środa, 31 stycznia 2018

Tragedia na NaPa



Jestem wstrząśnięty. Kolejna próba zdobycia Nanga Parbat zimą skończyła się tragicznie. Wprawdzie szczyt zdobyto, ale zginął polski uczestnik wyprawy – Tomasz Mackiewicz. Zginął tak strasznie i tak niepotrzebnie. Przy okazji mogło zginąć kilka innych osób. Rodzi się pytanie o sens takiego narażania życia dla rekordu czy sportowego osiągnięcia…


Polski Himalaizm Zimowy im. Artura Hajzera przedstawił raport z akcji ratunkowej pod Nangą Parbat.

Kierownikiem zespołu był ratownik Jarosław Botor, który udał się na pomoc Elizabeth Revol i Tomaszowi Mackiewiczowi z Denisem Urubko, Adamem Bieleckim i Piotrem Tomalą. Francuzka została bezpiecznie sprowadzona z góry, niestety ze względu na trudne warunki pogodowe nie udało się uratować Tomasza Mackiewicza.
- Około godziny 2:00 z 27/28.01, Denis Urubko i Adam Bielecki po pokonaniu 1100 m. przewyższenia nawiązuje kontakt głosowy z Poszukiwaną nieco powyżej obozu drugiego na około 6100 m.n.p.m. Ratownicy natychmiast przystąpili do udzielania Revol pomocy, która polegała na zabezpieczeniu w płachcie biwakowej lifesystem, podaniu leków zgodnie z wytycznymi PHZ, podaniu ciepłych płynów. Elizabeth Revol ma odmrożone ręce i lewą stopę - czytamy w raporcie.
- Następnie opisuje, w odpowiedzi na pytania Adama Bieleckiego stan Tomasza Mackiewicza, którego po zejściu ze szczytu, pozostawiła zabezpieczonego w śpiwór w szczelinie (namiocie?) na wysokości ok 7280 m.n.p.m. jako bardzo ciężki: odmrożone ręce, nogi, twarz, niezorientowany w czasie i przestrzeni, nie było z nim już żadnego kontaktu, ślepota śnieżna, brak możliwości samodzielnego przemieszczania się.
- Po tych informacjach i kontakcie radiowym oraz telefonicznym Zespół podejmuje decyzje o odstąpieniu od próby dotarcia do Tomasza Mackiewicza i skoncentrowaniu się na ratowaniu zdrowia i życia Elizabeth Revol. W związku z powyższym Zespół postanowił zabiwakować w obozie II /Orle Gniazdo/ do rana.
- Po czterogodzinnym biwaku w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych /silny wiatr, temp. -35C/, rozpoczęto etap opuszczania Revol drogą Kinshofera przy ciągłej i bezpośredniej asekuracji, do podstawy ściany ok. 5000 m.n.p.m. Resztę drogi do obozu I pokonała o własnych siłach.  (Źródło - https://www.msn.com/pl-pl/wiadomosci/swiat/nanga-parbat-poznaliśmy-raport-z-akcji-ratunkowej/ar-BBIsjxz?li=AAaGjkQ&ocid=spartandhp)

Trudno się pogodzić z tym, co tam zaszło, ale niestety tak się stało, jak się stało i się nie odstanie. To, co mnie najbardziej irytuje, to postawa francuskich mediów, które stwierdziły, że to Pakistańczycy uratowali Elizabeth Revol, co było nieprawdą. Poza tym Francuzi nie chcieli się dołożyć do opłaty za helikoptery, co uważam za zwykłe skurwysyństwo. W końcu ratowano ich obywatelkę! – ale taka jest ich mentalność, którą poznaliśmy dokładnie w 1939 roku…

Nie oceniam tutaj postępowania E. Revol, która zostawiła swego towarzysza w stanie krytycznym na wysokości ponad 7000 m n.p.m., w burzy śnieżnej i temperaturze -40°C. Niesienie kogoś w tych warunkach, przy schodzeniu jest po prostu niepodobieństwem. Z drugiej strony, może gdyby przy nim została, to przeżyliby oboje…? Teraz możemy gdybać, ale uderzmy się w piersi i powiedzmy, co byśmy zrobili będąc tam? Siedem kilometrów z okładem nad poziomem morza, w szczelinie skalnej czy namiocie, przy wichurze dmącej 200 km/h i mrozie -60°C oraz padającym śniegu? Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono – napisała poetka. Dlatego nie wydajmy pospiesznych sądów.

Z doświadczenia wiem, że obecność drugiej osoby wpływa korzystnie na poszkodowanego. Kiedyś podchodząc Zawratowym Żlebem zasłabłem i utknąłem kilkaset metrów od Zmarzłego Stawku. Po prostu padłem na śnieg i leżałem czekając na poprawę samopoczucia albo na zawał. Musiałem zejść, a na to nie miałem siły. Oczywiście o wejściu na Zawrat mogłem już sobie tylko pomarzyć. I oto na szlaku pojawiła się jakaś uczennica Technikum Hotelarskiego, która pomogła mi wstać, a potem sprowadziła mnie nad Czarny Staw i do schroniska, skąd już jakoś dotelepałem się do Zakopanego. Samemu też kilka razy zdarzyło mi się sprowadzać zabłąkanych turystów, których na szlaku spotkała śnieżyca czy mgła…  

Wkurza mnie sama postawa Pakistańczyków, którzy kazali sobie za wszystko suto zapłacić, co też stawia ich w niekorzystnym świetle. Problem polega na tym, że w Pakistanie nie ma służb ratowniczych, a wojsko dysponujące helikopterami traktuje je jak swoją prywatną własność. Pakistan to nie Indie czy Nepal, gdzie istnieją wyspecjalizowane służby ratowniczo-medyczne do udzielania pomocy w górach. Sprawa ta będzie zapewne jeszcze długo wałkowana na różne strony i sposoby, ale nic się tam pod tym względem nie zmieni. Stoją za tym przede wszystkim za duże pieniądze więc wiadomo, póki tak właśnie jest – nie zmieni się nic.

