Tribec
Miloš Jesenský
Opowieść ta została przedstawiona
w formie referatu wygłoszonego w czasie jednego z UFO Forów we Wrocławiu, a
także wykorzystana w powieści Daniela
Laskowskiego – „Wysoka północ” - http://daniel-laskowski.blogspot.com/2017/06/wysoka-ponoc-48.html i
dalsze, w której przedstawia on własne hipotezy na ten temat. A oto historia,
która wstrząsnęła Słowacją pod koniec lat 90. XX wieku:
* * *
Jest to historia pewnego
szczególnie wyrafinowanego oszustwa, mającego na celu powstanie legendy
naukowej czy paranaukowej, a która podana w mediach stałaby się doskonałą
reklamą dla jednego z bardziej malowniczych, acz niedocenionych przez turystów
kątów Słowacji. Byłaby ona także jedną z ufologicznych Legend podobnych do
Legendy o Katastrofie w Roswell (1947 rok), Ufokatastrofie na Spitzbergenie
(1952) czy Legendy o Katastrofie w Gdyni (1959 rok) i innych fałszerstwach tego
rodzaju, która mogłaby później pomóc w promocji tego regionu.
Z początku fakty przedstawiały
się zgoła sensacyjnie. Tajemnicze i zagadkowe miejsce... A zaczniemy od tego,
że Tribeč jest to górski grzbiet na fatrańsko-tatrzańskim obszarze Słowacji. Na
zachodzie ogranicza go Dolina Nitry, na wschodzie Wzgórza Żitawskie i Pohroński
Inovec, na północnym-zachodzie Vtačnik, zaś od północy Górnonitrańska Kotlina.
Chodzi tutaj o górski grzebień o wysokości od 142 m n.p.m. przy Nitrze, do 829
m na szczycie Wielkiego Tribeču. Z geologicznego punktu widzenia, kraina ta
jest zbudowana z wapieni, dolomitów i piaskowców. Jej część pokryta jest lasami
bukowymi, zaś w niższych partiach dębiną przemieszaną z kępami sosen. Teren ten
jest rzadko zasiedlony, przysiółki i wsie są od siebie znacznie oddalone, zaś w
czasie zimy nierzadko i trudnodostępne.
W czerwcu 1999 roku na
serwerze Geocities pojawił się tekst, który traktował o Tribeču i o
zachodzących tam dziwnych i wręcz niewiarygodnych wydarzeniach. Informację ze
strony internetowej, która tymczasem na przełomie lipca i sierpnia 1999 roku
znikła z Internetu, opublikował znany badacz Jan Klapetek z Brna już to w Internecie, już to w różnych
czasopismach. Autor opublikował opis „dziwnej serii wydarzeń, w których Tribeč
nie występuje jako pasmo lesistych wzgórz, ale jako tajemnicze, zagadkowe
miejsce, otulone mgłą tragicznych i niewyjaśnionych zdarzeń”. Przedstawiam jego
tekst w skróconej formie na tyle, by nie zmieniać za bardzo oryginału:
(1) ... zima roku 1929 przyszła na Tribeč w
końcu listopada – ranek 22 listopada był pochmurny i ciemny, a z gęstych
niskich chmur padał pierwszy lepki i mokry śnieg, który po krótkim czasie
utworzył na ziemi grubą warstwę. 47-letniemu kawalerowi, leśnikowi A. Samszaly’emu niepogoda zupełnie nie przeszkadzała
– był do niej, po długich latach pracy w lesie, całkowicie nawykły – i jak
zwykle udał się rano do lasu. Śnieg chrzęścił mu pod butami, i od ubogiego
domku małżeństwa Zayovych, leżącego na południowo-wschodnim krańcu wsi Vel’ke
Uherce, w którym mieszkał od kilku miesięcy, odbiegał szlak wydeptany jego
stopami. Jego ślady widać było jeszcze przez całe przedpołudnie, a potem
przykrył je nowy śnieg, który bezustannie padał przez dzień, noc i cały
następny dzień. I razem z nim znikł ostatni ślad leśnika Samszaly’ego...
