Andriej Czinajew
Na Pacyfiku
istnieje Wielka Plama Śmieci. Dzięki oceanicznym prądom zgromadziła się tutaj
ogromna ilość śmieci i odpadów z Azji i Ameryki – wszystkiego ponad 100 mln ton
plastyków i innych odpadków…
W erze rozwoju
nauki, wydawałoby się, że dla niej nie został0 już żadnych problemów. Tym
niemniej, od czasu do czasu zdarzają się przypadki, wobec których staje się ona
bezsilna i uczeni nie mogą sobie z nimi dać rady. Albo wnioski i wywody tychże
samych uczonych utrzymuje się z dala od szerokiej publiczności. Jeden z takich
właśnie problemów, to historia tzw. „rechotek”.[1]
Na temat tzw.
„rechotek” pisano już na tym blogu – zob. W. Kukarienko – „Rechotki z
oceanicznych głębin” - http://wszechocean.blogspot.com/2011/06/rechotki-z-oceanicznych-gebin.html.
Głębokowodne „rechotki”
Ta historia
zaczęła się na przełomie lat 60. i 70. XX wieku, kiedy to nowe radzieckie
atomowe okręty podwodne - OP dostały możliwość zanurzania się na dotychczas
niedosiężne głębokości. Wtedy też pojawiły się u nich czułe i dokładne sonary.
I tak w czasie pływań w wodach Północnego Atlantyku zaczęły one odnotowywać
jakieś dziwne sygnały dźwiękowe nieznanego pochodzenia. Wkrótce wytworzyło się
przekonanie, że podwodne królestwo na wielkich głębokościach jest zamieszkałe
przez jakieś nieznane istoty. Istoty te miały być dostatecznie rozumne. I wcale
nie kwapiły się do pokazania się nam, za to same usiłowały zbadać metalowych
gości. Przez długi czas śledziły nasze OP, wysyłały marynarzom sygnały, a przy
tym bawiły się w chowanego z naszymi atomowcami.
Jak tylko podwodniakom udało się namierzyć zbliżający się obiekt, ten od razu
uciekał z sektora obserwacji i nadawał sygnały już z innej strony.
Były dowódca atomowego
okrętu podwodnego z rakietami balistycznymi na pokładzie – SSBN, kmdr Igor Kostiew opowiadał znanemu
dziennikarzowi telewizyjnemu Igorowi
Prokopienko:
- W czasie naszego wyjścia na przestrzenie
Atlantyku namierzyliśmy jakieś dziwne obiekty. One jawnie wysyłały do nas
sygnały. Ale nie dało się ich zidentyfikować. W ogóle nie były podobne do
czegokolwiek, z czym się wcześniej spotykaliśmy. Tak na słuch, to przypominało
to kwaczące rechotanie żab. Dlatego też potem, w oficjalnych dokumentach,
otrzymały one nazwę „rechotki”. One zaczynają bardzo szybko od „kwa-kwa-kwa” a
potem to jest coraz bardziej rozciągnięte i brzmi „kwa-a-a – kwa-a-a –
kwa-a-a”, a do tego zmienia się częstotliwość i tonacja dźwięku. Podobne to
było do przekazu zakodowanej informacji, jakby „rechotki” próbowały się z nami
porozumieć w języku, którego my nie znamy.
Kiedy okręt
wrócił z patrolu i został wykonany meldunek o dziwnych nieznanych obiektach, to
okazało się, że „rechotki” usiłują się porozumiewać także z innymi OP. One
normalnie śledzą nasze atomowce.
Sygnały od tych Nieznanych Obiektów Podwodnych – USO lub UAO są stałe i
doskonale słyszalne. A wszystko na dużej głębokości, na otwartym oceanie, gdzie
na setki mil dookoła nie powinno być nikogo. Zgodzicie się z tym, że dowódca
podwodnego krążownika miał zabitego ćwika. Wszak trasa bojowego patrolu OP była
ściśle tajna. Na jego pokładzie znajdowały się rakiety z głowicami jądrowymi, a
obok ktoś nieznany ciebie drażni. A do tego on ciebie widzi, a ty go nie możesz
wykryć i namierzyć. Co będzie, jak będą chcieli zaatakować okręt?
