Powered By Blogger

poniedziałek, 28 października 2024

Potwory głębin: Czy rekin Megalodon może wciąż istnieć?

 


Jessica Tucker

 

Choć mogą być jednymi z najbardziej przerażających zwierząt w oceanie, rekiny i mało znane fakty na ich temat sprawiają, że są jednymi z najbardziej fascynujących — a żaden nie jest bardziej niż Megalodon. Ze względu na swoje ogromne rozmiary i dzikość, Megalodon był drapieżnikiem szczytowym oceanu miliony lat temu, zanim wyginął. Ale czy rekin Megalodon, podobnie jak inne potwory głębin, mógłby nadal istnieć w znacznie mniej zbadanych obszarach oceanu? Niektórzy uważają, że jest to możliwe i warto zabrać się na morze, aby go zobaczyć.

Rekiny Megalodony wzbudzały strach wśród ssaków oceanicznych do około 3,5 miliona lat temu. W tym czasie najwyraźniej wszystkie zniknęły. Ale z powodu masywnych zębów, które od czasu do czasu znajdują się na całym świecie, w tym skamieniałości znalezionych w południowych Stanach Zjednoczonych, teorie nie chcą umrzeć, i jest możliwe, że Megalodon mógł przetrwać miliony lat.

Teorie, w połączeniu z opowieściami o obserwacjach ogromnych rekinów, są powodem, dla którego wielu odmawia wiary, że rekin Megalodon jest dziś czymś innym niż żywy i zdrowy rekin. Co zaskakujące, rekiny można spotkać w nieoczekiwanych miejscach, takich jak słodkowodne rzeki i jeziora, ale nie ma się czego obawiać!

Rekiny Megalodony pojawiły się około 16 milionów lat temu. Żywiły się ssakami morskimi, takimi jak wieloryby, delfiny, lwy morskie i inne. Gatunki te były znacznie mniejsze niż te, którymi stały się dzisiaj. W tamtych czasach rekiny Megalodony musiały często jeść duże ilości pożywienia, aby utrzymać energię potrzebną do utrzymania ich wielkości. Mierząc od 33 do 58 stóp długości, Megalodon pływał w tych samych cieplejszych wodach, w których pływały jego ofiary. Jednak gdy nastąpiła zmiana klimatu i poziom morza zaczął się obniżać, większa część wód oceanicznych stała się zimniejsza. Podczas gdy ofiary, którymi odżywiał się Megalodon, przystosowały się do niższych temperatur, Megalodon nie mógł. Zatem, według naukowców, rekin Megalodon wyginął około 3,5 miliona lat temu. Gdyby Megalodon przetrwał, życie morskie, jakie znamy dzisiaj, wyglądałoby zupełnie inaczej, według Jacka Coopera, doktoranta na Uniwersytecie w Swansea i członka Pimiento Research Group, który bada, jak życie morskie ewoluowało na przestrzeni czasu.

- Wieloryby, jeden z ich głównych łupów, stały się jeszcze większe po wyginięciu Megalodona, gdy nie było wokół niczego, co mogłoby je zjeść.

Cooper kontynuował:

- Niektóre z największych dzisiejszych ssaków morskich, takie jak płetwal błękitny, ewoluowały dopiero po wyginięciu Megalodona. Krótko mówiąc, współczesny łańcuch pokarmowy został częściowo ukształtowany przez brak Megalodona.

Gdyby więc megalodonowi udało się przetrwać ostatnie trzy miliony lat, kiedy uważano, że wyginął, życie morskie nie byłoby w stanie osiągnąć dzisiejszych rozmiarów. Dzieje się tak, ponieważ największe wieloryby nie mają już drapieżników, co pozwala im urosnąć do takich rozmiarów, na jakie pozwala im spożywane pożywienie.

 




Czy Megalodony mogą żyć w najgłębszych częściach oceanu?

 

Wielu uważa, że ​​rekin Megalodon może żyć na dnie Rowu Mariańskiego.

Pomimo że w ostatnim czasie nie widziano Megalodona, wielu uważa, że ​​powodem tego jest to, że rekiny Megalodony żyją w częściach oceanu, które jeszcze nie zostały zbadane. Ponieważ znaczna część oceanu nie została zbadana, daje to nadzieję wierzącym, że Megalodon może nadal żyć.

Miejscem, które nadal skrywa wiele tajemnic, biorąc pod uwagę, że jest to miejsce, które nie zostało w pełni zbadane w oceanie, jest Rów Mariański, jedno z najgłębszych miejsc oceanicznych na świecie. Biorąc pod uwagę, że od czasu do czasu znajdowano zwierzęta morskie uważane za wymarłe, dało to możliwość tym, którzy wierzą, że rekin Megalodon może pływać w głębinach Rowu i tylko czekać na odkrycie.

Gdyby tak było, Megalodon wyglądałby zupełnie inaczej niż olbrzymi rekin, który pływał w oceanach miliony lat temu. Ponieważ Megalodon nie żywiłby się już większymi ssakami w oceanie, jego rozmiar drastycznie by się zmniejszył. Dzieje się tak, ponieważ życie morskie żyjące w głębinach oceanu ma ograniczone zasoby pożywienia. W związku z tym mają tendencję do bycia mniejszymi od tych, które żyją bliżej powierzchni.

Współczesny Megalodon przypominałby raczej „śpiącego rekina — długie zwierzę w kształcie cygara, które jest mniej więcej tak żywe, jak brzmi — w przeciwieństwie do muskularnej, zębatej bestii”.

Ponadto, gdyby Megalodon istniał dzisiaj, naukowcy uważają, że byłyby jakieś ślady jego istnienia. Czy to ślady ugryzień na ofiarach, według Craiga McClaina, dyrektora wykonawczego Louisiana Universities Marine Consortium, czy resztki tego, co zostało zjedzone, takie jak np. pozostawiona olbrzymia kałamarnica, byłyby widoczne po drodze.

 

„Olbrzymy w oceanach, o których wiemy, mają globalne rozmieszczenie”.

