Powered By Blogger

wtorek, 11 grudnia 2012

SPRAWA NR 021/X – KATASTROFY LOTNICZE: POZAZIEMSKI CZYNNIK? (1)



Ten artykuł powstał dzięki lekturze materiału Grażyny Fossar i Franza Bludorfa o nieznanym czynniku mającym wpływ na bezpieczeństwo ruchu lotniczego, które zamieścił „Nieznany Świat” w numerze 9/1999. Autorzy analizując katastrofy lotnicze doszli do wniosku, że co pewien okres czasu – wynoszący 194 dni – dochodzi do jakiegoś spektakularnego wypadku czy nawet katastrofy w ruchu powietrznym – głównie na trasach Europa – Ameryka Pn. – bowiem dziennie przelatuje tam kilkaset maszyn, co potęguje możliwość wystąpienia jakiegoś wydarzenia na przeładowanych pasach dróg lotniczych.

Niejednokrotnie zastanawiałem się nad katastrofami lotniczymi, które zostały spowodowane przez inny czynnik, niż niesprawność techniczna statku powietrznego. Powodem tego była seria katastrof samolotów, która wydarzyła się w późnych latach 90. i której ofiarami padły setki ludzi.

W lipcu 2000 r. świat zbulwersowała tragedia najszybszego samolotu pasażerskiego – angielsko - francuskiego Concorde, uchodzącego dotąd także za najbezpieczniejszą maszynę komunikacyjną na świecie. Jak na razie, to nikt nie wie, co było przyczyną jego katastrofy. Rozpatruje się najdziksze nawet hipotezy – od sabotażu do... kawałka metalu na runway’u lotniska, który najpierw rozorał oponę samolotu, a potem przebił zbiornik paliwa w skrzydle. Wyciek ten spowodował powstanie mieszanki paliwowo – powietrznej, która zapaliły gazy spalinowe z silników, co doprowadziło do pożaru i katastrofy... Hipoteza jak hipoteza – znam gorsze. Tłumaczy ona jedynie jeden znany fakt, a jest ich znacznie więcej i nie wszystko da się wyjaśnić w oparciu o „hipotetyczny kawałek metalu”...

Osobiście najbardziej zdumiewającym był przypadek katastrofy Boeinga 747 Jumbo Jeta, samolotu linii TWA, lotu  oznaczonego jako TWA-800, który spadł do Atlantyku nieopodal Nowego Jorku w dniu 17 sierpnia 1998 roku, lecąc z Nowego Jorku do Paryża. Przypadek ten do dziś dnia jest otoczony mgłą tajemnicy. Nie ocalał nikt z 230 osób na jego pokładzie, by dać świadectwo temu, co się działo w chwili katastrofy, a umarli mają przywilej milczenia. Czarne skrzynki niewiele powiedziały specjalistom od katastrof lotniczych z TWA, FAA i FBI. Pojawiło się kilka wersji śledczych, z których jedna zakładała nawet to, że Jumbo Jet  został po prostu zestrzelony rakietowym pociskiem plot. Stinger, wystrzelonym z przenośnej wyrzutni przez nieznanego terrorystę. Hipoteza ta wygląda prawdopodobnie tylko na pierwszy rzut oka, bo: po pierwsze – do zamachu nie przyznała się żadna grupa terrorystyczna czy jakieś inne ugrupowanie ekstremistyczne, a takowe przyznanie się jest m.in. środkiem działania terrorystów i jednym z celów, który chcą oni osiągnąć – nagłośnienie ich sprawy; po drugie – na pokładzie nie było żadnego VIP-a, a trudno przypuścić, by celem byli tylko turyści i biznesmeni. Ostatecznie turyści także czasami stają się celem ataku terrorystycznego – jak to bywało w Europie i na Bliskim Wschodzie, ale wtedy zamachowcy deklarowali swe programy i żądania i było wiadomo, kto za tym stoi. W przypadku TWA-800 nie było czegoś takiego. A zatem pozostały trzy możliwości:
·        błąd pilota;
·        ukryta wada konstrukcyjna samolotu;
·        atak UFO, i...
jako punkt czwarty mogę dodać od siebie – bo trzy pierwsze zaproponowały media:
·        ... działanie innego czynnika poza-atmosferycznego.
Daruję sobie analizowanie dwóch pierwszych, bo jest to typowy, przysłowiowy worek bez dna, w który można pomieścić wszystko i nic nie wyjaśnić.

