Powered By Blogger

czwartek, 4 sierpnia 2016

Antarktyda: ostatnia przystań Trzeciej Rzeszy?





Nikołaj Michajłow


W 1999 roku, na Antarktydzie odkryto nieznanego, śmiercionośnego wirusa. Zapewne dostał się on tutaj z Kosmosu w rezultacie spadku meteorytu. Jednakże wirus ten mógł być także częścią nazistowskiej broni B. 

Antarktydę często nazywa się skarbnicą Ludzkości. To tutaj właśnie pod wielometrową warstwą lodu znajduje się ogromna ilość pożytecznych kopalin, w tym ropa naftowa i gaz ziemny. Rządy wiodących krajów świata nie żałują środków, by się utrzymać na Lodowym Kontynencie. Ale eksploratorzy Antarktydy wciąż napotykają na jakieś niepojęte zjawiska. Wielu uczonych jest przekonanych: tajemnice tej ziemi są w stanie wywrócić do góry nogami nasze wyobrażenia o otaczającym nas świecie i historii.


U-booty z „Konwoju Führera”


Wśród antarktycznych badań i ekspedycji szczególne miejsce zajmuje amerykańska ekspedycja pod dowództwem kontradm. Richarda Byrda, nosząca kryptonim High Jump, przeprowadzona w latach 1946-47. Jej rezultaty nie są zupełnie jednoznaczne i dlatego jest uważana za najbardziej tajemniczą.
Wyprawa ta obliczona początkowo na rok, została nieoczekiwanie zakończona na 5 miesięcy wcześniej. Wszystkie zebrane przez nią materiały do dziś dnia są utajnione. I tylko dzięki skąpym relacjom można było spróbować dojść do prawdy – ale nie w pełnym wymiarze. 

 U-530
 Dowódca U-977 - H. Schaeffer
U-977

Aby to zrozumieć, należy zacząć od najwcześniejszych czasów. W 1945 roku – 10 lipca i 17 sierpnia – argentyńskim władzom poddały się dwa niemieckie U-booty. Pierwszy z nich, okręt podwodny U-530 z załogą 16 osób i dowodzony przez W. Bernharda. Jeńcy opowiedzieli, że przedtem dopłynęli do brzegów Antarktydy i zabudowali tam lodową jaskinię, w której złożyli jakieś skrzynki – najprawdopodobniej jakieś superważne dokumenty III Rzeszy i liczne rzeczy należące do Adolfa Hitlera. Ta operacja nosiła kryptonim Walkiria 2.

Drugi U-boot U-977, którym dowodził H. Schäffer powtórzył podróż tego pierwszego i – wedle słów jego załogi – przewieźli oni na Antarktydę prochy Hitlera i Ewy Hitler née Braun

W 1983 roku służby specjalne przejęły poufny list od H. Schäffera do W. Bernharda mówiący o tym, że zamierza on opublikować swe pamiętniki. W liście zawarta była prośba by tego nie robić i przypomnienie zarazem, że wszyscy załoganci składali przysięgę milczenia i chronienia tajemnicy. 

Wiadomym jest, że jeszcze w 1938 roku, hitlerowcy zainteresowali się Antarktydą i w latach 1938-39 zorganizowali dwie ekspedycje do tych ziem. Zbadane terytorium otrzymało nową nazwę – Nowa Szwabia – Neuschwabenland – i stała się częścią III Rzeszy. W 1943 roku, Grossadmiral Karl Dönitz oświadczył:
Niemiecka flota podwodna jest dumna z tego, że na drugim końcu świata zbudowała dla Führera niedostępną twierdzę. 

To może oznaczać, że do 1943 roku na Antarktydzie została wybudowana niemiecka tajna baza. Do transportu towarów używano specjalnej eskadry U-bootów ze zgrupowania „Konwój Führera”. Według niektórych relacji, przy końcu wojny z tych okrętów w porcie Kilonii zdemontowano wyrzutnie torpedowe i załadowano je kontenerami z różnymi towarami. Poza tym okręty przyjęły na pokład pasażerów, których twarze były skryte poza chirurgicznymi maseczkami. 

