Powered By Blogger

czwartek, 5 marca 2015

Maszyna szaleństwa



Andriej Bystrow


W 1953 roku, na Uniwersytecie Mc Gilla, Kanada, psychiatra dr Donald Compton prowadził doświadczenia na swych pacjentach aplikując im LSD i środki nerwowo-paraliżującego działania.

Na przełomie sierpnia i września 1999 roku, w Szkocji, w rejonie górskiego jeziora Loch Iver miały miejsce dziwne wydarzenia. Na początku zaginęło dwóch angielskich turystów – Robert Price i James Morlee. Oni zanocowali w górskim hotelu Hogg, a rano udali się do domku myśliwskiego, który mieścił się dość daleko na brzegu Loch Iver. Nie powrócili w przewidzianym czasie. Konstabl z wioski March Creek – John Macleod ruszył na poszukiwania.


Ci, którzy nie powrócili


A oto, co pisała na ten temat angielska gazeta „Dail Mirror” (przytaczam tu tylko główne fakty) Konstabl znalazł ślady pobytu dwóch osób w domku myśliwskim, zaś nieopodal brzegu w wodzie – przewróconą łódź kilem do góry. Tak więc było oczywistym, że miał tam miejsce nieszczęśliwy wypadek, władze przedsięwzięły poszukiwania ciał, które jednak nie skończyły się pomyślnie. Głębokość jeziora Loch Iver liczy wiele metrów i w kilku miejscach, nawet blisko brzegu sięga pół kilometra. Było zimno, więc turyści byli grubo odziani. Plus plecaki na rzemieniach, których nie mogli zdjąć, kiedy nieoczekiwanie wpadli do wody, ładownice, strzelby. A do tego wodne wiry i silne prądy… Tak więc poszukiwania nie trwały długo, bo nie miały sensu.

Ale w dwa tygodnie potem, zaginęły kolejne dwie osoby – programista przedsiębiorstwa Phoenix Ray – Burton Cooper – zawołany myśliwy i alpinista, miłośnik szkockich gór oraz jego przyjaciel i przewodnik – Peter Wood. Mieli oni ze sobą telefon satelitarny. Dlatego też, kiedy ci ludzie długo nie dawali o sobie znać i nie odpowiadali na telefony, nie czekano dalej. Tak jak jedyny w okręgu policjant, konstabl John Makleod nie był obecny (z powodu pilnego wezwania do Glasgow), na poszukiwania wyruszyło sześciu doskonale znających góry i doświadczonych mężczyzn z March Creek. Oni także mieli ze sobą środki łączności zarówno pomiędzy sobą walkie-talkie, jak i z March Creek, co oznacza także z resztą świata, które szybko zamilkły. Nikt nie powrócił do domu. Poza Charlesem Hollbym.


„Program lęku i strachu”


Jak opowiadał specjalista psycholog John Mac Allister – pracujący w wydziale policji (według słów właściciela hotelu Hogg zaprotokołowanych w czasie przesłuchania) Charles Hollby pojawił się na progu hotelu około północy, około dobę po powrocie ekipy poszukiwawczo-ratowniczej. Jego spojrzenie błądziło po wszystkich stronach, a włosy stały się zupełnie siwe. On nie odpowiadał na żadne pytania, a na twarzy zastygł grymas potwornego strachu. Już to siadał, już to zrywał się na nogi wskazując na okna i zaparte drzwi, obejmując głowę rekami. Hollby’ego odwieziono do Glasgow, gdzie umieszczono go w psychiatrycznej klinice St. Paul. I to tam z nim rozmawiał Mac Allister… Dokładnie próbował z nim rozmawiać. Hollby – według Mac Allistera – nie tyle zwariował, ile jego świadomość została starta dokładnie tak, jak silne pole magnetyczne kasuje zapis na taśmie magnetofonowej.
- Wyglądało to tak – mówił Mac Allister – jakby ktoś ukradł rozum Hollby’emu i na to miejsce wgrał mu program lęku i strachu.