NaPa jest nazywana „killer mountain” – górą zabójcą, która ma około 40 himalaistów „na rozkładzie”, ale mimo tego (a może właśnie dlatego) będzie przyciągała śmiałków ze wszystkich stron świata. To jest wyzwanie dla człowieka, który zawsze będzie chciał sprawdzić tam przede wszystkim siebie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał gonić horyzont i dokazywać niemożliwego. I na tym właśnie polega postęp.

Tylko że za niego trzeba płacić cenę, czasem tą najwyższą i ostateczną.  

wtorek, 30 stycznia 2018

Niewyjaśnione zdarzenia na wojnie



Andriej Worfołomiejew


W życiu zawsze jest miejsce na tajemnicze i niewyjaśnione. Czasami zagadkowe wydarzenia mają miejsce i na wojnie, w tym takie tej Wielkiej Ojczyźnianej.


Przeczucia żołnierza


Opowiadania o przejawach Nieznanego w czasach radzieckich, delikatnie mówiąc, nie były brane pod uwagę. To zrozumiałe. ZSRR uważało się za państwo ateistyczne, i walka z „religijnym myśleniem” była bezkompromisowa. Dlatego też we wspomnieniach weteranów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej nie ma żadnego miejsca na mistykę. Jedynym, o czym odważyli się oni wspominać – to były wszelkiego rodzaju przeczucia. I tak np. opowiadano o żołnierzu, który naraz stał się zamyślonym, źle sypiał, przeprosił się z innymi, a następnego dnia został zabity. Często spotyka się i takie, kiedy to frontowiec wspominając swe przeżycia niezwykle się dziwił. A co tam! – siedział sobie spokojnie w ziemiance – i naraz ktoś jakby rozkazał „Uciekaj stąd!”. No i on usłuchał. I nie zdążył przejść kilkudziesięciu kroków, jak w ziemiankę trafiła bomba albo pocisk.

O czymś podobnym opowiadał Jakow Josifowicz Priszutow urodzony w wiosce Russkaja Bujłowka, pawłowskiego powiatu Woroneżskiej Guberni. W 1944 roku, w czasie wyzwolenia Białorusi, on służył w 1183. pułku strzeleckim (ps) 356. dywizji strzeleckiej (DS). Pewnego razu przemieszczając się do przodu, nasza jednostka zatrzymała się w piętrowym domu. Oczywiście wszystkich tam umieścić się nie dało. Na parterze rozmieścili się sztabowcy, a na piętrze czterech saperów myślało nad nową niemiecką miną przeciwczołgową.

Jakow Josifowicz wspominał, że postał na chwilę przy nich i zamienił z nimi parę słów. Chociaż będąc dowódcą pododdziału karabinów maszynowych, niczego szczególnego o minach nie wiedział. Ale ciekawe! I naraz coś go jakby kolnęło. Priszutow niezwłocznie spuścił się po drabinie i wyszedł na dwór. Nie zdążył odejść na bezpieczną odległość, jak naraz usłyszał ogłuszający wybuch.

Jeszcze bardziej fantastyczne wydarzenie opisał były przedstawiciel Pietropawłowskiej Rady Wioskowej we wsi Pietropawłowka, Liskinskiego Rejonu, Obwodu Woroneżskiego – Grigorij Tichonowicz Turusow. Takich na froncie często nazywano „zaczarowanymi”. Wystarczy spojrzeć na stronice jego wojennych pamiętników, które udostępnił szerokiej publiczności tamtejszy krajoznawca Paweł Andrianowicz Bisłoguzow. Weźmy tylko zapiski z trzech miesięcy – od lutego do kwietnia 1944 roku, kiedy to kpt. gwardii Turusow był zastępcą dowódcy batalionu 56. psG 15. DSG.

W lutym w czasie zaminowywania przedniego skraju, przeciwpiechotna mina eksplodowała wprost we rękach Grigorija Tichonowicza. Rękawice mu rozniosło w puch, ale ręce pozostały całe! Nawet nie było najmniejszej ranki! W miesiąc potem trzykrotnie każdego dnia znajdował się pod nalotem. Bomby padały koło niego, ale jemu nic się nie stało. 12 kwietnia, kiedy batalion znajdował się w obronie na nasypie kolejowym, zginął jeden z podwładnych, drugi dostał w brzuch, a stojący pomiędzy nimi Turusow… pozostał cały i zdrowy! W dniu 25.IV.1944 roku, niemiecki pocisk trafił w stanowisko dowodzenia. Odnieśli rany: dowódca batalionu, organizator partyjny i szef sztabu, zaś Grigorij Tichonowicz nie odniósł nawet draśnięcia! Ten ostatni wypadek zmusił go, człowieka mocno partyjnego, do wpisania do dziennika następującego zdania: „Jakieś cuda dzieją się wokół mnie”.


Cuda na froncie…


Poza zdarzeniami przeczuć i przewidywania, ogromną popularnością w żołnierskim środowisku cieszą się historie o „wiedzących ludziach”. Wszystkie one stanowią rodzaj „byliczek” – opowiadań o spotkaniach człowieka z różnymi przejawami siły nieczystej. I tutaj należy się dobrym słowem przypomnieć irkuckiego folklorystę Walerija Pietrowicza Zinowiewa (1942-1983). To właśnie jego prace zwróciły uwagę towarzystwa na „byliczki”, które były niemal zapomniane dzięki antyreligijnej propagandzie. W pośmiertnym zborniku prac Zinowiewa pt. „Mitologiczne opowiadania rosyjskiej ludności we Wschodniej Syberii” znajdują się zapisy, odnoszące się do wydarzeń z czasów wojny.

Jedną z najbardziej ciekawych jest relacja Siemiena Stiepanowicza Noskowa (ur. 1901 r.), który służył wtedy w 1256. ps 378. DS. W jego pododdziale znajdował się również „wiedzący”. On był w stanie wydawać rozkazy wężom i żmijom. Na jego rozkaz schodziły się one na jedno miejsce z całej okolicy, a potem rozłaziły się z powrotem. Pewnego razu na przejściu, w celu ukazania swych możliwości, wskazał on Noskowowi przejeżdżającego obok na koniach porucznika z sanitariuszką i powiedział: „ Do tego krzaczka dojadą, a potem ani kroku dalej”. I rzeczywiście. Po przejechaniu jakichś 50-60 m konie stanęły i nie ruszyły się z miejsca, pomimo poganiania. Natomiast zaraz po tym, jak „wiedzący” im zezwolił, konie ruszyły dalej.