Internowani niemieccy marynarze opowiadali, że w czasie roku wojny przewieźli oni setki specjalistów ds. budowy w warunkach antarktycznych i kilka tysięcy więźniów z obozów koncentracyjnych. Do tego dostarczono tam ogromną ilość paliwa i żywności. 


Hitler na Antarktydzie?


Dziwna ekspedycja naukowa


Bezsprzecznie taka informacja nie mogła pozostać bez echa ze strony dowództwa wojsk amerykańskich. Do brzegów Lodowego Kontynentu została wysłana eskadra okrętów US Navy pod dowództwem znanego badacza polarnego i polarnika, kontradmirała Richarda Byrda, który od 1926 roku był uważany za pierwszego lotnika, który przeleciał nad Biegunem Północnym. 

Według oficjalnej wersji, ekspedycja ta z grubsza była naukową, tym niemniej była ona finansowana przez US Navy. W jej skład wchodziło 13 okrętów i kilkanaście samolotów. Celem ekspedycji było zbudowanie stałej naukowej stacji antarktycznej. Jednakże ekspedycja ta składała się z 4600 ludzi, w których jedynie 25 było naukowcami! 

Operacja zaczęła się 26.VIII.1946 roku, a skończyła się pod koniec lutego 1947 roku. Wszystkie dokumenty dotyczące tej lodowej wyprawy od razu zostały utajnione – i do dziś dnia są ukrywane w amerykańskich archiwach, bez prawa ich opublikowania.


Latające dyski


Tym niemniej wiele relacji i świadectw na temat nieudanej ekspedycji przedostało się do prasy. Najważniejsze, czego nie udało się ukryć: eskadra wróciła do USA w mocno niepełnym składzie. Straty wyniosły 1 okręt, 13 samolotów oraz zginęło (czyt.: zostało zabitych) 68 ludzi ze stanu osobowego. 

A zatem co się stało na Antarktydzie w lutym 1947 roku? Amerykańskie gazety napisały: eskadra pod dowództwem adm. Richarda Byrda otrzymała rozkaz odszukania i zniszczenia domniemanej antarktycznej bazy hitlerowców. Ale wojenna wyprawa o mało co nie zakończyła się zgubą Amerykanów. Na podejściu do wybrzeży Ziemi Królowej Maud, okręty zostały zaatakowane przez dziwne aparaty latające w kształcie dysków. Walka z nimi trwała 20 minut, a w jego wyniku jeden okręt został zatopiony i zestrzelono kilka samolotów. 

Wylot tajemniczej jaskini na Antarktydzie - czy jest to niemiecka baza z czasów II Wojny Światowej?

Po kilku latach, jeden z pilotów D. Sunderson udzielił wywiadu magazynowi „Kreis”. Lotnik ów twierdził, że dyskoidalne aparaty latające przelatywały z taką prędkością pomiędzy masztami okrętów, że strumienie powietrza zrywały anteny radiowe! A do tego dyski nie wydawały żadnych dźwięków. Kilka amerykańskich myśliwców zostało zestrzelonych promieniami, które emitowały te „latające talerze”.  Takimi promieniami został podpalony jeden z niszczycieli, wskutek czego okręt ten zatonął. 

Latające dyski znikły tak szybko, jak się pojawiły. Amerykanie zrozumieli: im pokazano, że są tutaj niepożądanymi gośćmi i że następny atak będzie śmiertelny dla wszystkich, którzy przeżyli. O tym incydencie natychmiast zameldowano drogą radiową do Waszyngtonu, skąd otrzymano rozkaz: wracać do Stanów bez jakichkolwiek prób zniszczenia wojennomorskich baz.  


Fabryki w masie lodowca?