 

Przekład z angielskiego - ©R.K.F. Sas - Leśniakiewicz

niedziela, 27 października 2024

NL/RV: Latający trójkąt nad Ohio

 


CUFOS

 

W dn. 23 października 2008 r. 03:45 EDT. Kierowca ciężarówki Tim Comstock jedzie autostradą stanową nr 7 na północ od Empire w stanie Ohio, gdy widzi innych kierowców zatrzymanych na poboczu drogi. Zatrzymuje ciężarówkę i widzi, na szczycie wzgórza przed sobą, białe światło z odrobiną pomarańczu w środku. Uważa, że ​​wygląda to na biologiczne, a nie technologiczne. Ma rozmiar dużego pickupa i zaczyna wznosić się w kierunku trójkąta niebieskich świateł nad nim, które wydają się należeć do jednego obiektu. Robi kilka zdjęć telefonem komórkowym, na których widać zarówno duże światło, jak i trójkąt.

 


Godzina 03:45 EDT, dn. 23.X.2008 r., Empire (OH) na starej drodze nr 7, 0,3 mi/~0,5 km na północ od ciężarówki, jej kierowca Tim Comstrock na nowej siódemce. Rysunek trójkątnego nieznanego obiektu latającego ze „zgniecionej folii aluminiowej” na dolnej powierzchni. Sarah, Security Guard, 2008.

 


Zdjęcie wykonane telefonem komórkowym o godzinie 03:48 EDT, dn. 23.X.2008 na drodze nr 7. W okolicy elektrowni termicznej W.H. Sammisa pomiędzy Empire a Stratton (OH) wzdłuż rzeki Ohio. Tim Comstock, 2008.  

 

Przekład z angielskiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz

sobota, 26 października 2024

Jeszcze o pozaukładowym meteorycie

 


 

W swoim artykule Jan Stradowski podaje, że odtajniono dane o niezwykłym zdarzeniu. W 2014 r. w atmosferze Ziemi spłonął obiekt spoza Układu Słonecznego! Dowództwo Kosmiczne Stanów Zjednoczonych przyznało, że w 2014 r. na niebie nad Papuą-Nową Gwineą pojawił się obiekt pozaukładowy. To meteoryt półmetrowej średnicy, który pochodził spoza Układu Słonecznego.

Jak dotąd jednym z dwóch znanych obiektów 1I/‘Oumuamua, który pojawił się niedawno, sławę zawdzięcza dwóm cechom. Pierwszą jest jej ogromna prędkość, większa niż wynikałaby z działania sił grawitacyjnych. Obserwacje wykazały, że obiekt ten porusza się z szybkością 93 tys. km/h (~25,83 km/s) i cały czas przyspiesza. Przyspieszanie uważa się za skutek stałego wyrzucania z niej gazu i pyłu.

Drugą dziwną cechą, jaką ma ten obiekt spoza Układu Słonecznego, jest jego nietypowy kształt. Przypomina wydłużone i spłaszczone cygaro. Czy to przypadek? Prof. Abraham Loeb, astrofizyk z Harvardu, spekulował publicznie, że ‘Oumuamua może być wrakiem statku kosmicznego zbudowanego przez pozaziemskie cywilizacje. Kometą zainteresował się nawet instytut SETI. Jednak obserwacje nie wykazały niczego, co sugerowałoby, że mogłaby być tworem sztucznym.

W rekordach CNEOS, które przejrzał Amir Siraj był tam zapis o meteorycie, który 8 stycznia 2014 r. został zaobserwowany nad wyspą Manus, S 02°04’ – E 146°54’. Siraj spostrzegł, że miał on nadzwyczaj dużą prędkość. Oszacowano ją na ok. 209 tys. km/h (~58,06 km/s). Oczywiście dane te były utajnione z wiadomych względów.

Rozpoczęła się kilkuletnia walka biurokratyczna o odtajnienie danych. Ostatecznie jednak USSC oficjalnie przyznało, że w 2014 r. nad Ziemią spłonął półmetrowy meteoryt pozaukładowego pochodzenia. Prof. Loeb planuje wyprawę w celu znalezienia tego meteorytu lub jego szczątków.

 

Wyspa Manus

Moje 3 grosze

 

Byłoby cudownie dopaść wreszcie jakiś okruch materii spoza Układu Słonecznego. Artykuł ten jest z 2022 roku. Jak dotąd wyprawy nie zorganizowano i meteorytu nie odnaleziono. Trudno się dziwić, nie zapominajmy, że chodzi o ogromny obszar Pacyfiku o głębokości 1000 - 2000 m i więcej. Technicznie rzecz nie jest łatwa – przypominam jak trudne były poszukiwania malajskiego Boeinga-777 zaginionego w 2014 roku…

Poza tym kwestia rozmiarów. Inkryminowany obiekt 1I/‘Oumuamua ma jakieś 400 m długości, zaś Meteoryt Papua-Nowa Gwinea tylko 0,5 m średnicy.

Kolejna kwestia – jego prędkość wtargnięcia w atmosferę naszej planety. Wynosiła ona 58 km/s z ułamkiem. Rzeczywiście, dość wysoka zważywszy fakt, że średnia prędkość skał z nieba wynosi około 30-40 km/s. Ale prędkość ta wcale nie jest najwyższa, bo jeszcze szybszymi są:

v θ-Centaurydy (60 km/s),

v η-Akwarydy (66 km/s),

v τ-Cetydy (66 km/s),

v τ-Akwarydy (63 km/s),

v Lipcowe Pegazydy (70 km/s),

v Perseidy (59 km/s),

v π-Erydanidy (59 km/s),

v Aurygidy (66 km/s),

v Wrześniowe Perseidy (64 km/s),

v δ-Aurygidy (64 km/s),

v ε-Geminidy (71 km/s),

v Orionidy (66 km/s),

v Leo Minorydy (62 km/s),

v Leonidy (71 km/s),

v α-Monocerydy (60 km/s),

v σ-Hydrydy (58 km/s),

v Coma Berenicydy (60 km/s).

Jak widać, jest tego trochę. A do tego można by doliczyć meteoryty z roju Antyhelion, których średnia prędkość wynosi wprawdzie 30 km/s, ale mogą się trafić jakieś szybsze bryły… Tak czy owak, przy takiej prędkości meteor mógłby się rozlecieć już w górnych warstwach atmosfery i rozproszyć na dużej powierzchni Ziemi. No chyba że…

Chyba że jest to jakiś fragment tzw. ciemnej materii, która wcale nie musi być tą hipotetyczną, mityczną ciemną materią, ale zwyczajną – tyle że zbudowaną z superciężkich pierwiastków z tzw. Drugiej i Trzeciej Wyspy Stabilności – o Z > 110, tzn. mających powyżej 110 protonów w jądrze i więcej. Teoretycznie takie pierwiastki są możliwe, aliści nikt ich jeszcze nie widział, ale z kolei badanie gęstości niektórych asteroid – np. (33) Polihymnia wskazuje na to, że znajdują się tam pierwiastki o gęstości większej niż gęstość osmu, a zatem być może będące z Wysp Stabilności. Takie pierwiastki mogą powstać w czasie kolizji gwiazd neutronowych albo na samym początku istnienia Wszechświata, bądź innych wszechświatów, który przybyły do naszego. Tego nie możemy wykluczyć.