Decyzja
głównodowodzącego Radzieckiej Marynarki Wojennej – admirała floty Związku
Radzieckiego Siergieja Gieorgiewicza
Gorszkowa – przy Zarządzie Wywiadu Floty została powołana specjalna tajna
grupa, która miała za zadanie wyjaśnić naturę „rechotek”. Zorganizowano zbiór i
obróbkę informacji oraz przedsięwzięto kilkanaście oceanicznych ekspedycji. Na
prośbę dowództwa Floty problemem tym zajęła się także Akademia Nauk ZSRR i
nasze wojskowe instytuty, w pierwszej kolejności – hydroakustyczny. Zajmowały
się tym i inne organizacje. Każda z nich po swojemu oceniała ten podwodny
fenomen.
Radziecki okręt ZOP realizujący zadania związane z poszukiwaniem "rechotek" i członkowie ekspedycji badawczej
Machinacje Amerykanów?
Najpierw, w
charakterze hipotezy podstawowej było postawione założenie, że „rechotki” to
robota Amerykanów. Prawdą jest to, że hipotezę o najnowszych OP odrzucono od
razu. Duży, masywny obiekt podwodny, wyposażony w silnik nie może tak się
poruszać i nie przejawiać swej obecności. Pozostałe poglądy się rozchodziły.
Ktoś tam uważał „rechotki” za urządzenia zakłócające przeciwko radzieckim OP.
Temu sprzeciwiali się sami podwodniacy: nie stwierdzono jakichkolwiek zakłóceń.
Ktoś tam był przekonany, że są to urządzenia pomagające w nawigacji
amerykańskim OP. Jeszcze ktoś inny widział w „rechotkach” elementy globalnego
systemu obserwacyjnego.
„Rechotek”
tymczasem było coraz to więcej. Początkowo spotykało się je w Północnym
Atlantyku i Morzy Norweskim, ale potem pojawiły się w Morzu Barentsa. Wydawało
się, że to jest logiczne: Amerykanie za pomocą „rechotek” rozszerzają swój
system wykrywania.[2]
Ale coś nie pasowało w tej hipotezie. Jeżeli „rechotki” to są nawigacyjne znaki
albo elementy systemu wykrywania, to takie urządzenia winny być stacjonarne.
Powinny mieć swoją dokładną pozycję geograficzną. Jednakże obserwacje
podwodniaków nierzadko temu przeczyły. Poza tym organizacja takiego globalnego
systemu – to rzecz nadzwyczajnie droga, nawet jak dla USA. Żeby pokryć nim cały
Wszechocean, należy umieścić w nim setki tysięcy takich urządzeń.
Admirał floty Władimir Nikołajewicz Cziernawin
opowiada:
…u nas też była taka teoria, kiedy jeszcze mieliśmy Siły
Zwalczania Okrętów Podwodnych - ZOP – którymi dowodził adm. N. N. Amiełko, a szefem sztabu był u
niego adm. E. I. Wołobujew.
Opracowali oni system pokrycia wszystkich wód Wszechoceanu bojami. Specjalnymi
bojami hydroakustycznymi, które zrzucano by i które odnotowywały by podwodne
ruchy. W końcowym rezultacie wszystko było opracowane od strony technicznej,
która mogła być zastosowana. Ale każda boja była skomplikowanym kompleksem
technicznym i kosztowała tak dużo, że zarzucenie nimi Atlantyku czy Pacyfiku,
czy chociaż postawienie 100 sztuk było zbyt kosztowne jak na nasze warunki i
zasoby.
