poniedziałek, 5 grudnia 2016

Zagadki syberyjskiej rzeki



Rzeka Bogunaj z pokładu helikoptera


Jelena Liakina


W przedrewolucyjnym rosyjskim prawodawstwie były dwie kategorie zsyłek: „do oddalonych miejsc na Syberii” i „w nie tak odległe miejsca na Syberii”. To drugie zdanie szybko zmieniło swój sens.

Niewielka rzeczka Bogunaj w Krasnojarskim Kraju dzisiaj cieszy się wielką popularnością wśród turystów. Na tym dopływie Jenisieju lubią spędzać swe urlopy fani tajgowej egzotyki, nocowania w namiotach i wspaniałego wędkarstwa. Ale nie wszyscy wiedzą, że Bogunaj to zagadkowe miejsce, w którym narodziło się niemało legend opowiadających o cudownych wydarzeniach, które miały miejsce w pobliżu tej syberyjskiej rzeki.


Kamień Szamana


Przez całe wieki, rdzenni mieszkańcy tych ziem wierzyli w to, że w rzece Bogunaj mieszkają dobre duchy, dzięki czemu panuje tam obfitość zwierząt i ryb. 

Stare podanie opowiada o tym, że dawno temu w wody Bogunaju spadł z nieba tajemniczy czarny kamień i przyniósł ze sobą siły nieznane. Od tego czasu szamani Zyrian zaczęli nazywać Bogunaj miejscem, gdzie spotykają się światy Nieba i Ziemi i przybywali tam, by napompować się energią czarnego kamienia i otrzymać proroctwo o przyszłości swego plemienia. W dniach letniego i zimowego przesilenia, kamień wypromieniowywał nadzwyczajną siłę i zaczynał świecić się mistycznym, różowym światłem. W te dni szamani modlili się do dobrych duchów i składali im szczodre ofiary. Z biegiem czasu niebieski przybysz zaczął nazywać się Kamieniem Szamana, bo tylko im właśnie objawiał swoją siłę. Zwykły człowiek zbliżając się do kamienia ryzykował zakażenie się śmiertelną chorobą. 

Mieszkańcy z tych miejsc opowiadają, że Kamień Szamana do dziś dnia stoi na jednej z mielizn Bogunaju, ale znaleźć go jest bardzo trudno. Uważa się, że pokazuje się on tylko ludziom, którzy bardzo potrzebują pomocy a ci, którzy idą go obejrzeć sobie z czystej ciekawości, mogą na siebie ściągnąć różne straszne nieszczęścia.


Leśny czarownik


Jedną z osobliwości tamecznych lasów jest ich tajemniczy mieszkaniec, którego miejscowi nazywają Czarownikiem. W każdej tamtejszej wiosce można usłyszeć niemało opowiadań o jakimś Leśnym Człowieku ogromnego wzrostu, którego ciało porosło gęstym włosem, a oczy płonęły jasnym, czerwonym światłem. Poza tym ten Leśny Człowiek posiadał właściwości hipnotyczne i przekazywał myśli na odległość. Dzięki temu może on zmuszać człowieka do dokonywania tych czy innych postępków, jednakże ani raz nie zauważono, by wykorzystywał swe super-właściwości do złych celów. Na odwrót – Leśny Człowiek bez względu na swą niezwykłą siłę fizyczną, jest łagodny i lubi żartować z ludźmi. Tak więc przy pomocy swych uroków (jak mówili starcy odwracając oczy) on podkradał się do grzybiarza czy myśliwego i pojawiając się tuż przed nimi straszył ich głośnym krzykiem. 

Powiadają, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu, istoty te przyjaźniły się z myśliwymi. Ci wybierając się na polowanie, zabierali dla nich specjalny poczęstunek – gotowane ziemniaki i świeży chleb – bo we wsiach każdy wiedział: Leśny Człowiek nigdy nie jadał mięsa. Myśliwy spotykał się z Leśnym Człowiekiem w szczególnym miejscu, gdzie ten zabierał dary i znikał w leśnej gęstwinie. Myśliwy wiedział, że wkrótce będzie miał co do upolowania, które Leśny Człowiek przygoni mu pod lufę strzelby przy pomocy swych czarów. 

Jednakże tych wszystkich, którzy nie wykazywali dostatecznego respektu dla lasu i jego mieszkańców, Czarownik surowo karał nakazując krążyć im przez kilka dni po lesie doprowadzając ich do wyczerpania. 

W czasach ZSRR, kiedy na Syberii zaczęto budować fabryki i zakłady pracy, a także tajne obiekty wojskowe Leśnych Ludzi bezlitośnie odstrzeliwały specjalnie do tego powołane pododdziały NKWD. W czasie takich „czystek” miejscowi mieszkańcy niejednokrotnie napotykali w lasach świeże górki z ziemi, przykryte suchymi gałęziami. Po rozkopaniu takiej górki ciekawscy mogli znaleźć jednego czy kilku zastrzelonych Czarowników. 

Ale nawet nie patrząc na tak barbarzyńskie tępienie, w nadbogunajskich lasach zamieszkują zagadkowe stworzenia, które od czasu do czasu straszą wędkarzy czy turystów.

