5. Pionier
5.1. Na początku była kartka z
kalendarza.
Leonid A. Kulik
jest tym człowiekiem, którego uznaje się za prawdziwego odkrywcę dla świata Tunguskiego
Fenomenu.
Był on zdolnym mineralogiem.
Nigdy by nie przypuszczał, że kartka ze starego zrywnego kalendarza ze starego
przedrewolucyjnego Petersburga, który dostał od swego przyjaciela, będzie miała
tak ważki wpływ na jego życie. Ale w marcowe popołudnie 1921 roku nic na to nie
wskazywało. A w tym przypadku idealnie potwierdziło się stare przysłowie
mówiące, że małe rzeczy mogą mieć doniosłe skutki.
Na tylnej stronie kartki z
kalendarza była wydrukowana informacja z jednej z syberyjskich gazet, w której
opisano spadek niezwykłego meteorytu. Kulik poczuł ciekawość, a to dlatego, że
do tego dnia nigdy o tym nie słyszał. 38-letni uczony ze zdumieniem czytał o
wielki ciele niebieskim, które spadło w połowie czerwca 1908 roku, o ósmej
rano, kilka kilometrów od torów Kolei Transsyberyjskiej, nieopodal węzła
kolejowego Filimonowo. Miejsce impaktu miało się znajdować 11 km od wsi Kańsk.
I dalej czytał on, że meteoryt
wywołał swym upadkiem wielki huk, że jego dudnienie i grzmoty słychać było na
400 km dookoła. Pociąg, który w chwili katastrofy mijał to miejsce zastopował
tak, że podróżni mogli sobie to dziwo dokładnie obejrzeć, jednakże ciało
niebieskie było tak rozżarzone, że chętni do obejrzenia tego przybysza z
Kosmosu musieli trzymać się odeń w większej odległości... – tak to opisywano w
gazetowym reportażu. Kulik dowiedział się dalej, że później – kiedy kosmiczny
posłaniec wystygł, kilku podróżnych i kolejarzy zbadało go. Meteoryt werżnął
się cały w grunt, a na widoku – jak głosiła gazetowa story – wystawała jedynie
jego górna część. Podano nawet rozmiary ciała: biały kamienny blok miał objętość
12 m3.
Leonid Kulik przeczytał tą
informację z wciąż wzrastającym zainteresowaniem. Jedno, co mógł stwierdzić na
pewno to to, że w tym gazetowym artykule nic nie odpowiadało prawdzie. Przebieg
wypadków był totalną brednią od A do Zet... A jednak w tym wszystkim była i
dobra strona: uczony mineralog uświadomił sobie, że ma przed sobą nowy,
fascynujący cel badawczy. Postanowił tego znaleźć meteoryt.
Leonid Kulik urodził się w roku
1883, w estońskim mieście Tartu.[1] Rok
jego narodzin dziwnym trafem zbiegł się z rokiem wybuchu wulkanu Krakatau.[2]
Początkowo studiował leśnictwo w St. Petersburgu, a potem matematykę i fizykę
na uniwersytecie w Kazaniu. Jako leśnik początkowo pracował na Uralu, gdzie spotkał
on swego mistrza i mentora – był nim prof. W. I. Wiernadskij, który był
kierownikiem ekspedycji mineralogicznej. Odkrył on w Kuliku zawołanego
mineraloga i dzięki temu załatwił mu pracę w Muzeum Mineralogii, gdzie pod jego
kierunkiem ukończył on studia mineralogiczne. Potem ożenił się z Lidią Iwanowną
i potem razem już pracowali w Sankt-Petersburskim Muzeum Mineralogicznym. W
1914 roku został powołany do wojska, ale jego kariera wojskowa rychło się
skończyła. Koniec I Wojny Światowej zbiegł się z przewrotem komunistycznym, ale
Kulikom udało się przeżyć wojnę domową w bezpiecznym miejscu. Uczestniczył potem
w uralskich ekspedycjach swego mistrza prof. Wiernadskiego.