I jeszcze jeden przypadek, który należałoby dodać do sprawy istnienia na Ziemi obiektów pozaukładowych. Jest to sprawa tzw. Meteorytu Grenlandzkiego. Pisałem o nim tak:

Inną, niemniej frapującą ciekawostką był Meteoryt Grenlandzki, który spadł na Ziemię w dniu 7 lub 9 grudnia 1997 roku na Grenlandię. Nie byłoby w tym niczego dziwnego, gdyby nie fakt, że energia tego impaktu wyniosła około 20-25 kt TNT - czyli więcej, niż energia wybuchu bomby atomowej Little Boy, która zamieniła w perzynę Hiroszimę. Najciekawszym jest jednak to, że informacje tą zdjęto ze światowego serwisu informacyjnego PAP w ciągu 2 godzin! - tak, że podał ją jedynie nasz „Super Express” piórem red. Ewy Jabłońskiej. Potem w jednym z pism ukazał się artykuł na temat poszukiwań tego właśnie meteorytu na Grenlandii, ale którego - ponoć - nie znaleziono. To dziwne, ale powinien pozostać jakiś ślad impaktu na lodowym pancerzu Grenlandii - jednak go nie było, ergo albo meteoryt eksplodował w powietrzu, jak Tunguski Meteoryt, albo nie był to żaden meteoryt, albo był to jakiś satelita wojskowy Rosjan, Amerykanów czy Chińczyków, a może nawet Atlantydów?... na razie to sprawa z „Archiwum X” i nie widać rozwiązania.

Pan Roman Rzepka jest zdania, że 9 grudnia 1997 roku na Grenlandię w okolicy miejscowości Nuuk (d. Godthåb), na N 64°20’ – W 054°30’, spadł meteoryt, który poruszał się z niezwykłą prędkością w atmosferze Ziemi - aż 56 km/s (znów!!!). Wychodzi więc na to, że meteoryt ten pochodził z głębin Galaktyki! Szczątków meteorytu nie znaleziono – podobno… i to właśnie było argumentem „pro” dla ortodoksyjnych uczonych  twierdzących, że takich meteorytów po prostu nie ma… - bo nie mają one prawa przedostać się w głąb Układu Słonecznego. Uczonego, który pracował w renomowanym Instytucie im. Nielsa Bohra w Kopenhadze – dr. Larsa Lindberga Christiansena za wygłoszenie poglądu o tym, że to był meteoryt pozaukładowy, po prostu zwolniono z pracy w trybie natychmiastowym…

Jak dotąd, to sprawa Meteorytu Grenlandzkiego jest otwarta. Podejrzewam, że został on jednak znaleziony i podzielił los wszystkich niewygodnych ortodoksyjnej nauce artefaktów w rodzaju „sześcianu Gurtla” czy „kuli z Żabna” - został zniszczony lub kiśnie gdzieś na dnie piwnicy Instytutu Nielsa Bohra albo jakiejś amerykańskiej bazy lotniczej…

Na szczęście są jeszcze prawdziwi uczeni, którzy może je znajdą?

No właśnie. A ja chciałbym jeszcze powrócić do mojego pomysłu, który ukazał się parę lat temu na łamach „Meteorytu”. Chodziło mi o to, że niejeden meteoryt mógłby być znaleziony… na hałdach pokopalnianych n a Śląsku czy Lubelszczyźnie, słowem tam, gdzie coś się wydobywa spod ziemi. przecież wiek Ziemi wynosi te 4,5 mld lat, zaś wiek pokładów węgla sięga Karbonu, a zatem przez ten czas mogło zlecieć z nieba nawet kilka tysięcy meteorytów. Wystarczy po prostu przeszukać odrzuty z urobku i znalazłoby się niejedno… Kto wie, czy nie znalazłyby się meteoryty z superciężkich pierwiastków? Myślę, że warto byłoby poszukać.  

 

Na podstawie: Vice.com, Science Alert, arxiv.org.

https://www.national-geographic.pl/kosmos/odtajniono-dane-o-niezwyklym-zdarzeniu-w-2014-r-w-atmosferze-ziemi-splonal-obiekt-spoza-ukladu-slonecznego-220412010626/?fbclid=IwY2xjawGGE6JleHRuA2FlbQIxMAABHUNPGQrl3RbCDQ0GGvQVlpfwsXThhcR-SBYAan_B3V3QOhVt5sl3esPMhw_aem_plG20V_7OHx0cTCIL3E64A

czwartek, 24 października 2024

Koło z Doniecka

 


Albert Rosales

 

Tak, to prawdziwe zdjęcie rzekomo odcisku koła sprzed 300 mln lat, znalezionego na głębokości około kilometra w kopalni węgla w 2008 roku, położonej w Doniecku, w obwodzie rostowskim, w Rosji.

Podczas wiercenia w warstwie węgla zwanej J3 „Suchodolski” na głębokości 900 metrów (około 2953 stóp) od powierzchni, pracownicy byli zaskoczeni, widząc coś, co wyglądało jak odcisk koła w piaskowcu nad nimi w tunelu, który właśnie wykopali.

Na szczęście zastępca szefa, W.W. Krużilin, zrobił zdjęcia dziwnego odcisku i podzielił się nimi z kierownikiem kopalni, S. Kasatkinem, który zgłosił odkrycie, chociaż nie mogli zbadać miejsca dalej ani dokładnie obejrzeć odcisku.

Nie mogąc jednoznacznie określić wieku warstw skalnych, w których znaleziono skamieniały odcisk koła, wskazano, że region Rostowa w pobliżu Doniecka znajduje się na skałach karbońskich, które mają od 360 do 300 milionów lat.