Leśnik nie wrócił do domu ani 22. ani 23.XI. Małżonkowie się tym
specjalnie nie przejmowali, bowiem wiedzieli, że leśnik czasami nie wracał z
lasu przez kilka dni, a poza tym szukać go w nocy i na śniegu nikomu się nie
uśmiechało. Ale 23. po południu Anna
Zayova zaczęła wypytywać sąsiadki, czy nie wiedzą czegoś o losach
Samszaly’ego. Na trzeci dzień małżonkowie już rozpytywali w całej wsi, czy ktoś
leśnika nie widział, a jego nieobecność zaniepokoiła wieśniaków. Kiedy nie
wrócił, poszli do lasu na poszukiwania. Szukali go do zmroku, który w
listopadzie zapada około godziny 17., ale nie znaleźli niczego – ani leśnika,
ani jakiegokolwiek śladu jego obecności. Kiedy z tych bezowocnych poszukiwań
powrócili, miejscowy żandarm udał się do miejscowości Šimonovany w celu
naradzenia się z przełożonymi, co robić dalej.
W następnym tygodniu oddział żandarmów kilkakrotnie przeszukiwał
masyw leśny Tribeč w pobliżu miejscowości Vel’ké Uherce. Poszukiwania
skomplikowały im dalsze śniegi, które pod koniec listopada dosięgały już metra
grubości. Po upływie następnego tygodnia bezowocnych poszukiwań, żandarmi
doszli do wniosku, że jeżeli Samszaly’emu coś się złego stało, to już z
pewnością nie żyje, a jego ciało znajdzie się na wiosnę, kiedy śniegi spłyną. A
jeżeli Samszaly popełnił samobójstwo i nie powiadomił o tym nikogo, to dalsze
chodzenie po lesie jest i tak bez sensu. Urzędnicy chcieli mieć spokój i rychło
sprawę umorzyli.
W styczniu 1930 roku, w
niemieckojęzycznej gazecie „Nachrichten” wychodzącej w Nitrze, pojawiła się
krótka wzmianka o zniknięciu leśnika Samszaly’ego, w której krótko opisano cały
wypadek. W lutym gazeta znów wróciła do tego tematu w jedynie trzywierszowej
wzmiance, w której konstatuje, że po upływie trzech miesięcy nie znaleziono
nawet śladu po tym człowieku. Potem w żadnej gazecie do połowy 1930 roku, nie
pojawiła się już żadna wzmianka o tym wydarzeniu. Przyszła wiosna 1930 roku,
ale nie znaleziono żadnego śladu po leśniku, ani jego samego też nie, a że nie
miał on żadnych krewnych, którzy by się o niego upomnieli, żandarmeria – o ile
mi wiadomo – nie prowadziła żadnych poszukiwań. Miejscowa gazeta miała inne
wydarzenia w regionie, i sprawa popadła w zapomnienie. Ostrzeżenia minęły się z
celem...
(2) Nie wiem, czy Maria Švajzerova (według innych źródeł Šlajzerova) z wsi Mankovce wiedziała o tajemniczym zniknięciu A.
Samszaly’ego – raczej powiedziałbym, że nie. Mankovce są oddalone od wsi Vel’ké
Uherce o 20 km w linii powietrznej, zaś pomiędzy obydwoma wsiami leży grzbiet
Tribeču, a poza leśnymi ścieżkami i duktami nie ma pomiędzy nimi żadnego połączenia.
Nie sądzę, żeby prosta kobieta, żona rolnika czytała niemieckie gazety
ukazujące się w Nitrze. Być może słyszała o tym – tego nie wiem. Wiadomym za to
jest, że kiedy w dniu 18 grudnia 1930 roku wyprawiała swoją najstarszą
18-letnią córkę – też Marię - to
uparcie upominała ją, żeby na drodze do oddalonej o 4,5 km wsi Zlatno, gdzie
miała swemu dziadkowi donieść trochę jedzenia, nigdzie się nie zatrzymywała i
po oddaniu dziadkowi węzełka, w którym miała wszystko zapakowane, natychmiast
wrócić do domu.
