czwartek, 31 października 2024

Opowieści z Tibeča ciąg dalszy

 


František Kovár

 

A oto ciąg dalszy dziwnych i tajemniczych wydarzeń na Trybeczu, o których traktuje książka moich przyjaciół na ten właśnie temat. Przypadki zamieszczam jedynie w hasłowej formie, bo cały przypadek „Zagadkowy Trybecz”, będzie upubliczniony wkrótce w innej formie.

Historia 21. - Byłem na Vrchhorze, podobno tam „wodzi” (łatwo się tam zgubić i mieć problemy z orientacją). Coś podobnego przydarzyło mi się. Kiedy opowiedziałem to kilku znajomym, dowiedziałem się, że niektórzy z nich mieli podobne doświadczenia.

Historia 22. - Byłem w Tribeczu kilka razy, z czego około 4-5 razy miałem nieprzyjemne doświadczenia. Doświadczyłem miejsca, w którym panował rodzaj zniekształconego krajobrazu. Do tego poczucie, że powinienem iść prosto, ale tak, jakbym chodził po okręgu, z tym, że niektóre miejsca się powtarzały.

Historia 23. - Moi rodzice wracali z wycieczki, widzieli już wyjście z lasu, kiedy moją mamę ogarnął taki niepokój, że nie mogła zrobić kroku dalej i powiedziała ojcu, żeby nie szedł tą drogą. W końcu obeszli całą okolicę i wyszli z lasu w innym miejscu.

Historia 24. - A teraz coś ekstra. Rosyjscy agenci. Ta historia jest ciekawa, bo mówi się, że znajdują się tam też jakieś obiekty stanowiące tajemnicę państwową (prawdopodobnie pod ziemią). Nie wiem, co to znaczyło, to było ponad 10 lat temu. Poszedłem do jednego miejsca na grzyby. Zauważyłem zaparkowany w gęstych krzakach samochód Łada Niva, tablica rejestracyjna była w alfabecie (prawdopodobnie rosyjskim), stała tam prawie 3 tygodnie. Potem widziałem go zaparkowanego kilkadziesiąt metrów dalej w innym miejscu, też tam stał jakieś 2-3 tygodnie.

[Kto wie, czy nie byli to jacyś „turyści” z GRU czy innej służby Federacji Rosyjskiej, którzy być może dowiedziawszy się o dziwnych wydarzeniach na Tribeczu mieli za zadanie je zbadać? Wcale a wcale by mnie to nie zdziwiło…]

Historia 25. - Pewnego razu we wsi Lovce zaginął mały 5-letni chłopiec. Poszedł z mamą do lasu, gdzie zniknął. Znaleźli go po około dwóch dniach po stronie pasma górskiego Topolčia. To dość duża odległość dla osoby dorosłej, a co dopiero dla 5-latka. Znaleźli go kalekiego i upadłego w jakimś dole. Tajemnicze zniknięcie chłopca pozostaje tajemnicą.

Historia 26. - Poszedłem ze wsi Kovarce nas Veľký Tribeč. Przez całą wędrówkę nie spotkałem nikogo. Przez całą podróż czułem się trochę nieswojo, wszędzie panowała cisza. Gdy wszedłem na górę, ponury nastrój ustał, na szczycie było też kilku turystów. W drodze powrotnej znów jakieś dziwne uczucia i kompletna cisza. Idąc, nagle usłyszałem głośny huk, jakby ktoś mocno uderzał drewnem o pień drzewa, było niedaleko ode mnie, ale nikogo ani niczego nie widziałem. Chwilę później to samo z drugiej strony, znowu nic nie widziałem. Zastanawiałem się też, czy z drzewa nie spadła gałąź, ale nie było po tym śladu. Nie było też wiatru.

Historia 27. - Zabrałem siostrę na wycieczkę, plan był taki, aby opuścić nową wieś Klatov i udać się zobaczyć tzw. Tribečské plesa. Chcieliśmy przejechać przez Zadný Brloh, Predny Brloh i zgodnie z mapą znaleźć drogę powrotną do drogi asfaltowej (przewidziałem żółtą trasę do Javoraka). Poniżej Zadný Brloh zauważyliśmy zakręt, gdzie na środku drogi unosiła się dziwna mgła. Przeszły nas dreszcze, więc szybko ruszyliśmy pod górę na sam szczyt. Dotarliśmy do Prednego Brloha, gdzie straciliśmy sygnał GPS. Widziałem drogę na mapie offline, ale w rzeczywistości jej tam nie było. Robiło się już ciemno, więc zeszliśmy ze wzgórza do miejsca, które na mapie wskazywało jako drogę. Szliśmy dalej w lewo, myśląc, że musimy na to natrafić, jednak po 10 minutach, gdy siostra była już zdenerwowana, musiałem przyznać, że pozycja na mapie w ogóle się nie poruszała. Kiedy dotarliśmy do skrzyżowania, skręciliśmy za nim w prawo. Przeszli przez powalony płot i nagle obok nas pojawiła się asfaltowa droga. Według ostatniego zdjęcia, które zrobiłem, zejście na dół trwało 10 minut, czuliśmy się, jakbyśmy wędrowali po stoku co najmniej pół godziny. Siostra nie była zachwycona takim przeżyciem. Zarówno sygnał, jak i GPS włączyły się, gdy staliśmy na asfalcie. Wróciłem rok później, wysłałem jej zdjęcie zakrętów z mgłą i nie pasowało do zdjęcia, które wtedy zrobiła.

 

I z ostatniej chwili:

 

Historia 28. - Policja prosi o pomoc w poszukiwaniu 59-letniego Jaroslava Buránskiego ze wsi Žirany w powiecie nitrzańskim.

Wyjechał na grzyby 25 czerwca i od tego czasu nie miał o nim żadnej wiadomości. Poszukuje go kilkudziesięciu policjantów i treserów psów, do poszukiwań włączyli się także mieszkańcy wsi. Przeszukali kilka budynków i lasów, ale jak dotąd bez powodzenia. Zaginiony grzybiarz ma 170–180 cm wzrostu, jest szczupły, ma krótkie siwe włosy i nosi wąsy.

Ostatnio widziano go w kamuflażowych spodniach dresowych, szarej bluzie z kapturem, szarej koszuli z krótkim rękawem i czarnych butach z białymi paskami.

Wszelkie informacje, które mogłyby pomóc policji w poszukiwaniach, można zgłaszać dowolnemu wydziałowi policji lub na nr 158.

*

Takie opowieści mnie nie dziwią, boż znam je także z naszych beskidzkich lasów. I w tych przypadkach także mamy do czynienia z dezorientacją, przemieszczaniem się w Czasie oraz tzw. „wodzeniem”. I tak:

Relacja 1. Lata 60-te, grudzień. Mój ojciec udał się do lasu po choinkę na południowy stok góry Kamionki (562 m n.p.m.) w masywie Przykca (741). Kiedy znalazł się w lesie w pewnym momencie ze zdumieniem stwierdził, że „las wygląda inaczej”, a on sam nie wie, gdzie jest. Zamiast smukłych świerków rosły w nim potężne dęby, sosny i buki. Poczuł, że robi mu się słabo – usiadł na pieńku i odczekał parę minut. Po ich upływie wszystko wróciło do normy,. A ojciec mógł wrócić do domu.

Relacja 2. Październik 1973 roku, okolice wsi Połomia na Górnym Śląsku. Wraz z kolegami odbywałem praktyki jesienne w nadleśnictwie Tworóg-Brynek w lasach wsi Połomia, gdzie pracowaliśmy na tamecznym zrębie. W czasie przerwy wraz z jednym kolegą poszliśmy na grzyby. Dzień był pochmurny i mżysty. Poszukując darów lasu odbiliśmy się od grupy i… stwierdziliśmy, że nie potrafimy określić miejsca, w którym jesteśmy. Zaczęliśmy się błąkać i dopiero po kilku godzinach doszliśmy do drogi, którą wróciliśmy do Brynku.