Węgle koksowe w tym obszarze pochodzą ze środkowego do późnego Karbonu, co sugeruje, że odcisk koła może mieć około 300 milionów lat. Oznaczałoby to, że prawdziwe koło rzekomo utkwiło miliony lat temu i ostatecznie rozpuściło się z czasem w procesie zwanym diagenezą, w którym osady stają się stałą skałą, podobnie jak skamieliny.

 


Moje 3 grosze

 

Nie jest to pierwsze ani ostatnie odkrycie tego rodzaju. Wszystkie zaś wskazują na to, że Przeszłość naszej planety nie jest taka oczywista, jak to uczą nas w szkołach i zawiera wiele zagadek podobnych do powyższej.

Jestem zdania, że wcale nie musieli to być jacyś Obcy z Kosmosu, a tylko Wędrowcy w Czasie, którzy mieli bazę właśnie w Doniecku i Karbonie. Możemy tylko zgadywać z której cywilizacji się wywodzili. Czy byli z Przeszłości czy Przyszłości? Bo to, że Oni tu byli i nadal są jest oczywiste. Za dużo pozostawili tutaj śladów swej obecności. Czy byli to pasażerowie pojazdów znanych nam jako UFO czy też UAP? Jestem zdania, że tak. Przecież niemal zawsze obserwuje się dziwne zjawiska związane z przepływem Czasu w czasie i po Bliskich Spotkaniach z Nimi. W mojej pracy pt. „UFO i Czas” twierdzę wprost, że Oni to po prostu nasi dalecy potomkowie, którzy opanowali technikę chronomocji i Ich działania zmierzają do biologicznej odnowy gatunku ludzkiego i innych istot na Ziemi, które wyginęły lub zostały skażone genetycznie wskutek np. wojny nuklearnej czy skażenia środowiska.  

wtorek, 22 października 2024

Zagadkowy Tribeč

 


(Opowieści niezwykłych z Tribecza ciąg dalszy…)

 

František Kovár

 

Pasmo górskie Tribeč (Tribecz, Trybecz) to pasmo górskie jak każde inne, piękna przyroda, szerokie możliwości uprawiania turystyki pieszej i rowerowej. Jednak ma też coś ekstra, a mianowicie nierozwiązaną tajemnicę tego, kiedy ludzie mieli tu zniknąć i nigdy więcej ich nie widzieć. Zdarzają się też przypadki, gdy miały one zaginąć, by po pewnym czasie pojawić się w stanie zubożonym lub nawet martwym. Tych przypadków nie jest wiele, jest więcej różnych historii i doświadczeń, jakie przeżyli ludzie odwiedzając Góry Tribečskie. W tym roku ukazała się książka moich przyjaciół Miloša Jesenskiego i Roberta Leśniakiewicza – „Zagubieni w górach” z podtytułem Tajemnicze przypadki i zjawiska paranormalne w Tribeczu, na Uralu i w innych miejscach świata. Z tej książki zaczerpnąłem także część materiałów do napisania opowiadania „Tajemnicze plemię”. Dziś skupię się na tajemniczych historiach ludzi, którzy przeżyli w Górach Tribeckich i które udało mi się uchwycić.

Ze względu na zakres opowiadania przedstawiam jedynie w formie skróconego hasła (całe opowiadania zostaną opublikowane później w innej formie).

 

*

 

Historia 1. - Na początek wspomnę o ćwiczeniach taktycznych członków naszych Sił Zbrojnych i Zespołu Poszukiwań (PPT) w 2020 roku. Ćwiczenia skupiały się na obszarach, w których zaginęła największa liczba osób, na terenie Javorovego vrchu i Čiernego hradu. Najbardziej utrwaliło się w kamerach słowo „Štefan”, którego nikt nie słyszał ani nie wypowiadał na poligonie. Jego pochodzenie pozostało nieznane. Drugą tajemniczą rzeczą były kompasy wskazujące inaczej, gdy każdy wskazywał inny kierunek.

Historia 2. - Często lubiłam samotnie spacerować po lesie. W jednej części lasu, którą dobrze znam, moją uwagę przykuły kwiaty w trawie, pochyliłam się do nich, a gdy wstałam i rozejrzałam się, nie poznałam tego miejsca. Wszystko się zmieniło, las wyglądał jak jesienny, wszędzie cisza, nie drgnął nawet liść, zrobiło mi się zimno. Niebo miało kolor szary. Zaczęłam szukać drogi do domu, nie wiem jak długo błąkałam, nagle uświadomiłam sobie, że las znów ma swoją letnią formę. Patrząc na zegarek, zdałam sobie sprawę, że byłam „zagubiona” przez około 6 godzin.

Historia 3. - Poszedłem z przyjacielem szlakiem turystycznym do zamku Gýmeš. Nagle poczułem się dziwnie, poczułem strach i niepokój, znaleźliśmy się w głębokim lesie, który wyglądał jak jesień, ale był początek lata. Nagle sobie to uświadomiłem i krzyknąłem do kolegi, uciekajmy szybko. Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, kiedy w lesie znów zapanowało lato.

Historia 4. - Kiedyś z moją dziewczyną pojechaliśmy ze Zlatna do Čiernego hradu. Idziemy spokojnie przez las, aż doszliśmy do momentu, w którym nagle zacząłem mieć bardzo dziwne i nieprzyjemne uczucia, jakąś wewnętrzną nerwowość, przygnębienie. Fragment lasu, do którego się zbliżaliśmy, wydał mi się bardzo dziwny i wyglądał, jakby był namalowany na tak ogromnym płótnie, po prostu zupełnie dziwny, porównałbym go do kurtyny w teatrze. Idziemy dalej, gdy również zauważam dziwne zachowanie mojej dziewczyny, ona nagle zatrzymuje się i mówi: szybko się stąd oddalajmy. Nie będzie mnie tu przez jakiś czas - odwróciła się i zaczęła biec, ja też.

Historia 5. - Szliśmy ze Skýcova do Ježovki około 2 godzin, nagle zaczęło nam dzwonić w uszach i zrobiło nam się niedobrze. Nawigacja GPS przestała działać. Zeszliśmy ze wzgórza, gdzie spotkaliśmy drwala, zapytaliśmy go, gdzie jesteśmy. Odpowiedź brzmiała, że ​​w Skýcove.