Ten zdolny mineralog mieszkał
czas jakiś w Tomsku, gdzie wciąż doskonalił swe wiadomości i umiejętności, a w
1920 roku powrócił do Piotrogrodu (Sankt Petersburga), gdzie powrócił do pracy
w Muzeum Mineralogicznym, aliści cały swój czas [poświęcał na badanie
meteorytów. Przeczytał wszelką dostępną literaturę i sam zaczął kolekcjonować
okazy. Wkrótce zaczęto uważać go za eksperta w tej dziedzinie.
I tak pewnego marcowego dnia 1921
roku doszło do nieprzewidzianego zwrotu, kiedy Leonidowi Kulikowi wpadła w ręce
kartka ze starego kalendarza... Po przestudiowaniu informacji na niej
wydrukowanej – a były to same brednie – doszedł do wniosku, że powinien
poszukać dalszych informacji o tym wydarzeniu. Wkrótce odniósł pierwszy sukces.
Czytając różne gazetowe doniesienia doszedł do wniosku, że cały opis na kartce
z kalendarza, to była jedna wielka kaczka dziennikarska, ale jednocześnie skonstatował,
że wydarzenie to miało miejsce naprawdę. Jak coś takiego było możliwe? Co się z
tym wiązało?
I tak np. w pewnej irkuckiej
gazecie pisało, że chłopi we wsi Kierienskaja obserwowali owego czerwcowego
ranka 1908 roku:
... olśniewająco świecące ciało –
straszliwie jasne dla niechronionego oka, emitujące niebieskawo-biały żar.
Leciało ono w dół, w ciągu 10 minut, i miało kształt rury albo walca.
W tej informacji stało dalej, że
po spadnięciu żarzącego się obiektu powstała szara chmura czarnego pyłu i było
słyszane dudnienie przypominającą kanonadę artyleryjską. Budynki się trzęsły, a
w ciemnym obłoku wielokrotnie błyskały płomienie. Wieśniaków ogarnęła panika i
w popłochu wybiegli na ulice oczywiście sądząc, że nadszedł koniec świata...
Kulikowi ta sprawa nie dawała
spokoju. Wiele z tego, co wiedział o meteorytach, nie pasowało do obrazu
zdarzenia. Byłbyż ten obiekt niczym innym, jak tylko meteorytem??? Kulik
uzyskał niezaprzeczalną pewność tego, że w dniu 30 czerwca 1908 roku w ż
a d n y m p r z y p a d k u nie mogło iść o kolizję naszej planety z
jakimś kosmicznym przybłędą. Był on wprawdzie przekonany, że w każdym przypadku
szło o jakieś ogromne ciało kosmiczne, które spadając potrafiło zmienić potężną
połać tunguskiej tajgi w gołą pustynię. Postanowił zatem znaleźć ten „meteoryt”
w miejscu jego spadku.
5.2. Cel podróży – Syberia.
Jeszcze tego samego roku 1921,
przygotowania do ekspedycji zostały ukończone. Z kilkoma kolegami, w październiku
1921 roku wyjechał z Piotrogrodu na Syberię. Całość wyprawy – dzięki poparciu
mistrza Wiernadskiego – sfinansowała AN ZSRR. Kulik i jego towarzysze mieli do
dyspozycji jeden wagon Kolei Transsyberyjskiej!
Trasa wiodła przez Omsk, Tomsk i
Krasnojarsk – do domniemanego końca podróży i celu wyprawy – wsi Kańsk. Tam Kulik
i jego ludzie zgromadzili informacje, zeznania i relacje o przebiegu całego
zdarzenia. Prace te doprowadziły do doniosłego wniosku: tajemnicza kula ognista
(według Kulika jeszcze meteoryt), musiała spaść o wiele dalej na północ, niż to
się do tego czasu zakładało. Kulik zlokalizował wreszcie miejsce impaktu na
obszarze dorzecza rzeki Podkamienna Tunguska, prawego dopływu Jenisieju.
Uczony wrócił do Piotrogrodu
jeszcze bardziej przekonany, że idzie dobrą drogą w dobrym kierunku. Należało
zgromadzić fakty i dowody, ale nade wszystko trzeba było zabiegać o dalsze
finanse na dalszą ekspedycję, która miała doprowadzić go do epicentrum kolizji
naszej planety z meteorytem.