Obaj byliśmy harcerzami i obaj mieliśmy pojęcie o terenoznawstwie, a jednak w tym lesie zgubiliśmy się doszczętnie. Nieopodal oddziału, na którym był zrąb pracowała potężna czeska Dutra, której odgłos pracy silnika słychać było na kilka kilometrów. Staraliśmy się iść na ów odgłos, ale właśnie wtedy nas „wodziło”. Dźwięk odbijał się od ścian lasu i mylił nas totalnie…

Relacja 3. Czerwiec 1975 r., las pomiędzy wsią Podwilk, Zubrzyca Górna a Sidzina, w masywie Madejowej (808). W ten słoneczny dzień udałem się do jednego z oddziałów Lasów Niepaństwowych do odbijania drewna. Wszedłem w Podwilku na ścieżkę prowadzącą do niebieskiego szlaku turystycznego wiodącego od Przełęczy Spytkowickiej do Zubrzycy Górnej via szczyty Beskidów (800) i Wolnika (793). Mniej więcej po 40 minutach ze zdumieniem stwierdziłem, że las wokół mnie wygląda „dziwnie” – znikły szare świerki i jodły. Wokół mnie pojawiła się mgła, przez którą ledwie co przebijało się czerwcowe słońce. Zrobiło się wyraźnie chłodniej i dziwnie cicho. Wokół mnie rosły jakieś chore buki i wierzby, a grunt nieprzyjemnie mlaskał pod stopami. I znów, trwało to kilka minut i po ich upływie wszystko wróciło do normy. Czyżbym wpadł w jakąś dziurę w Czasie? Nie mówiłem o tym nikomu, a szkoda – może ktoś by coś wiedział na temat dziwnego zjawiska na południowym stoku Madejowej? Wytłumaczyłem to sobie tak, że wszedłem na teren Rezerwatu Bembeńskiego i Lasu Gajka, który to teren jest podmokły i nieco bagnisty. OK., ale jak to się stało, że naraz pojawiły się i znikły te „dudławe” wierzby i krzywe buki? Tego już nie potrafiłem wytłumaczyć…

Relacja 4. W lipcowy dzień parę lat temu poszedłem na grzyby do masywów leśnych porastających pomiędzy północnym stokiem góry Ciosek (505) a Amfiteatrem położonymi na zachód od Jordanowa. Właśnie wyszedłem na szerokie siodło, kiedy spojrzałem ku południowi. Znajdowały się tam wysokie sosny i właśnie te sosny mnie zainteresowały. Ich gałęzie gięły się i szarpały, jakby pod uderzeniem potężnego wiatru. Był ciepły dzień, powietrze stało nieruchome, i naraz doszło do mnie, że wokół panuje przerażająca cisza. Wtem usłyszałem dobiegający do mnie od tych sosen gwizd.

Stary przesąd mówi, że nie wolno gwizdać w lesie, bo to przyciąga nieszczęście. Dlatego właśnie zdumiało mnie to, kto gwiżdże w lesie – no chyba, że jakiś miastowy ceper.

Tymczasem gwizdy zaczęły mnie okrążać z prawej strony i wreszcie znalazły się poza mną. Całość trwała może minutę. Nie wyobrażam sobie, by ktoś obszedł mnie lasem w ciągu minuty. Po powrocie do domu moja siostra orzekła krótko: - To dziwożony albo wiły.  

Relacja 5. W maju 1996 roku wybrałem się z żoną i jej siostrzenicą na wycieczkę na szczyt Przykca. Poszliśmy utartym szlakiem przez przysiółek Mąkacz na szczyt Kamionki, a potem do przysiółka Przykice, skąd skierowaliśmy się na szczyt Przykca. Wszystko było fajnie do czasu, kiedy postanowiliśmy wrócić do Jordanowa po direttisimie – najkrótszej i najprostszej drodze. I tu zaczęły się problemy, bo… zgubiliśmy drogę! Chmury zakryły słońce a my nie mieliśmy kompasu. Zamiast więc iść ścieżkami leśnymi wprost na południe, skręciliśmy na wschód i poszliśmy w kierunku Łysej Góry (643). Skończyło się na tym, że wreszcie wyszliśmy z tej plątaniny ścieżek na niebieski szlak turystyczny z Jordanowa do Kalwarii Zebrzydowskiej via Koskowa Góra, którym wróciliśmy do domu.

Relacja 6. Ten niecodzienny incydent miał miejsce w sobotę, dn. 13.X.2018 roku w miejscowości Toporzysko. Opisałem go w Internecie na stronie https://wszechocean.blogspot.com/2018/11/ce0-o-zmierzchu.html, więc tylko go przypomnę. Gromada dzieci bawiła się na pd. stoku góry Grań (561), kiedy w pewnym momencie, kiedy już się ściemniało, zauważyły one dziwną „postać” zmierzającą w ich kierunku. Jedno z dzieci zrobiło zdjęcie swym telefonem – w błysku flesza ukazała się dziwna sylwetka jakby człowieka w kapturze na głowie. Przerażone dzieci rozbiegły się do domów.

Miejscowa miejska legenda mówi bowiem, że w tym miejscu kilka lat temu pewien młodzieniec popełnił tam samobójstwo, tak więc sądziły one, że zamanifestowała się jego dusza błąkająca się wieczorami po okolicznych polach. W poniedziałek dzieci opowiedziały o wszystkim w szkole swoim nauczycielom, stąd wieść o tym wydarzeniu doszła także do mnie.

*

Z takimi właśnie przypadkami miałem do czynienia w moim życiu. Jestem zdania, że każdy człowiek miał podobne doświadczenia, tylko że po prostu zagoniony i poddany ciśnieniu życia, nie dostrzega tego, a jeżeli nawet, to nie zastanawia się nad tym, co mu się przydarzyło. Dlatego mam nadzieję, że będzie dalsza część opowieści o dziwnych wydarzeniach na Trybeczu i innych górach.

 

Komentarz autora

 

Podobne historie jak w Trybeczu. W pełni zgadzam się z tym ostatnim akapitem. Pewnie wiele osób ma jakieś doświadczenia, ale z jakiegoś powodu albo tego nie dostrzegają, nie wierzą w coś takiego, tłumaczą to na swój sposób (przeważnie jednak oszukują siebie) i tym podobne.

 

CDN.

 

środa, 30 października 2024

CE0/BV z humanoidami w Brazylii

 


Oliver Oliver


Raport Murilo Meireles

Miejsce: Goiânia, Goiás – Brazylia

Przebieg incydentu:

Coś bardzo niesamowitego i bardzo innego zdarzyło się, gdy miałem 16 lat, dokładnie wtedy, gdy wybuchła pandemia 2020. Nie ma dnia, żebym o tym nie myślał.

Chcę zacząć swoją historię od tego, że nie wierzę w kosmitów, dla mnie to było coś filmowego, coś science fiction, ale w 2020 roku miałem dowód, że życie istnieje na innych planetach. To była prawdziwa noc, odczucia, wszystko co czułem w tamtym miejscu było bardzo konkretne, fizyczne uzdrowienie, które doświadczyłem potwierdza jeszcze bardziej, że to wszystko było prawdą. Chcę zaznaczyć, że kilka dni temu widziałem kilka świateł na niebie koło mojego domu, ale myślałem, że to satelity.