Z podobnym „wiedzącym” przyszło się zetknąć na froncie teściowi P.M. Popowej, zamieszkującej we wsi Siemidiesiatoje, Chocholskiego Rejonu, Woroneżskiego Obwodu. Ten przepowiadał losy swym kolegom. Bywało tak, że np. mówił temu czy innemu: „A ciebie Wasilij, kontuzjują”. I tak się zdarzało. (Historia wzięta ze zbornika pt. „Byliczki i opowiastki z Woroneżskiego Kraju”)

No i na koniec, w czasie wojennym wierzono nagminnie w czarodziejską moc matczynego błogosławieństwa. A oto, co mówi się w takim właśnie opowiadaniu, zapisanym w 1991 roku we wsi Gorodiec, Rejonu Ostaszkowskiego, Twerskiego Obwodu. Ponoć żył tam w czasach przedwojennych jakiś kołchozowy aktywista, który jako jeden z pierwszych wstąpił do partii. Jego żona umarła, potem córka przeziębiła się i też zwiędła. Kiedy przyszła pora iść na wojnę, wszystkich chłopów rodziny odprowadzały, a jego nie miał kto. Tak więc jedna stareńka babcia pożałowała aktywisty. Podeszła do niego, przeżegnała i dała mu medalik ze św. Mikołajem Cudotwórcą. I co powiecie? – przez całą wojnę ten mężczyzna nie odniósł nawet draśnięcia. Nawet uciekł z niewoli. Jego jakby jakaś niewidzialna siła wspierała. Kiedy były aktywista powrócił do domu, najpierw poszedł do tej staruszki i podziękował jej za błogosławieństwo i cenny medalik…


…i na tyłach


Trudno wyjaśniane rzeczy w czasach wojny zdarzały się nie tylko na froncie, ale i na tyłach. Tutaj opowiadania krążyły w żeńskim środowisku i były związane z domowymi skrzatami, biesami i podobnymi stworzeniami. W zasadzie łatwo to wyjaśnić. Wszystkie myśli kobiet były związane z mężczyznami, ojcami i synami, a duszki domowe były zawsze zwiastunami wieści ze świata. W zborniku „Mitologiczne…” cytuje się kilka byliczek zapisanych od Krystyny Aleksandrowny Razuwajewoj, mieszkanki wioski Atałanka, Ust-Ilińskiego Rejonu, Obwodu Irkuckiego. Jej męża pochowano zimą 1942 roku. Według niej duszek dwukrotnie przepowiadał jej to wydarzenie. jeszcze przed wojną, pewnej nocy w izbie pojawili się znikąd dwaj mężczyźni w garniturach i białych rubaszkach (rodzaj koszuli zdobionej bogato haftami, popularny w Rosji). Popodziwiawszy urodę syna Krystyny, oni podeszli do jej łóżka i stanąwszy w głowach łóżka zaczęli o czymś mówić. Otrząsnąwszy się z przerażenia opowiadająca zdążyła w myślach zapytać: „Na dobre czy na złe?” Jeden z mężczyzn wydał z siebie dźwięk przypominający „chuuuu” i kobiecie zrobiło się gorąco, jakby od pieca. Przybysze tymczasem znikli. A rankiem babcia Krystyny objaśniła jej to zdarzenie tak: będzie ona miała dwóch mężów i obu ona przeżyje. Po raz drugi duszek pokazał się jej w kształcie białego zająca z czarnymi uszami. I znów – najpierw się pojawił, a potem znikł w zamkniętym od wewnątrz domu. Dokładnej daty kobieta nie zapamiętała, ale w te same dni, a dokładniej 21 stycznia jej pierwszy mąż zginął w boju.

Inna historia wydarzyła się w wiosce Jabłocznyj, Chochołskiego Rejonu w Obwodzie Woroneżskim. Bohaterką jest Jewdokia Siemienowna Kolcowaja. Od początku wojny rodzina długo nie miała wiadomości o znajdującym się na froncie starszym bracie opowiadającej tą historię. Ona sama była wtedy dzieckiem. Pewnej nocy z kredensu coś łachmaniastego spadło na małą Jewdokię i zaczęło ją dusić. A ona pamiętając rady starszych zapytała ostatkiem sił: „Na dobre czy na złe?”. „Na dobre!” – odpowiedział duszek i znikł. I wkrótce brat powrócił z frontu.

Na koniec, w historii usłyszanej przez zbieraczy we wsi Szardomień, Pineżskiego Rejonu, Archangielskiego Obwodu, „gospodarz domu” pokazał się przed grzejącą się przy piecu kobietą w postaci małego mężczyzny mówiącego, że za trzy dni wojna się skończy. I ona rzeczywiście się zakończyła w tym okresie.


Permska apokalipsa


W pamięci narodowej uchroniły się relacje o wielkiej ilości niecodziennych zjawisk przyrodniczych, które jakby były zapowiedzią II Wojny Światowej. Cały cykl podobnych baliczek był zapisany w latach 1985-89 w Permskim Obwodzie przez studentów i pracowników Permskiego Uniwersytetu. I tak w mieście Nyrob, Czerdinkiego Rejonu, zaobserwowano na niebie czerwoną kulę, która robiła się coraz to większa, a potem wybuchła. A w okolicach wsi Niżnyj Szakszer przez długie lata wspominano o niebywałym najściu przedstawicieli świata zwierząt spowodowanego przez wojnę. Zimą ryb w rzece było tyle, że je wydobywano łopatami z przerębli. A latem z tajgi przyszły całe stada wiewiórek. Przepływających Kamę wiewiórek było tak dużo, że z tego powodu trzeba było zatrzymywać płynące nią parostatki.

