sobota, 31 grudnia 2011

Straszne niespodzianki z Kosmosu


 Ziemia w Górnym Permie. Być może uderzenie ogromnego meteoroidu w północny obszar Laurazji spowodował rozpad superkontynentu Pangei na znane nam kontynenty?


Igor Wołozniew

W roku 1801, astronom D. Piazzi w Pasie Planetoid odkrył nową planetę – Cererę (Ceres). Początkowo sądzono, że znaleziono dziewiątą planetę Układu Słonecznego, potem uznano ją za asteroidę, a w końcu zaszeregowano ją do planet karłowatych – jak Plutona…

My żyjemy i nie zastanawiamy się nad tym, że nasza planeta wraz z nami leci poprzez przestrzeń z ogromną prędkością wynoszącą 95.000 km/h (czyli prawie 26,39 km/s – przyp. tłum.) i w tym locie oczekują na nas różne nieoczekiwane wydarzenia nie tylko w postaci asteroidów i komet…

250 MA temu

W czasach istnienia Ludzkości, nie było wielkich katastrof spowodowanych przez nieznane nam a groźne siły Kosmosu, jeżeli nie liczyć Katastrofy Tunguskiej (praktycznie nie wyrządziła nam zbyt wielkiej szkody). Tym niemniej, badając otaczającą nas przestrzeń kosmiczną i relief naszej własnej planety, uczeni coraz bardziej utwierdzają się w tym, że Ziemia dostawała straszliwe „niespodzianki” z Kosmosu.

Najstraszniejszą katastrofą należałoby nazwać impakt ogromnego asteroidu w miejsce znajdujące się w rejonie ówczesnego Bieguna Północnego, 250 mln lat temu, w Górnym Permie (na granicy Permu i Triasu – P/T – przyp. tłum.). Impakt był straszliwie silny i wybił ogromny astroblem, na miejscu którego dzisiaj znajduje się Północny Ocean Lodowaty. Zaś potężna fala uderzeniowa, która wstrząsnęła skorupą ziemską, skumulowała się na przeciwległym obszarze kuli ziemskiej – na Biegunie Południowym, tworząc wszystkim znaną Antarktydę.

Uczeni przypuszczają, że impakt tej asteroidy stał się przyczyną globalnej permskiej katastrofy (Permski Epizod Wielkiego Wymierania – przyp. tłum.), dzięki której na całej planecie pojawiły się pęknięcia i płyty tektoniczne i doszło do powstania erupcji wulkanów. Osobliwie te ostatnie były w rejonie Syberii. Tutaj lawa wypływała nie z kraterów wulkanicznych, ale z ogromnych szczelin w skorupie ziemskiej i pokryła grubą warstwą powierzchnię 4 mln km², od mórz dzisiejszej Dalekiej Północy do Bajkału. Jak oceniają to uczeni, w czasie permskiej katastrofy, ilość dwutlenku węgla (CO2) w ziemskiej atmosferze zwiększyła się 10 razy wywołując efekt cieplarniany i powodując jednocześnie masowe wyginiecie 80% wszystkich gatunków zwierząt i roślin. Jeszcze większą masakrę impakt spowodował wśród mieszkańców Wszechoceanu. W jego wodach pojawiły się podwodne wulkany powodujące skażenie wody siarkowodorem (H2S) i unicestwienie 90% wszystkich ówczesnych gatunków morskich. (Inna wersja mówi o tym, że pod Syberią znajdował się gigantyczny superwulkan, który w pewnym momencie eksplodował zalewając lawą obszar równy powierzchniowo Stanom Zjednoczonym na głębokość 1,5 km. Jednak głównym czynnikiem rażącym tej supererupcji był wyrzut dwutlenku siarki [SO2], który spowodował skażenie atmosfery i kwaśne deszcze oraz efekt cieplarniany a potem gwałtowne ochłodzenie. Synergiczne działanie tych czynników doprowadziło do wyginięcia 95% gatunków zwierząt i roślin. Śladem tego superkataklizmu są tzw. lawowe trapy wulkaniczne na Tunguskim Plateau  – przyp. tłum.)

Po tym wszystkim przez dłuższy czas roślinność Ziemi składała się z głównie z grzybów, które rozkładały wszelką martwą materię organiczną. Następnie życie na planecie odrodziło się i nastał Trias – pierwszy okres geologiczny Ery Dinozaurów. I tak samo giganty te wyginęły jednocześnie wskutek impaktu dużego asteroidu.

Tajemnica tunguskiej eksplozji nadal nierozwiązana

Można się pocieszać tylko tym, że wydarzenia te miały miejsce w dalekiej Przeszłości. Według statystyk, zderzenie Ziemi z asteroidami o średnicy powyżej 1,5 km – tj. takimi, które są w stanie wywołać katastrofę w planetarnej skali – zdarza się raz na 300.000 lat. To wyjaśnia, dlaczego asteroidy o mniejszych rozmiarach, ale mogących zniszczyć życie na całym kontynencie uderzają w Ziemię raz na 50-60 tys. lat.

Na zdjęciach satelitarnych Ziemi znaleziono około 4000 kolistych struktur o średnicach od dziesiątków do nawet tysięcy kilometrów. To nic innego, jak tylko ślady po uderzeniach „kosmicznych bomb”. Większość z nich nie była zbyt groźna i nie wyrządziła większych szkód, ale znalazły się także i „kamloty”, które – jak ten w Arizonie – pozostawiły po sobie krater o średnicy 1,5 km i o głębokości 170 m.

Błądzące w przestrzeni kosmicznej kamienne bałwany to miecz Damoklesa wiszący nad naszą planetą. Astronomowie wciąż informują nas o ogromnych asteroidach i meteorytach, które nieoczekiwanie wyskakują z otaczającej nas przestrzeni i niemal ocierając się o Ziemię znikają na powrót w niej. I tak np. w maju 1996 roku, całkiem niedaleko (oczywiście w skali kosmicznej) obok naszej planety przeleciała półtorakilometrowa asteroida. Jego prędkość była tak duża, że w przypadku impaktu wyzwoliłaby się energia wybuchu rzędu 3 Gt TNT. Po takim kataklizmie, istnienie człowieka na Ziemi stałoby się co najmniej problematyczne.

Mamy po prostu szczęście, bo w czasie istnienia naszej cywilizacji nie mieliśmy takich przypadków. Katakliktyczne zderzenia z „kosmicznymi pociskami” jakoś ją omijały. Jest jednak małe ale – bowiem im dłużej świat żyje spokojnie, tym większe prawdopodobieństwo impaktu czai się w Przyszłości. A niebezpieczeństwo to już jest ante portas, a jego pierwszym dzwonkiem alarmowym był impakt Tunguskiego Ciała Kosmicznego w rejonie Podkamiennej Tunguskiej, w dniu 30 czerwca 1908 roku, o godzinie 07:17.11 IRKT (czyli 23:17.11 GMT dnia poprzedniego, 00:17.11 CET – czasu warszawskiego – przyp. tłum.). Cudem jest, że miało to miejsce w syberyjskiej tajdze, a nie w gęsto zaludnionej Europie.

Pytanie o to, co tam właściwie się zdarzyło do dziś dnia pozostaje otwarte. Ekspedycje poszukiwawczo-badawcze odkryły całe kilometry powalonej i spalonej tajgi, które świadczyły o niewiarygodnie silnym wybuchu. Jednakże nie znalezienie śladów spadłego meteorytu czy komety zaowocowało stworzeniem kilkudziesięciu – już ponad 100 – hipotez: od awaryjnego lądowania statku kosmicznego z innej planety, do uderzenia w Ziemię plazmoidu słonecznego, zgęstkiem antymaterii czy hipotetyczną „czarną dziurą”. No, ale niezależnie od tego, co zaszło nad Podkamienną Tunguską na początku XX wieku, było to dla nas ostrzeżeniem z Kosmosu: Ziemi na jej bezkresnej drodze poprzez Kosmos grożą nie tylko mordercze asteroidy i komety, ale także coś nieznanego i zagadkowego.

Wirusowe obłoki i epidemia „hiszpanki”

Niektórzy uczeni uważają, że Układ Słoneczny w swej drodze przez Galaktykę wszedł w bardzo niebezpieczny odcinek Drogi Mlecznej. Nasza planeta jest co chwilę wystawiona na różnego rodzaju niebezpieczeństwa, niż w czasie jej całego istnienia.