W nocy z 08.09.2020 w niedzielę około godziny 8 zacząłem odczuwać silny ból pleców i żołądka, cierpiałam na kolkę nerkową i ból był spowodowany kolką, stało się to bardzo nie do zniesienia, musiałem jechać do szpitala mimo wybuchu COVID, zrobiłem tam test na COVID i wynik był negatywny, a oni dali mi leki na leczenie kolki nerek.

Poszedłem do domu, nie jadłem tej nocy niczego, poczułem tą chwilową przerwę, mogłem spać aż obudziłem się w środku snu i kiedy otworzyłem oczy, leżałem na aluminiowym stole operacyjnym, otoczenie było całe białe i ze światłem, które nie raziło mi oczu. Moja pierwsza myśl była taka, że pomyliłem się podczas snu, a rodzice zabrali mnie do szpitala, nie mogłem ruszyć na tym stole, mogłem tylko poruszać oczami. Podchodziło do mnie trzech bardzo wysokich mężczyzn, byli niebieskoskórzy, ubrani w długie białe szaty, obserwując z pozycji w której stoję, jak leżałem, powiedziałbym, że mieli około 10 metrów mniej więcej, jeden z nich podniósł jakiś pojemnik i zaczął rozsmarowywać lodowaty olejek na brzuchu i do stóp, ten olejek pachniał naprawdę ładnie, bardziej niż inne perfumy, niż jakiekolwiek, kiedykolwiek czułem tutaj na ziemi.

Kolejny wyjął coś, co wyglądało jak tabletka, pochyla się do mojego czoła i zaczął wkładać druty do czoła i weszły do tej tabletki, potem oparł się o moją klatkę piersiową i stało się to samo, on opiera się na moim brzuchu i stało się to samo, potem moje stopy i jeszcze wyszły te ciemne druty, zrozumiałem, że ta tabletka zrobiła oczyszczanie energetyczne w moim ciele, usuwając wszystkie negatywy z mojego ciała, od stóp do głów. Trzeci dotknął mojego czoła, zamknął oczy i powiedział mi mentalnie. „

- To Bóg pozwolił na Twoje uzdrowienie, a my, jako starsi bracia, jesteśmy tutaj, zapewniając i pracujemy dla Twojego dobra.

Zacząłem mdleć, potem spałem i spałem, obudziłem się dopiero rano około 10 rano pamiętając wszystko co mnie spotkało. Kilka dni po zdarzeniu poszedłem do lekarza i byłem normalny, moje zdrowie było w idealnym stanie, kamienie nerkowe które miałem znikły, trzech niebieskich mężczyzn którzy weszli ze mną w interakcję jakoś wyleczyli mnie z kolki nerkowej i usunęli te kamienie które u mnie powodowały ból nie do zniesienia, który doprowadził mnie do całkowitej rozpaczy. Po tej nocy nigdy nie czułem bólu.

Nigdy nie wątp w życie w innych światach i wymiarach. Wątpiłem i udowodniono mi to.

Źródło: wysłane bezpośrednio od świadka do „Enigmas Fantásticos”.

 

Moje 3 grosze

 

Należy tu wspomnieć, że w Goiânia miało miejsce jedno z groźniejszych „wydarzeń nuklearnych” o INES 5, w dniach 13-25.IX.1987 r. W jego rezultacie zmarły 4 osoby, a napromieniowanych zostało 22 innych. Tak te wydarzenia opisuje Wikipedia:

W roku 1984 klinika radioterapii w szpitalu w Goiânii została zlikwidowana, lecz pojemnik zawierający 137Cs pozostał wewnątrz budynku. Latami przez zamknięty budynek przewinęło się wielu bezdomnych i włamywaczy. Dopiero w roku 1987 dwie osoby – Roberto dos Santos i Wagner Mota dokonali rozebrania urządzeń wewnątrz szpitala, a samo radioźródło wywieźli w taczce poza obręb budynku. Podczas częściowego demontażu oporządzenia ulegli oni napromieniowaniu ze skradzionego radioźródła (promieniowanie gamma), doznając poważnych oparzeń ciała. Obydwaj zaczęli wymiotować już tego samego dnia – 13 września. 15 września Wagner Mota skorzystał z pomocy lekarskiej, poradzono mu, by pozostał w domu. W późniejszym terminie jednemu z nich amputowano ramię.

Dos Santos i Mota próbowali otworzyć ochronny pojemnik, jednak bez rezultatu. Uszkodzili oni jednak irydowe okienko, przez które można było dostrzec chlorek cezu emitujący głęboko niebieskie promieniowanie. Emitowane światło było wynikiem promieniowania radioźródła, jednak mechanizm jego powstawania nie był znany podczas sporządzania raportu przez MAEA. Podobne świecenie zaobserwowano w laboratoriach Oak Ridge podczas usuwania kapsuły ochronnej zawierającej sól cezu-137 w 1988. Uważa się obecnie, że była to fluorescencja lub promieniowanie Czerenkowa w wyniku absorpcji wilgoci przez radioaktywny chlorek cezu. MAEA zaleciła dalsze badania nad naturą światła podczas sporządzania raportu.

Uszkodzony zbiornik został sprzedany na złomowisku, którego właściciel, Devairo Alveso Ferreira (otrzymana całkowita dawka 7,0 Gy), zaobserwował w nocy niebieską poświatę wydobywającą się z pojemnika i postanowił zrobić dla żony pierścionek z niebieskiego materiału. Sprzedaż radioźródła Ferreirze spowodowała napromieniowanie wielu ludzi:

·        pracownicy złomowiska otworzyli ołowianą obudowę. Dwóch z nich zmarło później w wyniku napromieniowania (dawka 4,5 i 5,3 Gy).

·        brat Ferreiry, Ivo, który otwierał kapsułę, naniósł promieniotwórczy pył na podłogę swojego domu. Jego 6-letnia córka Leide das Neves Ferreira, podczas siedzenia na podłodze pochłonęła dużą dawkę promieniowania (1,0 GBq, dawka 6,0 Gy), w wyniku czego zmarła miesiąc później (23 października). Inne źródła twierdzą, że Ivo zabrał część materiału do domu i położył na stole w czasie posiłku.

·        Kilkanaście osób przebywających w domu Ferreiry weszło w kontakt z substancją, roznosząc ją w sąsiedztwie i najbliższych miejscowościach.

·        Inny brat Ferreiry użył radioaktywnego pyłu jako niebieskiej farby do znakowania zwierząt na swojej farmie, kilka spośród nich padło.

25 września Ferreira sprzedał zbiornik na inne złomowisko.

Żona właściciela złomowiska, Maria Gabriela Ferreira (dawka 5,7 Gy) była pierwszą zarejestrowaną osobą chorującą w tym samym czasie. Po pojawieniu się objawów podejrzewała, że przyczyną złego samopoczucia jest wypity napój, lecz analiza soku nie wykazała nic podejrzanego. Jej matka, która się nią opiekowała, otrzymała dawkę 4,3 Gy.

Mimo że Devair Alves Ferreira otrzymał większą dawkę (7,0 Gy), przeżył, podczas gdy jego żona po otrzymaniu dawki 5,7 Gy zmarła. Najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem jest to, że jej mąż otrzymywał dawki w sposób przerywany, podczas gdy jego żona przebywała w domu przez większą część czasu i podlegała ciągłemu napromieniowywaniu. W rezultacie jej samonaprawcze mechanizmy komórkowe miały mniej czasu, aby odbudować wewnętrzne uszkodzenia, które powstały w wyniku promieniowania. (Wikipedia)

 

W tej chwili trudno dociec, czy wydarzenia w 1984 roku i CE0 w 2020 roku mają ze sobą coś wspólnego. Być może, bowiem Obcy interesują się ziemskimi technologiami nuklearnymi – zarówno cywilnymi jak i wojskowymi, więc świadek mógł się spotkać z członkami ekipy obserwującej i badającej ślady po wyżej opisanym incydencie. Podejrzewam, że podobne spotkania mają miejsce wszędzie tam, gdzie doszło do niekontrolowanego wyzwolenia energii promienistej i katastrof nuklearnych.