Skąd na Antarktydzie mogły się znaleźć takie latające aparaty? Sam kontradmirał Byrd niejednokrotnie powtarzał, że one były zbudowane w tajnych niemieckich fabrykach lotniczych, które znajdowały się w lodowym pancerzu Szóstego Kontynentu. (Zbudowanie takowych byłoby zupełnie niemożliwe ze względu na ruch lodowców antarktycznych, który wynosi średnio 200 m/rok. Jeżeli już, to rzeczone fabryki mogłyby znajdować się tylko we wnętrzu jakichś dużych jaskiń przystosowanych do produkcji. W tym akurat Niemcy byli najlepsi… – przyp. tłum.)

Wkrótce po śmierci Byrda, w 1957 roku, opublikowano niektóre fragmenty dzienników admirała. Wynika z nich, że tamtego dnia poza straszliwym atakiem poleciał on na powietrzny zwiad i „latające talerze” zmusiły go do lądowania. Po wylądowaniu podszedł do niego niebieskooki blondyn i łamaną angielszczyzną polecił mu przerwać ekspedycję. Według notatek Byrda, ten człowiek był Niemcem z tajnej hitlerowskiej kolonii na Antarktydzie. 

Czy coś takiego mogło mieć miejsce w rzeczywistości? Sądząc wedle znanych faktów – tak. Rosyjscy badacze – S. Kriwosziejew i G. Sanin piszą o tym, że aktywność Niemców na Antarktydzie była wiadoma radzieckiemu wywiadowi. I rzeczywiście, istnieje notatka służbowa z dnia 10.I.1939 roku, w której I Zastępcy narkoma NKWD – gen. NKWD W. Mierkułowowi zameldowano właśnie o tym. Nieznany z nazwiska zwiadowca melduje o tym, że według jego rozeznania partia niemieckich naukowców pracuje na Antarktydzie. Z innych dokumentów będących w dyspozycji historyków wynika, że w 1940 roku, na Antarktydzie, na osobisty rozkaz Führera zaczęto budowę dwóch tajnych baz. Były to miejsca ewakuacji i jednocześnie poligony do wypróbowywania nowoczesnych technologii. 

Historycy podliczyli, że pod koniec wojny na terytoriach kontrolowanych przez III Rzeszę istniało ponad 600 podziemnych fabryk i laboratoriów. To oznaczało, że Niemcy mieli ogromne doświadczenie w tym zakresie. 

Samo zrozumiałe, że proces zbudowania podobnej bazy na Antarktydzie wymagał zgromadzenia ogromnych sił i środków, ale rzecz jest całkowicie wykonalna i nie ma w tym niczego nadzwyczajnego.

W opublikowanej w 1969 roku książce ministra uzbrojenia i przemysłu III Rzeszy – Alberta Speera – wskazuje się na to, że pierwsza demonstracja latającego aparatu w kształcie dysku Sack AS-6 miała miejsce jeszcze w 1939 roku, a do 1944 roku aparat już był gotowy do seryjnej produkcji i eksploatacji. Tym sposobem, techniczna możliwość sterowania „latającymi talerzami” przez Niemców – bezsprzecznie - była.


Tajne spotkanie


Amerykańscy dziennikarze piszą, że w dniu 10.III.1947 roku, admirała Richarda Byrda przyjął prezydent USA – Harry Truman. Spotkanie to było absolutnie tajne i tym niemniej, po upływie wielu lat jej treść stała się wiadoma dla prasy. 

Byrd przekazał Trumanowi dokument zaadresowany do rządu USA i zatytułowany „List intencyjny o współpracy”. Pod nim widniał podpis M. Hartmanna – przedstawiającego się jako człowieka odpowiadającego na Nowej Szwabii za prace naukowe i ich wdrożenia. 