Ostrzeżenia – jak się potem
okazało – były całkowicie na miejscu, ale minęły się z celem. Marysia do Zlatna
nigdy nie dotarła i już jej nikt nigdy nie zobaczył... Kiedy nie powróciła do
domu do zachodu słońca, jej matka zaalarmowała swego męża Matusza, aby poszedł
jej szukać. Ten stwierdził, że córka pewnie zanocowała u dziadków i rano
powróci do domu, ale kiedy żona była niespokojna – udał się do Zlatna by
poszukać córki. W Zlatnie rodzice mu powiedzieli, że Marie do nich w ogóle nie
doszła. O północy wrócił do domu i przyrzekł małżonce, że rano rozpocznie
poszukiwania.
Rano małżonkowie skrzyknęli
sąsiadów i posłali po miejscowego żandarma, który nazywał się Arpad Boko i wspólnie przeczesali cały
las od Mankoviec do Zlatna i z powrotem. Dziewczyna przepadła jak kamień w wodę
i jej nigdy nie znaleziono. Prasa zrobiła wiele szumu – nitriański
„Nachrichten” oraz dwa dzienniki z Bratysławy. We wszystkich artykułach
przypomniano przypadek zniknięcia A. Samszaly’ego i łączono ze sobą te dwa
wypadki, co podwyższyło tylko nakład tych dzienników.
(3) Przypadki te rychło byłyby zapomniane, gdyby
nie to, że robotnik Andrej Murgasz w
dniu 10 grudnia 1934 roku nie wrócił na noc do domu z pracy w kamieniołomie do
swego domu we wsi Žirany. Wieś ta leży w odległości 13 km w linii powietrznej
od Mankoviec i niecałe 30 km od Vel’ké Uherce. Dwa kilometry od tej wsi
znajduje się kamieniołom wapienia, pod szczytem góry Žibrica – 617 m n.p.m., w
którym pracował Murgasz. Jedyne, co wiemy o tym zniknięciu wynika z wzmianki z
dziennika „Narodna Obroda” ze stycznia 1935 roku. Dzięki temu, że dziennik
podaje jego datę urodzenia – 13.03.1891 roku, udało się nam ustalić w
nitrańskim USC, że człowiek ten nigdy się nie znalazł. Poza tym znaleziono tam
dokument z lipca 1952 roku, w którym jego żona Anastazja wnosi o uznanie
Andreja za zmarłego, co stało się w kwietniu 1953, i mogła ona ponownie wyjść
za mąż.
Te trzy incydenty miały
miejsce w miejscowościach niezbyt odległych od siebie i w krótkim okresie
czasu, co sugeruje istnienie jakiejś serii wypadków. Każdy z nich jest możliwy
do wyjaśnienia. Czwarty przypadek jest już trudniejszy i miał miejsce w roku
1939 w dzisiejszym mieście Partizanske. (4)
W tamtejszej fabryce pracował robotnik Walter
Fischer. Pracował on w mieście od poniedziałku do soboty, zaś na niedzielę
udawał się do swej żony zamieszkałej na wsi koło Nowego Miasta nad Wagiem.
Trudno powiedzieć, dlaczego w niedzielę, dnia 24 stycznia 1939 roku, do żony
nie dotarł... – możliwe, że się z nią poprzedniego tygodnia pokłócił. Tego dzisiaj
zweryfikować się nie da.
Zamiast do żony – jak
powiedział kolegom – wybrał się on „przewietrzyć się” w góry – zwiedzić tzw.
Černy Hrad, z którego rozpościera się wspaniały widok na okolicę, a który leży
niecałe 3 km na NW od wsi Zlatno – wsi, do której w grudniu 1930 nie doszła
młoda Maria Švajzerova. Dziwny to był pomysł – trzeba Wam wiedzieć, że droga z
Partizanskiego do Čiernego Hradu wynosi 23 km, a zatem Waltera Fischera czekała
trasa o długości około 50 km! Z tego co najmniej 30 km lasem przez grzbiet
Tribeču, na którym w styczniu musiało być co najmniej metr śniegu.