Kilka lat temu, astronomowie mówili o odkryciu rozmieszczonych w Kosmosie gigantycznych obłokach zawierających gazy trujące i/albo śmiertelnie niebezpieczne wirusy. Niektórzy twierdzą, że poprzez jeden taki obłok Ziemia przeszła na początku XX stulecia, co stało się powodem pojawienia się na naszej planecie epidemii grypy „hiszpanki” (wirus szczepu H1N1 – przyp. tłum.), która wyprawiła na tamten świat 20 mln ludzi. Do dziś dnia uczeni gubią się w domysłach, co to była za choroba. W okresie jej pojawienia się, wirusologia dopiero raczkowała i nie była w stanie wykryć sprawców tej choroby. W niektórych laboratoriach świata znajdują się próbki tkanek ofiar „hiszpanki”, ale ich badania nie wykazały jakichkolwiek śladów chorobotwórczych mikrobów.

Jednakże główne niebezpieczeństwo przedstawiają sobą asteroidy. Obserwacje wskazują na to, że ich ilość w okolicach Ziemi znacznie wzrosła. A wśród nich są i takie, których trajektorie zmierzają wprost w kierunku Ziemi… I tak np. w nocy 5 lipca 2002 roku, astronomowie NASA odkryli asteroidę, która wedle wstępnych obliczeń może zderzyć się z naszą planetą w dniu 1 lutego 2019 roku. Został on oznaczony jako 2002 NT7 (LINEAR). Jego średnica wynosi około 2 km, a to oznacza że jego impakt nie tylko rozniesie w pył cały kontynent, ale spowoduje zmiany klimatyczne zagrażające życiu na naszej planecie.

Jeszcze bardziej niebezpieczna jest asteroida 2004 MN4 czyli 99942 Apophis, która 13 kwietnia 2029 roku przejdzie obok Ziemi w odległości tylko 35.000 km, czyli około 10 razy mniej niż odległość z Ziemi do Księżyca (384.400 km). (Początkowo NASA szacowała energię tego impaktu na 1,48 Gt TNT, które potem zniżono do 880 Mt, a teraz szacuje się na jedyne 510 Mt. A zatem nie jest tak źle, bowiem dla przykładu podaję, że impakt asteroidy Chicxulub wyzwolił energię rzędu 100 Tt – dla porównania dodam, że energia trzęsienia ziemi, które wywołało tsunami 26.XII.2004 w Azji Południowo-Wschodniej wynosiła jedynie 9,56 Tt, a trzęsienie ziemi w Japonii z dnia 11.III.2011 r. tylko 9,32 Tt TNT! – i nie unicestwił życia na Ziemi, ale zmiótłby na pył naszą cywilizację, gdyby takowa istniała 64,8 MA temu – uwaga tłum.)

Złowroga planeta Nibiru

Aktualnie obawy niektórych astronomów wiążą się z gigantyczna planetą Nibiru, która porusza się nie po kolistej orbicie, ale po wydłużonej, kometarnej orbicie. Nibiru cyklicznie zbliża się do Słońca a potem oddala przechodząc przez wypełniony asteroidami i kometami tzw. Pas Kuipera, który znajduje się za orbitą Plutona. Potężna planeta swoim polem grawitacyjnym wyrzuca je ze swych orbit i kieruje je ku Słońcu, a co za tym idzie także ku Ziemi (NB., w najbliższym czasie spodziewany jest przylot planety Nibiru w okolice Ziemi. Niektórzy ufolodzy, jak np. dr Ahmad Jamaludin z Malezji uważają, że Nibiru nadleci od strony Bieguna Północnego naszego nieba i przeleci obok Słońca, by zniknąć w okolicach Bieguna Południowego nieba, bowiem jej kąt nachylenia do ekliptyki ma wynosić ≤90°, rzecz została opisana na łamach „Czasu UFO” nr 7/1998, ss. 23-30, co postaram się przypomnieć Czytelnikowi w następnych postach - uwaga tłum.)

Nie można powiedzieć, że Ludzkość jest bezbronna wobec tego niebezpieczeństwa. Istnieją już odpowiednie technologie i bojowe rakiety pozwalają w czasie dolotu do Ziemi przechwycić i rozwalić każde zagrażające jej ciało niebieskie o średnicy 1 km. Jednakże powstanie zintegrowanego systemu obrony przeciw-meteorytowej wymaga czasu i ogromnych środków, a mordercze „kosmiczne bomby” mogą pojawić się znienacka. Niektóre asteroidy astronomowie odkrywają na 2-3 miesiące przed perygeum. (To stwierdzenie jest optymistyczne i na wyrost, jako że kilka lat temu jedną z planetoid odkryto na 3 dni już PO przejściu perygeum! – przyp. tłum.) 

A póki co pozostaje nam mieć nadzieję, że będzie się nam tak farciło jak dotychczas, jak przez te ostatnie 50.000 lat…

Źródło – „Tajny XX wieka” nr 34/2011, ss. 4-5.

Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz © 

piątek, 30 grudnia 2011

Historia jednego znaleziska



Walentyn Kukarenko

Niedawno kolejnego NOL-a widzieli mieszkańcy Saratowa i nawet nagrali to na video. Według oświadczenia naocznych świadków, kilka świecących obiektów pokrążyło nad miastem i odleciało w kierunku Engelsa.

Te zagadkowe wydarzenia rozpoczęły się w 1965 roku od całkiem zwyczajnej sytuacji. Mieszkaniec jednej z estońskich wiosek, mechanik samochodowy Virgo Mitt zabrał się za wykopanie studni na swoim podwórzu.

Tajemniczy metal

Wgłębiwszy się w ziemię na kilka metrów, Mitt natknął się naraz na jakąś metalową płytę. Nie dało się jej wydobyć, ani obejść, więc Virgo zdecydował się przebić przez płytę. Przez kilka dni przebijał się przez nią przy pomocy młotka pneumatycznego. Okazało się, że płyta miała grubość 4 cm, ale była niewiarygodnie odporna. Odbijając od niej niewielkie kawałeczki i wkładając je do wiadra, ślusarz wreszcie zrobił dziurę o odpowiednich rozmiarach, i studnia wypełniła się szybko wodą. Rozwścieczony próżna robotą, jaką wykonał, Virgo ponownie wrzucił kawałki metalu z wiadra do studni. Sobie zostawił jedynie dwa kawałki o długości ok. 10 cm.

Wkrótce w domu Mittów zaczęły pojawiać się niezwykłe rzeczy: gliniane garnki same przemieszczały się, słychać było jakieś dziwne dźwięki i kroki, a na suficie zapalała się lampka, której nikt nie włączał. Na podwórko z całej okolicy zaczęły schodzić się koty. I wreszcie tymi niezwykłymi rzeczami zainteresowali się ufolodzy. Oni przeprowadzili badania radiestezyjne okolicy i wyznaczyli granice anomalnej strefy. I co się okazało: pod ziemią znajduje się owalny, talerzowaty obiekt, o średnicy około 15 m, leżący pod katem 35-40°, z przegłębieniem na wschód. Grubość obiektu w jego środkowej części wynosi około 4 m i zmniejsza się ku krawędziom. A na dodatek tajemniczy talerz znajdował się dokładnie pod domem.

Anomalne zjawiska w domostwie Mittów ufolodzy objaśnili tym, że obiekt naruszył strukturę czasoprzestrzenną tamtego miejsca, i ciałom astralnym z TAMTYCH światów ułatwiło to przenikanie do naszego materialnego świata. Ale według oficjalnego oświadczenia, przyczyną kłopotów ślusarza samochodowego było naruszenie wodoodpornej warstwy gleby i zawilgocenie fundamentu domu.

W roku 1969, jeden z pozostawionych dla siebie kawałków metalu został przesłany do pracownika naukowego G. A. Vijdinga. Przez długi czas nic osobliwego z nim się nie działo, ale pewnego razu odłamek ten został dotknięty przez jednego z pracowników Vijdinga i… człowiek ten stracił świadomość i upadł.

Próbka z „Obiektu M”

Zdumiony uczony postanowił  sprawdzić działanie niezwykłego metalu na innych ludziach i „przepuścił” przezeń swoich podwładnych, krewnych, przyjaciół, znajomych i ekstrasensów[1] wypełnił ponad 300 ankiet z tego eksperymentu. Reakcje na interakcję z nieznanym metalem były różne: jedni odczuwali potężny skok ciśnienia, inni jedynie lekkie wibracje, jednych metal przyjemnie chłodził, zaś u innych na skórze pozostawały ślady oparzeń.

Chcąc dowiedzieć się, co to za niezwykły materiał, Vijding wysłał jego próbki drogą oficjalną do NII[2] w Moskwie, Leningradzie i Kijowie, nazywając to „próbką z Obiektu M”. Mijały lata, a uczony – który tymczasem stał się Zastępcą Dyrektora ds. Naukowych Ministerstwa Geologii Estońskiej SRR – nie uzyskał rezultatów badań tych próbek.

