawna było oczywiste. I stąd właśnie rozbudowa rozmaitych „tarcz” antyrakietowych przez USA i „wojny gwiezdne”, które mają za zadanie wyeliminować rosyjskie ICBM, zanim trafią w najważniejsze cele na terytorium USA. Pozostaje mieć nadzieję, że Amerykanie i Rosjanie będą na tyle rozumni, że nie dopuszczą do tego Armagedonu!

Ale nie zapominajmy, że do klubu atomowego należy jeszcze kilka państw, które – jak np. Chiny, Indie czy Pakistan – mogłyby użyć swego arsenału nuklearnego przeciwko jednemu lub obu supermocarstwom i skierować go w celu zniszczenia „światowego żandarma” i „wielkiego szatana” w bardzo skuteczny sposób, same również nie będąc zagrożonymi. I to ich najbardziej należy się obawiać… 

Łańcuch Wysp Hawajskich - Raju na Ziemi...
...jednakże ten Raj skrywa straszliwe niebezpieczeństwo osuwających się płatów mas skalnych do oceanu, które mogą spowodować megatsunami. Takie osuwiska już się tu zdarzały w historii, zaś obecnie grozi nam...
...osunięcie się do oceanu płata skał wulkanicznych z płn-wsch krańca Hawai'i, co spowoduje powstanie gigantycznej fali tsunami, która zniszczy wybrzeża Ameryki Północnej i Środkowej...


Opinie z KKK:


Wprawdzie głowice termonuklearne są potężne, ale trudno oszacować wpływ naziemnej eksplozji na status superwulkanów. One potrafią unosić się same i opadać o kilkadziesiąt metrów i naprawdę trzeba by poeksperymentować w tej materii licząc na erupcję w efekcie zaburzeń śród- i po-wybuchowych. Załóżmy jednak, że tyle już wystarczy, co zatem dalej?
Ameryka nie zostanie starta z powierzchni Ziemi, wybrzeże wschodnie przetrwa zimę wulkaniczną, ale kilka tysięcy kilometrów od epicentrum życie przetrwa tylko na poziomie mikrobiologicznym. Cała Ziemia, także Rosja, doświadczy zimy, a przynajmniej jesieni poerupcyjnej - megatony materiału pylnego o ekstremalnej penetrowalności i ostrości zniszczy wiele sprzętów w każdym kraju, jeśli złe wiatry powieją. Obiekt tunguski wpłynął na kilka tygodni na atmosferę, wulkany południowoazjatyckie spowodowały mini-ochłodzenie klimatu, a raz nawet, około 80 000 lat temu, przyczyniły się do stworzenia wąskiej szyjki puli genetycznej ludzi. Było nas ledwie tylu, by przetrwać jako gatunek, liczylibyśmy się w tysiącach. Nie tylko my zresztą, także inne zwierzęta. Rosja po wybuchu superwulkanu nie byłaby w żaden, jakikolwiek sposób bezpieczna. Tym gorzej by było, im dłużej trwałaby taka erupcja, a wyprysk ciągły z kalder może trwać tysiące lat (Syberia pamięta swoje poimpaktowe pola lawowe, ich działanie zatruło nawet oceany i rozpoczęło prawdziwe wymieranie, Wielkie Wymieranie).
Asymetryczna broń? Czyli Zimna Wojna to wymysł historyka? Bezpieczna dla Rosji za to - tak. Do czasu sfederowania opozycji wobec niej, jeśli coś takiego by wyszło na jaw.
Broń atomowa odpada, póki co, czyli póki pełzająca wojna nie rozpędzi się tak, że dyplomacja zawiedzie a lud zażąda krwi. Rosja pełznie, USA też pełzną, obie siły skubią świat i zagarniają go, i żadna nie jest na tyle nierozsądna, by skorzystać ze swojego straszaka. Prędzej się zadziobią na naszych zwłokach, niż zdecydują obie przegrać. Takie moje zdanie.
Notabene, czyż nie lepiej zdetonować parę głowic wysoko nad USA? Przecież im wyżej, tym gorzej - detonacja na powierzchni nie jest tak niszczycielska, jak 50 km nad powierzchnią Ziemi, chociaż to brzmi kontr-intuicyjnie. (Smok Ogniotrwały)

Smoku Ogniotrwały! Masz rację, ale...
Oczywiście, że w przypadku Yellowstone 1 głowica nie wystarczy, ale cała seria głowic penetrujących...? Pozdrawiam! (Aristokles)

