Powered By Blogger

środa, 20 listopada 2013

KAL 007: przerwany rejs

Boeing 747 z Korean Airlines


Kmdr rez. Wadim Kulinczenko


Błąd techniczny na stronie internetowej CNN w kwietniu 2003 roku doprowadziła do publikacji na ogólnie dostępnych witrynach zachodnich mediów nekrologi Dicka Cheneya, Ronalda Reagana, Fidela Castro, Jana Pawła II i innych osób ze świecznika.

30 lat temu, w sierpniu 1983 roku, byłem w składzie bojowej zmiany dyżurnej Centralnego Stanowiska Dowodzenia Floty Wojennej ZSRR. Dyżur byłby nawet całkiem spokojny, gdyby nie meldunek od Floty Oceanu Spokojnego mówiący o tym, że w rejonie Sachalinu został zestrzelony obcy samolot, który naruszył przestrzeń powietrzną Związku Radzieckiego…


Czy były „czarne skrzynki”?


Ten meldunek nas, marynarzy, wcale nie dotyczył. Ale tylko do tego czasu, kiedy rozpoczęto operację ratowniczą, wszak samolot wpadł do morza, a to już jest działka Floty. Pamiętam, że w tym czasie była wściekła pogoń z obu stron – naszej i amerykańskiej – za „czarnymi skrzynkami” zestrzelonego samolotu – i to na dnie morza. Ludzi na miejscu katastrofy nie znaleziono. Owszem, były tam jakieś trepki i manekiny… Poszła informacja, że wyprzedziliśmy Amerykanów, ale co zapisała ta aparatura, pozostaje tajemnicą do dziś dnia. No i czy to były te właśnie „czarne skrzynki”?

Jedno jest jasne: w 1983 roku, Biały Dom chciał wygrać kolejną ideologiczną rundę w Zimnej Wojnie i utwierdzić świat w przekonaniu, że Rosjanie zestrzelili bezbronny, cywilny samolot. No, ale po upływie 30 lat pojawiają się wciąż nowe fakty i dowody…


Diabelski plan


W roku 1981, prezydentem USA został Ronald Reagan, który nienawidził Rosji i od razu postanowił urządzić coś podobnego do Kryzysu Karaibskiego. Ogłosił on „krucjatę przeciwko komunizmowi”.

Kluczowym celem USA było rozmieszczenie w Europie pocisków rakietowych Pershing II u granic Związku Radzieckiego, co dawało Białemu Domowi prowadzenie bardziej ostrego dialogu z Kremlem. Ale powstał problem: Europa była przeciwna temu planowi.

Regan i jego ekipa musiała w jakiś sposób przełamać negatywny stosunek europejskich sojuszników z NATO do amerykańskich planów, a na dodatek nie tylko wskazać im konieczność, ale także i niezbędność rozmieszczenia u nich tychże MRBM (zasięg 1700 km – przyp. tłum.).

Zatem zdecydowano się na użycie prowokacji, wskutek której zostałby zohydzony obraz Związku Radzieckiego na całym świecie. Pretekst znaleziono – na tyle efektywny ze względu na następstwa, i na tyle potworny ze względu na wykonanie. Na szalę rzucono życie niewinnych ludzi.

Została opracowana operacja, za pomocą której zaplanowano ustrzelenie od razu dwóch zajęcy:
·        wykryć stanowiska dalekowschodniej obrony plot. WOPK ZSRR i jednocześnie…
·        …pokazać skrajnie negatywny obraz Związku Radzieckiego na całym świecie.   

Plan, który opracowano, był rzeczywiście diabelskim. Dla jego realizacji wybór padł na cywilny samolot Boeing 747 Jumbo Jet Koreańskich Linii Lotniczych KAL, numer burtowy HL7442, numer lotu KAL 007, na pokładzie którego znajdowało się 246 pasażerów.