W roku 1983, Vijding zwrócił się z prośbą o pomoc do E. K. Parve – najbardziej tajemniczego człowieka w Estonii – jak go nazywano, o wielkim autorytecie i dysponującego wielkimi możliwościami związanymi z opracowaniami nowych technologii dla kosmonautyki. Zmarnowawszy kilka diamentowych pił, odłamek „Obiektu M” pocięto na cienkie plastry i wysłano do zbadania do wiodącego NII w Moskwie.

Pozioma warstwa pirytu

W badaniach wykonanych we wszechzwiązkowych placówkach naukowych: Instytucie Materiałów Lotniczych, Instytucie Przemysłu Metali Ziem Rzadkich, Przemysłu Mineralnego i tym podobnych, użyto najnowocześniejszych mikroskopów elektronowych, spektrografów masowych, analizy laserowej i najnowocześniejszych metod analizy chemicznej. Uczeni znaleźli w tych próbkach 38 pierwiastków chemicznych. Okazało się, że materiał ten był jednorodną kompozycją metalowego szkliwa zbrojoną kalcytowo-żelazno-krzemiennymi włóknami. Nie był on radioaktywnym, ale miał za to właściwości silnego magnesu, z twardością wynoszącą 1280 kG/mm², poza tym było ono tworzywem odpornym na gorące kwasy o dowolnym stężeniu i żaroodpornym. Czegoś takiego nigdy nie wyprodukowano w technice lotniczej.

Na dokumentach z wynikami analiz znajdowały się podpisy akademików: N. F. Obrazcowa i S. T. Kuszkina, a także prof. A. I. Jełkina. Końcowy wniosek uczonych był jednoznaczny: takiego spławu przy aktualnym poziomie nauki i techniki na Ziemi nie można uzyskać.

Zgodnie z rozporządzeniem wiceprzewodniczącego AN ZSRR akademika A. A. Janszina w roku 1984, spróbowano wydobyć wyrzucone próbki tego materiału. Ze studni Mittów wyczerpano wodę i przeszukano jej ściany magnetometrami. Na głębokości 6,5 m „odnotowano sygnał obecności silnie magnetycznego materiału”. Niestety, silny przypływ wody do studni uniemożliwił jego wydobycie. Zaś latem 1985 roku, prace te zostały oficjalnie zakończone i oświadczono, „że w czasie tych prac znaleziono nic innego tylko położoną poziomo warstwę pirytu”.

„Żelazny trójkąt”

W roku 1986, jeden z byłych pracowników naukowych Specjalnego Wojskowego Instytutu Saperskiego podpisał umowę z Instytutem Geologii AN ZSRR „O eksperymentalnym sprawdzeniu możliwości przenoszenia informacji przed D-pole”. Dysponując ekipą 14 ludzi – często wojskowych – uczony ów ustawił na „Obiekcie M” 34 przyrządy, z których 8 było generatorami tego tajemniczego „pola D”, zaś za perymetrem anomalnej strefy przy pomocy koparki wykopano krater o głębokości 6 m i o rozmiarach 10 x 12 m. Pod garażem, na głębokości 6 m zaczęto kopać poziomą sztolnię. Udało się im dokopać do „anomalnego, elipsoidalnego obiektu o wymiarach 17 x 12 x 3,5 m, z silnie odrzucającym polem D, rozmieszczonym nierównomiernie na obiekcie  (od 4 do 34 obrotów ramki w dłoniach operatora-radiestety). Obiekt zalegał w gruncie na głębokości 3,4 – 12 m.”

W ciągu czterech miesięcy prac, jeden z uczestników został uderzony w brzuch „żelaznym trójkątem”, który wyskoczył ze ściany studni, i stracił przytomność. Na ciele człowieka znaleziono ślady „czterech wypalonych rombów”. Prace pośpiesznie zakończono, zaś ich rezultaty zostały głęboko utajnione.

Potem SWIS zwrócił się do geologów o postawienie trzech stanowisk wokół obiektu i umieszczenie w nich specjalnej aparatury. Latem 1988 roku przyjechał tutaj Vijding w celu wybrania miejsca na te stanowiska, ale wyburzenie budynków jeszcze się nie zaczęło. We wrześniu uczony ten nieoczekiwanie zmarł. Oficjalna przyczyna śmierci – zawał serca. Z jego gabinetu znikł sejf z cała dokumentacja związana z „Obiektem M”. Po roku zmarł także Parve. Krótko po jego śmierci, z jego teczki znikła próbka metalu z „Obiektu M”. Plastykowe pudełko, w którym przechowywana była próbka rozleciało się jakimś sposobem…

Tajemnic ciąg dalszy

Pewien dziwny człowiek, czarownik o imieniu Enn poradził władzom by zasypać studnię, przy czym dał nieprzekraczalny termin – 15.XI.1988 r. I co najciekawsze – władze zastosowały się do jego słów. Ale dziwne wydarzenia zaczęły się pojawiać dalej. Kiedy do studni wrzucono pierwsze wiadro piasku, rozległ się ogłuszający huk. Jego przyczyna jest wciąż nieznaną. Nie było żadnych zniszczeń w okolicy.

Kiedy Estonia stała się niepodległym państwem po rozpadzie ZSRR w 1991 roku, władze wydały zezwolenia na wykopaliska japońskim archeologom. Ci od razu energicznie zabrali się do dzieła. Podzielili teren na kwadraty i zaczęli kopać, a potem rychło dokopali się do wody. Doszło do tego, że władze znalazły jakieś problemy z dokumentacja i roboty przerwano. Jednakowoż Japończycy jakoś się tym nie przejęli i z całą pewnością odkryli coś ważnego i istotnego dla siebie. Po pewnym czasie władze Estonii uzyskały wiarygodne informacje, że pracami japońskich „archeologów” kierował… kadrowy pracownik wywiadu.

…i od tej pory nikt już nie zamierza dobrać się do „Obiektu M”. Ktoś tam obliczył, że się go nie da wykopać. A przecież znajdują się tam setki ton niezwykłego metalu, a poza tym przecież silniki i cała niezwykła aparatura i inne cuda pozaziemskiej technologii. Ufolodzy są przekonani, że w ziemi pod domem Mittów znajduje się uszkodzony statek kosmiczny – ale skąd on się wziął i kiedy tu się znalazł – pozostaje zagadką.

Jest jeszcze inna hipoteza, a mianowicie taka, że „Obiekt M” to nie UFO, ale pozaziemska sonda-generator korygująca pole „psi” Ziemi. Ale jakby to tam nie było, to znalezisko ślusarza samochodowego wpływa pozytywnie na kolejne pokolenie badaczy. A zatem zanim zajmiemy się znowu wykopaliskami, to trzeba będzie wszystko jeszcze raz wszystko przemyśleć…

Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©


[1] Ludzie podatni na zjawiska psi.
[2] NII – Instytut Naukowo-Badawczy. 

czwartek, 29 grudnia 2011

Święta Góra w Gdyni obiektem zainteresowania UFO


Wygląd Świętej Góry w Gdyni (foto Autorki)

Zofia Piepiórka “Eleonora”

Dnia 27.12.2011 o godz. 18.10 przechodziłam przez „Park Kiloński” na wysokości Świętej Góry w Gdyni – Chyloni, zmierzając do domu. Popatrzyłam  na pobliskie bloki na tle Świętej Góry i nagle na zachodzie za ostatnim z nich, na tle ciemnego nieba dostrzegłam jasną gwiazdę powoli przesuwającą się na wschód. W jej pobliżu w przeciwnym kierunku leciał samolot  z charakterystycznym hukiem i migającymi światłami pozycyjnymi. Gdy samolot znikł, ta nietypowa gwiazda zatrzymała się w pobliżu góry i wisiała kila minut nieruchomo. Dlaczego akurat tutaj? ( Wyjaśniam to w książce pt.  „Święta tajemnica Gdyni”. W tej górze ukryta jest Arka Przymierza, czyli grobowiec Króla Jahwe z czasów Pierwszej Cywilizacji) Po przeciwnej stronie legendarnej góry „wisiała” inna gwiazda podobnej wielkości. Pomyślałam, że jedna niezwykle duża i jasna zawsze tkwiła w tym miejscu, ale ta druga wyraźnie się poruszała.  Patrzyłam na nie myśląc - co to jest? Sonda kosmiczna czy znowu…UFO? Wielokrotnie obserwowałam tutaj Niezidentyfikowane Obiekty Latające, lecące  w różnych kierunkach i dlatego nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Gdy szłam chodnikiem wzdłuż bloku nagle z zachodu, za rogiem bloku wyłoniła się  ta sama „gwiazda” lecąc bardzo szybko , bez żadnego dźwięku wzdłuż ul. Morskiej do  centrum Gdyni na wschód. Wyciągnęłam  komórkę i zdążyłam zrobić dwa zdjęcia, gdy zniknęła za blokami. Trwało to ok. minuty. Stałam jeszcze chwilę z komórką w ręku po czym odszukałam nr. tel. do Roberta Leśniakiewicza – znanego ufologa i zrelacjonowałam jemu ok. 5 minutową obserwację UFO nad Święta Górą w Gdyni.