Tym większy problem dla zamachowców. Ot, odnosiłem się do słów tekstu w zrozumianym kontekście.
W takim razie jeszcze jedno - czy warto by w ogóle skażać jakiekolwiek tereny, które już nie będą się nadawać do zamieszkania przez bardzo długi czas? Dla świętego spokoju po drugiej stronie Ziemi i przy braku technologii eradykacji pierwiastków promieniotwórczych i obniżenia poziomu promieniowania środowiska? Zazwyczaj, gdy podbija się teren, robi się to dla kolonizacji, zasobów, idei panowania i rabunku, lub w celach bardziej enigmatycznych, jak religijne czy takie, które znają tylko wszyscy nie-święci. Kilkanaście głowic penetrujących... technicznie jak najbardziej jest to w ramach science non-fiction, nawet mimo konieczności dopuszczenia do gry dodatkowych warunków na to działanie zezwalających, ale mniej toksycznym rozwiązaniem byłoby bombardowanie meteoroidami (to pozwala rozwinąć parę wątków sięgających 65 mln lat wstecz, choć nie czas na tę dyskusję). Na szczęście brak nam i tej technologii. Ave ignorantia, ave pax! (Smok Ogniotrwały)

Smoku Ogniotrwały - zniszczenie USA przy pomocy wybuchów głowic na ropiejącym wrzodzie Yellowstone jest - niestety - czymś realnym. Na dobrą sprawę wystarczy jeden ładunek odpalony na powierzchni, a energia wytworzonego pulsu sejsmicznego spowoduje powstanie sieci szczelin i pogłębienie już istniejących pod PUNKTEM ZERO, resztę dokona te 2-3 tys. atmosfer panujące w górnej komorze superwulkanu. Przy tym kataklizmie jeden wybuch głowicy nuklearnej, to malutki pikuś. Pan Pikuś.
W tym przypadku chodzi o totalne zniszczenie nieprzyjaciela. NB w takim kontekście zaczynam rozumieć politykę USA. Po prostu Amerykanie będą musieli szukać schronienia w innych krajach i dlatego przygotowują sobie przestrzeń życiową. Stąd właśnie to stałe grożenie innym wojną, stąd właśnie idiotyczna moda na nieszczepienie dzieciaków, itd. itp. Zrobią z nami to, co zrobili z Indianami - wytępią, a czego nie wytępili, zamkną w rezerwatach. Pax Americana w najlepszym wydaniu... (Aristokles)   

Bardzo ciekawe rzeczy poruszyłeś, o Hekatombariusie.
Słyszałem, przyznaję, że czop nad wielką kalderą można zdestabilizować poprzez eskalację spękań, które z kolei musiałyby rozszerzyć się na wielką powierzchnię, by utworzyć wiele kraterów erupcji materiałów piroklastycznych, gazowych, oraz lawowych, ale czy naprawdę tylko jedna atomówka wystarczy? Czop ma grubość co najmniej pięciu kilometrów, wypadałoby zagłębić epicentrum eksplozji, by jedna bomba dała radę cokolwiek zrobić (choć nie znam wyliczeń). Jeden krater byłby wentylem, według mnie, ale jeśli destabilizacja utworzy sieć spękań, to faktycznie... dlatego wcześniej napisałem, że trzeba by zaryzykować eksperymentem, by okazało się, jak to naprawdę wyjdzie.
Wszelkie dywagacje muszą się oprzeć na takiej sieci spękań, ponieważ bez niej nie będzie superwybuchu. Myślę, że mogłoby skończyć się wypływem magmowym w stylu wypływu syberyjskiego, ale przecież to zagrozi całej Ziemi, nie tylko amerykańcom. Najgorsze byłyby gazy, potem materiał pyłowy, a na końcu gdzieś bezpośrednie skutki wybuchu.
Co do innych wątków, choć i względem tego też, nadal pozostaję otwarty. Zwyczajnie nikt nie wie na pewno, bo i jak...
A może..? (Smok Ogniotrwały)


Kochany Smoku Ogniotrwały! Jedna atomówka może nie wystarczyć, ale jeden wielogłowicowy pocisk (MIRV) typu TOPOL M czy BUŁAWA powinno wystarczyć do skruszenia tych 8 km skał nad górnym zbiornikiem magmy. Rosjanie mają coś takiego - a są to na dodatek pociski manewrujące, trudne do zlokalizowania i przechwycenia, więc teraz doskonale rozumiem zachwyty Putina i Miedwiediewa nad tą bronią. Faktycznie - jest wredna! (---) Pozdrawiam deszczowo! (Aristokles)