Tym niemniej,
wkrótce po „rechotaniu” w rejonie przemieszczania się naszych OP pojawiły się
amerykańskie jednostki ZOP. Także i u nas, w jednym z leningradzkich instytutów
naukowo-badawczych znalazł się mędrzec, który skonstruował coś podobnego do
„rechotki” – prościutki czujnik z elementarnym schematem odbioru i nadawania
sygnału. Obraz ich działania jest taki, jaki nakreślił Władimir Ażaża: urządzenia te są rozrzucane w dużych ilościach na
interesującym akwenie. W czasie zbliżania się i przechodzenia koło nich OP,
„rechotka” wykrywa je po szumie śrub czy wpływie pola magnetycznego. Potem po
zlokalizowaniu OP „rechotka” zaczyna piszczeć. Te sygnały dźwiękowe uaktywniają
już bardziej skomplikowane urządzenia, które przechwytują sygnały, sumują je i
analizując ustalają parametry ruchu OP: kurs, prędkość i lokalizację jednostki.
Potem w rejon wysyła się okręty i helikoptery ZOP, które od razu zaczynają swe
polowanie mając wszelkie dane o ruchach przeciwnika.
Potwory i superpotwory z fantastycznych rojeń...
USO, UAO czy super kalmary?
Ale prawdziwe
„rechotki” miały jeszcze jedną osobliwość. Niektórzy dowódcy OP meldowali o ich
niezwykłych właściwościach. Niekiedy wydawało się, że one natarczywie próbowały
nawiązać łączność z naszymi atomowcami,
okrążając OP, zmieniając częstotliwość i tonację sygnałów, jakby chcąc wciągnąć
podwodniaków w jakiś dialog. Szczególnie silnie reagują one na namierzanie ich
sonarem aktywnym. Śledząc nasze OP one płynęły razem z nimi do wyjścia z
jakiegoś rejonu, a potem „porechotały” po raz ostatni i znikały bez śladu. Z
ich strony nie obserwowano żadnej agresji. Do tego odnosiło się wrażenie, że
one specjalnie demonstrowały swoja obecność i pokojowe zamiary.
Według słów vice
adm. Jurija Pietrowicza Kwiatkowskiego na
temat „rechotek”:
…to pytanie bez odpowiedzi. Odpowiedzi z AN ZSRR były także
niejednoznaczne – być może są to morskie organizmy; plankton przejawiający się
w taki sposób w określonym czasie, albo delfiny szare, albo coś tam jeszcze.
Mówiło się także, że „rechotki” to nieznane żywe stworzenia, jakieś morskie
kryptydy, a do tego z wysokim stopniem inteligencji, jakieś zjawisko przyrody,
o którym jeszcze mało wiemy, jak i o oceanicznych głębinach. W dniu dzisiejszym
na kilometrowych głębinach było mniej ludzi, niż w Kosmosie!...
Wysunięto także
przypuszczenie, że „rechotki” to hydrosferyczny odpowiednik atmosferycznych UFO
– czyli USO lub/i UAO – Nieznany Obiekt Podwodny albo Nieznany Obiekt Wodny[3] - na które polują
bezowocnie marynarze ze wszystkich flot świata. Oni zaczynają namierzać je,
kiedy ukazuje się on obok ich podwodnych baz. Oznajmić o tym na forum
publicznym oznaczało podstawić głowę pod topór. Przecież w ZSRR nieraz
oficjalnie oświadczali, że żadne UFO czy USO nie istniały i nie istnieją!
Sądząc ze
wszystkiego, grupa operacyjna do rozpracowania „rechotek” nie doszła do żadnego
wniosku. Jednakże na początku lat 80., program badań został zamknięty, a
oddział rozformowano, zaś oficerowie w nim pracujący otrzymali inne przydziały.
Cała masa zgromadzonych danych w grubych teczkach z gryfem tajności ŚCIŚLE TAJNE znikła nie wiadomo gdzie.