Było dużo i innych świadectw. Na krótko przed początkiem wojny, matce T.M. Kuzniecowej z miasta Czerdyń, w nocy usłyszało się głos kobiecy śpiewający „Czudnyj miesiac” w domu vis-à-vis Wojenkomatu (odpowiednik naszej RKU). A potem pieśń przeniosła się na Troicką Górę i ucichła. Następnego dnia matka opowiadającej zapytała mieszkającej w tym domu kobiety:
- Co to, wesele u was było?
- Nie, żadnej muzyki u nas nie było – odpowiedziała ona.
To się wydarzyło zimą, a 22.VI.1941 roku zaczęła się wojna, i poborowi poszli na wojnę od Wojenkomatu przez Troicką Górę a kobiety za nimi wołały…

Oczywiście, można byłoby popróbować wyjaśnić wyżej opisane wydarzenia w oparciu o naukę. Jednakże jedno jest ważne – miniona wojna pozostawiła głęboki ślad w pamięci naszego narodu. I długo się nie da tego zapomnieć.


Komentarze Czytelników


Ludzie mają genetyczne predyspozycje do wyszukiwania wzorców. Wszędzie widzimy, jakieś zwierzęta, czy postaci. Czy to w chmurach, górach, czy zaciekach na ścianach. Cecha ta była bardzo przydatna "w dżungli", bo lepiej uciec przed wrogiem, którego nie ma, niż nie uciec przed tym, który jest 😃 W dzisiejszych czasach jednak cecha ta staje się coraz bardziej, jak to ująć "upierdliwa". Przez nią badanie tzw. "zjawisk paranormalnych" jest niezmiernie trudne. Co jakiś czas każdemu z nas chyba zdarza się "coś usłyszeć", czy "coś zobaczyć" 😄 Jeśli dodatkowo przy okazji później "coś się wydarzy", to (sztucznie) wiążemy dwa fakty i powstają niestworzone historie 😃 Bardzo mi się podobała historia z jaką zapoznałem się jakiś czas temu. Facet siedział wieczorem w swoim pokoju tylko przy nocnej lampce i nagle na ścianie zauważył postać młodej dziewczynki w białej sukience. Niemniej jednak nie wpadł on w panikę i nie zaczął tam budować ołtarzyków. Oczywiście na chwilę go zamurowało, ale po chwili skojarzył, że mieszka przy drodze i w tamto miejsce na ścianie pada światło mijających jego dom samochodów 😃 Zamyślił się i z tego zamyślenia wytrąciło go nagle światło na ścianie widziane kątem oka i mózg zrobił swoje  😀😆  Tak czy owak relacje "świadków" są najgorszym "dowodem" i nie pozwalają na wysnuwanie zbyt daleko idących teorii. Już nie wspominając o osobach, które coś zmyślają z premedytacją. Choćby po to, by ukolorować swoją przeszłość 😧(Sectroyer)

To chyba aluzja do "Matki Boskiej Kiepskiej" 😊😊 (Nadir)


Sectroyer - masz 100% racji. Człowiek - szczególnie tak omotany religijnymi bredniami i tak zagubiony jak w Polsce szuka Znaków, które by potwierdzały to, co mu huczą w kościele, radiofonii i TV. Słowem szuka cudów. Wszędzie widzi tylko to, co chce widzieć. 😞To dotyczy także ufozjawisk czy zjawisk z zakresu PSI. 😯Celnie ujął to Jan hr. Potocki w "Rękopisie znalezionym w Saragossie" pisząc, że: Umysł ludzki raz zakosztowawszy cudowności, rad by każdą rzecz pod nią podciągnąć. I tak właśnie jest, q.e.d.  👍 (Bobik)


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 46/2017, ss. 36-37
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz  

niedziela, 28 stycznia 2018

O komecie Halleya – 1P/Halley



Dziś o najsłynniejszej z komet.

Mój kalendarz: 27 stycznia 66 roku po raz pierwszy od narodzenia Chrystusa pojawiła się Kometa Halleya. Zwiastowała zburzenie Jerozolimy przez Rzymian. Jest to pierwsza zidentyfikowana kometa krótkookresowa. Nazwa pochodzi od Edmonda Halleya, który na początku XVIII wieku badał zapiski o pojawianiu się komet.

Jądro komety Halleya jest bryłą o wymiarach 14,9 × 8,2 km. Powierzchnię komety pokrywają wzgórza, doliny i kratery. Dużo danych dostarczyła w 1986 sonda Giotto, która zbliżyła się na odległość kilkuset kilometrów. Kometa jest zbudowana ze skał, lodu oraz nieznanego materiału organicznego. Najstarsze udokumentowane zapisy komety Halleya pochodzą z Chin z 613 p.n.e.

Kometa Halleya krąży po wydłużonej eliptycznej orbicie wokół Słońca. Okres obiegu wynosi średnio 76 lat... Najkrótszy z okresów obiegu komety Halleya wyniósł 74,5 lat. Najdłuższy wyniósł ponad 79 lat, co sprawia, że ludzie mogą zobaczyć ją nawet dwa razy w życiu. Ostatnie zbliżenie do Ziemi było w 1986 (w słabej widoczności).

Przybliżone daty momentów przejścia w przeszłości od roku 1000:

·        20 marca 1066,
·        18 kwietnia 1145,
·        28 września 1222,
·        25 październik 1301,
·        10 listopad 1378,
·        9 czerwca 1456,
·        26 sierpnia 1531,
·        27 październik 1607,
·        15 września 1682,
·        13 marca 1759,
·        16 listopad d 1835,
·        20 kwietnia 1910,
·        9 luty 1986 (słabo widoczna).

To właśnie kometa Halleya pojawiła się tuż przed inwazją Normanów na Anglię w 1066 roku . Według XI w rękopisu z katedry w Viterbo, kometę obserwował na wschodnim porannym niebie pewien kleryk przez 15 dni. Gdy pojawiła się ponownie na zachodnim, wieczornym niebie „wyglądała jak zaćmiony Księżyc”.







Kolejne zbliżenie w 1301 roku było prawdopodobnie inspiracją dla włoskiego malarza, Giotto di Bondone, do stworzenia Gwiazdy Betlejemskiej na słynnym fresku „Pokłon Trzech Króli”.
W 1531 roku kometę obserwował Peter Apian w Ingolstadt.
W 1607 roku Johannes Kepler w Pradze wykonywał obserwacje.
W 1682 roku kometę Halleya obserwował Edmund Halley.
W 1910 roku świat oczekiwał komety Halleya tymczasem w styczniu na półkuli południowej pojawiła się inna bardzo jasna kometa. Dostrzeżona jako obiekt o jasności +1m. Wielka Kometa Styczniowa 1910 która odwiedziła układ słoneczny tylko raz mylona była z kometą Halleya która pojawiła się w 3 miesiące później.