Te wszystkie plany zrealizowano
dopiero po 6 latach. Przez ten cały czas Kulik interesował się wszystkim, co
miało jakikolwiek związek z Meteorytem Tunguskim i dokładnie studiował wszelkie
opinie uczonych na ten temat. Były to m.in. informacje geologa S. W.
Obruczewa[3]
i etnografa I. M. Susłowa. Kulik dowiedział się od nich o niesłychanej
niechęci do opowiadania o tym wydarzeniu z 1908 roku, przejawianym przez
mieszkańców tajgi z tego rejonu. Dzięki informacjom od tych dwóch uczonych,
udało się od kilku Tunguzów[4]
dosłownie wydusić interesujące ich informacje o tym, że w odległości aż
czterech dni marszu pod faktorii Wanawara na północ, znajduje się ogromna
rozległa przestrzeń z wywróconymi drzewami. Ponadto Kulik dowiedział się, że
zasługa niszczycielskiego meteorytu było zabicie ponad 1.000 reniferów.
Katastrofa wywołała orkany, które dosłownie zmiotły z powierzchni ziemi kilka
koczowisk plemiennych Ewenków.
W lutym 1927 roku, Leonid Kulik
ponownie wyruszył na szlak. Z jednym przewodnikiem wsiadł do pociągu Kolei
Transsyberyjskiej w Leningradzie[5] i
udał się najpierw do Kańska, a stamtąd podróżował dalej do Tajszetu.
Tubylec, do którego Kulik zwrócił
się z pytaniem o Meteoryt Tunguski, potwierdził, że straszliwa ognista kula
leciała na północ, czym utwierdził mineraloga w tym, że musi on szukać meteorytu
w dorzeczu Podkamiennej Tunguski.
Kulik uzupełnił prowiant, sprzęt
i samowtór z przewodnikiem udał się w tajgę. Konnymi saniami pojechali w
kierunku północno-wschodnim wzdłuż Angary. Od razu pokazało się, że nie chodzi
tutaj o niedzielny spacerek do podmiejskiego lasu, bowiem musieli oni ciągnąć
sanie po niebezpiecznym osuwistym brzegu, przeciwko silnemu prądowi, co
kończyło się niejednokrotnie upadkiem i kąpielą w lodowatej wodzie... Droga
była straszna! W dzień forsowali oni rzeczki i potoki, niebezpieczne urwiska i
brzegi, zaś w nocy trzęśli się z zimna u ogniska.
Kulik i jego asystent wyjechali z
Leningradu w lutym, a pod koniec marca (!!!) dostali się wreszcie do Wanawary.
Tam mieli dalsze problemy. Miejscowi twardo wzbraniali się przed zaprowadzeniem
ich do epicentrum eksplozji. Byli to prości ludzie, dodatkowo ogłupiani przez
szamanów, zaś ci ostatni twierdzili, że impakt był dziełem boga ognia oraz
gromów Ogdy, który właśnie zstąpił z niebios i wszystkich intruzów „palił niewidzialnym
ogniem”. Kulik nie dał jednak za wygraną i poszczęściło mu się wreszcie: Tunguz
Ilia Potapowicz zgłosił się na ochotnika, by poprowadzić dwuosobową
wyprawę do epicentrum katastrofy.
8 kwietnia 1927 roku, trójka
awanturników udała się w tajgę. Sprzęt i żywność załadowali na kilka jucznych
koni i poszli. Musieli przebyć około 100 km po niesamowitych wertepach z
ciężkimi przyrządami na plecach. Najbardziej delikatnymi były narzędzia
wiertnicze, którymi Kulik miał zamiar wydobyć na światło dzienne próbki
meteorytu, a do tego musiał się wgryźć w wieczną zmarzlinę. Marsz był
niezmiernie wyczerpujący.
Wszyscy cierpieli na szkorbut,
spowodowany brakiem witaminy C, bo brakowało im świeżych jarzyn i owoców.