W książce „Święta tajemnica Gdyni” w jednym z rozdziałów opisałam niezwykłą obserwację UFO… z Hiad w tym samym miejscu!

Rozdział „Opis  obserwacji  „Różowego UFO” w Gdyni”

„Był wieczór ok. godz. 20.00. Wracałam do domu  przez park w dzielnicy Chylonia w pobliżu Świętej Góry. Nagle zatrzymałam się rozglądając wokoło. Spojrzałam w górę na pobliskie wieżowce i wiedziałam, że to o to chodzi.

Pomiędzy dwoma wieżowcami w głębi, zobaczyłam „coś” różowego na tle ciemnego nieba, co sprawiało niezwykłe wrażenie. Miało kształt grubego pierścienia o konsystencji  różowej chmurki, jak wielki dymek z papierosa. Trudno mi określić średnicę, ale biorąc pod uwagę odległości pomiędzy wieżowcami, ich wysokość  itd. myślę, że  miał  co najmniej  30 m średnicy. Wiedziałam że to jest UFO!

 Po chwili zobaczyłam jak z obiektu wyleciał biały promień światła jak z latarki, w to miejsce gdzie stałam. Patrzyli na to również inni przypadkowi przechodnie, którzy stali w pobliżu. Promień światła widoczny był około minuty. Komentowaliśmy to zastanawiając się co to ma znaczyć. Patrzyliśmy się na różowe UFO kilka minut, ale nic się nie działo. Zamierzałam odejść, gdy różowy obiekt, nagle zaczął zmieniać kolory, z różowego na zielony, a powyżej lub ze środka widoczna była czerwona poświata. Później na obwodzie pierścienia pojawiła się gama różnych kolorowych świateł jak w tęczy - zielony, czerwony, różowy, indygo. Obiekt zaczął się szybko wznosić w górę w kierunku północny - zachód i nagle znikł. Obserwacja trwała ok. 5 minut. Stałam jeszcze długą chwilę zafascynowana, bo te kolorowe światełka coś mi przypominały. (…) Nie dawało mi to spokoju przez wiele lat, gdyż wciąż mam w pamięci te światła na obwodzie różowego UFO. Potem w natłoku innych zdarzeń zapomniałam o tym „drobnym szczególe”, a ma to kapitalne znaczenie dla całej sprawy!

         W końcu teraz, po latach wiem co przypominały mi te kolorowe światełka na obwodzie „różowego UFO”! (Przypomniały mi „kolory” kamieni, które badałam). Przed wyprawą do Odr, we wrześniu 1993 roku obserwowałam „różowe UFO” w Gdyni.(…)

Mijały lata badań różnych kamiennych kręgów i w końcu powoli zaczęłam rozumieć o co w tym wszystkim chodzi. „Różowe  UFO” pochodziło z HIAD, które są odwzorowane w ustawieniu kamiennych kręgów w Odrach.

Jeszcze wcześniej wiosną 1991 roku o północy, ta sama okolica wraz ze Świętą Górą, była oświetlona złocistym światłem. Badałam tę górę i odkryłam tam m.in. resztki kamiennego kręgu, który tam niegdyś był. To był wstęp do moich dalszych badań kamiennych kręgów w Odrach. Ale jaki  to ma związek z obserwacją?  (…)

         W Odrach, wg Planu krąg „zielony” jest w pobliżu rzeki i wskazuje Gdynię. Od początku moich badań tam było najwięcej kłótni! Znamienne to dla całej sprawy, biorąc np. pod uwagę psychotroników z SBKK oraz ludzi nauki w Gdyni. Naukowcy do których zwróciłam się o pomoc w dalszych badaniach, twierdzą że UFO nie istnieje! Teoretycznie UFO nie istnieje, ale każdą teorię można obalić, gdy znajdą się dowody.”

Jakie dowody?! Tym dowodem jest legendarna Święta Góra w Gdyni oraz kamienne kręgi nie tylko w Polsce. Ale o tym już pisałam m.in. „Klucz do tajemnicy Stonehenge jest w Polsce!”. 

środa, 28 grudnia 2011

BROŃMY POLSZCZYZNY!



Niektóre polskie litery znikną? Bralczyk: jest takie zagrożenie

"Gazeta Wyborcza": Największym zagrożeniem dla polszczyzny jest to, że będziemy musieli, a co gorsza – będziemy chcieli, pozbyć się charakterystycznych polskich liter – mówi językoznawca prof. Jerzy Bralczyk dodając, że "istnieje takie zagrożenie".

Jak deklaruje, mówi "trzy czwarte serio". - Myślę, że kiedyś znikną z polszczyzny te wszystkie "ąści". To się już zaczyna. Od esemesów, od e-maili – dodaje.

- Młodzi wysyłają esemesy bez polskich znaków pewnie dlatego, że są tańsze, ale zauważam, że młodzi czytają chętnie już bez tych znaków, nie widzą żadnej różnicy. Dla mnie to bardzo przykre, bo ja lubię te polskie "ąści".

Językoznawca przyznał, że sam stara się zawsze używać polskich znaków w wiadomościach tekstowych i e-mailach. - Teraz trochę cierpię, bo mam nowego tableta i nie potrafię jeszcze na nim pisać z polskimi znakami. Jestem sfrustrowany, boli mnie, gdy piszę tak niepoprawnie! - wyznaje profesor.

Prof. Bralczyk ocenia, że dojdzie do tego "nieprędko, ale być może jeszcze za naszego życia". - Wszystko zależy od młodzieży. Czy będzie chciała tylko tak pisać, czy i tak czytać. I kiedy to się zacznie. Bo to użytkownicy kształtują język - podkreśla językoznawca. (Onet.pl)


* * * 

Kiedyś zaproponowałem, by dla uproszczenia i tylko w korespondencji elektronicznej wprowadzić uproszczenia w pisowni polskich znaków w rodzaju:

ą, ć, ę, ł, ń, ś, ó, ź, ż

wprowadzając do podstawowego znaku dodatkowy znak diaktryczny w postaci apostrofu, który zmieniałby wartość fonetyczną danej litery na:

a’, c’, e’, l’, n’, s’ o’, z’ oraz dyftong zh jako ż.

W praktyce taki tekst wyglądałby następująco:

Budowa Port Chicago rozpocze’l’a sie’ w czerwcu 1943, a w momencie eksplozji budowa byl'a już w 80% ukon’czona. Pierwszy pirs zal’adunkowy był’ gotowy do uzhytku w maju 1944 (dwa miesia’ce przed eksplozja’). Powodem niewykon’czenia pirsu (oficjalnie) byl’y niedobory sil’y roboczej, niemniej po eksplozji, cal’y pirs został odbudowany w cia’gu tygodnia. Zestawienie tych danych sugeruje wste’pne przygotowanie planowanego testu nuklearnego, ukrytego pod zasłoną sabotazhu, kto’ry szybko byl’by zamaskowany przez w pel’ni funkcjonuja’ca’ jednostke’.

Wedl’ug oficjalnych z’ro’del’, cal’y port z trzema pirsami zostal’ odbudowany i uzyskal’ pel’na’ funkcjonalnos’c’ „do dnia 1 kwietnia 1945 roku”. To nie stoi w sprzecznos’ci z poprzednim stwierdzeniem o odbudowie jednego pirsu w cia’gu tygodnia, ale jest jedynie kuglarska’ sztuczką w operowaniu słowem.

No i jak się wam podoba? Swoją drogą chciałbym widzieć kogoś, kto zaproponowałby Niemcom zrezygnowanie z ich „umlautów” – ä, ö, ü czy ß; Duńczykom i Norwegom z ich æ i ø, Islandczykom z ð i þ, Czechom i Słowakom z krokiewek nad s i c… Chciałbym zobaczyć Rosjan, którym by zaproponowano zrezygnowanie z cyrylicy czy Japończyków, którzy mieliby zrezygnować z katakany, Arabów z arabskich "robaczków"… W życiu by to nie przeszło, bo to przecież wyróżnik ich języków – coś, co na pierwszy rzut oka identyfikuje dany, ich własny, język! A język to kwestia przynależności narodowej, etnicznej to kwestia patriotyzmu czy nawet wyznawanej wiary. Ale jak widać Polacy w ferworze europeizacji i unifikacji, a tak naprawdę zwykłego szmacenia się, chcą wyzbyć się polskości nawet ze swego alfabetu! Aż się dziwię, że nasi narodowcy nie zabrali głosu w tej sprawie, ale dla nich ważniejsze są protesty przeciwko in vitro czy Smoleńsk, a nie czystość i poprawność polszczyzny. Coś takiego, co zaproponowałem, mogłoby funkcjonować tylko w komunikacji elektronicznej i to tylko wtedy, kiedy nie mamy polskich liter w oprogramowaniu. I co Wy na to?   

wtorek, 27 grudnia 2011

UFO czy meteoroid nad Florydą?