W 1910 roku kometa Halleya została po raz pierwszy uchwycona przez kamerę. Dzięki fragmentom tej komety powstał rój meteorów Orionidów i Akwarydów...


Uwagi z KKK


W lutym 1986 roku kometa Halleya była widoczna w Polsce bardzo nisko nad horyzontem, przez co praktycznie była niewidoczna ze względu na zanieczyszczenie atmosfery światłem.

Co do jej przelotu w 1910 roku, to obawiano się przejścia Ziemi przez jej ogon, który zawiera związki toksyczne cyjanowe. Obawiano się zatem skażenia atmosfery naszej planety. Obawiano się także trafienia komety w Ziemię. Nie doszło do niego, ale przejście komety, która była obserwowana przez 615 dni spowodował wzrost zainteresowania się tymi ciałami niebieskimi. I warto tutaj przypomnieć żartobliwy wierszyk z „Muchy” z maja 1910 roku:

Ach! Przed nadejściem strasznego komety
Gdy razem z Ziemią zginiemy – niestety!
Wśród powszechnego strachu i strapienia
Ostatnie Ci wysyłam szczere pozdrowienia.
Ale gdy miną wszystkie okropności,
Odpisz mi, czy całe Ci zostały kości!?

Jak widać Armagedon wcale nie jest wymysłem scenarzystów z Hollywood, a kometę Halleya oskarża się m.in. o zatopienie platońskiej Atlantydy… (Arystokles)


Opracował - Stanisław Bednarz

sobota, 27 stycznia 2018

Fenomen błyskawicznego przefarbowania

Mieszkańcy wyspy Man tej nocy też zaobserwowali UFO...

Michaił Gersztein


Dostępne do zbadania relacje o przebywaniu na naszej planecie Nieznanych Obiektów Latających zdarzają się stosunkowo rzadko. Do nich należą nie tylko odciski podwozi, wypalone kręgi trawy, nieoczekiwane przerwy w dostawie prądu czy przerwy pracy silników samochodowych… Istnieje jedno unikalne świadectwo, które zwróciło na siebie uwagę badaczy w latach 50-tych. Nazwano to fenomenem błyskawicznej zmiany koloru farby.


MS „Ella Hewitt” – w epicentrum


Trawler MS Ella Hewitt o wyporności 595 ton, był niewiele większy od dużego holownika czy wycieczkowego parowczyka. Ale jego kapitan, 57-letni Fred Sutton nie bał się oceanu i regularnie dostarczał do Liverpoolu pełne kontenery ryb.

W dniu 29.XI.1957 roku, o godzinie 02:30 GMT, trawler szedł na Morzu Irlandzkim na NE od wyspy Man. Nieoczekiwanie marynarze wachtowi ujrzeli potężny błysk, który rozjaśnił niebo.
- Wokół statku pojawiło się naraz jasne świecenie – wspominał potem pomocnik bosmana. – My nie wyczuwaliśmy żadnej wibracji ani nie usłyszeliśmy huku wybuchu.

Zdecydowawszy, że to zapewne była błyskawica wachtowi nie zdecydowali się na obudzenie kapitana.

Kiedy zaświtało, marynarze zamarli ze zdumienia: mostek kapitański i nadbudówka zmieniły kolor! Na miejsce białej farby był widoczny różowy podkład, który nanosi się przed nałożeniem właściwej farby.
- Kiedy wieczorem poszedłem spać, mostek był pomalowany jak należy, ale rano na metalu pozostał tylko podkład – oświadczył kapitan przez radio do biura kompanii rybackiej. – Przez cały dzień łamałem sobie głowę, jak to się stało, a teraz wasza kolej.

MS Ella Hewitt

Następnego dnia z MS Ella Hewitt doszła następna informacja: stara farba wróciła, mostek jest znów biały.

Powróciwszy do portu kapitan Sutton i jego ludzie potwierdzili, że wszystkie te wydarzenia rzeczywiście miały miejsce. w czasie 30 godzin trawler ciął wody Atlantyku z różowym mostkiem. Nikt nie zauważył, jak powróciła stara farba.
- Mogę tylko założyć, że kolor zmienił się wskutek działania jakiegoś promieniowania, które zrobiło przeźroczystym warstwę farby i dzięki temu odsłoniła się warstwa podkładu – mówił dyrektor firmy rybołówczej Wilbour Wilkinson.Kapitan Sutton zasługuje na wiarę, on przepracował już u nas 20 lat.  


Ani to błyskawica ani to rakieta


Załoga statku kabotażowego z Liverpoolu tej samej nocy zaobserwował przelatujący nad morzem obiekt z niebieskim dziobowym stożkiem.
- Przez te 38 lat spędzonych na oceanie, nie widziałem czegoś podobnego – powiedział kapitan Juenlin Jones. – Obiekt ten miał długość 1-2 m i przypominał rakietę. Świecił on jaskrawym biało-niebieskim światłem, a z ogona sypał jasnoczerwonymi iskrami. Ujrzałem tego NOL-a kiedy przeleciał nad dziobem naszego statku. Potem UFO znikło mi z oczu, a gdzieś w oddali zauważyłem potężny błysk.


Obiekt, który zaobserwował kapitan i dwóch wachtowych nadleciał ze strony wyspy Man. MS Ella Hewitt znalazł się w epicentrum rozbłysku. Mieszkańcy wyspy, którzy nie spali w tą noc, także widzieli przelatujące UFO.
- Wszystko to wyglądało jak upadek roztopionych do białości płatków metalu – powiedział jeden z naocznych świadków. – Od nich odpadały kawałki pozostawiające za sobą smugi iskier i płomieni.
Eksperci długo rozkładali ręce. Meteorolodzy stwierdzali, że zjawisko to nie ma niczego wspólnego z pogodą, Ministerstwo Lotnictwa twierdziło, że nad Morzem Irlandzkim nie było żadnej katastrofy lotniczej i ćwiczeń z rakietami. Astronomowie oświadczyli, że obiekt nie mógł być meteorytem – NOL leciał całkiem nisko i co najmniej raz zmienił trajektorię swego lotu.