Aby zademonstrować Amerykanom gotowość do współpracy, Hartmann przekazał im dokumentację techniczną najnowszego aparatu latającego. Dziennikarze twierdzili, że wręczono ją Byrdowi w czasie spotkania z tajemniczym niebieskookim blondynem. 

Czy była to prawda, czy była to tylko kolejna kaczka dziennikarska? Dowodem na prawdziwość tej hipotezy jest ten fakt, że właśnie w tym czasie w USA zaczął się prawdziwy boom na latające aparaty w kształcie dysku. Prace nad nimi trwały od lat 30., i są one związane z nazwiskiem znanego konstruktora Heinricha Zimmermanna. Aparat nazwany Latający Blin wykonał swój pierwszy lot w 1942 roku, ale był to nieudany model i miał bardzo złe charakterystyki lotu. Po 1947 roku, nieoczekiwanie nabrał on doskonałych właściwości lotnych i miał możliwość wykonywania pionowy wzlot, a zamiast silników tłokowych zastosowano odrzutowe, dzięki czemu ów dyskoidalny samolot osiągał nieprawdopodobną w tym czasie prędkość 3000 km/h. Na bazie tej maszyny zostały później skonstruowane dyskowate UAV.

Oczywiście jest to tylko jedna z możliwych wersji – będąca nawet dostatecznie logiczną. Antarktyczna ekspedycja High Jump do dziś dnia budzi całą masę pytań. I nikt nie postawił kropki na zakończenie jej historii…
 

Moje 3 grosze: Misja „Momi”


Tyle Nikołaj Michajłow. W tej całej historii jest jeszcze jeden ciekawy punkt, a mianowicie – misja okrętu podwodnego Momi (co po japońsku oznacza „zimozielony” albo „jodła”). Na obrazie Johna Meeksa widzimy dwa okręty podwodne: japoński I-52 oraz znany już nam U-530. A oto, co pisze o tym w artykule na stronie SubArt – WWW.SubArt.net


Spotkanie U-530 z I-52 na Atlantyku (obraz J. Meeksa)

Mrucząc swymi silnikami diesla okręt podwodny typu IXC-40 U-530 stoi równolegle do japońskiego okrętu podwodnego klasy C3 i o numerze taktycznym I-52, zaś dwaj japońscy marynarze w gumowej łódce wracają na swój okręt. Jest dzień 23.VI.1944 roku, gdzieś na środku Atlantyku. Niewątpliwie szykuje się coś niezwykłego!
I, jak wszyscy wiemy.. tak właśnie było!
I-52 był tym, który teraz (dla niektórych) był znany jako „Japoński Złoty Okręt Podwodny”. Jego misja nosiła kryptonim Momi, a jego portem docelowym było francuskie Lorient pod niemiecką okupacją.
Całkiem nowy okręt klasy C-3 jest właśnie w swym dziewiczym rejsie. Ma na swym pokładzie superważny, strategiczny ładunek sztucznego kauczuku i innych surowców, kilku inżynierów i techników wypożyczonych do Niemiec i załogę złożoną ze 100 osób…
…oraz dwie tony złota.
Późnym wieczorem dnia 23.VI.1944 roku, doszło do rendez-vous z niemieckim U-bootem U-530, który przekazał Japończykom instalację radarową „Naxos”, dwóch techników do jej instalacji i pilota, który miał ich doprowadzić do Lorient. Oba okręty rozłączyły się i każdy popłynął w swoją stronę w atlantycką noc…
U-530 dowodzony przez Kapitänleutnanta Kurta Langego zanurzył się by kontynuować swój patrol bojowy na Karaibach. W fałszywym poczuciu bezpieczeństwa, być może dzięki bezksiężycowej nocy, komandor Uno Kameo z I-52 tego nie zrobił.
W rzeczy samej, oba okręty podwodne były namierzone przez Aliantów, i w czasie godziny jednostka japońska została odnaleziona przez samolot z (znanego ze skuteczności) lotniskowca USS Bogue. Obrzucono ją bombami głębinowymi, zmuszono do wynurzenia i storpedowano. I-52 poszedł na dno wraz ze stu dziewięcio-osobową załogą i trzema Niemcami na pokładzie. (USS Bogue należał do specjalnego zgrupowania okrętów ZOP zwanego Tenth Fleet – Dziesiątą Flotą, która szczególnie zasłużyła się w Bitwie o Atlantyk – przyp. tłum.)
W 1995 roku, Amerykanin Paul Tidwell w końcu znalazł i sfilmował jego wrak – zaczynając nową historię – znaną dla wielu z nas, a która trwa do dziś dnia. W konsekwencji wrak ten jest Japońskim Cmentarzem Wojennym znajdującym się na pozycji N 15°16’ -  W 039°55’ – pomiędzy Zielonym Przylądkiem a Barbados, i na głębokości ponad 5200 m.
…A co z dwoma tonami złota?
Są tam nadal… „do podjęcia”… jak tylko tego chcecie! Ale lepiej pogadać z Tidwellem, rządem Japonii i kilkoma innymi – najpierw…!
No a co z U-530?
Nie poniósł on nawet najmniejszego zadrapania. Pływał i pracował przez cały następny rok… i nie poddał się nigdy do końca wojny!
W 1945 roku wszedł on do Mar del Plata k./Buenos Aires i oddał się w ręce władz neutralnego kraju…. 