Podobny wypadek – dziś już niemal zupełnie zapomniany – miał miejsce w dniach 21-25.X.1994 w estońskim Tammiku. W jego rezultacie 1 osoba zmarła a 5 zostało poszkodowanych. Niestety nic nie wiadomo o Obcych obserwujących ten teren.

 

Opracował - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz

poniedziałek, 28 października 2024

Potwory głębin: Czy rekin Megalodon może wciąż istnieć?

 


Jessica Tucker

 

Choć mogą być jednymi z najbardziej przerażających zwierząt w oceanie, rekiny i mało znane fakty na ich temat sprawiają, że są jednymi z najbardziej fascynujących — a żaden nie jest bardziej niż Megalodon. Ze względu na swoje ogromne rozmiary i dzikość, Megalodon był drapieżnikiem szczytowym oceanu miliony lat temu, zanim wyginął. Ale czy rekin Megalodon, podobnie jak inne potwory głębin, mógłby nadal istnieć w znacznie mniej zbadanych obszarach oceanu? Niektórzy uważają, że jest to możliwe i warto zabrać się na morze, aby go zobaczyć.

Rekiny Megalodony wzbudzały strach wśród ssaków oceanicznych do około 3,5 miliona lat temu. W tym czasie najwyraźniej wszystkie zniknęły. Ale z powodu masywnych zębów, które od czasu do czasu znajdują się na całym świecie, w tym skamieniałości znalezionych w południowych Stanach Zjednoczonych, teorie nie chcą umrzeć, i jest możliwe, że Megalodon mógł przetrwać miliony lat.

Teorie, w połączeniu z opowieściami o obserwacjach ogromnych rekinów, są powodem, dla którego wielu odmawia wiary, że rekin Megalodon jest dziś czymś innym niż żywy i zdrowy rekin. Co zaskakujące, rekiny można spotkać w nieoczekiwanych miejscach, takich jak słodkowodne rzeki i jeziora, ale nie ma się czego obawiać!

Rekiny Megalodony pojawiły się około 16 milionów lat temu. Żywiły się ssakami morskimi, takimi jak wieloryby, delfiny, lwy morskie i inne. Gatunki te były znacznie mniejsze niż te, którymi stały się dzisiaj. W tamtych czasach rekiny Megalodony musiały często jeść duże ilości pożywienia, aby utrzymać energię potrzebną do utrzymania ich wielkości. Mierząc od 33 do 58 stóp długości, Megalodon pływał w tych samych cieplejszych wodach, w których pływały jego ofiary. Jednak gdy nastąpiła zmiana klimatu i poziom morza zaczął się obniżać, większa część wód oceanicznych stała się zimniejsza. Podczas gdy ofiary, którymi odżywiał się Megalodon, przystosowały się do niższych temperatur, Megalodon nie mógł. Zatem, według naukowców, rekin Megalodon wyginął około 3,5 miliona lat temu. Gdyby Megalodon przetrwał, życie morskie, jakie znamy dzisiaj, wyglądałoby zupełnie inaczej, według Jacka Coopera, doktoranta na Uniwersytecie w Swansea i członka Pimiento Research Group, który bada, jak życie morskie ewoluowało na przestrzeni czasu.

- Wieloryby, jeden z ich głównych łupów, stały się jeszcze większe po wyginięciu Megalodona, gdy nie było wokół niczego, co mogłoby je zjeść.

Cooper kontynuował:

- Niektóre z największych dzisiejszych ssaków morskich, takie jak płetwal błękitny, ewoluowały dopiero po wyginięciu Megalodona. Krótko mówiąc, współczesny łańcuch pokarmowy został częściowo ukształtowany przez brak Megalodona.

Gdyby więc megalodonowi udało się przetrwać ostatnie trzy miliony lat, kiedy uważano, że wyginął, życie morskie nie byłoby w stanie osiągnąć dzisiejszych rozmiarów. Dzieje się tak, ponieważ największe wieloryby nie mają już drapieżników, co pozwala im urosnąć do takich rozmiarów, na jakie pozwala im spożywane pożywienie.

 




Czy Megalodony mogą żyć w najgłębszych częściach oceanu?

 

Wielu uważa, że ​​rekin Megalodon może żyć na dnie Rowu Mariańskiego.

Pomimo że w ostatnim czasie nie widziano Megalodona, wielu uważa, że ​​powodem tego jest to, że rekiny Megalodony żyją w częściach oceanu, które jeszcze nie zostały zbadane. Ponieważ znaczna część oceanu nie została zbadana, daje to nadzieję wierzącym, że Megalodon może nadal żyć.

Miejscem, które nadal skrywa wiele tajemnic, biorąc pod uwagę, że jest to miejsce, które nie zostało w pełni zbadane w oceanie, jest Rów Mariański, jedno z najgłębszych miejsc oceanicznych na świecie. Biorąc pod uwagę, że od czasu do czasu znajdowano zwierzęta morskie uważane za wymarłe, dało to możliwość tym, którzy wierzą, że rekin Megalodon może pływać w głębinach Rowu i tylko czekać na odkrycie.

Gdyby tak było, Megalodon wyglądałby zupełnie inaczej niż olbrzymi rekin, który pływał w oceanach miliony lat temu. Ponieważ Megalodon nie żywiłby się już większymi ssakami w oceanie, jego rozmiar drastycznie by się zmniejszył. Dzieje się tak, ponieważ życie morskie żyjące w głębinach oceanu ma ograniczone zasoby pożywienia. W związku z tym mają tendencję do bycia mniejszymi od tych, które żyją bliżej powierzchni.

Współczesny Megalodon przypominałby raczej „śpiącego rekina — długie zwierzę w kształcie cygara, które jest mniej więcej tak żywe, jak brzmi — w przeciwieństwie do muskularnej, zębatej bestii”.

Ponadto, gdyby Megalodon istniał dzisiaj, naukowcy uważają, że byłyby jakieś ślady jego istnienia. Czy to ślady ugryzień na ofiarach, według Craiga McClaina, dyrektora wykonawczego Louisiana Universities Marine Consortium, czy resztki tego, co zostało zjedzone, takie jak np. pozostawiona olbrzymia kałamarnica, byłyby widoczne po drodze.

 

„Olbrzymy w oceanach, o których wiemy, mają globalne rozmieszczenie”.

 

Przekład z angielskiego - ©R.K.F. Sas - Leśniakiewicz

niedziela, 27 października 2024

NL/RV: Latający trójkąt nad Ohio

 


CUFOS

 

W dn. 23 października 2008 r. 03:45 EDT. Kierowca ciężarówki Tim Comstock jedzie autostradą stanową nr 7 na północ od Empire w stanie Ohio, gdy widzi innych kierowców zatrzymanych na poboczu drogi. Zatrzymuje ciężarówkę i widzi, na szczycie wzgórza przed sobą, białe światło z odrobiną pomarańczu w środku. Uważa, że ​​wygląda to na biologiczne, a nie technologiczne. Ma rozmiar dużego pickupa i zaczyna wznosić się w kierunku trójkąta niebieskich świateł nad nim, które wydają się należeć do jednego obiektu. Robi kilka zdjęć telefonem komórkowym, na których widać zarówno duże światło, jak i trójkąt.