CE2 Trygve Jansena


W rok po opisanych wydarzeniach, w 1956 roku, norweski robotnik Trygve Jansen wracał swoja ciężarówką do domu w Oslo. Na siedzeniu pasażera znajdowała się sąsiadka pani Biuflot, którą on podwoził. Droga była doskonale im znaną – Jansen jeździł nią od wielu lat w każdy dzień. Koło jeziora Gjersjoen (dzisiaj na południowych przedmieściach Oslo – uwaga tłum.) on zauważył szybko zbliżający się obiekt. Był to „świecący dysk z kopułą i skrzydłami”, który obracał się wokół własnej osi. Emitowane przezeń jaskrawe światło jakby rozchodziło się falami.

Jansen i jego pasażerka od razu zrozumieli, że UFO śledzi ich samochód. Póki jechali wzdłuż brzegu jeziora, NOL przybliżał się do nich sześć albo siedem razy. Ludziom zrobiło się strasznie. Jak tylko droga zaczęła się oddalać od jeziora, NOL zawisł nad ciężarówką. Jansen zahamował. UFO zaczął się spuszczać w dół i po chwili pokazał się przed samochodem. Ludzie poczuli, jakby ktoś ich obserwował. Naraz obiekt zaczął się wznosić i odleciał z przerażającą prędkością, poczym znikł.

Kiedy UFO zawisł nad ciężarówką, Jansen i pani Biuflot czuli na twarzach coś jakby mrowienie i pogorszenie samopoczucia. Pracujący doskonale od wielu lat zegarek Jansena stanął. Kiedy poszedł z nim do zegarmistrza, ten powiedział mu że zegarek został poddany działaniu bardzo silnego pola magnetycznego i jest już tylko do wyrzucenia.

Podjechawszy do domu, Jansen ujrzał biegnącą do niego żonę. Ona przede wszystkim zainteresowała się tym, dlaczego jej mąż zmienił kolor samochodu. Trygwe wyskoczył z kabiny i zobaczył, że paka ciężarówki, który przed Bliskim Spotkaniem z NOL-em była matowego beżowego koloru, teraz stała się jaskrawo zielona!

Sąsiedzi także zwrócili uwagę na niezwykły kolor samochodu. Następnego dnia ciężarówka powróciła do poprzedniego koloru, zaś u kierowcy stwierdzono poczerwienienie skóry na twarzy i lekkie niedomaganie. Panna Biuflot tymczasem czuła się zdrowo.


Farba jeszcze świeża!


Flatbush kiedyś był oddzielnym miastem, ale po pewnym czasie zrósł się z Brooklynem. Dlatego też nikt nie dziwi się ogromnym numerom domów – w Brooklynie mieszka obecnie ponad dwa miliony nowojorczyków.

Rankiem, dnia 9.VII.1936 roku, mieszkańcy kwartału przylegającego do szosy Kings a drugiej strony do 46. Ulicy ze zdumienia przecierali oczy. Drewniane elementy fasad domów były pomalowane na brudno żółto-pomarańczowy kolor. Nie dało się jej zmyć niczym – ani wodą czy rozpuszczalnikiem – sama farba zmieniła swoja strukturę.

Pani Dorothy Moore mieszkającej przy Kings Road w domu pod numerem 4599, jako jedna z pierwszych zauważyła ten fenomen – pisała gazeta „Brooklyn Daily Eagle”. – Ona opowiadała, że nijak nie mogła zasnąć tej nocy. Bezsenność męczyła także jej męża Lestera i ojca Theodore Tanhausena. Pani i Pan William Gross mieszkający w domu pod numerem 1230-E na 46. Ulicy potwierdzili, że oni także nie mogli zasnąć. A rankiem Pani Moore zobaczyła, że skrzydło ich domu zostało przemalowane i lśniło, jakby farba była jeszcze mokra. Dorothy tarła farbę szmatką, ale ta nie dała się zetrzeć i nie zabrudziła tkaniny.

Mieszkańcy skrzyknęli się w komitet ds. ochrony zdrowia. Dyrektor lokalnego wydziału sanitarnego George Ricker oświadczył, że nie ma się czym przejmować. Niektóre budynki w kwartale pozostały takimi, jakimi były. A to oznacza, ze przyczyna zmiany koloru farby nie mógł być kwaśny deszcz czy toksyczny gaz.

Życie we Flatbush kipi we dnie i w nocy, ale nikt nie zauważył momentu zmiany farby. Jeżeli tam się nie obeszło bez UFO, to ich pilotom udało się po mistrzowsku odwieść oczy potencjalnych obserwatorów, albo ukryć się za ekranami niewidzialności.


Zamalowane miasta


Przeglądając stare gazety, ufolodzy odkryli zagadkowe historie podobne do powyższych informacji o błyskawicznym przemalowaniu. W 1906 roku, miasto Arlington, KY, zostało pokryte błyszczącymi plamami w kolorze aluminium. 

Plamy pojawiły się na domach i innych budynkach w mieście, poza tą jego częścią, która znajdowała się na wzgórzu – pisała miejscowa gazeta „Arlington Bee” z dnia 30.VIII.1906 roku. – One były widoczne na białej albo jasnej farbie. Mieszkańcy sądzili, że można będzie je zamalować, ale okazało się, że woda z proszkiem do prania zmywają metaliczny kolor i ponownie przywracają pierwotne kolory.  Wielu właścicieli domów chwyciło za szczotki. Plamy widoczne były na kamiennych płytach i na pomalowanych powierzchniach. Niektóre domy wyglądały tak, jakby wylano na nie całe wiadra farby.  

Ktoś wymyślił, że w okolicy miasta zaktywizował się wulkan, a farba to rezultat wyrzutu wulkanicznych ekshalacji. Dziesiątki mieszkańców miasta rzuciło się do przeczesywania krzaków w celu znalezienia dziur w ziemi. Inni mieszkańcy zwrócili uwagę na to, że metaliczne przedmioty w nocy pojawienia się plam też zmieniły swój kolor. 

W wielu domach przedmioty ze srebra zrobiły się czarne – gazeta potwierdziła krążące po mieście plotki – służącym obrywało się za to, że nie wyczyściły dokładnie sreber. Pewien młody człowiek poskarżył się matce, że oprawa jego okularów ni stąd ni zowąd stała się mosiężna i cała pozłotka z nich znikła. Do jubilera zgłosili się klienci, którzy niedawno kupili srebrne ozdoby, które naraz pociemniały.