I-52 oraz I-53 w japońskiej bazie wojennomorskiej

Tyle podaje autor tego artykułu, zaś Wikipedia podaje jeszcze ciekawszą informację, a mianowicie:

Obydwa te okręty przewoziły nie tylko ludzi i trefne towary, ale także mieszaninę radioaktywnego tlenku uranu do tzw. „brudnych” bomb – a było tego 2 tony, narkotyki w postaci surowego opium i inne cenne używki i przedmioty.   
 
Tak więc wynika z tego, że tego rodzaju okręty podwodne śmiało mogły transportować przede wszystkim sprzęt do Antarktyki (i Arktyki). Ze swej strony pragnę tylko dodać, że rzecz w zasadzie jest całkiem możliwa, tzn. Niemcy na pewno w Antarktyce byli i być może chcieli mieć tam miejsce schronienia dla samego… Adolfa Hitlera. No właśnie – do dziś dnia nie wiadomo, co NAPRAWDĘ stało się z Führerem III Rzeszy, który na pewno nie zginął w ruinach Berlina.

Po drugie – Niemcy na pewno mieli swój program kosmiczny i nad nim – w miarę swych możliwości – pracowali. Wyprowadzenie działań wojennych w Kosmos dałoby im przewagę nad całą resztą świata już w latach 40. ubiegłego stulecia i nie wiadomo, do jakich rezultatów by doszli, gdyby im nie przeszkodzono… 

Po trzecie – czy Truman poszedłby na współpracę z Niemcami po wojnie? Oczywiście! Przykładem jest SS-Sturmbannführer dr Wernher von Braun i jego rakiety, dlatego też mógłby pójść na współpracę z nazistami z Antarktydy, byle tylko mieć kolejny punkt przewagi nad Sowietami. 

A co to wszystko oznacza? Skoro cywilizacja na tak niskim poziomie rozwoju wyprowadza wojnę w Kosmos, to co dopiero cywilizacja o wysokim poziomie rozwoju technicznego? Nie ma się co łudzić, że postęp technologiczny idzie w parze z rozwojem duchowym i moralnym – bo tak nie jest. A mówię to na przykładzie naszej cywilizacji. Tak zatem nie ma co wołać o Kontakt z Obcym Rozumem, bo może to być wysokorozwinięta cywilizacja technologiczna z jakimś Hitlerem na czele… 


Tekst i ilustracje – „Tajny XX wieka” nr 42/2015, ss. 20-21 
Przekład z j. rosyjskiego i angielskiego – ©Robert K. Leśniakiewicz