 


Godzina 03:45 EDT, dn. 23.X.2008 r., Empire (OH) na starej drodze nr 7, 0,3 mi/~0,5 km na północ od ciężarówki, jej kierowca Tim Comstrock na nowej siódemce. Rysunek trójkątnego nieznanego obiektu latającego ze „zgniecionej folii aluminiowej” na dolnej powierzchni. Sarah, Security Guard, 2008.

 


Zdjęcie wykonane telefonem komórkowym o godzinie 03:48 EDT, dn. 23.X.2008 na drodze nr 7. W okolicy elektrowni termicznej W.H. Sammisa pomiędzy Empire a Stratton (OH) wzdłuż rzeki Ohio. Tim Comstock, 2008.  

 

Przekład z angielskiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz

sobota, 26 października 2024

Jeszcze o pozaukładowym meteorycie

 


 

W swoim artykule Jan Stradowski podaje, że odtajniono dane o niezwykłym zdarzeniu. W 2014 r. w atmosferze Ziemi spłonął obiekt spoza Układu Słonecznego! Dowództwo Kosmiczne Stanów Zjednoczonych przyznało, że w 2014 r. na niebie nad Papuą-Nową Gwineą pojawił się obiekt pozaukładowy. To meteoryt półmetrowej średnicy, który pochodził spoza Układu Słonecznego.

Jak dotąd jednym z dwóch znanych obiektów 1I/‘Oumuamua, który pojawił się niedawno, sławę zawdzięcza dwóm cechom. Pierwszą jest jej ogromna prędkość, większa niż wynikałaby z działania sił grawitacyjnych. Obserwacje wykazały, że obiekt ten porusza się z szybkością 93 tys. km/h (~25,83 km/s) i cały czas przyspiesza. Przyspieszanie uważa się za skutek stałego wyrzucania z niej gazu i pyłu.

Drugą dziwną cechą, jaką ma ten obiekt spoza Układu Słonecznego, jest jego nietypowy kształt. Przypomina wydłużone i spłaszczone cygaro. Czy to przypadek? Prof. Abraham Loeb, astrofizyk z Harvardu, spekulował publicznie, że ‘Oumuamua może być wrakiem statku kosmicznego zbudowanego przez pozaziemskie cywilizacje. Kometą zainteresował się nawet instytut SETI. Jednak obserwacje nie wykazały niczego, co sugerowałoby, że mogłaby być tworem sztucznym.

W rekordach CNEOS, które przejrzał Amir Siraj był tam zapis o meteorycie, który 8 stycznia 2014 r. został zaobserwowany nad wyspą Manus, S 02°04’ – E 146°54’. Siraj spostrzegł, że miał on nadzwyczaj dużą prędkość. Oszacowano ją na ok. 209 tys. km/h (~58,06 km/s). Oczywiście dane te były utajnione z wiadomych względów.

Rozpoczęła się kilkuletnia walka biurokratyczna o odtajnienie danych. Ostatecznie jednak USSC oficjalnie przyznało, że w 2014 r. nad Ziemią spłonął półmetrowy meteoryt pozaukładowego pochodzenia. Prof. Loeb planuje wyprawę w celu znalezienia tego meteorytu lub jego szczątków.

 

Wyspa Manus

Moje 3 grosze

 

Byłoby cudownie dopaść wreszcie jakiś okruch materii spoza Układu Słonecznego. Artykuł ten jest z 2022 roku. Jak dotąd wyprawy nie zorganizowano i meteorytu nie odnaleziono. Trudno się dziwić, nie zapominajmy, że chodzi o ogromny obszar Pacyfiku o głębokości 1000 - 2000 m i więcej. Technicznie rzecz nie jest łatwa – przypominam jak trudne były poszukiwania malajskiego Boeinga-777 zaginionego w 2014 roku…

Poza tym kwestia rozmiarów. Inkryminowany obiekt 1I/‘Oumuamua ma jakieś 400 m długości, zaś Meteoryt Papua-Nowa Gwinea tylko 0,5 m średnicy.

Kolejna kwestia – jego prędkość wtargnięcia w atmosferę naszej planety. Wynosiła ona 58 km/s z ułamkiem. Rzeczywiście, dość wysoka zważywszy fakt, że średnia prędkość skał z nieba wynosi około 30-40 km/s. Ale prędkość ta wcale nie jest najwyższa, bo jeszcze szybszymi są:

v θ-Centaurydy (60 km/s),

v η-Akwarydy (66 km/s),

v τ-Cetydy (66 km/s),

v τ-Akwarydy (63 km/s),

v Lipcowe Pegazydy (70 km/s),

v Perseidy (59 km/s),

v π-Erydanidy (59 km/s),

v Aurygidy (66 km/s),

v Wrześniowe Perseidy (64 km/s),

v δ-Aurygidy (64 km/s),

v ε-Geminidy (71 km/s),

v Orionidy (66 km/s),

v Leo Minorydy (62 km/s),

v Leonidy (71 km/s),

v α-Monocerydy (60 km/s),

v σ-Hydrydy (58 km/s),

v Coma Berenicydy (60 km/s).

Jak widać, jest tego trochę. A do tego można by doliczyć meteoryty z roju Antyhelion, których średnia prędkość wynosi wprawdzie 30 km/s, ale mogą się trafić jakieś szybsze bryły… Tak czy owak, przy takiej prędkości meteor mógłby się rozlecieć już w górnych warstwach atmosfery i rozproszyć na dużej powierzchni Ziemi. No chyba że…

Chyba że jest to jakiś fragment tzw. ciemnej materii, która wcale nie musi być tą hipotetyczną, mityczną ciemną materią, ale zwyczajną – tyle że zbudowaną z superciężkich pierwiastków z tzw. Drugiej i Trzeciej Wyspy Stabilności – o Z > 110, tzn. mających powyżej 110 protonów w jądrze i więcej. Teoretycznie takie pierwiastki są możliwe, aliści nikt ich jeszcze nie widział, ale z kolei badanie gęstości niektórych asteroid – np. (33) Polihymnia wskazuje na to, że znajdują się tam pierwiastki o gęstości większej niż gęstość osmu, a zatem być może będące z Wysp Stabilności. Takie pierwiastki mogą powstać w czasie kolizji gwiazd neutronowych albo na samym początku istnienia Wszechświata, bądź innych wszechświatów, który przybyły do naszego. Tego nie możemy wykluczyć.

I jeszcze jeden przypadek, który należałoby dodać do sprawy istnienia na Ziemi obiektów pozaukładowych. Jest to sprawa tzw. Meteorytu Grenlandzkiego. Pisałem o nim tak:

Inną, niemniej frapującą ciekawostką był Meteoryt Grenlandzki, który spadł na Ziemię w dniu 7 lub 9 grudnia 1997 roku na Grenlandię. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie fakt, że energia tego impaktu wyniosła około 20-25 kt TNT - czyli więcej, niż energia wybuchu bomby atomowej Little Boy, która zamieniła w perzynę Hiroszimę. Najciekawszym jest jednak to, że informacje tą zdjęto ze światowego serwisu informacyjnego PAP w ciągu 2 godzin! - tak, że podał ją jedynie nasz „Super Express” piórem red. Ewy Jabłońskiej. Potem w jednym z pism ukazał się artykuł na temat poszukiwań tego właśnie meteorytu na Grenlandii, ale którego - ponoć - nie znaleziono. To dziwne, ale powinien pozostać jakiś ślad impaktu na lodowym pancerzu Grenlandii - jednak go nie było, ergo albo meteoryt eksplodował w powietrzu, jak Tunguski Meteoryt, albo nie był to żaden meteoryt, albo był to jakiś satelita wojskowy Rosjan, Amerykanów czy Chińczyków, a może nawet Atlantydów?... na razie to sprawa z „Archiwum X” i nie widać rozwiązania.