Policjanci przeszukali okolicę March Creek. Dokładnie przeczesano każdy metr kwadratowy. Nie znaleziono niczego… Na początku dwóch, potem pięciu mężczyzn (o ile nie liczyć pierwszej dwójki zaginionej na początku) znikło bez śladu. Prawdę powiedziawszy, to w górach mógł zniknąć cały oddział, ale… Policjanci na pewno by go odnaleźli. Do tego JAK dokładnie oni szukali, to oni musieliby  ich po prostu znaleźć – żywych albo martwych.


Dziwne znaleziska na jeziorze


Jednakże niepełnym byłby ten obraz, gdyby powiedziano, że poszukiwania były całkiem bezowocne. Na samym początku poszukiwawczej wyprawy, w domku myśliwskim znaleziono 6 strzelb, dokładnie ułożonych w rząd na podłodze. Strzelby były oznakowane i stąd wiadomo, że należały one do szóstki mężczyzn z March Creek. Wyglądało zatem na to, że tych sześciu doszło do myśliwskiego domku i pozostawiło tam swoją broń i poszło dalej… Po to, by spotkać się z tym kimś lub czymś, przed kim czy czym, nie mieli nawet możliwości się obronić?

Na brzegu wśród kamieni znaleziono kartkę wyrwaną z notesu. Na niej było kilka słów bez sensu zapisanych niepewną ręką, coś w rodzaju:

Tutaj, głęboko w dole, o ciebie się zatroszczą

Żaden z przepytanych członków rodziny i znajomych nie miał żadnego pomysłu, do czego coś takiego mogło się odnosić. O czym to? O zamiarze popełnienia samobójstwa w jeziorze? Nikt też nie poznał charakteru pisma. Poniżej była narysowana prosta strzała. Można się było domyśleć, że ta zostawiona na kamieniu notatka (przyłożona drugim kamieniem) służyła jako wskazówka. Ale silny wiatr zrobił swoją robotę i nie można było ustalić, w którą stronę była ona zwrócona grotem.

Trzecie znalezisko było zupełnie dziwne. Znaleziono latarkę z plastykowym korpusem z wyraźnymi, głębokimi odciskami zębów. Ludzkich – no bo jakie zwierzę napotkawszy na nieznany mu przedmiot weźmie go na ząb? Ale człowiek znajdujący się w stanie Charlesa Hollby’ego… Tak czy inaczej, wszystkie trzy znaleziska były całkowicie niewyjaśnione.


Strach w hotelu Hogg


Mac Allister w towarzystwie policjantów zrobił jeszcze jeden bezowocny wypad w rejon zniknięcia ludzi. Powróciwszy do hotelu Hogg odkrył coś potwornego. Przed wejściem na boku leżał człowiek. Nie trzeba było być medykiem by stwierdzić, że jest martwy. Obok niego leżał karabin. Był to gospodarz hotelu George Haire. Mac Allister chwycił za telefon, a policjanci weszli do hotelu. Tam był pokój z nakrytym stołem, za którym siedzieli synowie Haire’a. Oni też byli martwi. Na ich twarzach zastygł wyraz śmiertelnej grozy. Ręka jednego z trupów leżała na stole tak, jakby na sekundę przed śmiercią chciał on pokazać na drzwi. Niezrozumiałym było to, że ich ciała nie spadły z taboretów. One opierały się plecami o ścianę, jakby chcieli w ostatniej chwili życia się oddalić od tego CZEGOŚ, co zbliżało się do nich…


Niewiarygodne hipotezy


Policyjne śledztwo ustaliło, ze ci ludzie popełnili samobójstwo przy pomocy posiadanych przez nich sztucerów myśliwskich Sigrid A-12 i gładkolufowej strzelby Sauer-Sterling. Ale z jakiej przyczyny? Wysunięto różne przypuszczenia:
1.      Był to efekt jakiegoś naturalnego zjawiska, coś podobnego do „głosu morza” (strumień infradźwięków emitowanych przez wiatr i fale w czasie sztormów – przyp. tłum.), od którego ludzie wariują…
2.    Całkiem fantastyczne przypuszczenie, ze w tych górach działa jakaś „maszyna szaleństwa”, na której przeprowadzają doświadczenia.