Historia 6. - W nocy jechałem z Uheric do Skycova. Jadąc miałem wrażenie, że auto jest pchane w prawo w kierunku lasu, kręciłem kierownicą w lewo, żeby skompensować skręt, żeby nie wylądować w rowie. Udało mi się dojechać do Scytów. Następna podróż była w porządku.

Historia 7. - Poszłam z kolegą na spacer, spędziliśmy w lesie około 1,5 godziny. Ciemność zaczęła szybko zapadać i nasze telefony umilkły, rozładowały się ich baterie. Oboje mieliśmy je wystarczająco naładowane i nagle były rozładowane. Pobiegliśmy do domu w ciemności.

Historia 8. - Raz zdarzyło mi się, że mój GPS zaczął wariować i kręciłem się w kółko i nie mogłem się stamtąd wydostać. W końcu udało mi się dotrzeć do ścieżki, która wyprowadziła mnie z tego miejsca.

 

W starszym artykule (z 2006 roku) na temat zaginięć w Tribeczu znalazłem raport z oświadczeniem słowackiej policji:

Raport z 2006 roku - Nitrzańska Policja na terenie „Czworokąta Bermudzkiego” odnotowała dotychczas siedem przypadków zaginięcia osób, które zaginęły w Tribeču. Według Renáty Čuhákovej z Regionalnej Dyrekcji PZ w Nitrze prawie wszystkie zaginione osoby zaginęły w Górach Tríbečskich. „Wychodzili na grzyby lub na wędrówki i nigdy nie wrócili” – mówi. Do chwili obecnej policja nie odnalazła żywych ani martwych osób zaginionych w Górach Tribečskich. Według Jozefa Kromerinskiego, zastępcy dyrektora wydziału poszukiwań w Prezydium Policji Republiki Słowackiej, aktywne poszukiwania osób zaginionych prowadzone są od 20 lat.

 


Historia 9. - Razem z grupą znajomych poszliśmy na grzyby. Zaparkowaliśmy samochód tuż przy lesie. Cały czas trzymałam się mojego chłopaka. Zbierał grzyby. Jednak bardziej urzekła mnie otaczająca przyroda. Odeszłam na jakiś czas od wszystkich. Kiedy po chwili się obejrzałam, nikogo tam nie było. Zaczęłam krzyczeć imiona moich przyjaciół, ale wszędzie panowała cisza. Znalazłem się w nieznanym miejscu. Szłam przez około dwadzieścia minut trasą, która, jak sądziłam, zaprowadzi mnie z powrotem do moich przyjaciół. Wtedy w oddali zobaczyłam psa. Podskoczył i uciekł ode mnie. Uciekał, ratując życie, a ja poszłam za nim. Poprowadził mnie w dół wzgórza, nagle znalazłam się niedaleko miejsca, gdzie zaparkowaliśmy nasz samochód. Według moich znajomych nie było mnie dwie godziny, wydawało mi się, że to tylko jakieś 20 min. Psa nigdzie nie było widać.

Historia 10. - Byłem w miejscowości Vrchhora w Tríbeču, jest to przełęcz z bogatą historią, oddzielająca 2 doliny. Obecnie są tam m.in. ruiny starego kościoła. On rzekomo tam „zwodzi”, tj. jest bardzo łatwo się tam zgubić i mieć problem z orientacją. Mogę to potwierdzić z własnego doświadczenia.

Historia 11. - Kolega z dwójką dzieci pojechał na sankach pod las w pobliżu Nitrianskiej Stredy. Zamiast wrócić do domu, do Nitriańskiej Stredy, w zupełnie niewytłumaczalny sposób udał się ze swoimi dziećmi w stronę przeciwną do Zlatna. Przerażona żona zgłosiła jego zaginięcie. Dopiero po północy zadzwonił ze Zlatna. Twierdził, że się zgubił.

W dzisiejszej części pominę tajemnicze historie, ale podsumuję pewne wspólne cechy tych historii i nie muszą to być tylko doświadczenia w Tribeczu.

Istnieje kilka takich objawów, które występują samodzielnie lub w różnych kombinacjach.

Pierwszy zakres objawów to: nagłe, niewytłumaczalne uczucie ciasnoty, ogromna, nie do opisania cisza, dziwne gwizdy lub ewentualnie inne (grożące lub niewytłumaczalne) dźwięki, nagła utrata orientacji.

Drugi zakres objawów to: niedziałająca elektronika (telefon komórkowy, aparat, GPS itp.) lub jeżeli działa to jest to szybkie rozładowywanie akumulatorów w tej elektronice.

Trzeci zakres objawów jest już nieco bardziej przerażający: zazwyczaj jest to nagła zmiana otoczenia, duża ilość powalonego drewna, dziwnie powalone, połamane lub wygięte drzewa, większa liczba martwych zwierząt (głównie ptaków), inna intensywność i charakter zapachów.

Osobiście doświadczyłem pewnych objawów, ale nie było ich w Tribeczu (przynajmniej jeszcze nie). Było to m.in. grobowa cisza, w takim miejscu w lesie, gdzie często (nawet w nocy) słychać hałas z szosy R1 lub hałas z wioski i nawet mój głos brzmiał wtedy zupełnie inaczej. Porównałbym to do dźwiękoszczelnej budki, jak kiedyś w radiu. Doświadczyłem także szybkiego rozładowania baterii w telefonie komórkowym i aparacie. Mam też inne doświadczenia, ale są one bezpośrednio związane z aktywnością paranormalną w danym miejscu, ale to już inny temat.

 

Historia 12. - Do wsi Žirany pojechaliśmy na rowerach, ale jakie było nasze zdziwienie, gdy podążając za nawigacją, znaleźliśmy się po przeciwnej stronie Žibricy, niedaleko wsi Štitare.

Historia 13. - Pojechaliśmy do Čiernego hradu ze Zlatna i nigdy nie widziałem tak spokojnego lasu, nie śpiewały ptaki, nie ryczały jelenie, nie pękały gałązki, nic, tylko martwe robaki i dwa ptaki, zastaliśmy naprawdę dziwną ciszę. Chodzę w góry, ale nigdy tego nie doświadczyłam, gdyby tylko ptaki śpiewały, ale nic, a martwe ptaki i robaki, dziwne. Nie czuliśmy się dobrze, choćby ze względu na ogłuszającą ciszę, ucieszyłem się, gdy wyszliśmy z lasu.