Kulik i jego przewodnicy szli
jednak z zaciśniętymi zębami. Gdyby nie Ilia Potapowicz, to nigdy nie trafiliby
na miejsce przeznaczenia. Kompas był zupełnie nieprzydatny, bo na tej szerokości
geograficznej nie można było polegać na dokładnych izoklinach ziemskiego pola
magnetycznego. Mapa, w którą Kulik zaopatrzył się w Krasnojarsku, też ich
zmyliła. Nikt nie naniósł na nią tych wszystkich przeszkód i niebezpieczeństw
terenowych, z jakimi im się przyszło tam spotkać...
5.3. Wielki szok.
Kiedy doszli do rzeki Czamba,
skierowali się na północ i sforsowali dopływ Makirty, to ujrzeli pierwsze ślady
nieprawdopodobnego kataklizmu spowodowanego uderzeniem meteorytu w tajgę. Dla
wszystkich był to nieopisany szok, kiedy wyszli na to miejsce i rozejrzeli się
dookoła.
W kierunku północnym las leżał,
jakby skoszony gigantyczną kosą. Górny skraj kamiennego brzegu rzeki Makirty
był usłany powalonymi sosnami i brzozami: fala uderzeniowa wybuchu skosiła
tutaj cały las. Kulik zapisał w swym dzienniku:
Niewysokie pagórki na uboczu
stromo wspinały się ku niebu; ich szczyty ogołociła ze wszelkich roślin
powietrzna śmierć z 1908 roku...
Ekspedycja kontynuowała swój marsz. Na
początku widzieli oni na skraju spustoszonego obszaru drzewa ogołocone z gałęzi
jak słupy telegraficzne, aż wreszcie doszli do terenu, który wywołał u nich
stan najgłębszej depresji: leżały tutaj olbrzymie sosny, jodły i modrzewie –
przewrócone i wyrwane z korzeniami. Stuletnie drzewa były literalnie skoszone
fala uderzeniową wywołaną spadkiem meteorytu. Gleba była pokryta spróchniałymi
pniami.
Wyprawa musiała wycinać sobie
drogę maczetami, ponieważ tajga zaczęła już odrastać, wierzchołki powalonych
olbrzymów leśnych bez wyjątku wskazywały na południowy-zachód, a zatem kierunek
przeciwny temu, w którym należało szukać miejsca impaktu.
O 25 km dalej badacze natknęli
się na ślad wielkiego pożaru, który – jak to było widać – zaczął się na
wierzchołkach drzew i zszedł do dołu pni. Pożar ten nie był spowodowany przez
ogniste odłamki meteorytu, ale przez fale potwornego żaru, który podpalił
pomniejsze gałęzie.
Kulik wyjaśnił to tak, że
meteoryt – który wpadł do ziemskiej atmosfery – tłoczył przed sobą wielką
„poduchę” rozgrzanego powietrza. Następnie eksplozja przegrzanego powietrza
spowodowała po spadku kosmicznego obiektu rozległe pożary wokół astroblemu.[6] Trzyosobowa
wyprawa znów udała się w drogę. Po pewnym czasie doszła do jednego z
najwyższych górskich grzbietów w tajdze.
5.4. Pogórze Chłodnyj.
Z tego miejsca można było spojrzeć na
wszystkie strony świata i objąć wzrokiem cały obszar, ale tona co Kulik i jego
przewodnicy teraz patrzyli było jeszcze dziwniejszym od tego, co dane im było
zobaczyć do tej pory. Na górskim grzbiecie nie było ani jednego drzewa! Były
tam widoczne jedynie płaty spalenizny i wywały drzewne. Wierzchołki wywróconych
drzew wskazywały południe, zaś korzenie na północ. Było tedy oczywiste, że
astroblem wybity przez kosmiczny pocisk musi znajdować się na północy.
Leonid Kulik poczuł nerwowe
podniecenie – już tylko krok dzieli go od rozwiązania zagadki! Tak mu się
przynajmniej wydawało... Niecierpliwość gnała go do przodu i wciąż poganiał on
swych towarzyszy.
Badacz stanął twarzą w twarz z
czymś, czego się najmniej spodziewał, a chodziło o Ilię Potapowicza, który
stawał się coraz bardziej niespokojny w miarę zbliżania się wyprawy do epicentrum.