Ale anatomopatologowie znaleźli przyczynę we krwi samobójców śladów pewnej substancji chemicznej podobnej do narkotyków. Zwrócili się z prośbą o pomoc do Londynu, do laboratorium Instytutu Magnusa, który kierował prof. Gordon Aldridge.


Lekkoskrzydły anioł śmierci


- W ramach różnych programów badań LSD (pochodna kwasu lizerginowego o sumarycznym wzorze C20H25N3O, substancja o silnych właściwościach psychoaktywnych – przyp. tłum.) – opowiadał Aldridge – badano także inne narkotyki, najczęściej na bazie trimentilfentanilu (???) – syntetycznego narkotyku tzw. „lekkoskrzydłego anioła”. To, co przesłano nam do zbadania okazało się wcześniej nam nieznaną pochodną, modyfikacją „anioła”. Jest najbardziej prawdopodobnym, że preparat ten rozpylono w rejonie, gdzie przepadli i zginęli ludzie. Według mnie i naszych pracowników nawet niewielkie mikrodawki tego preparatu powinny wywołać zmętnienie świadomości, stany lękowe i nieprzezwyciężoną chęć popełnienia samobójstwa. Tak jak ci, co się utopili i ci z hotelu. Czy ktoś może uratować się w takich warunkach. Tak, jeżeli jest się takim człowiekiem w rodzaju Charlesa Hollby’ego. W jego krwi też znaleźliśmy ślady tego preparatu. Jednakże Hollby odróżnia się od reszty. W mózgu człowieka znajduje się część zwana hipokampem. Fizjolodzy nie są w stanie dokładnie powiedzieć, jaka dokładnie jest jego funkcja. Wiadomo jedno: on bierze udział w emocjonalnych reakcjach, w ocenie procesów szacowania prawdopodobieństwa. Ale hipocampus Hollby’ego – niestety – jest zbyt rozwinięty. Nie wiem, co było wyzwalającym mechanizmem, ale komórki na peryferiach jego hipokampu zaczęły się burzliwie dzielić. To było podobne do złośliwego guza, ale jak widać to właśnie uratowało Hollby’ego od śmiercionośnego działania zmodyfikowanego „anioła”. Być może zablokowanymi okazały się ważniejsze analizujące strefy mózgu. No nie wiem, można by powiedzieć, że Hollby’emu „się udało”… Wprawdzie rozpylony w powietrzu taki preparat powinien być skrajnie rozrzedzonym, więc przede wszystkim musiano opył czy oprysk powtórzyć wielokrotnie. Udało się tym, którzy przybyli tam później…


Rękopis Hannahana


Dalsze dochodzenie nie doprowadziło do niczego. Nie znaleziono ani ciał w jeziorze, ani winnych rozpylenia tajemniczego preparatu – jeżeli coś takiego rzeczywiście miało miejsce. No ale właśnie – jak „anioł” dostał się do krwi tych ludzi? Kto to zrobił, jakim sposobem i dlaczego? Wydawałoby się więc, że tajemnicę można spokojnie pogrzebać… W języku angielskim jest powiedzenie: buried a long with a name, co można przetłumaczyć jako „pochowany na długo i zapomniany”, tym bardziej że prof. Gordon Aldridge zmarł dnia 5.X.2008 roku i nie dało się z nim omówić już żadnej hipotezy. Jednakże ta historia ma swe nieoczekiwane zakończenie.