Część byłych
członków tej grupy operacyjnej do dziś dnia uważa, że „rechotki” są niczym
innym, tylko żywymi stworzeniami i to z całkiem wysokim intelektem. Do tej
wersji skłaniają się pracownicy Petersburskiego Oddziału Instytutu Morskiego AN
Federacji Rosyjskiej, którzy swego czasu pracowali nad tematyką „rechotek”. Nie
ma w tym niczego dziwnego, bowiem świadectw o zaobserwowaniu tajemniczych
mieszkańców głębin morskich jest na kopy. Być może „rechotki” zaliczają się do
jakiegoś podgatunku gigantycznych kalmarów-głowonogów, których zwłoki były
wyrzucane falami na brzegi mórz. Być może był to podgatunek gigantycznej
kałamarnicy albo nawet plezjozaura. Ilość organów czuciowych, pracujących w
diapazonie fal dźwiękowych stwarza najbardziej wiarygodną hipotezę o tym, że
„rechotki” mogą mieć pochodzenie czy wręcz mogą to być waleniowate – a
dokładniej wielorybowate. Nieznane kałamarnice czy głowonogi mogą uważać OP za
ich naturalnych wrogów – kaszaloty. Ale znów, dlaczego w takim razie nie ratują
się ucieczką, a same dają znać o sobie? Może dlatego, że są to jakieś
specyficzne głowonogi, dla których to kaszaloty są zdobyczą. Ale OP czymś
zmylają podwodnych myśliwych i oni długo kręcą się wokół nich, próbując
zrozumieć co to takiego przybyło do nich w gości…[4]
Jakby to nie
było – swoisty pik pojawień się „rechotek” przypada na lata 70. XX wieku.
poczynając od połowy lat 80., rejony występowania tajemniczych „rechotek”
zaczęły się szybko zmniejszać i dzisiaj znów stały się bardzo rzadkim
zjawiskiem.
...i żyjące realnie supergłowonogi
Moje 3 grosze
A może nie
stały się rzadkie, tylko zjawisko przybrało jakąś nową – jeszcze nie odkrytą
formę? Względnie odkrytą, ale – jak to zazwyczaj bywa z takimi odkryciami –
utajnioną pod gryfem tajności „000” – jak informacje o UFO czy UAO.
Wszechocean
naszej planety jest wciąż mniej znany, niż powierzchnia Księżyca czy Marsa.
Jego tajemnice są dopiero odkrywane, bowiem stopień trudności w jego zdobywaniu
jest wyższy, niż w przypadku przestrzeni kosmicznej.
Osobiście
uważam, że być może tajemnicze „rechotki” mają coś wspólnego z inteligentnymi
istotami zamieszkującymi Wszechocean, które ludzie znają pod postacią Syren
czy/i Trytonów. Istoty te towarzyszom ludziom od zawsze i chyba albo są po
prostu gatunkiem Homo sapiens aquaticus,
albo – co jest równie możliwe – są to Homo
sapiens sapiens, które stanowią rezultat manipulacji genetycznych
dokonanych w Przeszłości – choćby na Atlantydzie czy Atlantyce…
Tekst i
ilustracje – „Tajny XX wieka”, nr 33/2015, ss. 18-19 oraz Internet
Przekład z j.
rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©
[1]
W oryginale „kwakiery” – co można od biedy przetłumaczyć jako „kwakacze”,
wydające odgłosy podobne do kwakania kaczek.
[2] Chodzi
tutaj o system wykrywania okrętów podwodnych SOSUS oraz jego brytyjski
odpowiednik Elint.
[3] Unknown Submarine Object i Unknown
Aquatic Object.
[4]
To akurat może być zrozumiałe, bowiem rzecz leży w rozmiarach: przeciętnie
kaszalot – samiec mierzy ok. 20 m, samica – 13 m. Okręt podwodny mierzy ponad
100 m długości, a zatem jest co najmniej pięciokrotnie większy od przeciętnego
kaszalota…