Historia 14. - Razem z koleżanką widzieliśmy dziwne zjawisko, było to na skraju lasu, siedzieliśmy z grupą przy ognisku. Mój przyjaciel i ja po jednej stronie ognia, inni po przeciwnej stronie. Nagle zauważyliśmy coś dziwnego za ich plecami. Miało 4 nogi i dużą głowę z dwoma świecącymi migdałowymi oczami. Siedzący obok mnie kolega natychmiast strzelił z pistoletu gazowego, co spłoszyło pozostałych przy ognisku. Dziw zniknął bez śladu. Nie mam pojęcia, co to mogło być, biorąc pod uwagę dużą głowę, nie wyglądała jak zwierzę. (Może to był misiek?)

Historia 15. - Wybraliśmy się na wędrówkę ze Skýcova do Ješkovej Ves, po około dwóch godzinach wszyscy zaczęliśmy słyszeć w uszach cichy gwizd, a nawigacja zaczęła nam pokazywać bzdury. Zeszliśmy ze wzgórza, w ogóle nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy. Na szczęście spotkaliśmy mężczyznę piłującego drewno, więc zapytaliśmy go, gdzie jesteśmy. Odpowiedział, że jesteśmy w Skýcovie.

Historia 16. - Nie wiem, co to znaczyło, to było dawno temu, ponad 10 lat temu. Poszedłem do jednego miejsca na grzyby. Zauważyłem w zaroślach zaparkowany samochód Łada Niva, tablice rejestracyjne były zapisane w alfabecie, stało tam prawie 3 tygodnie. Potem widziałem go zaparkowanego kilkadziesiąt metrów dalej w innym miejscu, też tam stał jakieś 2-3 tygodnie.

Historia 17. - Późnym wieczorem wyruszyliśmy samochodem przez Nitrę do Pieszczan. Według nawigacji nasza podróż miała zająć 1:30 godziny, jednak nawigacja zaprowadziła nas z Nitry do Jeleńca, tutaj sygnał całkowicie zanikł, nawet gdy się uruchomił, nawigacja prowadziła nas jakoś dziwnie. Było dziwnie zupełnie ciemno, a jednocześnie mogliśmy zobaczyć niebo pełne gwiazd, jakich prawdopodobnie nigdy w życiu nie widzieliśmy. W ten sposób nasza podróż wydłużyła się o około dwie godziny. Dziwne było też to, że podczas całej naszej prawie dwugodzinnej „wędrówki” nie spotkaliśmy żadnego samochodu.

Historia 18. - Pewnego razu we wsi Lovce zaginął mały 5-letni chłopiec. Poszedł z mamą do lasu, gdzie zniknął. Znaleźli go po około dwóch dniach po stronie pasma górskiego Topolčia. To dość duża odległość dla osoby dorosłej, a nie dla 5-latka. Znaleźli go poranionego i przerażonego w jakimś dole. Tajemnicze zniknięcie chłopca pozostaje tajemnicą.

Historia 19. - Poszedłem ze wsi Kovarce na Veľký Tribeč. Przez całą wędrówkę nie spotkałem nikogo. Przez całą podróż czułem się trochę dziwnie, wszędzie panowała cisza. Gdy wszedłem na górę ponury nastrój ustał, na szczycie było też kilku turystów. W drodze powrotnej znów jakieś dziwne uczucia i kompletna cisza. Idąc nagle usłyszałem głośny huk, jakby ktoś uderzał drewnem w pień drzewa, było to niedaleko ode mnie, ale nikogo ani niczego nie widziałem. Chwilę później to samo z drugiej strony, znowu nic nie widziałem. Zastanawiałem się też, czy z drzewa nie spadła gałąź, ale nie było po tym śladu. Nie było też wiatru.

Historia 20. - Zabrałam siostrę na wycieczkę, plan był taki, aby opuścić nową wioskę Klato i udać się zobaczyć tzw. Tribečské plesa. Chciałyśmy przejść przez Zadný Brloh, Predny Brloh i według mapy zejść do drogi asfaltowej (na żółtą trasę do Javoraka). Poniżej Zadný Brloh zauważyłyśmy zakręt, gdzie na środku drogi unosiła się dziwna mgła. Przeszły nas dreszcze, więc szybko ruszyliśmy pod górę na sam szczyt. Dotarliśmy do Prednego Brloha, gdzie straciliśmy sygnał GPS. Widziałam drogę na mapie offline, ale w rzeczywistości jej tam nie było. Robiło się już ciemno, więc zeszłyśmy ze wzgórza do miejsca, które na mapie wskazywało jako drogę. Szliśmy dalej w lewo z myślą, że musimy na nią natrafić, jednak po 10 minutach, gdy siostra była już zdenerwowana, musiałam przyznać, że pozycja na mapie w ogóle się nie poruszała. Kiedy dotarłyśmy do skrzyżowania, to skręciłyśmy za nim w prawo. Przeszłyśmy przez powalony płot i nagle obok nas pojawiła się asfaltowa droga. Według ostatniego zdjęcia, które zrobiłam, zejście na dół trwało 10 minut, czułyśmy się, jakbyśmy wędrowali po stoku co najmniej pół godziny. Siostra nie była zachwycona takim przeżyciem. Zarówno sygnał, jak i GPS pojawiły się, gdy stanęłyśmy na asfalcie. Wróciłam rok później, wysłałam jej zdjęcie zakrętów z mgłą i nie zgadzało się to ze zdjęciem, które wtedy zrobiła.

***

Pan František Kovár obiecał, że wkrótce opublikuje więcej przypadków z naszej książki i swoich własnych doświadczeń. Nawiasem, to takie wydarzenia, jak opisane powyżej zdarzają się także w Polsce, o czym już niejednokrotnie pisałem na łamach „UFO” i „Nieznanego Świata”. Jedno jest pewne i oczywiste – w naszych górach dzieją się dziwne rzeczy, które czekają na opisanie i zbadanie. Znajdujemy się tam w polu działania jakichś nieznanych nam sił mających związek z Przestrzenią i przede wszystkim z Czasem. To wydaje się być poza wszelką dyskusją.

A zatem ciąg dalszy nastąpi…

poniedziałek, 21 października 2024

Bajeczki o migrantach

 


Od trzech lat Polska zmaga się z kryzysem migracyjnym, a tak naprawdę, to kryzys ten trwa już od lat 90., kiedy to Polska szerzej otworzyła granice dla ludów ze Wschodu i Południa. Służby graniczne sygnalizowały narastający problem, ale liberalne rządy miały tenże problem głęboko gdzieś. Liberałowie podlizywali się Unii Europejskiej i NATO, więc nie mogło być żadnych problemów. I nie było – do czasu.  