Pan Roman Rzepka jest zdania, że 9 grudnia 1997 roku na Grenlandię w okolicy miejscowości Nuuk (d. Godthåb), na N 64°20’ – W 054°30’, spadł meteoryt, który poruszał się z niezwykłą prędkością w atmosferze Ziemi - aż 56 km/s (znów!!!). Wychodzi więc na to, że meteoryt ten pochodził z głębin Galaktyki! Szczątków meteorytu nie znaleziono – podobno… i to właśnie było argumentem „pro” dla ortodoksyjnych uczonych  twierdzących, że takich meteorytów po prostu nie ma… - bo nie mają one prawa przedostać się w głąb Układu Słonecznego. Uczonego, który pracował w renomowanym Instytucie im. Nielsa Bohra w Kopenhadze – dr. Larsa Lindberga Christiansena za wygłoszenie poglądu o tym, że to był meteoryt pozaukładowy, po prostu zwolniono z pracy w trybie natychmiastowym…

Jak dotąd, to sprawa Meteorytu Grenlandzkiego jest otwarta. Podejrzewam, że został on jednak znaleziony i podzielił los wszystkich niewygodnych ortodoksyjnej nauce artefaktów w rodzaju „sześcianu Gurtla” czy „kuli z Żabna” - został zniszczony lub kiśnie gdzieś na dnie piwnicy Instytutu Nielsa Bohra albo jakiejś amerykańskiej bazy lotniczej…

Na szczęście są jeszcze prawdziwi uczeni, którzy może je znajdą?

No właśnie. A ja chciałbym jeszcze powrócić do mojego pomysłu, który ukazał się parę lat temu na łamach „Meteorytu”. Chodziło mi o to, że niejeden meteoryt mógłby być znaleziony… na hałdach pokopalnianych n a Śląsku czy Lubelszczyźnie, słowem tam, gdzie coś się wydobywa spod ziemi. przecież wiek Ziemi wynosi te 4,5 mld lat, zaś wiek pokładów węgla sięga Karbonu, a zatem przez ten czas mogło zlecieć z nieba nawet kilka tysięcy meteorytów. Wystarczy po prostu przeszukać odrzuty z urobku i znalazłoby się niejedno… Kto wie, czy nie znalazłyby się meteoryty z superciężkich pierwiastków? Myślę, że warto byłoby poszukać.  

 

Na podstawie: Vice.com, Science Alert, arxiv.org.

https://www.national-geographic.pl/kosmos/odtajniono-dane-o-niezwyklym-zdarzeniu-w-2014-r-w-atmosferze-ziemi-splonal-obiekt-spoza-ukladu-slonecznego-220412010626/?fbclid=IwY2xjawGGE6JleHRuA2FlbQIxMAABHUNPGQrl3RbCDQ0GGvQVlpfwsXThhcR-SBYAan_B3V3QOhVt5sl3esPMhw_aem_plG20V_7OHx0cTCIL3E64A

czwartek, 24 października 2024

Koło z Doniecka

 


Albert Rosales

 

Tak, to prawdziwe zdjęcie rzekomo odcisku koła sprzed 300 mln lat, znalezionego na głębokości około kilometra w kopalni węgla w 2008 roku, położonej w Doniecku, w obwodzie rostowskim, w Rosji.

Podczas wiercenia w warstwie węgla zwanej J3 „Suchodolski” na głębokości 900 metrów (około 2953 stóp) od powierzchni, pracownicy byli zaskoczeni, widząc coś, co wyglądało jak odcisk koła w piaskowcu nad nimi w tunelu, który właśnie wykopali.

Na szczęście zastępca szefa, W.W. Krużilin, zrobił zdjęcia dziwnego odcisku i podzielił się nimi z kierownikiem kopalni, S. Kasatkinem, który zgłosił odkrycie, chociaż nie mogli zbadać miejsca dalej ani dokładnie obejrzeć odcisku.

Nie mogąc jednoznacznie określić wieku warstw skalnych, w których znaleziono skamieniały odcisk koła, wskazano, że region Rostowa w pobliżu Doniecka znajduje się na skałach karbońskich, które mają od 360 do 300 milionów lat.

Węgle koksowe w tym obszarze pochodzą ze środkowego do późnego Karbonu, co sugeruje, że odcisk koła może mieć około 300 milionów lat. Oznaczałoby to, że prawdziwe koło rzekomo utkwiło miliony lat temu i ostatecznie rozpuściło się z czasem w procesie zwanym diagenezą, w którym osady stają się stałą skałą, podobnie jak skamieliny.

 


Moje 3 grosze

 

Nie jest to pierwsze ani ostatnie odkrycie tego rodzaju. Wszystkie zaś wskazują na to, że Przeszłość naszej planety nie jest taka oczywista, jak to uczą nas w szkołach i zawiera wiele zagadek podobnych do powyższej.

Jestem zdania, że wcale nie musieli to być jacyś Obcy z Kosmosu, a tylko Wędrowcy w Czasie, którzy mieli bazę właśnie w Doniecku i Karbonie. Możemy tylko zgadywać z której cywilizacji się wywodzili. Czy byli z Przeszłości czy Przyszłości? Bo to, że Oni tu byli i nadal są jest oczywiste. Za dużo pozostawili tutaj śladów swej obecności. Czy byli to pasażerowie pojazdów znanych nam jako UFO czy też UAP? Jestem zdania, że tak. Przecież niemal zawsze obserwuje się dziwne zjawiska związane z przepływem Czasu w czasie i po Bliskich Spotkaniach z Nimi. W mojej pracy pt. „UFO i Czas” twierdzę wprost, że Oni to po prostu nasi dalecy potomkowie, którzy opanowali technikę chronomocji i Ich działania zmierzają do biologicznej odnowy gatunku ludzkiego i innych istot na Ziemi, które wyginęły lub zostały skażone genetycznie wskutek np. wojny nuklearnej czy skażenia środowiska.  

wtorek, 22 października 2024

Zagadkowy Tribeč

 


(Opowieści niezwykłych z Tribecza ciąg dalszy…)

 

František Kovár

 

Pasmo górskie Tribeč (Tribecz, Trybecz) to pasmo górskie jak każde inne, piękna przyroda, szerokie możliwości uprawiania turystyki pieszej i rowerowej. Jednak ma też coś ekstra, a mianowicie nierozwiązaną tajemnicę tego, kiedy ludzie mieli tu zniknąć i nigdy więcej ich nie widzieć. Zdarzają się też przypadki, gdy miały one zaginąć, by po pewnym czasie pojawić się w stanie zubożonym lub nawet martwym. Tych przypadków nie jest wiele, jest więcej różnych historii i doświadczeń, jakie przeżyli ludzie odwiedzając Góry Tribečskie. W tym roku ukazała się książka moich przyjaciół Miloša Jesenskiego i Roberta Leśniakiewicza – „Zagubieni w górach” z podtytułem Tajemnicze przypadki i zjawiska paranormalne w Tribeczu, na Uralu i w innych miejscach świata. Z tej książki zaczerpnąłem także część materiałów do napisania opowiadania „Tajemnicze plemię”. Dziś skupię się na tajemniczych historiach ludzi, którzy przeżyli w Górach Tribeckich i które udało mi się uchwycić.

Ze względu na zakres opowiadania przedstawiam jedynie w formie skróconego hasła (całe opowiadania zostaną opublikowane później w innej formie).