Punkt trzeci – czyli ingerencja UFO – ma jakiś sens. UFO w rozumieniu pojazdów Obcych czy jak kto woli – Kosmitów – mogłoby doprowadzić do tej katastrofy, bo wystarczyłoby porazić jego instalację elektryczną albo tylko cztery komputery pokładowe Jumbo Jeta, by doprowadzić do katastrofy. Operatorzy radaru w wieży kontrolnej New York La Guardia Airport widzieli na swych ekranach echo TWA-800 i lecącego w jego stronę jakiegoś obiektu, który potem zniknął, kiedy nad samolotem zamykały się fale oceanu – stąd poszła wersja ze Stingerem, którego miałby wystrzelić ktoś z Bronx’u. Rzecz w tym, że FBI nie potwierdziło tego przypuszczenia – po prostu nie udało się znaleźć   ż a d n e g o   śladu ani żadnego świadka na poparcie powyższej hipotezy. Jednakże w świetle tego, co zdarzyło się 11 września 2001 roku, hipoteza ta powinna być zweryfikowana ponownie.

Pozostał zatem czynnik pozaatmosferyczny. W jednym z moich artykułów opublikowanych na łamach „Nieznanego Świata” nr 8/2000 postawiłem hipotezę, że nieszczęsny Jumbo Jet został trafiony nie tyle przez Stingera, ale przez... lodowy meteor czy fragment lodowego jądra mikrokomety, która wpadła w atmosferę ziemską, na wysokości 20 – 25 km detonowała powodując powstanie tzw. „perłowego obłoku”, a jeden z jej odłamków mógł trafić w samolot z wiadomym efektem. Hipoteza ta jest o tyle elegancka, że wyjaśnia dokładnie dlaczego operatorzy radaru na La Guardia widzieli obiekt lecący w kierunku TWA-800, który się z nim zderzył. To mogła być taka niewielka kula lodowa, lecąca już w atmosferze z prędkością zbliżoną do prędkości Stingera czyli około 3 – 5 Ma. Kilka kilogramów brudnego lodu uderzającego w samolot z prędkością spotkaniową od 4 do 6 Ma jest w stanie wyrządzić ogromne spustoszenia w konstrukcji statku powietrznego, co    m u s i   się skończyć tylko w jeden sposób – spadkiem stratolinera na dno Atlantyku...

Równie tajemnicza była katastrofa szwajcarskiego Airbusa MD-11 z lotu SWI-111 na trasie z Nowego Jorku do Genewy, który poleciał w wody Peggy’s Cove u wybrzeży Kanady, w dniu 2 września 1998 roku. Na jego pokładzie znajdowało się 229 osób – nie przeżył nikt...