Ta wiadomość, która napłynęła do mnie z Florydy od redakcji „Nieznanego Świata”. Pisze stała Czytelniczka tego miesięcznika:

* * *

Na każdy numer „Nieznanego Świata” czekam z wielką niecierpliwością, a szczególnie niecierpliwie czekałam na numer 12 z grudnia 2011 r., ponieważ spodziewałam się wypowiedzi wielu osób na temat przelotu komety Elenin lub Jelenin (używam tej nazwy, gdyż nie znam właściwego oznaczenia). Niestety  znalazłam tylko krótka wzmiankę pana Roberta K. Leśniakiewicza, który w ostatnim zdaniu stwierdza, że „…16 października nic się nie wydarzyło.”

Myślę, że pan Leśniakiewicz miał błędne informacje, gdyż w mediach USA przewidywano przelot w/w komety w dniach między 6.XI do 9.XI.2011 r. i przewidywano właściwie, ponieważ przelot nastąpił dnia 7 listopada 2011 r. Nad wschodnim wybrzeżem Florydy (może było to nad Atlantykiem) kometa przemknęła z szybkością kuli armatniej około godziny 14:30 EAT (czyli 20:30 CET).

JA WIDZIAŁAM JEJ PRZELOT GOŁYMI OCZAMI. Na tle bezchmurnego błękitu „wystrzeliła” (myślę, że jest to najwłaściwsze określenie) spoza korony drzewa. Głowicę jej widziałam jak czarny kamień wielkości pięści. Ciągnęła uczepiony głowicy niewielki trójkątny obłok o idealnie prostych bokach i nierównej podstawie. Zarówno ten, jak i ciągnące się za nią obłoki bardzo szybko nikły prześwietlone słońcem, tak że po chwili widziałam już tylko lecący kamień.

W miejscu „wyskoczenia” komety kłębiły się obłoki gęste i w wielkiej ilości i zajmowały coraz większą przestrzeń. Widok był tak przerażający i niesamowity aż ogarnął mnie lęk, że mnie te obłoki ogarną i weszłam do domu. Gdy po 10-15 minutach wyjrzałam na zewnątrz było szaro, nieprzyjemnie. Szarość ta trwała ponad godzinę nim powtórnie zajaśniało słońce na tle błękitnego nieba.

Przed przelotem komety, od 20.X do 5.XI włącznie, od około godziny 24:00 na widocznym mi skrawku nieba nagle wybłyskało dużo świateł (nie miałam możności ich policzyć) łudząco podobnych do gwiazd na najróżniejszych wysokościach. Część przemieszczała się z różną szybkością, podczas gdy inne tkwiły na miejscu, lub tylko nieznacznie się przesuwały. Możliwe, że to były jakieś urządzenia lub aparaty obserwujące lot komety, ale czasem widziałam działania, które nasuwały przypuszczenia korygowania toru jej przelotu i ochrony Ziemi przed katastrofą.

W wieczornych wiadomościach podano, że miała ona wielkość dużej kamienicy i przeszła miedzy Ziemią a Księżycem.

23 grudnia 2011 r.

Ewa H.
Floryda, USA

* * *

List jest bardzo ciekawy, bo jego wyjaśnieniem mogą być aż trzy różne – moim zdaniem zjawiska – których świadkiem była Pani Ewa H., a zacznę może od przelotu komety Jelenina.

Kometa C/2010 X1 odkryta została przez rosyjskiego astronoma-amatora Leonida Jelenina 10 grudnia 2010 roku przy pomocy zdalnie sterowanego teleskopu w Arizonie. W tym czasie kometa znajdowała się w odległości 641 milionów kilometrów od Ziemi.

Od samego początku wywołała niezwykłe emocje z uwagi na fakt, iż 16 października 2011 roku obiekt ten przetnie orbitę ziemi w odległości 35 milionów kilometrów czyli 0,233853 AU (jednostki astronomicznej – 1 AU = 150 mln km) od naszej planety. Wcześniej natomiast zbliży się do orbity Merkurego i Wenus, by przelecieć koło naszej gwiazdy w odległości peryhelium 0,482426 AU. Jelenin jest małym obiektem o średnicy 3 do 4 kilometrów i masie 100 tysięcy razy mniejszej od ziemskiego Księżyca. Jest to typowa kometa długookresowa. Pojawiła się na peryferiach naszego Układu Planetarnego na bardzo wydłużonej orbicie eliptycznej z mimośrodem 0.9999792, wielką półosią - około 23.000 AU (czyli jej największa odległość od Słońca to około 46 tysięcy AU, a okres obiegu trwa 3,5 miliona lat).

Pod koniec września 2011 roku, kiedy zacznie już oddalać się od Słońca, będzie ją można obserwować na porannym niebie. Początkowo sądzono, że jasność Jelenina pozwoli na dostrzeżenie jej gołym okiem, jednak najnowsze obserwacje Michael'a Mattiazzo z 20 sierpnia 2011 roku potwierdzają rozpoczęcie procesu jej rozpadu. Jej jądro rozszerzy się i rozproszy a następnie zniknie zupełnie. Zdjęcia z 1 września już sugerują powolny rozpad, gdzie nie zaobserwowano skondensowanego ogona (chmury cząstek otaczających zmrożone jądro komety) co stanowi przypuszczenie, że C/2010 X1 już się rozpadła na małe kawałki o maksymalnej wielkości nie przekraczającej 100 metrów. Astronomowie wiedzieli, że kometa dozna silnych zaburzeń grawitacyjnych i taki rozpad w pobliżu Słońca nie jest żadną rzadkością.

Również NASA zwróciła uwagę na C/2010 X1 w ramach swojego projektu (Near Erth Object Program) obserwacji obiektów przelatujących w stosunkowo małej odległości od Ziemi. Program, potocznie nazywany Spaceguard, ma na celu charakteryzowanie i katalogowanie obiektów potencjalnie niebezpiecznych dla naszej planety. Więcej informacji na temat tego projektu znaleźć można na stronie NASA - http://neo.jpl.nasa.gov

Można powiedzieć, że najciekawszym momentem z punktu widzenia naukowców będzie rozpad komety. Niestety obecnie jest ona niewidoczna nawet dla teleskopu Hubble’a ze względu na swoją odległość kątową od Słońca (zbyt małe wydłużenie). Elenin pojawi się 23 września w polu widzenia koronografu SOHO (Solar and Heliospheric Observatory), na podstawie którego będzie można przewidzieć czego będziemy mogli być świadkami w początkach października.

Ze względu na swoją bliskość przelotu wielu futurologów i przepowiadaczy przyszłości włączyło swoją wyobraźnię i zaczęło doszukiwać się w tym zjawisku rychłego końca świata. Swoje teorie wspierać zaczęli proroctwami Indian Hopi i chrześcijańskimi interpretacjami apokalipsy oraz kalendarzem Majów. Swoje trzy grosze o sztucznie sterowanej komecie dorzucili ufolodzy. Natomiast dr Piotr A. Dybczyński z Instytutu Obserwatorium Astronomicznego UAM w Poznaniu mówi krótko: C/2010 X1 nie zagraża! I nie towarzyszy jej UFO! Czyste bzdury!!!

Na pytanie o ewentualny wpływ komety Jelenin na Ziemię dr Don Yeomans, jeden z największych światowych ekspertów od dynamiki komet odpowiedział: "Mój samochód silniej oddziałuje na ziemskie pływy oceaniczne niż kometa Jelenin kiedykolwiek zdoła".[1]

Naukowcy dementują, że dojdzie do kolizji ale potwierdzają, że będzie bliskie przejście komety Jelenin w październiku co skutkować będzie możliwością obserwacji ciała niebieskiego nawet gołym okiem. Na stronie NASA można również przeczytać, że kometa będzie najbliżej Ziemi 16 października o 21:08 (czasu amerykańskiego). Ewentualne „uderzenie” miałoby miejsce właśnie 17 października w godzinach porannych. Jednak jeśli naukowcy się nie mylą wtedy kometa będzie w odległości ponad 54 mln kilometrów.[2]

* * *

I tak właśnie było i jest. Kometa Jelenina NIE MOGŁA być widoczna gołym okiem z Ziemi w dzień. Nie ma co kombinować, jest to fizycznie niemożliwe i Pani Ewa H. nie mogła widzieć przelotu komety, która była oddalona o 54 miliony kilometrów od Ziemi. Co zatem ona widziała?