 

*

 

Historia 1. - Na początek wspomnę o ćwiczeniach taktycznych członków naszych Sił Zbrojnych i Zespołu Poszukiwań (PPT) w 2020 roku. Ćwiczenia skupiały się na obszarach, w których zaginęła największa liczba osób, na terenie Javorovego vrchu i Čiernego hradu. Najbardziej utrwaliło się w kamerach słowo „Štefan”, którego nikt nie słyszał ani nie wypowiadał na poligonie. Jego pochodzenie pozostało nieznane. Drugą tajemniczą rzeczą były kompasy wskazujące inaczej, gdy każdy wskazywał inny kierunek.

Historia 2. - Często lubiłam samotnie spacerować po lesie. W jednej części lasu, którą dobrze znam, moją uwagę przykuły kwiaty w trawie, pochyliłam się do nich, a gdy wstałam i rozejrzałam się, nie poznałam tego miejsca. Wszystko się zmieniło, las wyglądał jak jesienny, wszędzie cisza, nie drgnął nawet liść, zrobiło mi się zimno. Niebo miało kolor szary. Zaczęłam szukać drogi do domu, nie wiem jak długo błąkałam, nagle uświadomiłam sobie, że las znów ma swoją letnią formę. Patrząc na zegarek, zdałam sobie sprawę, że byłam „zagubiona” przez około 6 godzin.

Historia 3. - Poszedłem z przyjacielem szlakiem turystycznym do zamku Gýmeš. Nagle poczułem się dziwnie, poczułem strach i niepokój, znaleźliśmy się w głębokim lesie, który wyglądał jak jesień, ale był początek lata. Nagle sobie to uświadomiłem i krzyknąłem do kolegi, uciekajmy szybko. Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, kiedy w lesie znów zapanowało lato.

Historia 4. - Kiedyś z moją dziewczyną pojechaliśmy ze Zlatna do Čiernego hradu. Idziemy spokojnie przez las, aż doszliśmy do momentu, w którym nagle zacząłem mieć bardzo dziwne i nieprzyjemne uczucia, jakąś wewnętrzną nerwowość, przygnębienie. Fragment lasu, do którego się zbliżaliśmy, wydał mi się bardzo dziwny i wyglądał, jakby był namalowany na tak ogromnym płótnie, po prostu zupełnie dziwny, porównałbym go do kurtyny w teatrze. Idziemy dalej, gdy również zauważam dziwne zachowanie mojej dziewczyny, ona nagle zatrzymuje się i mówi: szybko się stąd oddalajmy. Nie będzie mnie tu przez jakiś czas - odwróciła się i zaczęła biec, ja też.

Historia 5. - Szliśmy ze Skýcova do Ježovki około 2 godzin, nagle zaczęło nam dzwonić w uszach i zrobiło nam się niedobrze. Nawigacja GPS przestała działać. Zeszliśmy ze wzgórza, gdzie spotkaliśmy drwala, zapytaliśmy go, gdzie jesteśmy. Odpowiedź brzmiała, że ​​w Skýcove.

Historia 6. - W nocy jechałem z Uheric do Skycova. Jadąc miałem wrażenie, że auto jest pchane w prawo w kierunku lasu, kręciłem kierownicą w lewo, żeby skompensować skręt, żeby nie wylądować w rowie. Udało mi się dojechać do Scytów. Następna podróż była w porządku.

Historia 7. - Poszłam z kolegą na spacer, spędziliśmy w lesie około 1,5 godziny. Ciemność zaczęła szybko zapadać i nasze telefony umilkły, rozładowały się ich baterie. Oboje mieliśmy je wystarczająco naładowane i nagle były rozładowane. Pobiegliśmy do domu w ciemności.

Historia 8. - Raz zdarzyło mi się, że mój GPS zaczął wariować i kręciłem się w kółko i nie mogłem się stamtąd wydostać. W końcu udało mi się dotrzeć do ścieżki, która wyprowadziła mnie z tego miejsca.

 

W starszym artykule (z 2006 roku) na temat zaginięć w Tribeczu znalazłem raport z oświadczeniem słowackiej policji:

Raport z 2006 roku - Nitrzańska Policja na terenie „Czworokąta Bermudzkiego” odnotowała dotychczas siedem przypadków zaginięcia osób, które zaginęły w Tribeču. Według Renáty Čuhákovej z Regionalnej Dyrekcji PZ w Nitrze prawie wszystkie zaginione osoby zaginęły w Górach Tríbečskich. „Wychodzili na grzyby lub na wędrówki i nigdy nie wrócili” – mówi. Do chwili obecnej policja nie odnalazła żywych ani martwych osób zaginionych w Górach Tribečskich. Według Jozefa Kromerinskiego, zastępcy dyrektora wydziału poszukiwań w Prezydium Policji Republiki Słowackiej, aktywne poszukiwania osób zaginionych prowadzone są od 20 lat.

 


Historia 9. - Razem z grupą znajomych poszliśmy na grzyby. Zaparkowaliśmy samochód tuż przy lesie. Cały czas trzymałam się mojego chłopaka. Zbierał grzyby. Jednak bardziej urzekła mnie otaczająca przyroda. Odeszłam na jakiś czas od wszystkich. Kiedy po chwili się obejrzałam, nikogo tam nie było. Zaczęłam krzyczeć imiona moich przyjaciół, ale wszędzie panowała cisza. Znalazłem się w nieznanym miejscu. Szłam przez około dwadzieścia minut trasą, która, jak sądziłam, zaprowadzi mnie z powrotem do moich przyjaciół. Wtedy w oddali zobaczyłam psa. Podskoczył i uciekł ode mnie. Uciekał, ratując życie, a ja poszłam za nim. Poprowadził mnie w dół wzgórza, nagle znalazłam się niedaleko miejsca, gdzie zaparkowaliśmy nasz samochód. Według moich znajomych nie było mnie dwie godziny, wydawało mi się, że to tylko jakieś 20 min. Psa nigdzie nie było widać.

Historia 10. - Byłem w miejscowości Vrchhora w Tríbeču, jest to przełęcz z bogatą historią, oddzielająca 2 doliny. Obecnie są tam m.in. ruiny starego kościoła. On rzekomo tam „zwodzi”, tj. jest bardzo łatwo się tam zgubić i mieć problem z orientacją. Mogę to potwierdzić z własnego doświadczenia.

Historia 11. - Kolega z dwójką dzieci pojechał na sankach pod las w pobliżu Nitrianskiej Stredy. Zamiast wrócić do domu, do Nitriańskiej Stredy, w zupełnie niewytłumaczalny sposób udał się ze swoimi dziećmi w stronę przeciwną do Zlatna. Przerażona żona zgłosiła jego zaginięcie. Dopiero po północy zadzwonił ze Zlatna. Twierdził, że się zgubił.

W dzisiejszej części pominę tajemnicze historie, ale podsumuję pewne wspólne cechy tych historii i nie muszą to być tylko doświadczenia w Tribeczu.

Istnieje kilka takich objawów, które występują samodzielnie lub w różnych kombinacjach.

Pierwszy zakres objawów to: nagłe, niewytłumaczalne uczucie ciasnoty, ogromna, nie do opisania cisza, dziwne gwizdy lub ewentualnie inne (grożące lub niewytłumaczalne) dźwięki, nagła utrata orientacji.

Drugi zakres objawów to: niedziałająca elektronika (telefon komórkowy, aparat, GPS itp.) lub jeżeli działa to jest to szybkie rozładowywanie akumulatorów w tej elektronice.

Trzeci zakres objawów jest już nieco bardziej przerażający: zazwyczaj jest to nagła zmiana otoczenia, duża ilość powalonego drewna, dziwnie powalone, połamane lub wygięte drzewa, większa liczba martwych zwierząt (głównie ptaków), inna intensywność i charakter zapachów.