Czytałem wypracowania lewackich publicystów w rodzaju Widackiego czy Kurkiewicza, w których wieszają oni wszystkie zdechłe psy na żołnierzach i funkcjonariuszach WP, WOT, policji oraz SG oskarżając ich o wszelkie możliwe zbrodnie i bezeceństwa na biednych migrantach, którzy przecież niczego nie pragną jak uzyskanie azylu w UE. Podpierają się przy tym - a jakże by inaczej - majaczeniami obłąkanej nienawiścią do Polski żydowskiej reżyserki niejakiej Holland czy relacjami nawiedzonych i pożytecznych idiotek-aktywistek z Granicy czy innych tego rodzaju organizacji pomagających przestępcom nielegalnie przekraczającym granicę Polski oraz szefowej organizacji pomocowej p. Ochojskiej – nawiasem mówiąc z podpuszczenia Putina i Łukaszenki, którzy pragną konfliktu z Polską i od lat prowadzą wojnę hybrydową z naszym narodem. Cel oczywisty – odbicie Priwislanskiego Kraju ze struktur UE i NATO i podłożenie kolejnych min pod Unię i Pakt Północnoatlantycki.

Oczywiście to widzi każdy, który choć trochę zna rosyjską mentalność i ma choć trochę oleju w głowie, dla której jedyną drogą rozwoju jest droga podboju i zaboru. To wie każdy, kto choć trochę zna historię naszego kraju – oczywiście nie tą pisaną przez „uczonych” z IPN. Autorzy, których wymieniłem, często gęsto powołują się na film p. Holland. A że nieprawdziwy jest i tendencyjny i sączy antypolski jad w dusze niedouczków i półmóżdżków po polskich szkołach – ponoć tak patriotycznych... A tak swoją drogą, to czemu p. Holland nie pojedzie do swej ojczyzny nad Jordanem i nie nakręci tam filmu o wojnie w Strefie Gazy i Zachodnim Brzegu? Na polskiej granicy zginęło kilka osób, a tam trup ściele się gęsto i krew leje strumieniami! No ale to się dzieje w Izraelu, a to tylko na Polaków można bezkarnie wylewać pomyje… Nie pałam miłością do Arabów czy Palestyńczyków, ale Izrael jak widać to jest święta krowa, która może bezkarnie popełniać zbrodnie wojenne i zawsze uchodzi jej to na sucho. Wiadomo dlaczego.

I kolejny problem. Zakładam, że rząd Tuska pójdzie na lep paktu migracyjnego i wpuści tych migrantów do Polski. Pytanie, na które nikt mi nie odpowiedział do dziś dnia brzmi: OK., wpuściliśmy ich i co dalej? No właśnie – co dalej z nimi zrobić? Umieścić w 49 ośrodkach dla uciekinierów, jak robiono to z polskimi uciekinierami z komuny na Zachodzie? Tylko co dalej? Przecież oni będą uciekać na zachodnią granicę do Niemiec, tego – dla nich – kraju mlekiem i miodem płynącego? I co z nimi? Ping – pong przez Odrę – do Niemiec i z powrotem? No niestety – jak dotąd mądrego nie ma, by dał jakąś konkretną odpowiedź.

No to może umieścić ich w koncentrakach? No, już słyszę ten wrzask różnych popaprańców z Amnesty International i podobnych organizacji broniących tzw. „praw człowieka”!

Niektórzy widzą inne rozwiązanie, równie głupie jak powyższe, a mianowicie pożenić migrantów z Polkami co zaowocuje zdrowym mieszaniem krwi. Myślę, że znalazłaby się niejedna, która by na to poszła. Tak na Pomorzu w latach 70. Szwedzi wyczyścili kraj z prostytutek. Znając realia naszego kraju, możliwe jest każde – najgłupsze nawet – rozwiązanie tego problemu. Wszak mamy takie mądre „ministry”, dzięki którym wziąłem generalny rozbrat z Lewicą w ogóle. Wszelkie granice niekompetencji i głupoty zostały przez nie przekroczone.

Kolejna rzecz – już dzisiaj w Niemczech i Francji podnoszą się głosy migrantów – uwaga – żądających (!!) wprowadzenia prawa szariatu! Do tego tam już doszło i będzie jeszcze gorzej, bo islamiści nie odpuszczą, bo to wynika z ich religii. Czy my, Polacy, chcemy tego samego? Na pewno nie. Poza tym nie wiem, czy politycy zdają sobie sprawę z tego, że w momencie wprowadzenia w Polsce prawa szariatu, to pierwszą jego ofiarą staną się Żydzi i chrześcijanie. To jest oczywiste. A jeżeli idzie o kobiety, to zostaną zdegradowane do niewolnic: robotnic i inkubatorów. Będzie „dreimal K” – Kindern, Kuchen und Kirche – z tym, że trzecie K zostanie zamienione na Meczet. I koniec. Żadnej wolności, żadnego pozamałżeńskiego seksu, żadnego alkoholu, zero opalania, zero plażowania. Burka na grzbiet, czarczaf na twarz i do roboty. Ciekawy jestem, co na to nasze feministki? To oczywiste – zostaną ukamieniowane i na to im przyjdzie. A reszta Polaków albo się nawróci na islam, albo zrobi się z nimi porządek – fizycznie: poderżnięcie gardła, kamienie, ścięcie mieczem czy (w najlepszym przypadku) kulka w łeb.

