Powered By Blogger

piątek, 10 stycznia 2014

Obcy las



M. G. Matiersziewa


W dniu 5.X.2011 roku wraz z moją znajomą Ziną poszłyśmy na grzyby. Kursowy autobus jadący do wsi Wołyniewo wysadził nas na skraju lasu. Wraz z nami wysiało także dwóch grzybiarzy i wszyscy razem weszliśmy w las.


Kiedy zaczął mżyć deszczyk my już miałyśmy pełne koszyki. Tych dwóch grzybiarzy wrócili do przystanku autobusowego, do którego były jakieś trzy miny drogi, a ja z Ziną zatrzymałyśmy się i postanowiłyśmy jeszcze pobobrować po lesie – i zeszłyśmy ze ścieżki. Dodam jeszcze, że w tym lesie uniesposób było zabłądzić. Ten fragment lasu, w którym zbierałyśmy grzyby stanowił prostokąt o wymiarach 200 x 150 m. Z jednej strony przebiega asfaltówka – ta sama, którą przyjechałyśmy i gdzie znajduje się przystanek autobusowy, z dwóch innych stron wyrąbane przesieki, a z czwartej strony zaczynał się niewielki sosnowy młodnik. To znaczy, że gdziekolwiek pójdziesz, to wyjdziesz z lasu.


Zebrawszy jeszcze grzybów, poszłyśmy jeszcze po przekątnej tego prostokąta – w stronę przystanku. Szłyśmy po doskonale wydeptanej ścieżce. I naraz, po jakichś 30 m, ta ścieżka nagle znikła, jakby jej nigdy nie było i wiodła donikąd. Początkowo nie zwróciłyśmy na to uwagi. Szłyśmy, póki nie stwierdziłyśmy, że otacza nas zupełnie obcy las, a do tego zupełnie dziki: żadnych ścieżek, śladów, zgniecionej trawy. I to, co nas zdumiało – w lesie stała jakaś niemożliwa, martwa cisza: nie było słychać szczebiotu ptaków, ani szumu przejeżdżających samochodów, ani nawet okrzyków naszych towarzyszy od koszyka (którzy, jak się potem okazało – wołali nas).


Deszcz zaczął padać coraz silniej. Szybko ruszyłyśmy w stronę przystanku autobusowego, ale zamiast na niego, wyszłyśmy na jakąś starą, zarośniętą drogę. Miejscami ją przegradzały powalone drzewa. Poszłyśmy nią, ale wiodła ona gdzieś w las. Spojrzałam na zegarek i zrozumiałam, że autobus powrotny już odjechał. Droga tymczasem coraz bardziej pogrążała się w leśnej głębinie. Zdecydowałyśmy się pójść z powrotem. Zobaczywszy niedaleki prześwit poszłyśmy w tamtą stronę, i znów znalazłyśmy się w leśnej gęstwinie. Próbowałam się zorientować według słońca przebijając się przez zarośla i pamiętając, że powinno być po lewej stronie. Poszłyśmy w nowym kierunku i rzeczywiście wyszłyśmy na drogę, ale wciąż nie na asfaltówkę.


To była jakaś prosta droga. Ona szła pod górkę, ale z jej wyglądu jasno wynikało, że dawno po niej nic nie jechało, była porośnięta miękkim mchem i trawą. Poszłyśmy nią w nadziei, że wyprowadzi nas z lasu. Ja szłam przodem, Zina nieco za mną z tyłu. W pewnej chwili się obejrzałam się, by sprawdzić czy nie pozostała w tyle i zdębiałam ze zdumienia – my byłyśmy do tej samej ścieżce wiodącej do przystanku autobusowego, z której zeszłyśmy decydując się na zebranie jeszcze grzybów.


Wciąż dla mnie pozostaje zagadką: jak mogłyśmy przez całą godzinę pałętać się po tak małym obszarze tego lasku i co to był za nieznany las? Czy my przebywałyśmy w jakimś równoległym świecie, czy przebywałyśmy w jakimś tunelu czasu?



Moje 3 grosze


Zapytałem w pierwszym rzędzie moich znajomych grzybiarzy z Darz Grzyba, a oto wypowiedź jednego z nich:


Robert, ja z czymś takim się nie spotkałem, na szczęście - bo powyższa relacja robi wrażenie i mały dreszczyk po plecach przechodzi na myśl, że znalazłbym się w takiej sytuacji i to w dodatku sam.
Gdyby nie fakt, że w powyższym opisie występują dwie osoby, to można by owo zdarzenie próbować wytłumaczyć zjawiskiem zwanym "jamais vu", które jest przeciwstawne do powszechnie znanego "déja vu". Kłopot w tym, jedno i drugie trwa bardzo krótko, kilka do kilkunastu sekund. Druga sprawa - ani jedno ani drugie nie występuje zbiorowo.
Ponieważ jednak zjawisku "jamais vu" jako przyczynę często przypisuje się przejściową amnezję (czasem wywołaną zmęczeniem) jest możliwe, aby występowało dłużej. Z opisu wynika, że trwało to minuty, nawet dziesiątki minut - a nie sekundy. Stoi to trochę w sprzeczności z powszechnym opisem "jamais vu". Co jednak, jeśli te minuty były tylko subiektywnym odczuciem obserwatora i coś (może nawet wspomniana amnezja) wywołało poczucie, że upłynęło tak dużo czasu... ?

Z podobnym zjawiskiem "utraty czasu" mamy przecież nie raz w życiu do czynienia np. budząc się rano i próbując "przysnąć" jeszcze chwilkę, po czym budzimy się nagle z poczuciem że minęły co najwyżej 2-3 minuty, a w rzeczywistości... minęła godzina i już jesteśmy porządnie spóźnieni do szkoły lub do pracy, pomimo że pozornie krótki sen "wskazywał" na zupełnie inny upływ czasu. Mamy tu jakby do czynienia z "dylatacją czasu" we śnie.


W opisanym powyżej wydarzeniu zjawisko upływu czasu było jednak raczej odwrotne - wrażenie że minęło kilkadziesiąt minut, podczas gdy może w rzeczywistości była to krótka chwila. Obydwie osoby doświadczyły też równocześnie tego samego. Trudno to tłumaczyć zbiorową amnezją lub halucynacją (zakładam że obie osoby były "w pełni trzeźwości" umysłu). I to by przemawiało chyba bardziej nie za zbiorową amnezją, a raczej za tym co autorka sama wspomniała na końcu swojej relacji...
Udowodnić istnienie światów równoległych i czasoprzestrzennych zawirowań - ja się nie podejmuję. Ale istnienia czegoś takiego wykluczyć nie można tylko dlatego, że nie potrafimy tego wytłumaczyć.
To takie luźne poranne przemyślenia przy herbatce. (Nadir)


No cóż, już niejednokrotnie sygnalizowałem dziwne zjawiska w beskidzkich, tatrzańskich lasach, czy borach Śląska. Czyli – mówiąc krótko – coś jest na rzeczy. Będę zatem wyszukiwał takie relacje, o których duchem powiadomię Czytelnika!


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 35/2013, s. 25

Przekład z j. rosyjskiego i ilustracje – Robert K. Leśniakiewicz ©