Wyglądało na to, że Fischer
nie miał pojęcia o odległości i trudach wyprawy, jaką sobie założył. Kiedy w
poniedziałek, 25 stycznia rankiem nie zgłosił do pracy, nikt się tym specjalnie
nie przejął – kierownictwo fabryki znalazło sobie nowego pracownika, który
zamieszkał na jego miejscu w hotelu robotniczym. Jego żona zainteresowała się
losem męża dopiero w cztery tygodnie później. Ze względu na dzieci nie mogła
sama przyjechać ze wsi pod Nowym Miastem nad Wagiem – wysłała tam swego
szwagra. Ten udał się do Partizanskich, gdzie dowiedział się w dyrekcji
fabryki, że Fischer został zwolniony z powodu porzucenia pracy. Udał się zatem
do hotelu, gdzie w rozmowach z jego byłymi kolegami ustalił okoliczności jego
zniknięcia. To wtedy udało mu się ustalić, że Fischer poszedł na wycieczkę do
Čiernego Hradu...
Szwagier udał się zatem na
policję i zażądał wszczęcia poszukiwań zaginionego brata. Policja zadziałała
jeszcze bardziej flegmatycznie, niż poprzednio. Całe jej działanie polegało na
rozesłaniu rysopisu zaginionego, aczkolwiek trudno powiedzieć, co policjanci
mogli zrobić więcej w tej sprawie. Od zaginięcia upłynął przecież miesiąc.
A jednak Waltera Fischera
znaleziono w dniu 8 maja 1939 roku! Żywy, ale w ciężkim stanie, praktycznie
nieprzytomny, z ciężkimi oparzeniami twarzy i na reszcie ciała został
znaleziony w okolicach miasta Zlate Moravce – w odległości 35 km od
Partizanskiego! W ciężkim stanie przewieziono go do szpitala w Partizanskim, co
opisano w dzienniku „Hlasat’el”.
Niestety, nie wiadomo, co
robił przez trzy i pół miesiąca i jak znalazł się w Zlatych Moravcach, ale to,
co się z nim działo pozostawiło w jego psychice niezatarty ślad w postaci
ciężkiego szoku. Przekazano go do szpitala psychiatrycznego w Żylinie, zaś ślad
po nim zaginął w 1945 roku, kiedy rodzina wywiozła go do Niemiec. Ludzie na tym
terenie nie tylko znikali w niewyjaśnionych okolicznościach, ale także byli
znajdywani.
Tribeczski Czworokąt
(5)
Wiosną 1954 roku, w okolicy wsi Oponice znaleziono zwłoki 30-letniego mężczyzny w znacznie posuniętym stanie rozkładu
i pogryzione przez zwierzęta. Zwłoki były ubrane w zagraniczne ciuchy. Nie
udało się stwierdzić przyczyny zgonu tego człowieka. Oczywiście milicja
przeprowadziła śledztwo i podała w prasie rysopis zmarłego. Wieś Oponice leży
na północno-zachodniej stronie Tribeča – od Partizanskiego jest oddalona o 25
km, zaś od Mankovic i Žiran jakieś 18 km. Na stoku góry zwanej Vel’ka Skala
stoją ruiny Oponickeho Hradu. Milicja przejrzała zdjęcia i rysopisy zaginionych
osób, ale nie udało się jej tego osobnika zidentyfikować. W końcu stanęło na
tym, że był to jakiś cudzoziemiec, który dostał się nielegalnie do CSRS i
dokładny opis tego zdarzenia dostał się do prasy pod tytułem „Koniec
komiwojażera”. Opisał to dziennik „Praca”, a w 1967 roku temat podjął dziennik
„Mlada Fronta”. Przy czym okazało się, że tożsamość tego człowieka nie została
ustalona do tego czasu...