Rutyna i niedoróbki


Rejs KAL 007 rozpoczął się zwyczajnie. 31.VIII.1983 roku, Boeing opuścił Nowy Jork i wziął kurs na Anchorage, AK, skąd po dotankowaniu poleciał on w kierunku Seulu po pasie drogi lotniczej Romeo-20 (znanym bardziej jako Red-20 – przyp. tłum.). Jednakowoż poleciał on inną trasą i wszedł w  zamknięty obszar powietrzny  ZSRR, w którym ruch wszelkich zagranicznych pojazdów powietrznych  był zabroniony.

Powstaje pytanie: czy Boeing po prostu zszedł z kursu mając najnowocześniejsze oprzyrządowanie nawigacyjne i trzy niezależnie działające komputery będące w stanie określić położenie samolotu z dokładnością do metra? Nasuwa się tylko jeden wniosek: w komputery wpisano nieprawidłową trasę.

Amerykanie stawiają na błąd pilotów i wyposażenia nawigacyjnego, ale nie przytaczają na to żadnych argumentów. Błąd pilotów? Dowódcą koreańskiego Boeinga był Chun Byung-In – jeden z najlepszych lotników kompanii lotniczej KAL, były pilot wojskowy i na pewno nie samobójca. A swoją drogą, o załodze tego właśnie Boeinga warto powiedzieć coś oddzielnie.

Liczebność załogi wedle etatów wynosiła 18 osób, ale z niewiadomych przyczyn w tym akurat rejsie wynosiła 23. A to oznacza, że na pokładzie było 269 osób, ale na miejscu zagłady samolotu nie znaleziono ani jednego ciała. Dlaczego?

Nawet podczas najstraszniejszych katastrof lotniczych nie zawsze znajdywano szczątki ofiar. Podam tylko jeden przykład z niedawnej przeszłości: dnia 1.VI.2009 roku, samolot Airbus 330-200 kompanii Air France lecący z Rio de Janeiro do Paryża uległ katastrofie nad Atlantykiem. Zginęło 228 osób, a udało się wydobyć ciała tylko 127 ofiar.

Przybyli na miejsce katastrofy radzieccy marynarze nie odnaleźli ani jednego ciała! Natomiast znaleźli wiązkę paszportów – czyż to nie jest dziwne? Na dnie nurkowie znaleźli masę szczątków maszyny. Można to nazwać zagadką Boeinga? A przecież rozwiązanie tej zagadki jest takie proste: pasażerów na pokładzie zestrzelonego samolotu po prostu nie było. Takie niedoróbki można mnożyć.


Kto jest ofiarą?


Po wylocie stratolinera z Anchorage, w rejonie Kamczatki już znajdował się amerykański samolot zwiadowczy RS-135, zewnętrznie podobny do Boeinga 747. W czasie zbliżania się doń Jumbo Jeta, RS-135 zaczął się podchodzić do niego i w pewnym momencie na naszym radarze oba cele zlały się w jedno echo.

Nie ma się więc czego dziwić, że na stanowisku naszych WOPK nabrano podejrzeń, że kursem koreańskiego Boeinga podąża RS-135, by wedrzeć się nad sekretny obszar i tajne obiekty ZSRR. W powietrze poderwano dyżurne MiG-23, ale nie mogły one zidentyfikować samolotu, bowiem nie był oświetlony jego ogon z numerem burtowym. Po minięciu Kamczatki, samolot dalej leciał nad Morzem Ochockim, zaś myśliwce wróciły na lotnisko. I tutaj miała miejsce jeszcze jedna „dziwna” zbieżność – kurs, którym leciał teraz Boeing był „dziwnym trafem” zbieżny z trajektorią lotu satelity radiozwiadowczego Ferret D.

Nad Sachalinem zboczenie z wytyczonej trasy sięgnęło już 500 km. Czy komputery nawigacyjne i piloci mogli pomylić się aż tak? A przede wszystkim czy był to Boeing czy RS-135? Takie naruszenie przestrzeni powietrznej mogło być tylko celowe. Dlatego też postanowiono podjąć adekwatne kroki.

Na przechwyt poleciał myśliwiec Su-15, prowadzony przez ppłk Giennadija Osipowicza. Znajdując się w polu widzenia samolotu-naruszyciela, Osipowicz zrobił wszystko co możliwe i niemożliwe by zwrócić na siebie uwagę i zidentyfikować go włącznie z oddaniem serii z pokładowego działka. Nie wywołało to jakiejkolwiek reakcji ze strony naruszycieli. Obca maszyna tylko zredukowała swą prędkość do 400 km/h, co mogło spowodować przepadnięcie radzieckiego myśliwca w martwy korkociąg.