I tyle będzie z tego durne Polaczki.   

niedziela, 20 października 2024

CE0/CE-III-E z Nagiem w Brazylii

 


Albert Rosales

 

Lokalizacja: Maues, Amazonas, Brazylia

Data: 2013

Godzina: 23:30 AMT

Opis incydentu:

Główny świadek, 17-letnia dziewczyna o imieniu Romana rozmawiała z przyjaciółką w kuchni swojego domu, podczas gdy rodzina spała. Kiedy spojrzała przez okno z widokiem na plażę, zobaczyła coś, co na początku uznała za „prześcieradło kołyszące się na silnym wietrze”. Jednak kiedy przyjrzała się bliżej, zdała sobie sprawę, że był to mężczyzna o nieokreślonych nogach, ubrany w zwiewny biały strój, tańczący i wirujący z uniesionymi rękami. Zauważyła również coś świecącego w jego klatce piersiowej. Była już godzina 23:30 i Romana postanowiła zadzwonić do siostry, aby pokazać jej, co widzi, ale siostra się nie obudziła. Zadzwoniła więc do rodziców, a kiedy ojciec spojrzał, stworzenie już się oddaliło, chodząc w dziwny sposób. Ojciec chwycił lornetkę i zauważył, że stworzenie tańczyło z uniesionymi rękami, a jego nogi wydawały się nieco falować. Kiedy stworzenie odwróciło się na bok, Rogerio (ojciec) zauważył, że było ono znacznie szczuplejsze od normalnego człowieka i zdecydowanie nie było człowiekiem.

Rogerio zawołał żonę, a wraz z córką Romaną postanowili podejść do stworzenia. Zbliżając się do stworzenia, zauważyli, że jego dolne kończyny przypominały węża, a górna część miała ramiona i głowę w kształcie kobry, z której wystawała ludzka twarz. Kiedy stworzenie zauważyło ich obecność, urosło dość wysoko i przyjęło postawę obronną. W tym momencie Rogerio poprosił o interwencję „istoty pozaziemskie”, które spotkał wcześniej, i według jego żony, która patrzyła przez okno na dziwaczny spektakl, nad stworzeniem utworzył się rodzaj kręgu i wciągnął go, najwyraźniej ratując ojca i córkę przed możliwą konfrontacją. W tym samym momencie cały niezwykły wiatr, który wył, natychmiast ustał, a wzburzone wody rzeki uspokoiły się.

Dodatek HC

Źródło: Umaia Ismail, https://opovoamazonense.com.br/familia-de-ufologo-se.../

Typ: E

Komentarze: Istota ta jest prawdopodobnie związana z Nagą z mitologii buddyjskiej.

 

Moje 3 grosze

 

Być może opowiadania Roberta Howarda o Ludziach-wężach z Valussii (Waluzji) stały się podstawą do scenariusza filmu „Kobieta wąż” z 1966 roku w reżyserii Johna Gillinga. W tym przypadku też mamy coś podobnego, na szczęście niejadowitego. Na uwagę zasługuje fakt, że jeden ze świadków miał już wcześniej Bliskie Spotkanie z jakimiś istotami, które w tym przypadku najwyraźniej pomogły mu pozbyć się tajemniczego, wężowatego „gościa”. W ogóle można powiedzieć za REH-em, że mógł to być jakiś demon, który objawił się zza zasłony piątego wymiaru, gdzie wedle niego – jest tam ich jak pcheł… Tak czy owak, ta historia brzmi dość prawdopodobnie, ale czy dotyczy to istot pozaziemskich – już bardziej pozawymiarowych czy wielokształtnych, jakby określił je Krzysztof Dreczkowski, który zajmuje się ich badaniami.

 

Przekład z angielskiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz

sobota, 19 października 2024

CE4/CE-III-G – Sprawa Ante Jonssona



Albert Rosales

 

Lokalizacja: W pobliżu Tingryd, Småland, Szwecja

Data: 3.II.1984

Godzina: 01:50 CET

Opis incydentu:

Kierowca ciężarówki Ante Jonsson wracał do domu odludną drogą, gdy zauważył ogromny, podłużny obiekt unoszący się cicho nad pobliską łąką. Statek przypominał okręt podwodny z zakrzywionymi końcami i wieżyczką pośrodku; był całkowicie czarny. Świadek szybko wrócił do domu, aby zabrać kamerę i wrócił na miejsce, ale obiekt zniknął. Jeździł w kółko, szukając czegoś i nagle zauważył coś blokującego drogę przed sobą. Wcisnął hamulec, a samochód wpadł w poślizg, zataczając pełne koło. Zatrzymał się kilka stóp od ciemnego obiektu na drodze. Pod obiektem świadek mógł zobaczyć trzy wybrzuszenia. W tym momencie świadek przestraszył się i próbował opuścić teren, ale jego samochód utknął w zaspie śnieżnej. Spojrzał za siebie, ale obiektu nigdzie nie było widać. Świadek wysiadł z samochodu, gdy nagle mały, czterostopowy humanoidalny stworek ubrany w jakiś rodzaj kaptura zakrywającego twarz chwycił go za ramię. Głowa i ciało humanoidalne miały kwadratowy kształt i były zaskakująco silne. Świadek zaczął krzyczeć i szarpać się, aż w końcu się uwolnił, pobiegł do pobliskich domów, ale dwie inne podobne istoty skoczyły na niego i próbowały odciągnąć go od drogi. Podczas gdy się szamotał, zauważył inny duży, ciemny obiekt unoszący się w pobliżu. Ciężarówka zbliżyła się do drogi przed nim, a stworzenia w końcu go uwolniły. Później znaleziono go w samochodzie w stanie szoku i zabrano do szpitala.

Dodatek HC nr 510

Źródło: Håkan Sterner, „Nordic UFO Newsletter”, luty 1985

Typ: C

Wskaźnik dziwności: 7 (wysoki)

Wiarygodność źródła: 8 (wysoka)

Komentarze: Inny rodzaj prymitywnej próby porwania. Świadek miał mieć późniejsze spotkania, niektóre z nich podsumowano poniżej.

 


Moje 3 grosze

 

Sprawa CE4 i nieudolnej próby porwania Ante Jonssona zainteresowała mnie już w 1984 roku, kiedy to w duńskim tabloidzie znalazłem artykuł poświęcony temu incydentowi. Przekazałem go Mistrzowi Lucjanowi do Bydgoszczy i notatka na ten temat ukazała się na łamach „Faktów”. Potem materiał zdjęciowy wykorzystała redakcja „Granicy” przy okazji publikacji odcinka mojego cyklu „UFO na granicy”. Załączone zdjęcie pochodzi z duńskiego tabloidu „BT”.

Z rozmów ze Szwedami dowiedziałem się, że incydent ten odbił się szerokim echem w Szwecji i krajach skandynawskich. Wielu z nich uważało, że zdarzenie to naprawdę miało miejsce, a na dodatek twierdzili, że znają podobne, które zdarzyły się w innych miejscowościach.

 

Przekład z angielskiego - ©R.K.Fr. Sas - Leśniakiewicz