Minęło jeszcze 50 lat. W południe dnia 14.XII.1954 roku, nad brazylijskim miastem Campinas pojawiły się trzy NOL-e w kształcie dysków. Jeden z nich wykonywał dziwne ruchy, jakby silnie kołysał się z boku na bok, zaś dwa inne UFO powoli latały wokół niego, dosłownie jakby starając się mu pomóc. Naraz z kołyszącego się dysku jakby wylała się cienka strużka srebrzystej cieczy. NOL wyrównał swój lot, wydając brzęczący dźwięk. Potem wszystkie obiekty zaczęły się wznosić i znikły w chmurach.

Srebrzysta ciecz spadła na dachy, trotuary i ulice, a w jednym miejscu nawet na suszące się na sznurze ubrania. Chemik Risvaldo Maffei zebrał próbki i wkrótce ustalił, że plamy składają się z cyny (Sn) zawierającej 10% innych metali. Nie mógł on ustalić jakich, ale nie był antymon (Sb) i nie żelazo (Fe) czy inne proste domieszki. Metal nie był radioaktywny.

Ten fenomen szybkiej zmiany barw jeszcze czeka na swego badacza.


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 46/2017, ss. 32-33

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz       

piątek, 26 stycznia 2018

10 zagadek Rosji

Kamienne miasto na Uralu

Natalia Trubinowskaja


Każdy człowiek, którego interesują tajemnice Przeszłości, nazwie zagadkowymi osobliwości naszej planety, które wyglądają tak, jakby były zbudowane przy użyciu wysokorozwiniętych technologii – piramidy egipskie, japońskie sarkofagi czy ogromne twierdze w Peru. Jednakże i w naszym kraju znajdują się ślady pracywilizacji. Wyliczę tylko niektóre z nich i dodam, że w rzeczy samej jest ich o wiele więcej.


1.  Megality góry Pidan (Przymorski Kraj)


Pidan, to szeroko znana dawna nazwa góry Liwadijskiej (N 43°04’16” – E 132°41’37”; wysokość – 1332,6 m n.p.m.[1]), która należy do masywu górskiego Sichote-Aliń w Przymorskim Kraju. Uważa się, że słowo „pidan” w przekładzie z języka plemienia Czżurczżenów oznacza „kamienie, które usypał bóg”. I istotnie – patrząc na kamienie znajdujące się na górze Pidan zaczynacie wierzyć w to, że bez bogów czy ludzi władających wysokimi technologiami tutaj się nie obeszło. Uczeni twierdzą, że jest to dzieło Natury. Ale tutaj doskonale widać doskonale obrobione bloki z prostymi krawędziami położone jedne na drugich.


2.  Czudskie kopalnie na Uralu


Czudskie kopalnie – to są ślady dawnego wydobycia złota, którym zajmowało się dawne, zagadkowe plemię Czudów zamieszkujące Ural i Syberię. Po pojawieniu się tam chrześcijan, ono znikło i wedle przekazów – zeszło do podziemia. Geolodzy i archeolodzy na początku XX wieku znaleźli mnóstwo czudskich kopalni, ale niemal wszystkie one okazały się potem zniszczone. Ale jedna kopalnia, w okolicy wsi Borisowka w Obwodzie Czelabińskim (N 54°16’10” – E 060°40’56”; 297 m n.p.m.) zachowała się w stanie doskonałym. Wiek tej kopalni z jej doskonale zachowaną strukturą szacuje się na co najmniej 4000 lat!


3.  Megality na górze Ninczurt na Zapolarze


W Obwodzie Murmańskim, na półwyspie Kola obok mistycznego jeziora Siejdoziero[2] (N 67°27’08” – E 034°35’44”; 207 m n.p.m.) znajduje się góra Ninczurt. Nazwa jeziora pochodzi od saamskiego słowa „siejd” – „święty kamień” w którym zamieszkuje dusza szamana. Saamowie nazywają to miejsce Łujawrczorr, co oznacza „góry przy jeziorze mocy”. Jeszcze w ubiegłym wieku odkryto tam megalityczny kompleks złożony z ogromnych bloków z kamiennymi stopniami. Tam, na górze i wokół niej, znajdują się nowe dowody na egzystencję w tych miejscach pradawnej cywilizacji – np. droga z kamiennych płyt, idealnie okrągłe kamienne szyby i studnie oraz obrobione bloki.


4.  Zagadkowe megality Wottowaary


Wottowaara to trudnodostępna góra w Muezierskim Rejonie Karelii (N 63°04’27” – E 032°37’24”). Jej wysokość wynosi 417 m n.p.m., a powierzchnia ogółem 6 km². Oficjalnie twierdzi się, że to miejsce było sanktuarium religijnym i miejscem kultu Saamów – tu właśnie składano rytualne ofiary i tu znajduje się ogromna ilość siejdów – świętych kamieni. Ale jeszcze większe zainteresowanie przyciągają zagadkowe i wielkie megality, jakby pozostałości po wielkiej i potężnej cywilizacji – ogromne kamienne bloki i kule.


5.  Cziczaburg – podziemne miasto na Syberii


Pod koniec lat 90-tych XX wieku, w czasie wykonywania zdjęć lotniczych w Obwodzie Nowosybirskim, badacze naraz odkryli dziwną anomalię na brzegu jeziora Czicza (N 54°43’55” – E 078°34’17”; 102 m n.p.m.), która znajdowała się 5 km od miasta rejonowego Zdwinsk. Na zdjęciu był doskonale i ostro widoczny kontur budowli, na powierzchni ok. 12 ha. Uczeni przy pomocy aparatury geofizycznej przebadali zagadkowe miejsce, które nazwali Cziczaburgiem. Na zdjęciach widać było ostro kontury ulic, dzielnic, ogromnych murów obronnych, a na skraju miasta – ruiny wielkiego zakładu metalurgicznego. Okazało się, że w mieści widać także klasowe podziały: kamienne pałace sąsiadowały z domami prostych ludzi. Zgodnie z danymi uzyskanymi z wykopalisk, miasto powstało i istniało w IX-VII w p.n.e., co wskazuje na to, że na Syberii panowała wysokorozwinięta cywilizacja i to w tym samym czasie, co w Starożytnej Grecji…


6.  Kurhan w jakuckiej tundrze


Ten zagadkowy kurhan znajduje się w niedostępnej tundrze Chałarczyńskiej na Nizinie Kołymskiej (Niżniekołymskij Ułus, Jakucja Wschodnia). Zdumiewa jego idealnie geometryczny kształt. Porównajcie kształty tego kurhanu z innym, niemniej zagadkowym obiektem na północy Obwodu Irkuckiego – Patomskim Kraterem.