Mogła widzieć przelot przez atmosferę naszej planety jakiejś części sfragmentowanego jądra komety Jelenina. To akurat jest możliwe i co najciekawsze – opis zjawisk przez nią zaobserwowanych dość dokładnie pasuje do tego, co widzieli świadkowie przelotu i eksplozji Tunguskiego Ciała Kosmicznego, które zmasakrowało tajgę wybuchem o mocy 13 – 30 Mt TNT w dniu 30 czerwca 1908 roku, o godzinie 07:17.11 IRKT (29.VI, godzina 23:17 GMT). To był „poputczyk” komety Halley’a. Pani Ewa mogła zaobserwować wejście w atmosferę Ziemi „poputczyka” komety Jelenina - na szczęście małego, bowiem w przeciwnym wypadku mogłoby dojść do powtórki z Syberii nad Florydą. Nawiasem mówiąc, Floryda przeżyła już podobny epizod. Opisał go Peter Krassa w swej książce pt. „Największa zagadka stulecia” (Frankfurt n./Menem – Berlin 1995):

W lipcu 1974 roku, cały szereg świadków obserwował spadek ognistej, rozżarzonej kuli w tonie jeziora Okeechobee na Florydzie, USA. Wedle ich relacji, do potężnego wybuchu doszło w momencie, gdy kula dotknęła gładzi jeziora. Ściągnięci natychmiast na miejsce pracownicy odpowiedniego wydziału NASA stwierdzili, że nie mogło iść w żadnym wypadku o spadek jakiejś stacji kosmicznej czy comsatu[3], a zatem musiał to być tylko meteoryt, jak to się powszechnie sądziło[4].[5]

Oczywiście Pani Ewa H. mogła zobaczyć także spadek jakiegoś innego meteoroidu, który mógł należeć do jednego z promieniujących tego dnia radiantów. A były to:
v    κ-Cygnidy, spadające w terminie 9.VIII – 6.X, z częstotliwością 5/h;
v    Południowe Piscydy, promieniujące w terminie 31.VIII – 2.XI;
v    Północne Piscydy, 25.IX – 19.X;
v    Południowe Taurydy, 15.IX – 26.XI, z częstotliwością 7/h;
v    Północne Taurydy, 19.IX – 1.XII, 7/h;
v    Dzienne Sekstansydy, 24.IX – 5.X;
v    Nocne Andromedydy, 25.IX – 12.XI, 30/h;
v    Orionidy, 2.X – 7.XI, 30/h;
v    ε-Geminidy, 10-27.X;
v    Leo Minoryty, 22-24.X;
v    Pegazydy, 29.X – 12.XI;
v    Leonidy, 14-20.XI, 14.000 – 300.000/h.

- jest więc jak widać wybór jest dość znaczny. Nie da się zatem wykluczyć, że był to po prostu jakiś „zwykły” meteoryt.

Druga możliwość: kosmiczny złom. Możliwość dosyć prawdopodobna, bowiem często na Ziemię spadają różnego rodzaju szczątki satelitów i stacji kosmicznych. Głośną stała się ostatnio sprawa tajemniczej kuli, która spadła w Namibii, o której pisałem w jednym z poprzednich postów.

A inne możliwości? Przelot jakiegoś pojazdu z programu w rodzaju legendarnej Aurory, który przeleciał z prędkością ponaddźwiękową wywołując wszystkie zaobserwowane efekty, poza jednym: brakiem grzmotu dźwiękowego… Tego Pani H. nie usłyszała. Chyba że obiekt leciał na bardzo dużej wysokości ≥100 km nad Ziemią. Aktualnie w USA, Rosji, Japonii czy Chinach prowadzi się prace nad hipersonicznymi samolotami stanowiącymi podstawę nowoczesnej strategii globalnego odstraszania, zastraszania i dominacji. Taki samolot jest w stanie dotrzeć do dowolnego punktu kuli ziemskiej w czasie 1 godziny, a jego załoga może wykonać atak przy użyciu BMR, broni konwencjonalnych, wysadzić GDR czy nawet umieścić lub zdjąć satelitę z LEO. Proszę nie zapominać, że Floryda jest stanem, w którym znajduje się port kosmiczny Ameryki na Cap Canaveral i wiele baz wojskowych wspierających amerykańska astronautykę…   

Trzecia możliwość – fenomen forteański z rejonu Trójkąta Bermudzkiego, którego natury jeszcze nie znamy, więc nie wypowiadam się szerzej na ten temat. Za tą możliwością przemawiają dwie przesłanki: bliskość akwenów Trójkąta Bermudzkiego i podobieństwo do niektórych relacji o zachodzących tam zjawiskach (gwałtowny rozwój chmur, pociemnienie nieba, przelot NOL-a). Bo to, co Pani Ewa H. widziała kwalifikuje się właśnie do tego określenia – UFO czyli Nieznany Obiekt Latający. Oczywiście póki nie znajdzie się jakieś racjonalne wyjaśnienie… 

Jordanów, 2011-12-27     


[3] Comsat = COMmercial SATellite – satelita komercyjny.
[4] Próbowałem dowiedzieć się czegoś na temat tego obiektu kosmicznego, ale nie udało mi się niczego wyjaśnić  na jego temat w USA. Wydaje się, że mogła to być jakaś nieudana próba  bronią rakietową nowej generacji, i jako taka została utajniona, zaś relacja o meteorycie stała się tylko „legendą” maskującą ten fakt...
[5] Tak nawiasem mówiąc, to wydarzenie tego rodzaju przewidział na kilka lat wcześniej Stanisław Lem i opisał je w swym opowiadaniu s-f pt. „Szczur w pułapce”. 

poniedziałek, 26 grudnia 2011

SPRAWA NR 007/H - TAJEMNICE POLSKICH ALCHEMIKÓW (2)



Alchemia i problem UFO.