Bał się on zemsty swych bogów za naruszenie świętości ich terenów, naruszył
tabu i obawiał się konsekwencji swych uczynków. Tak też bał się on prowadzić
dalej swych towarzyszy do tajgi, bo nie chciał wzbudzić gniewu boga piorunów –
potężnego Ogdy’ego – jak wciąż powtarzał to w koło Macieju uczonemu. Kulik
wreszcie uległ i 13 kwietnia ekspedycja wróciła do Wanawary.
Kulik nie tracił czasu. Udało mu
się pozyskać innego miejscowego przewodnika, uzupełniono zapasy prowiantu i 30
kwietnia 1927 roku ruszył na trasę. Do Czamby używali sań, a potem pieszo
dotarli do wywalonego lasu. Brodząc w zaspach podążali uparcie na północ. I
wreszcie 20 maja wyprawa dotarła na miejsce, z którego zawróciła poprzednim
razem.
5.5. Zagadkowe bagno.
Kulik słuchał uważnie tego, co
opowiadał mu przewodnik o obszarze błot zwanym Bagno Południowe. To musiało być
to miejsce, gdzie znajdował się także astroblem. Na początku czerwca stanęli u
celu podróży, która trwała trzy miesiące! I wszystko tutaj było zupełnie
inaczej, niż to sobie wyobrażali! Przed nimi znajdowało się Bagno Południowe,
które Kulik natychmiast obszedł dookoła. Bez wątpliwości musiało to być miejsce
impaktu meteorytu. Wokół zamarzniętego bagna promieniście leżały powalone
drzewa, a cała formacja przypominała ogromny wir.
Ale gdzie znajdował się olbrzymi
krater, który meteoryt musiał wybić w gruncie? Wszystkim, co znalazł Leonid
Kulik, to był obszar bagien mierzący 7 x 10 km. Czyżby więc astroblem po
upływie 19 lat zmienił się w bagno? A jaki to miało związek z okrągłymi
otworami w gruncie? Wiele z nich mierzyło kilka metrów średnicy, inne zaś miały
jeszcze większe średnice. Wszystkie zaś były wypełnione ciemną, brunatną wodą i
miały porośnięte brzegi mchem.
Bardziej na południe Kulika
zaskoczył wygląd pagórków, który go dosłownie poraził:
Ziemia wyglądała tak, jakby
popękała i wytworzyła fale. Przypominało to dość dokładnie morskie bałwany ze
spękanej gleby – zapisał on w swym dzienniku. Do tego
wszystkiego dołączył on to, co usłyszał od Ewenków na temat katastrofy z 1908
roku, i od których dowiedział się o niżej opisanym wydarzeniu:
Widzieliśmy wtedy olbrzymi
płomień. Znajdowaliśmy się wtedy około 85 km od Tunguski. Żar był tak
straszliwy, że padliśmy plackiem na ziemię...
Inny tubylec opowiedział
Kulikowi, ze bagienna gleba po eksplozji się nieco zestaliła, i że można było
po niej przejść suchą nogą – a zatem czy cały ten obszar został osuszony
straszliwym udarem termicznym?
Leonid Kulik nie tracił czasu i
zaczął poszukiwać odłamków meteorytu. Najpierw opracował on mapy topograficzne,
geologiczne i petrograficzne tego rejonu. Tak więc wreszcie wszystkie grzbiety
górskie zostały nazwane i oznaczone. Wiele lat później tak powiedział on o
przebiegu swej pierwszej wyprawy z 1927 roku:
Wyniki pierwszych oględzin
nieporównywalnie przekroczyły historie opowiedziane przez naocznych świadków i
moje najśmielsze oczekiwania.
Już wiosną 1928 roku Leonid Kulik
udał się ponownie w tajgę. Tym razem w wyprawie uczestniczył zoolog W. Sytin
i filmowiec z „Sowkina” N. Stukow. To jemu właśnie zawdzięczamy pierwszy
reportaż z miejsca spadku Meteorytu Tunguskiego.