7.  Patomski Krater


Patomskij Krater[3] znajduje się Rejonie Bodajbińskim na północy Irkuckiego Obwodu (N 59°17'4,14" - E 116°35'20,64"; 676 m n.p.m.). Odkrył go w 1951 roku[4] geolog Władimir Kołpakow i do dziś dnia jest on jednym z najbardziej tajemniczych obiektów. Nie wiadomo jakim sposobem krater podobny do wulkanicznego, nie ma żadnych śladów wskazujących na erupcję i żadnych głębinowych skał wyrzuconych na powierzchnię ziemi oraz jak to się stało, że nie ma on żadnych odpowiedników na naszej planecie. Przez długi czas uważano, że Patomskij Krater ma jakiś związek z eksplozją Tunguskiego Ciała Kosmicznego, jednakże na stokach krateru zostały znalezione modrzewie, które rosły przed upadkiem Meteorytu Tunguskiego.[5] No, ale te modrzewie zadały nam nową zagadkę. Ich słoje przyrastały intensywnie przez 40 lat, a potem ten proces z jakiegoś powodu ustał. Coś podobnego uczeni zaobserwowali w Czarnobylu i Semipałatyńsku – w strefie testów jądrowych. Czyli wygląda na to, że w Patomskim Kraterze miał miejsce ulot radioaktywności? Okazało się, że tak właśnie było. Uczeni ustalili, że w 1845 roku na terenie krateru doszło do 5-krotnego podwyższenia się poziomu radioaktywnego izotopu[6] w drewnie, na kilka dziesięcioleci. Przyczyny podniesienia się promieniowania radioaktywnego tła ziemi w czasie, kiedy o jakichkolwiek badaniach nad atomem nie mogło być mowy, są niejasne do dziś dnia.


8.  Sjuratkulski łoś


Gigantyczny geoglif w kształcie łosia został odkryty nieopodal jeziora Ziuratkul w Czelabińskim Obwodzie (N 54°54’25” – E 059°12’53”; 721 m n.p.m.). Ogromną figurę łosia ułożoną z kamieni można zobaczyć tylko z powietrza, tak jak znane geoglify z Nazca Plateau. Wiek sybirskiego geoglifu – od 4 do 10 tysięcy lat. Jak na razie jest to największy (218 x 195 m) i najstarszy geoglif na świecie.


9.  Kamienne miasto na Uralu


Kamienne miasto to jeden z najbardziej znanych w Rosji kompleksów megalitycznych. Znajduje się ono w Griemliaczyńskim Rejonie Permskiego Kraju (N 58°34’52” – E 057°59’00”; 331 m n.p.m.), na północny-wschód od miasta, na wysokości 526 m n.p.m. Swoją nazwę zawdzięcza temu, że składa się z alejek, bloków, przejść jakby wyciętych w jednym monolitowym głazie.[7] Według dawnych legend, w tym miejscu żyło silne i liczne plemię. Pewnego razu wodzowi urodziła się ociemniała córka. Zły czarownik wyleczył ją, ale w zamian zaczarował miasto przemieniając je w kamień. Niekiedy Kamienne Miasto nazywają Diabelskim Grodem i cieszy się ono złą sławą. Być może dlatego, że tutaj właśnie składano ofiary. Mówi o tym zadziwiające kształtem czasze, które można znaleźć  na kamieniach w najwyższym punkcie. Najpewniej były to sakralne naczynia dla ofiarnej krwi. Niektóre ogromne kamienie i kamienne bloki na górze zdaja się być obrobione przy użyciu jakichś zadziwiających narzędzi.


10.          Czandarska płyta


W ubiegłym wieku uczony Aleksandr Czuwyrow w ufijskim archiwum odnalazł notatkę z XVIII wieku, w której mówiło się o tym, że nieopodal wsi Czandar (N 55°17’51” – E 053°42’49”) znajduje się 200 kamiennych białych płyt pokrytych dziwnymi znakami. Czuwyrow postanowił odnaleźć te tablice i przedsięwziął kilka ekspedycji. Jedynie w 1999 roku jedna z tych płyt została znaleziona – jeden z miejscowych opowiedział mu, że pod dachem jego domu, od niepamiętnych czasów, znajduje się ogromny kamień. Został on wydobyty i dostarczony do Uniwersytetu Baszkirskiego. Rozmiary tego kamienia – 148 x 106 cm, grubość 16 cm i waga około tony. Ale najdziwniejsze w tej płycie jest to, że na jej powierzchni jest pokazana mapa, przy czym jest ona w 3D! rozpoczęły się poważne badania w czasie których udowodniono, że na Czandarskiej Płycie ukazano Południowy Ural, jednakże relief na mapie różnił się od współczesnego. Na mapie naniesiono góry, przebieg rzek i Ufimski Kanion, którego w naszych czasach już nie ma. Poza tym są tam tamy, kanały i jazy. Na płycie znajdują się też napisy, których uczeni nie byli w stanie odczytać. Najciekawsze jest to, że wiek znaleziska jest fantastyczny i wynosi około 120 mln lat![8]   


Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz                                 



[1] Wg GoogleEarth 1337 m n.p.m.
[4] Patomski Krater został odkryty w 1949 roku.
[5] Czyli przed 30.VI.1908 roku.
[6] Chodzi o izotopy uranu (U) i strontu (Sr) rzekomo znalezione w drewnie modrzewi.
[7] Podobnie jak w Yonaguni Monument na wyspie Yonaguni-shima.
[8] Wg innych źródeł jest to wiek kamienia, z którego zrobiono płytę, natomiast sama płyta ukazuje mapę terenów Uralu z początków Neogenu.