Rzeka Bogunaj z pokładu helikoptera
Jelena Liakina
W przedrewolucyjnym rosyjskim
prawodawstwie były dwie kategorie zsyłek: „do oddalonych miejsc na Syberii” i
„w nie tak odległe miejsca na Syberii”. To drugie zdanie szybko zmieniło swój
sens.
Niewielka rzeczka Bogunaj w
Krasnojarskim Kraju dzisiaj cieszy się wielką popularnością wśród turystów. Na
tym dopływie Jenisieju lubią spędzać swe urlopy fani tajgowej egzotyki,
nocowania w namiotach i wspaniałego wędkarstwa. Ale nie wszyscy wiedzą, że
Bogunaj to zagadkowe miejsce, w którym narodziło się niemało legend
opowiadających o cudownych wydarzeniach, które miały miejsce w pobliżu tej
syberyjskiej rzeki.
Kamień
Szamana
Przez całe wieki, rdzenni
mieszkańcy tych ziem wierzyli w to, że w rzece Bogunaj mieszkają dobre duchy,
dzięki czemu panuje tam obfitość zwierząt i ryb.
Stare podanie opowiada o tym,
że dawno temu w wody Bogunaju spadł z nieba tajemniczy czarny kamień i
przyniósł ze sobą siły nieznane. Od tego czasu szamani Zyrian zaczęli nazywać
Bogunaj miejscem, gdzie spotykają się światy Nieba i Ziemi i przybywali tam, by
napompować się energią czarnego kamienia i otrzymać proroctwo o przyszłości
swego plemienia. W dniach letniego i zimowego przesilenia, kamień
wypromieniowywał nadzwyczajną siłę i zaczynał świecić się mistycznym, różowym
światłem. W te dni szamani modlili się do dobrych duchów i składali im szczodre
ofiary. Z biegiem czasu niebieski przybysz zaczął nazywać się Kamieniem
Szamana, bo tylko im właśnie objawiał swoją siłę. Zwykły człowiek zbliżając się
do kamienia ryzykował zakażenie się śmiertelną chorobą.
Mieszkańcy z tych miejsc
opowiadają, że Kamień Szamana do dziś dnia stoi na jednej z mielizn Bogunaju,
ale znaleźć go jest bardzo trudno. Uważa się, że pokazuje się on tylko ludziom,
którzy bardzo potrzebują pomocy a ci, którzy idą go obejrzeć sobie z czystej
ciekawości, mogą na siebie ściągnąć różne straszne nieszczęścia.
Leśny
czarownik
Jedną z osobliwości tamecznych
lasów jest ich tajemniczy mieszkaniec, którego miejscowi nazywają Czarownikiem.
W każdej tamtejszej wiosce można usłyszeć niemało opowiadań o jakimś Leśnym Człowieku
ogromnego wzrostu, którego ciało porosło gęstym włosem, a oczy płonęły jasnym,
czerwonym światłem. Poza tym ten Leśny Człowiek posiadał właściwości
hipnotyczne i przekazywał myśli na odległość. Dzięki temu może on zmuszać
człowieka do dokonywania tych czy innych postępków, jednakże ani raz nie
zauważono, by wykorzystywał swe super-właściwości do złych celów. Na odwrót –
Leśny Człowiek bez względu na swą niezwykłą siłę fizyczną, jest łagodny i lubi żartować
z ludźmi. Tak więc przy pomocy swych uroków (jak mówili starcy odwracając oczy)
on podkradał się do grzybiarza czy myśliwego i pojawiając się tuż przed nimi
straszył ich głośnym krzykiem.
Powiadają, że jeszcze kilkadziesiąt
lat temu, istoty te przyjaźniły się z myśliwymi. Ci wybierając się na
polowanie, zabierali dla nich specjalny poczęstunek – gotowane ziemniaki i
świeży chleb – bo we wsiach każdy wiedział: Leśny Człowiek nigdy nie jadał
mięsa. Myśliwy spotykał się z Leśnym Człowiekiem w szczególnym miejscu, gdzie
ten zabierał dary i znikał w leśnej gęstwinie. Myśliwy wiedział, że wkrótce
będzie miał co do upolowania, które Leśny Człowiek przygoni mu pod lufę
strzelby przy pomocy swych czarów.
Jednakże tych wszystkich,
którzy nie wykazywali dostatecznego respektu dla lasu i jego mieszkańców,
Czarownik surowo karał nakazując krążyć im przez kilka dni po lesie
doprowadzając ich do wyczerpania.
W czasach ZSRR, kiedy na
Syberii zaczęto budować fabryki i zakłady pracy, a także tajne obiekty wojskowe
Leśnych Ludzi bezlitośnie odstrzeliwały specjalnie do tego powołane pododdziały
NKWD. W czasie takich „czystek” miejscowi mieszkańcy niejednokrotnie napotykali
w lasach świeże górki z ziemi, przykryte suchymi gałęziami. Po rozkopaniu
takiej górki ciekawscy mogli znaleźć jednego czy kilku zastrzelonych
Czarowników.
Ale nawet nie patrząc na tak
barbarzyńskie tępienie, w nadbogunajskich lasach zamieszkują zagadkowe
stworzenia, które od czasu do czasu straszą wędkarzy czy turystów.
Adm. Aleksander W. Kołczak
Widma
starej bonanzy
Jedno z najciekawszych miejsc
na brzegach Bogunaju to stara przystań, gdzie onegdaj wydobywano złoto.