W dniu 9.I.2011 roku do urzędu policji w Glasgow zgłosił się ktoś podający się za Patricka Hannahana i oświadczył, ze ma fakty w sprawie „koszmaru z Loch Iver”. Nie chciał zeznawać ustnie, ale pozostawił rękopis, w którym streścił on bardzo ważne świadectwa. W rękopisie tym Patrick oznajmiał, że badania nad środkiem chemicznym miały miejsce (przez kogo i w jakim celu - nie powiedziano), ale pochodne trimetilfentanilu rozpylone zostały w niebezpiecznych mikrodawkach w ramach operacji przykrycia, zatuszowania. W samej rzeczy była mowa o kontroli psychotronicznej (pamiętacie hipotezę o „maszynie szaleństwa”?). W swym rękopisie Hannahan podawał także konkretny adres człowieka, który może powiedzieć o tym więcej. Oczywiście policja udała się pod wskazany adres, jednakże okazało się, ze zamieszkały tam człowiek wskutek tych wydarzeń skończył z sobą. Wszystkie próby znalezienia Patricka Hannahana i wyjaśnienia źródeł jego informacji skończyły się bezowocnie. Tak więc „Sprawa Loch Ivern” jest jeszcze za wczesna, by dać ją do archiwum. Prawda jest gdzieś obok…


Moje 3 grosze


Przekładając ten pasztet miałem wrażenie, że skądś znam tą sprawę. Oczywiście cuchnęło mi to Archiwum X i MKULTRĄ, bo przecież LSD, LSD-25 i in., to były środki używane przez jej animatorów. Poza tym kojarzyło mi się to z nowelą Stanisława Lema pt. „Katar”, w której jej bohaterowie też mieli do czynienia z wyjątkowo paskudnym depresorem, który wchłonięty przez człowieka był nieszkodliwy, póki ofiara nie spożyła palonych po włosku migdałów. Zawarte w nich rodanki (związki siarki azotu i węgla – CNS) – działały jako katalizator i przyspiesznik tego depresora. W rezultacie czego obiekt ataku popełniał samobójstwo. Całość miała służyć jako francuska psychotropowa broń C.

Także postać Patricka Hannahana wydaje się być zapożyczona z jednego z esejów zamieszczonych w „Doskonałej próżni” tegoż autora.

„Daily Mirror” to tabloid nie cieszący się wielką wiarygodnością, więc trudno powiedzieć, by można uwierzyć w jego rewelacje. Sprawdziłem przede wszystkim, czy w ogóle istnieje jezioro Loch Iver w Szkocji. Przejrzałem wszystkie dostępne mapy i stwierdziłem, że istnieje tylko Loch Inver – ale nie jest to jezioro, tylko zatoka na pn-zach. wybrzeżu Szkocji, a także miejscowość. Można do niej dojechać drogą A-837 z miasta Inverness. I to wszystko.

Poszukałem także miejscowości March Creek. Owszem, znalazłem pięć: cztery w USA – w Indianie, Pensylwanii, Georgii, Waszyngtonie i w australijskim Queenslandzie. W Szkocji żadnej. Podobnie było w przypadku Marsh Creek, bo mi brzmiało podobnie, a że Rosjanie zapisują obce nazwy fonetycznie, to sprawdziłem – ale pudło. A zatem humbug?

Być może, ale nie do końca, bo jest jeszcze inna możliwość – autor pisał o autentycznych wydarzeniach, które miały miejsce gdzieś indziej, a nazwy miejscowości zostały zmienione, jednym słowem ta historia mogła się wydarzyć wszędzie. A całość jest ostrzeżeniem, że program MKULTRA jest wciąż aktualny i te wszystkie „skunksie prace” i „czarne projekty” nad broniami A, B i C ciągle trwają (bo trwają, co jest oczywiste). Czy coś takiego mogło mieć miejsce? Jak najbardziej! Świat zbroi się na potęgę, bo jastrzębiom w Pentagonie i innym podpalaczom świata marzą się kolejne wojenki, które mogłyby nakręcić koniunkturę w USA. Dlatego tak bardzo jest potrzebna awantura w Syrii czy na Ukrainie…

I może dlatego tak często rozpylane są nad nami chemtrails w ramach MKULTRA już nie jednego kraju, ale całego świata?                


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 37/2014, ss.28-29
Przekład z j. rosyjskiego – Robert K. Leśniakiewicz ©