Osobiście doświadczyłem pewnych objawów, ale nie było ich w Tribeczu (przynajmniej jeszcze nie). Było to m.in. grobowa cisza, w takim miejscu w lesie, gdzie często (nawet w nocy) słychać hałas z szosy R1 lub hałas z wioski i nawet mój głos brzmiał wtedy zupełnie inaczej. Porównałbym to do dźwiękoszczelnej budki, jak kiedyś w radiu. Doświadczyłem także szybkiego rozładowania baterii w telefonie komórkowym i aparacie. Mam też inne doświadczenia, ale są one bezpośrednio związane z aktywnością paranormalną w danym miejscu, ale to już inny temat.

 

Historia 12. - Do wsi Žirany pojechaliśmy na rowerach, ale jakie było nasze zdziwienie, gdy podążając za nawigacją, znaleźliśmy się po przeciwnej stronie Žibricy, niedaleko wsi Štitare.

Historia 13. - Pojechaliśmy do Čiernego hradu ze Zlatna i nigdy nie widziałem tak spokojnego lasu, nie śpiewały ptaki, nie ryczały jelenie, nie pękały gałązki, nic, tylko martwe robaki i dwa ptaki, zastaliśmy naprawdę dziwną ciszę. Chodzę w góry, ale nigdy tego nie doświadczyłam, gdyby tylko ptaki śpiewały, ale nic, a martwe ptaki i robaki, dziwne. Nie czuliśmy się dobrze, choćby ze względu na ogłuszającą ciszę, ucieszyłem się, gdy wyszliśmy z lasu.

Historia 14. - Razem z koleżanką widzieliśmy dziwne zjawisko, było to na skraju lasu, siedzieliśmy z grupą przy ognisku. Mój przyjaciel i ja po jednej stronie ognia, inni po przeciwnej stronie. Nagle zauważyliśmy coś dziwnego za ich plecami. Miało 4 nogi i dużą głowę z dwoma świecącymi migdałowymi oczami. Siedzący obok mnie kolega natychmiast strzelił z pistoletu gazowego, co spłoszyło pozostałych przy ognisku. Dziw zniknął bez śladu. Nie mam pojęcia, co to mogło być, biorąc pod uwagę dużą głowę, nie wyglądała jak zwierzę. (Może to był misiek?)

Historia 15. - Wybraliśmy się na wędrówkę ze Skýcova do Ješkovej Ves, po około dwóch godzinach wszyscy zaczęliśmy słyszeć w uszach cichy gwizd, a nawigacja zaczęła nam pokazywać bzdury. Zeszliśmy ze wzgórza, w ogóle nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy. Na szczęście spotkaliśmy mężczyznę piłującego drewno, więc zapytaliśmy go, gdzie jesteśmy. Odpowiedział, że jesteśmy w Skýcovie.

Historia 16. - Nie wiem, co to znaczyło, to było dawno temu, ponad 10 lat temu. Poszedłem do jednego miejsca na grzyby. Zauważyłem w zaroślach zaparkowany samochód Łada Niva, tablice rejestracyjne były zapisane w alfabecie, stało tam prawie 3 tygodnie. Potem widziałem go zaparkowanego kilkadziesiąt metrów dalej w innym miejscu, też tam stał jakieś 2-3 tygodnie.

Historia 17. - Późnym wieczorem wyruszyliśmy samochodem przez Nitrę do Pieszczan. Według nawigacji nasza podróż miała zająć 1:30 godziny, jednak nawigacja zaprowadziła nas z Nitry do Jeleńca, tutaj sygnał całkowicie zanikł, nawet gdy się uruchomił, nawigacja prowadziła nas jakoś dziwnie. Było dziwnie zupełnie ciemno, a jednocześnie mogliśmy zobaczyć niebo pełne gwiazd, jakich prawdopodobnie nigdy w życiu nie widzieliśmy. W ten sposób nasza podróż wydłużyła się o około dwie godziny. Dziwne było też to, że podczas całej naszej prawie dwugodzinnej „wędrówki” nie spotkaliśmy żadnego samochodu.

Historia 18. - Pewnego razu we wsi Lovce zaginął mały 5-letni chłopiec. Poszedł z mamą do lasu, gdzie zniknął. Znaleźli go po około dwóch dniach po stronie pasma górskiego Topolčia. To dość duża odległość dla osoby dorosłej, a nie dla 5-latka. Znaleźli go poranionego i przerażonego w jakimś dole. Tajemnicze zniknięcie chłopca pozostaje tajemnicą.

Historia 19. - Poszedłem ze wsi Kovarce na Veľký Tribeč. Przez całą wędrówkę nie spotkałem nikogo. Przez całą podróż czułem się trochę dziwnie, wszędzie panowała cisza. Gdy wszedłem na górę ponury nastrój ustał, na szczycie było też kilku turystów. W drodze powrotnej znów jakieś dziwne uczucia i kompletna cisza. Idąc nagle usłyszałem głośny huk, jakby ktoś uderzał drewnem w pień drzewa, było to niedaleko ode mnie, ale nikogo ani niczego nie widziałem. Chwilę później to samo z drugiej strony, znowu nic nie widziałem. Zastanawiałem się też, czy z drzewa nie spadła gałąź, ale nie było po tym śladu. Nie było też wiatru.

Historia 20. - Zabrałam siostrę na wycieczkę, plan był taki, aby opuścić nową wioskę Klato i udać się zobaczyć tzw. Tribečské plesa. Chciałyśmy przejść przez Zadný Brloh, Predny Brloh i według mapy zejść do drogi asfaltowej (na żółtą trasę do Javoraka). Poniżej Zadný Brloh zauważyłyśmy zakręt, gdzie na środku drogi unosiła się dziwna mgła. Przeszły nas dreszcze, więc szybko ruszyliśmy pod górę na sam szczyt. Dotarliśmy do Prednego Brloha, gdzie straciliśmy sygnał GPS. Widziałam drogę na mapie offline, ale w rzeczywistości jej tam nie było. Robiło się już ciemno, więc zeszłyśmy ze wzgórza do miejsca, które na mapie wskazywało jako drogę. Szliśmy dalej w lewo z myślą, że musimy na nią natrafić, jednak po 10 minutach, gdy siostra była już zdenerwowana, musiałam przyznać, że pozycja na mapie w ogóle się nie poruszała. Kiedy dotarłyśmy do skrzyżowania, to skręciłyśmy za nim w prawo. Przeszłyśmy przez powalony płot i nagle obok nas pojawiła się asfaltowa droga. Według ostatniego zdjęcia, które zrobiłam, zejście na dół trwało 10 minut, czułyśmy się, jakbyśmy wędrowali po stoku co najmniej pół godziny. Siostra nie była zachwycona takim przeżyciem. Zarówno sygnał, jak i GPS pojawiły się, gdy stanęłyśmy na asfalcie. Wróciłam rok później, wysłałam jej zdjęcie zakrętów z mgłą i nie zgadzało się to ze zdjęciem, które wtedy zrobiła.

***

Pan František Kovár obiecał, że wkrótce opublikuje więcej przypadków z naszej książki i swoich własnych doświadczeń. Nawiasem, to takie wydarzenia, jak opisane powyżej zdarzają się także w Polsce, o czym już niejednokrotnie pisałem na łamach „UFO” i „Nieznanego Świata”. Jedno jest pewne i oczywiste – w naszych górach dzieją się dziwne rzeczy, które czekają na opisanie i zbadanie. Znajdujemy się tam w polu działania jakichś nieznanych nam sił mających związek z Przestrzenią i przede wszystkim z Czasem. To wydaje się być poza wszelką dyskusją.

A zatem ciąg dalszy nastąpi…