Wiadomym jest, że Bogunaj to rzeka złotonośna, a wydobycie drogocennego metalu
zaczęło się tam jeszcze w XIX wieku. Największy rozkwit „złotej” epoki przypada
na lata 1930-1940, a w latach 50-tych bonanzę nieoczekiwanie zamknięto.
Oficjalna wersja głosiła, że
nastąpiło wyczerpanie złotonośnego pokładu na Bogunaju. Krążyły pogłoski, że
kopalnię zamknięto z powodu budowy supertajnej bazy rakietowej w jej pobliżu,
jednakże nie potwierdzały tego żadne fakty.
Minęły lata i sama kopalnia i
istniejące przy niej osiedle przekształciły się w prawdziwe leśne
„miasto-widmo”, na terenie którego bał się spędzić noc nawet największy chojrak.
Wszędobylscy turyści zapędzali
się tam z ciekawości i opowiadali potem, że chodząc wśród wpółrozpadłych
budowli, czuli na sobie czyjś uważny wzrok i to powodowało poczucie
niesamowitości, jak w powieściach Lovecrafta czy Howarda...
Ponadto wśród miejscowych
krążą plotki, że z opuszczonych sztolni i szybów w pogodne dni rozlegają się
odgłosy narzędzi i niewidzialnych górników.
Mówi się także, że jeżeli
zostanie się w kopalni na noc, to nad ranem można tam zobaczyć procesję widm.
Obok rozsypujących się baraków wprost z powietrza pojawia się sznur
półprzeźroczystych wozów towarowych, do których zaprzężone są zmęczone konie
poganianych przez ponurych ludzi. procesja przejeżdża przez całe osiedle i
znika za jego ostatnim domem. Trzeba powiedzieć, że ta karawana duchów wygląda
zadziwiająco realnie, przy czym towarzyszą jej całkiem materialne dźwięki jazdy
wozami: skrzypienie kół, szuranie kroków, prychanie i rżenie koni, i krzyki
woźniców.
Opuszczona i porzucona bonanza na rzece Bogunaj
Cud
świętego klasztoru
Jednakże jest na Bogunaju
miejsce, o którym miejscowi mówią dobrze i z szacunkiem. Jest to klasztor,
którego budowle dawno zarosły trawami i młodymi drzewami.
Trzeba powiedzieć, że
postawiona wśród cichej tajgi sakralna budowla była stosunkowo niedawno – w
czasie pierwszych lat wojny domowej (1917-1924 – przyp. tłum.), i zbudowali ją
mnisi, którzy uciekli na Syberię z centralnych regionów kraju przed bolszewickim
terrorem.
Monastyr składał się z
kilkunastu niewielkich cel dla mnichów, zaś obok postawiono drewnianą cerkiew.
Mnisi pędzili całe dnie na pracy i modlitwach, a wieści o ich błogosławionym
wpływie rozniosła się szybko po okolicznych wsiach i osadach. Ze wszystkich
stron przychodzili tu ludzie po dobrą radę i błogosławieństwo, przynosili
mnichom niebogate ofiary, które wydawały się być bogactwem w te ciężkie czasy.
Starzy mieszkańcy wspominają,
że do klasztoru na Bogunaju przyjeżdżał sam adm. Kołczak. Aleksander Wasiliewicz długo rozmawiał z przedstawicielami
ludności, potem rozpuścił swoją armię, następnie ukrył swoje złoto, poczym
oddał się w ręce bolszewików. Taki postępek mógłby współczesnym wydawać się
dziwnym, ale tylko w ten sposób Kołczak mógł uniknąć rozlewu krwi. Mówi się o
tym, że przeorowi tego klasztoru pokazał on miejsce ukrycia złota i
„zapieczętował” skarb modlitwą. Skarb ten otworzy się tylko przed ludźmi tego
godnymi, kiedy przyjdzie na to czas…
…Przeszły lata. Stopniowo
kolektywizacja doszła do tego odległego syberyjskiego kraju. Mnisi „mieszający
w głowach ciemnym wieśniakom popimi bredniami” stanęli w obliczu zagłady. Rzecz
w tym, że święci starcy dokonywali prawdziwych cudów, o których sława docierała
do najodleglejszych zakątków kraju. Opowiadano o tym, jak oni mogli uratować
beznadziejnie chorych, a od uderzenia gorąca na rzece pękały i topiły się lody
w czasie trzaskających mrozów na święto Chrztu Pańskiego… (13.I – przyp. tłum.)
I oto, żeby się rozprawić z
tym „kontrrewolucyjnym gniazdem” do bogunajskiego klasztoru wysłano specjalny
oddział milicji, ale kiedy kaci przybyli na miejsce, znaleźli tam tylko
opuszczone cele. Przez pewien czas milicjanci przeszukiwali otaczającą to
miejsce tajgę – przecież staruszkowie nie mogli uciec zbyt daleko – ale
poszukiwania nie dały żadnego rezultatu.
Miejscowi chłopcy, którzy w
nocy paśli konie przed przybycie milicji, widzieli jak niebo nad klasztorem w
pewnym momencie zajaśniało niezwykłym światłem. Wiedzący mówili, że nie inaczej
tylko sam Pan Bóg ukrył swe sługi przed rozprawą przenosząc ich za życia do
Królestwa Niebieskiego.
Jakby tam to nie było,
tajemnica zniknięcia mnichów pozostaje zagadką do dziś dnia.
Tekst i ilustracje – „Tajny XX
wieka” nr 48/2015, ss. 30-31
Przekład z rosyjskiego -
©Robert K. F. Leśniakiewicz