W latach następnych kolejne
ekspedycje szły w tajgę i nie udawało im się znaleźć żadnego śladu meteorytu,
mimo wierceń w wiecznej zmarzliny do głębokości 34 m. Pomiary magnetyzmu też
niczego nie wniosły nowego – nie stwierdzono żadnych śladów niklu, żelaza czy
materiału meteorytowego.[7] Kulik
nie znalazł meteorytu, którego masę początkową określał na kilkaset tysięcy
ton, zaś masę końcową na co najmniej 200 ton żelaza i niklu...
Poglądów jego nie podzielał m.in.
E. L. Krinow, który twierdził, że tajemnicze leje powstały w wyniku
procesów naturalnych, a potem stwierdził wręcz – już po śmierci Kulika – że
meteoryt eksplodował nie w ziemi, ale w powietrzu.
Leonid Kulik zmarł w hitlerowskiej
niewoli w dniu 24 kwietnia 1942 roku w Stalagu Spas-Demeńsk na tyfus.
5.6. Nowa hipoteza.
Spór o prawdziwe przyczyny
katastrofy tunguskiej trwał nadal. Problemem tym zajęli się uczeni na
Zachodzie, w tym dyrektor Londyńskiego Obserwatorium Astronomicznego w Kew dr
Francis W. Whipple, który stwierdził, że w atmosferę ziemską wtargnął nie
meteoryt, ale k o m e t a w stanie gazowym!!!... Pogląd ten podzielił
także dr I. S. Astapowicz.
Według tej hipotezy
Whipple’a-Astapowicza, w tajdze nie można znaleźć żadnych szczątków meteorytu,
bo ich po prostu tam nie ma! Kosmiczny pocisk eksplodował w powietrzu, zaś radziecki
uczony wyjaśnił w swym studium domniemanie, że wszystkie zaobserwowane na całym
świecie świetlne fenomeny spowodował pyłowy ogon biegnący od jądra małej
komety. Cząsteczki pyłu rozproszyły się w atmosferze i odbijały promienie
słoneczne ku Ziemi. A dlaczego tej komety nikt nie zaobserwował? Po prostu
dlatego, że biegła ona w kierunku od Słońca i nikt nie mógł jej dostrzec.[8]
Oczywiście sceptycy oświadczyli, że w dziejach Ziemi nie zdarzyło się coś
podobnego, a zatem cała rzecz jest niemożliwa.
Nie wyjaśniono poza tym
jednoznacznie pochodzenia srebrzystych ziaren metalicznych i kawałka
niebieskawego szkła z wtopionymi weń pęcherzykami powietrza, co dla
prominentnych członków Wydziału Badań Meteorytów AN ZSRR stanowiło dowód na
prawdziwość hipotezy meteorytowej. Okazało się jednak, że metaliczny pył
meteorytowy spada równomiernie na całą powierzchnię Ziemi i nie stanowi żadnego
dowodu w sprawie.
Spory i dyskusje trwały nadal, i
dopiero straszliwy finał II Wojny Światowej – atomowe bombardowania miast
japońskich – pchnęło do przodu śledztwo naukowców w sprawie tunguskiej katastrofy.
a
[1] Dawniej Dorpat – słynący
ze swego uniwersytetu.
[2] Inne nazwy: Rakata lub
Krakatoa. Eksplozja tego wulkanu zmiotła z powierzchni Ziemi trzy wysepki i
wyrzuciła w górne warstwy atmosfery 18 km3 pylistej tefry.
[3] Znanego w Polsce m.in. z
powieści s-f pt. „Plutonia”.
[4] Dzisiaj nazywa się ich
Ewenkami – przyp. aut.
[5] Tak nazwano w ZSRR Sankt
Petersburg.
[6] Krater meteorytowy
(poimpaktowy).
[7] W
powieści s-f Stanisława Lema pt. „Astronauci”, w roku 2003 udało się odnaleźć
kontener informacyjny należący do statku kosmicznego, a właściwie bezzałogowego
aparatu szpiegowskiego z Wenus, który uległ katastrofie nad Syberią.
[8] To
oczywiste, czego dowodzi przypadek asteroidy 2002EM7, która została odkryta
przypadkiem po 3 dniach od minięcia perygeum – patrz przypis 1. Jak dotąd,
tarcza słoneczna jest „martwym polem” dla obserwacji asteroidów i komet, a
zatem rzecz jest całkowicie możliwa!