Z ziemi nadszedł rozkaz – „atakować intruza!” – i ppłk Osipowicz wypełnił swój obowiązek: wystrzelił dwie rakiety R-98 z których jedna trafiła w kadłub ogromnej maszyny i uszkodziła jej system sterowania.

Intruz zaczął zniżać się z umiarkowaną prędkością, ale z wysokości 5000 m zaczęło się jego gwałtowne spadanie. Zostało ono spowodowane już trafieniami amerykańskich rakiet. Taka wersja istnieje i są na to dowody.

Ale dlaczego Amerykanie postanowili dobić ten uszkodzony samolot? Odpowiedź jest prosta: gdyby załodze udało się posadzić Boeinga (nawet na wodę), to świat dowiedziałby się o jego podłej misji, a dla samego Reagana byłaby to polityczna śmierć.

[Wikipedia podaje coś takiego:
O godzinie 17.42 do 17.45 czasu UTC dwa myśliwce - tym razem Su-15 - zostały wysłane w stronę Boeinga. Po 31 minutach samolot przeciął radziecką przestrzeń powietrzną, a wkrótce po tym Su-15 dotarły w jego pobliże. Major Giennadij Nikołajewicz Osipowicz, pilot jednego z Su-15 o numerze taktycznym 805, najpierw wystrzelił salwę ostrzegawczą z broni pokładowej przed kokpitem Boeinga. Ponieważ myśliwca nie wyposażono w amunicję smugową, piloci rejsu nr 007 mogli nie zauważyć strzałów ostrzegawczych. Następnie pilot myśliwca - po otrzymaniu rozkazów z ziemi, o godzinie 18.22 UTC - odpalił w kierunku samolotu pasażerskiego rakiety powietrze-powietrze. Z dwóch wystrzelonych rakiet R-98 (będących późną wersją rakiety R-8M2 Kaliningrad, nazywanej w kodzie NATO Advanced Anab) w cel o godzinie 18.26 trafiła jedna. Była to rakieta naprowadzana radarem. Natomiast rakieta posiadająca głowicę z sensorem termicznym (na podczerwień) chybiła najprawdopodobniej z powodu awarii głowicy lub zapalnika.
Trafienie jednej z rakiet spowodowało poważne uszkodzenie samolotu pasażerskiego, i choć dokładnie nie wiadomo co wydarzyło się po eksplozji, przypuszcza się, iż we wnętrzu maszyny nastąpiła dekompresja, a załoga straciła kontrolę nad odrzutowcem. Samolot wpadł w korkociąg i runął do Morza Japońskiego. W momencie trafienia KAL 007 znajdował się kilka kilometrów poza terenem ZSRR  - przyp. tłum.]

Samolot zwiadowczy RS-135


Druga wersja


I tak samolot-naruszyciel został strącony. Ale w co właściwie trafił ppłk Osipowicz? Czy to był Jumbo Jet czy inny samolot? Dowodów na rzecz ostatniej wersji jest dostatecznie dużo.

Istnieje założenie, że nad Sachalinem leciał jeszcze samolot-zwiadowca RS-135. To właśnie jego zestrzelił Osipowicz. Argumenty? Najbardziej ważkim jest zeznanie złożone przez francuskiego badacza Michela Bruni, który wiele lat poświęcił na badanie tej katastrofy.

Bruni zwrócił uwagę na to, że wśród szczątków znaleziono dwie tratwy ratunkowe. One nie były na wyposażeniu koreańskiego Jumbo Jeta. Co więcej: znalezione na miejscu spadku zestrzelonego przez ppłk Osipowicza samolotu szczątki zbiornika paliwa były pomalowane białą, niebieska i złota farbą (kolorami US Navy), a poza tym znaleziono fragmenty zamocowań dla broni pokładowej. Bruni nie tylko twierdzi, że ppłk Osipowicz zestrzelił RS-135 ale także twierdzi, że obcych samolotów było tam o wiele więcej!