Adm. Aleksander W. Kołczak


Widma starej bonanzy


Jedno z najciekawszych miejsc na brzegach Bogunaju to stara przystań, gdzie onegdaj wydobywano złoto. Wiadomym jest, że Bogunaj to rzeka złotonośna, a wydobycie drogocennego metalu zaczęło się tam jeszcze w XIX wieku. Największy rozkwit „złotej” epoki przypada na lata 1930-1940, a w latach 50-tych bonanzę nieoczekiwanie zamknięto. 

Oficjalna wersja głosiła, że nastąpiło wyczerpanie złotonośnego pokładu na Bogunaju. Krążyły pogłoski, że kopalnię zamknięto z powodu budowy supertajnej bazy rakietowej w jej pobliżu, jednakże nie potwierdzały tego żadne fakty. 

Minęły lata i sama kopalnia i istniejące przy niej osiedle przekształciły się w prawdziwe leśne „miasto-widmo”, na terenie którego bał się spędzić noc nawet największy chojrak. 

Wszędobylscy turyści zapędzali się tam z ciekawości i opowiadali potem, że chodząc wśród wpółrozpadłych budowli, czuli na sobie czyjś uważny wzrok i to powodowało poczucie niesamowitości, jak w powieściach Lovecrafta czy Howarda... 

Ponadto wśród miejscowych krążą plotki, że z opuszczonych sztolni i szybów w pogodne dni rozlegają się odgłosy narzędzi i niewidzialnych górników.  

Mówi się także, że jeżeli zostanie się w kopalni na noc, to nad ranem można tam zobaczyć procesję widm. Obok rozsypujących się baraków wprost z powietrza pojawia się sznur półprzeźroczystych wozów towarowych, do których zaprzężone są zmęczone konie poganianych przez ponurych ludzi. procesja przejeżdża przez całe osiedle i znika za jego ostatnim domem. Trzeba powiedzieć, że ta karawana duchów wygląda zadziwiająco realnie, przy czym towarzyszą jej całkiem materialne dźwięki jazdy wozami: skrzypienie kół, szuranie kroków, prychanie i rżenie koni, i krzyki woźniców.

Opuszczona i porzucona bonanza na rzece Bogunaj


Cud świętego klasztoru


Jednakże jest na Bogunaju miejsce, o którym miejscowi mówią dobrze i z szacunkiem. Jest to klasztor, którego budowle dawno zarosły trawami i młodymi drzewami. 

Trzeba powiedzieć, że postawiona wśród cichej tajgi sakralna budowla była stosunkowo niedawno – w czasie pierwszych lat wojny domowej (1917-1924 – przyp. tłum.), i zbudowali ją mnisi, którzy uciekli na Syberię z centralnych regionów kraju przed bolszewickim terrorem. 

Monastyr składał się z kilkunastu niewielkich cel dla mnichów, zaś obok postawiono drewnianą cerkiew. Mnisi pędzili całe dnie na pracy i modlitwach, a wieści o ich błogosławionym wpływie rozniosła się szybko po okolicznych wsiach i osadach. Ze wszystkich stron przychodzili tu ludzie po dobrą radę i błogosławieństwo, przynosili mnichom niebogate ofiary, które wydawały się być bogactwem w te ciężkie czasy. 

Starzy mieszkańcy wspominają, że do klasztoru na Bogunaju przyjeżdżał sam adm. Kołczak. Aleksander Wasiliewicz długo rozmawiał z przedstawicielami ludności, potem rozpuścił swoją armię, następnie ukrył swoje złoto, poczym oddał się w ręce bolszewików. Taki postępek mógłby współczesnym wydawać się dziwnym, ale tylko w ten sposób Kołczak mógł uniknąć rozlewu krwi. Mówi się o tym, że przeorowi tego klasztoru pokazał on miejsce ukrycia złota i „zapieczętował” skarb modlitwą. Skarb ten otworzy się tylko przed ludźmi tego godnymi, kiedy przyjdzie na to czas…

…Przeszły lata. Stopniowo kolektywizacja doszła do tego odległego syberyjskiego kraju. Mnisi „mieszający w głowach ciemnym wieśniakom popimi bredniami” stanęli w obliczu zagłady. Rzecz w tym, że święci starcy dokonywali prawdziwych cudów, o których sława docierała do najodleglejszych zakątków kraju. Opowiadano o tym, jak oni mogli uratować beznadziejnie chorych, a od uderzenia gorąca na rzece pękały i topiły się lody w czasie trzaskających mrozów na święto Chrztu Pańskiego… (13.I – przyp. tłum.) 

I oto, żeby się rozprawić z tym „kontrrewolucyjnym gniazdem” do bogunajskiego klasztoru wysłano specjalny oddział milicji, ale kiedy kaci przybyli na miejsce, znaleźli tam tylko opuszczone cele. Przez pewien czas milicjanci przeszukiwali otaczającą to miejsce tajgę – przecież staruszkowie nie mogli uciec zbyt daleko – ale poszukiwania nie dały żadnego rezultatu. 

Miejscowi chłopcy, którzy w nocy paśli konie przed przybycie milicji, widzieli jak niebo nad klasztorem w pewnym momencie zajaśniało niezwykłym światłem. Wiedzący mówili, że nie inaczej tylko sam Pan Bóg ukrył swe sługi przed rozprawą przenosząc ich za życia do Królestwa Niebieskiego. 

Jakby tam to nie było, tajemnica zniknięcia mnichów pozostaje zagadką do dziś dnia.


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 48/2015, ss. 30-31
Przekład z rosyjskiego - ©Robert K. F. Leśniakiewicz