Ale to nie wszystko, jest bowiem jednak alternatywne wyjaśnienie, a mianowicie – chronoklazm. Wszystkie te wiadomości, cała ta zaskakująca nas wiedza pochodzi z odległej Przyszłości lub równie odległej Przeszłości.  Dowód ten rychło znalazł się w czasie robienia przekładu nieprawdopodobnie ciekawej pracy zbiorowej ufologów czeskich, słowackich, polskich i austriackich pod redakcją Jana Černego z UFO-Klubu Zablesk pt. „Cechy prawdziwości agrosymboli” (Jaromĕř 2003), w której autorzy wymieniając cechy stanowiące o prawdziwości agroformacji zaznaczyli także anomalie czasowe. Chodzi tu o spowolnienie lub przyśpieszenie upływu czasu w obrębie agroformacji.
O anomaliach czasowych związanych z Bliskimi Spotkaniami z UFO wiedziano od dawna. W mojej karierze ufologicznej zetknąłem się trzykrotnie ze zjawiskami, które można by podciągnąć pod anomalie czasowe spowodowane Lądowaniami UFO, były to incydenty: CE2 Olsztyn k./Częstochowy (SC) 19961107-A, CE2 Spytkowice (KNT) 19961223-A oraz CE2 Jerzmanowice (KRA) 19930114-A. We wszystkich tych przypadkach, na ziemi pozostały ślady świadczące o tym, że w ich obrębie – a miały one kształt podkowy o długości 5-7 m i szerokości 0,5-0,8 m – doszło do przesunięcia czasowego – chronoklazmu. Ów chronoklazm objawiał się np. postaniem śladu Lądowania w postaci podkowy, którą porastała soczyście zielona trawa z kwiatami i wiosennymi grzybami (wieruszkami zatokowymi – Entoloma sinutatum) w listopadzie, kiedy okoliczne trawy były już uschnięte i szarobrązowe. Tak było w Olsztynie k./Częstochowy. Podobnie było w Spytkowicach, na górze Golgota, gdzie znaleziono po Lądowaniu trzy kręgi ciemnozielonej trawy i takiż trójkąt równoboczny. Trawa była świeża, jakby wiosenna, ale zwarzona mrozem (w tym czasie panowały tam mrozy do –330C). Kiedy udałem się tam z Anną Leśniakiewicz i Bronisławem Rzepeckim w kwietniu 1997 roku, to jeszcze na inkryminowanej łące widoczne były wyraźne ślady pozostawione przez UFO. Później znikły i kiedy odwiedziłem to miejsce ponownie z ekipą CBUFOiZA na jesieni 2002 roku, już ich nie było...
Podobnie sprawa przedstawiała się z agrosymbolami. Badający w roku 2003 wylatowskie piktogramy zbożowe Marcin Mioduszewski i ekipa Centrum Badań UFO i Zjawisk Anomalnych stwierdził, że dwa zegarki umieszczone w piktogramie i poza piktogramem po pewnym czasie dają dwa różne wskazania czasu. Podobne obserwacje dokonali inni ufolodzy w innych krajach. Najlogiczniejszym pytaniem, jakie należałoby postawić brzmi: dlaczego powstały te anomalie?
Odpowiedź najprawdopodobniej brzmi – bo mamy do czynienia nie tyle ze statkami przestrzennymi, które poruszają się w trójwymiarowej przestrzeni w anizotropowym czasie, a ze statkami poruszającymi się w 4 lub więcej-wymiarowej przestrzeni (czyż nie słuszniej byłoby ją nazwać nadprzestrzenią???) w której czas może być dowolnie regulowany: przyspieszany, zwalniany czy zawracany... – a zatem mamy do czynienia ze statkami czasowo-nadprzestrzennymi, które mogą odbywać loty do najdalszych galaktyk w T = 0 lub T ≈ 0. A to pozwalałoby na podróże do najodleglejszych krańców Wszechświata!
Powyższe założenie doskonale tłumaczy casus tzw. Meteorytu Tunguskiego, którego eksplozja nie pozostawiła po sobie żadnych śladów materialnych. Otóż jego szczątki istnieją, ale mogą być przesunięte w czasie w stosunku do naszego kontinuum. Efektem tego jest to, że nie można ich znaleźć po prostu dlatego, że jesteśmy przy nich albo o chwilę za wcześnie, lub za późno, ale nie   w   t y m   s a m y m   czasie. Potworny wybuch rzędu 13...130 Mt TNT wyrzucił je w czasie o kilka sekund do przodu czy kilka sekund do tyłu. Ot i rozwiązanie całej zagadki, które szczegółowo przedstawiliśmy w naszym artykule opublikowanym na łamach „The UFO Researchera” i stronie internetowej CBUFOiZA w 2002 roku.
Z UFO jest podobnie. UFO poruszają się w czasie, co powoduje ich nagłą materializację i dematerializację w naszym polu widzenia, czy w polu widzenia naszych przyrządów. UFO poruszają się także w trójwymiarowej przestrzeni, co powoduje, że widzimy ich przemieszczanie się w środowisku, co jesteśmy w stanie zarejestrować naszymi zmysłami. Hipoteza czasowo-przestrzennego napędu UFO doskonale tłumaczy wszystkie zaobserwowane anomalie ruchu UFO: ogromne prędkości i przyśpieszenia (akceleracja i deceleracja rzędu setek czy nawet tysięcy g), gwałtowne manewry (skręty i zwroty w miejscu o 900, czy nawet o 1800, przy ogromnych prędkościach), pojawianie się i znikanie... Kiedyś sądziłem, że jest to tylko efekt tego, że martwa (a raczej może mechaniczna czy biocybernetyczna) załoga jest w stanie je wytrzymać, o czym pisałem na łamach „Wizji Peryferyjnych”. Prawda wydaje się wyglądać inaczej – mamy do czynienia z robotami czy robotami biologicznymi, którymi są m.in. Szaraki. 
A co wspólnego mają UFO i agroformacje z dawnymi siedzibami ludzkimi? W informacjach o obserwacjach UFO w rejonach pojawiania się  agrosymboli wielokrotnie powtarzają się informacje w rodzaju: „...w rejonie tym znajdują się stanowiska archeologiczne” czy „...teren ten jest ciekawym z archeologicznego punktu widzenia...”, itd. itp. doskonałym przykładem na to są wydarzenia w południowej części województwa kujawsko-pomorskiego, gdzie w powiatach: Mogilno, Strzelno i Radziejów znajdują się stanowiska archeologiczne kultur Polan i najprawdopodobniej także wcześniejszych, a teraz tereny te są prawdziwym „zagłębiem” agroformacji! Sugerowałoby to, że UFO (a raczej ich Pasażerów) interesuje przeszłość naszego gatunku w ogóle – a nie przeszłość Polaków, Anglików, Francuzów, Niemców, Rosjan, Japończyków czy kogoś tam jeszcze. Nie – tu chodzi o przeszłość gatunku Homo sapiens sapiens w ogóle. I teraźniejszość też, bowiem wygląda na to, że tzw. „fale UFO” nie są czymś przypadkowym i wskazują na nadchodzące ważne wydarzenia w naszej historii. A to sugeruje już konkretne rozwiązanie problemu pochodzenia UFO.
Wygląda zatem na to, że UFO interesują się węzłowymi punktami naszej historii, a jest ich wiele. Z polskiej historii najnowszej przypomnę tylko poznański Czerwiec i Październik 1956, gdański Grudzień 1970, Sierpień 1980 i kolejny Grudzień 1981 oraz pamiętny Czerwiec 1989. Wszystkie te wydarzenia poprzedzone były zwiększoną ilością obserwacji UFO nad Polską, jak wynika to z prac Krzysztofa Piechoty i Bronisława Rzepeckiego. Oczywiście część z nich była tylko czysto ziemskimi maszynami – najczęściej samolotami zwiadowczymi NATO i Układu Warszawskiego – latającymi nad naszym terytorium. Tak czy inaczej - to jest kolejny punkt mówiący „za” prawdziwością hipotezy o UFO spoza kurtyny czasu.
Wiktoria Leśniakiewicz spojrzała na ten problem z drugiej strony – doszła bowiem do wniosku, że w ogóle   nie ma  żadnych   Kosmitów – sic!, a jeżeli nawet – to odwiedzają Oni nas raz na kilka tysięcy lat. Lecąc z Mombasy do Monachium broniła się przed nudą i uruchomiła swe szare komórki z ciekawym wynikiem. Analizując wydarzenia historyczne i fakt pojawiania się agrosymboli doszła ona do wniosku, że agroformacje są rzeczywiście tworami sztucznymi i zamierzonymi, ale   nie   przeznaczonymi   dla nas!
Agrosymbole są dostrzegalne z powietrza i tylko z powietrza można docenić ich odrębność od naturalnych legów zboża czy innej kultury uprawianej przez ludzi. Oczywiście ludzie nauczyli się latać, ale przecież agrosymbole towarzyszyły Ludzkości od zawsze... – a zatem?
A zatem wygląda na to, że ich Twórcy nie kierowali tego Przekazu do ludzi. Ten Przekaz może być skierowany do Pozaziemian – ale przez kogo??? Odpowiedź jest prosta – przez ludzi. Ale nie przez współczesnych, ale przez – i tu mamy trzy wyjścia:
1.                            Naszych dalekich potomków, którzy opanowali zasady chronomocji i poruszają się w czasie równie łatwo, jak my w przestrzeni – vide St. Lem – „Dzienniki gwiazdowe”;
2.                           Naszych dalekich Przodków z takich cywilizacji, jak np. Atlantyda, Atlantyka, Agharta, itd. itp., którzy opanowali chronomocję – vide R. Cook – „Uprowadzenie”.
3.                           Obydwie te możliwości naraz – boż nie jest wykluczone, że na Ziemi miało i ma miejsce to, co opisał już I. Asimov w swej kultowej powieści „Koniec Wieczności”.