[Znajdowały się tam także 2-3 samoloty rozpoznania radioelektronicznego, okręt rozpoznania radioelektronicznego  - fregata USS Badger a wszystko to było koordynowane z pokładu samolotu dowodzenia, ostrzegania, kontroli i rozpoznania radioelektronicznego E3A Sentry AWACS zbudowanego na bazie samolotu Boeing 707 podobnie jak RS-135, od którego różnił się tylko grzybem potężnej anteny radiolokatora umieszczonym na „plecach” maszyny… Jeżeli więc Rosjanie polowali na jakiś amerykański samolot, to właśnie nie na RS-135, ale na latające centrum dowodzenia – E3A, które wtedy było całkowitą nowością i stanowiło jedno z kluczowych ogniw działania reaganowskiego programu SDI, dlatego wiedza o tych maszynach była dla Rosjan tak cenna. Notabene wszystkie trzy samoloty były do siebie podobne! - uwaga tłum.]

Zorientowawszy się w tej plątaninie i doskonale zbadawszy dostępne mu informacje, Bruni doszedł do wniosku, że na niebie nad Sachalinem doszło do prawdziwej bitwy powietrznej, można rzec – małoskalowa III Wojna Światowa, której ofiarą stał się także południowokoreański Boeing, którego jednak nie zestrzelił ppłk Osipowicz tylko Amerykanie.

Latający radar i zarazem stanowisko dowodzenia - samolot E3A Sentry AWACS


Skutki


Niestety, USA odniosły tutaj sukces. (Inna rzecz, że nikt nie słuchał radzieckiej wersji wydarzeń, bo cały świat został przytłoczony wrzaskiem amerykańskiej propagandy, co stanowi dowód na to, że cała rzecz została doskonale przygotowana – przyp. tłum.) Reagan wprost oświadczył, że zniszczenie Boeinga dało Kongresowi USA bodziec do rakietowego przezbrojenia. Zachodnia Europa dała zezwolenie na rozmieszczenie na jej terytorium rakiet Pershing II.

Ale zdecydowane działanie naszych sił zbrojnych w ochronie naszych rubieży postawiły Waszyngton wobec faktu, że będziemy stanowczy wobec bezceremonialnych działań na naszych granicach.

Należy pamiętać o tym, że podobna prowokacja – nie jest wykluczona. Podobna prowokacja miała miejsce w przypadku katastrofy SSGN K-141 Kursk w sierpniu 2000 roku. Ale tajemnice tych wydarzeń będą na długo schowane w pancernych sejfach służb specjalnych.

Jeden z koreańskich samolotów, które „przypadkowo” „zbłądziły” w locie nad radziecką Północą i zostały zmuszone do lądowania na Syberii. Kroniki radzieckiego WOPK odnotowały co najmniej dwukrotne przypadki przechwytu południowokoreańskich samolotów pasażerskich, które poważnie zboczyły z kursu i weszły w zakazane strefy radzieckiej przestrzeni powietrznej… 

[A mnie nasunęła się ciekawa konstatacja, bo czy nie byłaby doskonałą prowokacja, wskutek której w dniu 10.IV.2010 roku, na lotnisku Siewiernyj w Smoleńsku doszło do katastrofy rządowego Tu-154M z prezydentem Polski na pokładzie? To akurat się ładniutko wpisuje w ten schemat, a że CIA hula sobie w naszym kraju jak u siebie (sprawa więzień CIA i transferu osób przez nią zatrzymanych, przetrzymywanych i torturowanych jest na to wymownym dowodem), więc rzecz jest całkiem możliwa. A cel? Cel jest oczywisty – jak zwykle zohydzenie w oczach Europejczyków obrazu Rosji i Rosjan, ale nade wszystko popsucie stosunków polsko-rosyjskich, które były wtedy jeszcze w miarę poprawne i osiągnięcie jakichś celów strategicznych przez Biały Dom, w których Polska (jak zwykle) znów odegrała rolę pionka na szachownicy… - uwaga tłum.]  


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 30/2013, ss. 6-7

Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©