Podobnie rzecz się miała z egipskim Jumbo Jetem, który w niewyjaśnionych do dziś dnia  okolicznościach spadł do Atlantyku w październiku 1999 r. Ostatnie słowa kopilota ponoć brzmiały: Spadamy! Insz’ Allach!!!  I to wszystko! Oczywiście zrozumiałym jest, że  II pilot, który był widocznie praktykującym muzułmaninem wzywał Allacha w obliczu śmierci, ale zasadnicze pytanie brzmi:   j a k i e j   śmierci? W ciągu fatalnych dla samolotu dwóch minut nieobecności kapitana, który poszedł do toalety, kopilot w ostatnich sekundach przed katastrofą wyłączył autopilota, zdławił przepustnice czterech silników Boeinga i wprowadził samolot w lot niemalże nurkowy. Jumbo Jet  jest w stanie wytrzymać wiele, ale nie lot nurkowy z prędkością >1 Ma, a tyle właśnie miał na liczniku w ostatnich chwilach swego lotu... Przed czym uciekał egipski pilot? – bo to, że to był manewr unikowy jest oczywiste. Być może i ten samolot znalazł się pod ostrzałem lodowych kul wielkości piłki plażowej i masie do 10 kg – a takie spadały m.in. w Belgii, Hiszpanii i Italii na początku 2000 roku, o czym pracowicie informował nas red. Andrzej Zalewski z EKO Radia PR-1 w swych wejściach antenowych.  I jedna z nich, albo kilka trafiły w samolot... A trafiony takimi pociskami samolot może tylko lecieć w jednym kierunku – w dół. Dokładnie tak, jak leciał nieszczęsny Jumbo Jet lotu KAL-007 po trafieniu go tylko jedną radziecką rakieta klasy powietrze – powietrze owej fatalnej dla ponad dwustu osób nocy 31.VIII/1.IX.1983 r. NB, wydaje mi się, że Sowietom chodziło w tym przypadku nie o nieszczęsnego KAL-007, ale o kierujący szpiegowską operacją „latający radar” – samolot E3A Sentry AWACS.[1]) Obie maszyny różni jedynie umieszczony na grzbiecie „grzyb” anteny radarowej. Pilot sowieckiego myśliwca przechwytującego zorientował się o pomyłce w chwili, kiedy KAL-007 walił się już w fale Pacyfiku i stąd jego wykrzyknik: Jołki – połki! Trafiłem pasażera![2]) Gdyby strącił AWACS-a, ten wykrzyknik brzmiałby chyba inaczej – nieprawdaż? Byłoby to cos w rodzaju – Dostałem drania!!! czy coś w tym guście – wszak zestrzelił wrogi samolot wykonujący krecią robotę nad jego ojczyzną – i dlatego mu się nie dziwię. Piszę te słowa bez ironii. Takie były właśnie realia Zimnej Wojny. Podobnie chyba zareagował dowódca krążownika przeciwlotniczego USS Vincennes, który z kolei zestrzelił irańskiego Jumbo Jeta w Zatoce Perskiej...

Powróćmy do tematu. Podobna katastrofa wydarzyła się w Mongolii, gdzie spadł na ziemię samolot Y-12 linii MIAT z 26 osobami na pokładzie, zaraz po starcie z lotniska w mieście Erdenet, w dniu 26 maja 1998 roku. Przypadek ten przypomina dość dokładnie katastrofę Concorde’a w Paryżu z lipca 2000 r. ...

31 marca 1998 r. samolot turbośmigłowy linii Emerald Air lądował awaryjnie na lotnisku w Anglii z powodu pożaru silnika z niewiadomej przyczyny.

I tak dalej, i temu podobnie. Przypadki tego rodzaju można by mnożyć, ale nie o to w końcu chodzi. W konkluzji swego artykułu Grażyna Fossar i Franz Bludorf dochodzą do wniosku, że za te katastrofy odpowiedzialne są UFO i stojąca za nimi Inteligencja, a na dowód przytaczają relację załogi Boeinga 747-300 lotu SWI-127 na trasie Filadelfia – Zurych, która widziała, jak w odległości około 50 m od burty ich stratolinera przeleciało jakieś świetliste ciało, omal się z nim nie zderzając... Oczywiście! – z punktu widzenia ufologów wszystko jest w najlepszym porządku – to świetliste coś było de facto UFO, boż załoga nie była w stanie stwierdzić, czym ono naprawdę było! A z drugiej strony wcale to nie musiał być pojazd Obcych z Kosmosu czy Agharty! Mógł to być najzwyklejszy w świecie kometarny lód, który wtargnął w ziemską atmosferę pod kątem 10o...20o  - a zatem w tzw. korytarzu wejściowym w atmosferę albo korytarzu zejściowym z orbity, co umożliwiło mu wejście w atmosferę Ziemi i przelot obok lecącego na wysokości 12.000 m stratolinera... A przecież wystarczył minimalny ruch sterami kierunku i po SWI-127 pozostałyby jedynie pływające szczątki u wybrzeży Stanów Zjednoczonych.

CDN.


[1] Airborne Warning And Control System – Napowietrzny System Kontroli i Ostrzegania.
[2] Według wersji zaprezentowanej przez  „Newsweek” z września 1983 r. oraz „Le Monde” z września 1993 r.