I teraz następuje najciekawsze – dysponująca chronomocją Ludzkość wreszcie usiłuje „dodzwonić się” do jakiejś Obcej Cywilizacji – programy naukowych poszukiwań Obcych Cywilizacji w rodzaju OZMA, CYKLOP, CETI czy SETI były bezowocne – radiosygnału tak upragnionego i wyczekiwanego nie znaleziono i poszukiwania na wszystkich zakresach fal radiowych wzięły w łeb – co zatem pozostało? Poszukiwania na chybił trafił? W Galaktyce jest kilka milionów gwiazd podobnych do Słońca z ekosferą i planetami. Przeszukanie każdej z nich, to całe lata pracy i wydatków energii, a przecież nasza cywilizacja ma też inne potrzeby, niż poszukiwania Kosmitów...
W roku – dajmy na to – 9004 a. D. ówcześni historycy przypomnieli sobie, że na przełomie XX i XXI wieku tamtejsze media wiele miejsca i czasu poświęcały czemuś takiemu, jak UFO. Sądzono, że są to statki przestrzenne jakiejś Obcej Cywilizacji, która pragnęła nawiązać Kontakt z Ludzkością. Postanawiają zatem tą sprawę zbadać – a nuż rzeczywiście w tych latach na Ziemi przebywali wysłannicy Obcych i istniałaby realna możliwość skontaktowania się z Nimi już wtedy? Oczywiście zmieniłoby to Rzeczywistość, ale uznano, że gra jest warta świeczki i posłano ekipy historyków i innych naukowców w celu dogłębnego zbadania sprawy i nawiązania ewentualnego Kontaktu z Obcymi – jeśli takowi by się nawinęli... Przy okazji należało skontrolować wszystkie epoki geologiczne – od Prekambru do Czwartorzędu. No i co? I do czego doszło?
Ano doszło do tego, że wysłannicy ci corocznie wygniatają nam piktogramy na polach w nadziei, że prawdziwi Kosmici zwrócą na nie uwagę i dojdzie do Kontaktu ludzi z końca X tysiąclecia z Kosmitami tu i teraz – co obserwujemy na własne oczy – my, ludzie z XXI wieku. Inne ekipy badawcze sieją śrubkami, świecami i innymi artefaktami po wszystkich epokach geologicznych, zostawiają ślady swych bosych i obutych stóp na piaskach i błotach Mezozoiku i Trzeciorzędu – stąd tajemnicze odciski stóp w Montanie i Fatrze i kilkunastu innych miejscach na Ziemi. Te niewielkie chronoklazmy doprowadziły do tego, że wreszcie zaczynamy domyślać się istnienia możliwości przenoszenia się w czasie i przestrzeni we wszystkich kierunkach. Chronomocja i możliwość korzystania z niej na skalę przemysłową doprowadziła do powstania wszystkich anomalii, które zaobserwowano i jeszcze się zaobserwuje nieraz. Wystarczy spojrzeć na odpowiednie zestawienie, by zrozumieć, jak rozległa jest temporalna penetracja naszej planety. Od 2 mln do 2 mld lat! No i co? Czy teraz sprawa nie stała się jaśniejsza? Nie Kosmici gubili te przedmioty, ale nasi Czcigodni Antenaci lub Potomkowie w poszukiwaniu śladów Kosmitów! Do tego należałoby jeszcze dodać Księżycową Jaskinię z obszaru Magury na północy Słowacji i Tarczę Cyklopa z Tatr Niskich, które opisuję wraz z dr Milošem Jesenským w naszej książce pt. „Tajomstvo Mesiačnej jaskyne”. Tak nawiasem mówiąc, to istoty podróżujące w UFO wcale nie muszą być i nie są Kosmitami, ale po prostu ludźmi w różnych stadiach ewolucyjnych – od ewolucyjnie najbliższych nam psychosomatycznie Nordyków, do dalekich i chłodnych Szaraków. Pomiędzy nimi jest całe spektrum wyglądów i kształtów istot ludzkich – wyliczono ich kilkadziesiąt!  
Podobnie może być z tzw. zwierzętami reliktowymi, które nie wiadomo, jakim cudem przetrwały do naszych czasów lub zostały do naszych czasów przeniesione wskutek działań ubocznych chronotechniki. Taki Tatzelwurm, na ten przykład, mógł stanowić prototyp smoka i na dobrą sprawę, to właśnie średniowieczni smokobójcy wytępili te europejskie warany do tego stopnia, że pozostały one tylko w niedostępnych partiach Alp czy Karpat... (!!!) Z kolei Nessie też może być zwierzęciem z odległych epok geologicznych Przeszłości. Te biologiczne anomalie też dadzą się wyjaśnić bez reszty w ten sposób. Co więcej – istnienie takich „ewolucyjnie nieuzasadnionych” zwierząt, jak np. nowogwinejski rau czy amerykańska chupacabra też można wytłumaczyć tym, że zostały one przeniesione w nasze czasy z... Przyszłości!
Reasumując to wszystko należy stwierdzić, że wygląda na to, iż obok nas i naszej Rzeczywistości znajduje się potężny ruch pojazdów i ludzi w wymiarze czasu, który my możemy od czasu do czasu zobaczyć i nawet utrwalić przy pomocy naszych przyrządów. Tym właśnie można wytłumaczyć fakt istnienia Niewidzialnych Nieznanych Obiektów Latających, niesamowitych możliwości tych maszyn i działania Istot (a tak naprawdę tylko Ludzi w wyższych stadiach ewolucji) na naszej planecie. Pierwsze próby chronomocji – jak domniemywam – miały miejsce w czasie II Wojny Światowej. Hitlerowcom wcale nie chodziło o latający dyskoplan V-7 Vril czy Haunebu, itp. – mieli wcale niezłe samoloty i nie był on im potrzebny – ale o przenoszenie się w czasie. To właśnie temu miały służyć hitlerowskie programy badawcze takie, jak „Chronos” czy „Latarnik”. Czy im się to udało? – bardzo wątpię. To także doskonale wyjaśnia, czemu późniejsze powtórki skonstruowania dyskoplanów przez Amerykanów, Kanadyjczyków i Rosjan wzięły w łeb – po prostu chodziło o przemieszczanie się w pięciowymiarowej nadprzestrzeni, a nie tylko w znanej nam  czterowymiarowej czasoprzestrzeni... A śladami tych usiłowań są np. tajemnicze konstrukcje typu tzw. „muchołapki” w Ludwigowicach Kłodzkich, która przypomina pomniejszone kamienne sanktuarium w Stonehenge. Prawdopodobnie chodzi tutaj o zamknięcie przestrzeni tak, by doszło do warunków sprzyjających chronomocji. Na jakiej zasadzie to działa? – tego możemy się tylko domyślać. Fakt pozostaje faktem – istnieje podobieństwo obu tych konstrukcji i ich przeznaczenie nadal pozostaje niejasne, a obie mogą mieć (ale nie muszą) związek z czasem i przemieszczaniem się w nim.  
Dowodami na istnienie chronomocyjnych pojazdów w ziemskiej atmosferze i poza nią są chociażby ostatnie spektakularne incydenty z UFO w Polsce – chodzi mi tutaj o przypadki RV Rzeszów (RZ) 20040505-A i RV Kowale Oleckie (NOG) 20040503-A, gdzie udało się sfotografować „normalnego” UFO wiszącego nad Rzeszowem i Tachy-UFO (TUFO) przelatujące nad Kowalami Oleckimi w czasie burzy. Tak jak różne są kształty ludzi z Przyszłości, tak różne są kształty i typy rozmaitych chronotraków, chronobusów czy chronołazów – że będę się już trzymał terminologii Stanisława Lema (zob. St. Lem – „Dzienniki gwiazdowe Ijona Tichego – Podróż XX”). Te najmniej zaawansowane technicznie mają widzialny kształt talerzy, zaś te najbardziej – są dla naszych oczu niewidoczne i stały się widoczne dzięki zastosowaniu aparatów fotograficznych i kamer video, których migawki są w stanie robić zdjęcia w czasie 1/50 – 1/5000 sekundy na materiałach światłoczułych o czułości >400 ASA lub elementach CCD.    
A co z Kosmitami? – zapyta ktoś.
Być może bytują sobie gdzieś w otchłaniach Kosmosu. Może nas odwiedzają – ale są to raczej odwiedziny sporadyczne. Podejrzewam, że to dopiero my – ludzie Ich odkryjemy, lub spotkamy na innej planecie. Ale to już jest temat z innej ballady.
Od czasu do czasu słyszę, jak to polscy reżyserzy zapłakują się nad tym, że brak im już pomysłów na nowe filmy – a tu proszę – oto gotowy scenariusz nie na jeden, ale na co najmniej pięć filmów. Trzeba tylko wysilić mózgownicę, a może powstać serial o życiu i dokonaniach Witeliona, Kopernika, Sędziwoja, Twardowskiego, Retyka i innych uczonych Średniowiecza i Odrodzenia, który byłby o niebo ciekawszy, niż łzawe latynoskie opery mydlane czy beznadziejne i krwawe seriale policyjne made in Hollywood. Dlaczego nie można sięgnąć do tej materii literackiej? Nie zezwoli na to cenzura Kościoła katolickiego, bo te postacie miały konszachty z diabłem? Do tego już doszliśmy? Polskie Archiwum X wciąż czeka na swego odkrywcę i nie chcą odkryć go ci, którzy albo nie znają, albo się wstydzą historii swojego narodu... A przecież te postacie i ich życie, praca, szerokie kontakty z ówczesnym światem i dokonania świadczą tylko o tym, że Polacy, a także Słowacy, Czesi, Węgrzy nie muszą wracać do Europy – jak głoszą to niektórzy politycy – a zawsze w niej byli! Ich życie jest na to dowodem!  Polska nie była i nie jest zaściankiem Europy, żeby musiała do niej wracać na kolanach, co także dotyczy wszystkich tzw. krajów postkomunistycznych.
Tylko, że my musimy doróść do tej świadomości.