(6) Porzucony
samochód. W styczniu 1966 roku, miejscowy gajowy znalazł na drodze wiodącej ze
wsi Jelenec do lasu – NB, w kierunku szczytu Tribeča – w odległości około 5 km
od zabudowań wsi, porzucony samochód na bratysławskich numerach
rejestracyjnych. Samochód stał na drodze, na którą był zakaz wjazdu pojazdom
samochodowym. Gajowy zawiadomił milicję, która szybko ustaliła, że należał on
do państwa Jana i Aleny Belanovičów
z Bratysławy.
Ich samych jednak nie
znaleziono – 40-letni Jan i 37-letnia Alena znikli bez śladu. Okazało się, że
od początku stycznia żadne z nich nie zgłosiło się do pracy. Jan Belanovič
pracował jako urzędnik w MSZ, zaś Alena była pielęgniarką w szpitalu.
Małżeństwo było bezdzietne, a z ich rodziców żyła tylko matka Aleny. Drugą jej
krewną była jej siostra. Żadna z kobiet nie udzieliła istotnej informacji na
temat możliwych losów tego małżeństwa.
Przeszukanie samochodu też
niczego nie dało. Nie znaleziono ich dokumentów. Podobnie niczego nie dało
przeszukanie ich mieszkania. Milicja zaczęła podejrzewać, że Belanovičowie
nielegalnie opuścili kraj, ale nie znalazła na to żadnych dowodów. I podobnie
jak w innych przypadkach – śledztwo utknęło w martwym punkcie, mimo
zaangażowania mediów.
(7) Przedostatni
przypadek rozegrał się we wsi Skycov na przełomie lat 1979/80. W tym czasie w
już zburzonym domku na skraju wsi mieszkał 70-letni Antonin Topil. Wdowiec, dziwak i odludek, który rzadko opuszczał
swój dom. Dlatego właśnie nikt się nie zdziwił specjalnie nie widząc go dłuższy
czas we wsi. Zaniepokoiło to listonoszkę, która wezwała milicję.
Funkcjonariusze wyłamali zamek i stwierdzili, że w domu od kilku tygodni nie ma
nikogo...
W domku nie znaleziono śladów
walki, czy przemocy, co wskazywałoby na to, że Topil padł ofiarą zbrodni. Dom
był zamknięty, kluczy nie było, dlatego milicjanci doszli do wniosku, że
Antonin Topil wyszedł z domu i już nie powrócił. Przeszukano okoliczne lasy,
gdyż ludzie wiedzieli, że Topil lubił spacerować po lesie... Wszystko na próżno
– Antonin Topil przepadł jak kamień w wodę. W kilka lat później uznano go za
zmarłego, a że nie miał żadnych spadkobierców, a jego dom był w fatalnym
stanie, to w roku 1991 zburzono go.
Ze wsi Skýcov wiedzie szosa do
wsi Klatova Nova Ves położonej po drugiej stronie grzbietu Tribeča. Jest ona
długa na 14 km i w zimie dość dobrze utrzymana, ale niedoświadczonego kierowcę
może rychło na niej spotkać wypadek. Coś podobnego spotkało BMW żółty-metalik
na żylińskich numerach rejestracyjnych, które znalazł policyjny patrol w dniu 3
lutego 1995 roku. Wóz był postawiony na poboczu drogi, w bezpośredniej
bliskości niewielkiego przysiółka Slače, a jego stan wskazywał na to, że wpadł
w poślizg na szosie i wypadł na pobocze wbijając się częściowo w śnieżną bandę.
Auto było otwarte, radio
uszkodzone. Policjanci znaleźli także dokumenty kierowcy w kieszeni drzwiowej. (8) Należały one do 26-letniego Jana Šali z Żyliny. Poza dokumentami
znaleziono także pieniądze w postaci koron, marek niemieckich i dolarów
amerykańskich – w sumie grubo ponad milion koron. Patrol postanowił czekać na
kierowcę, a kiedy nie zgłosił się po 2 godzinach, policja odholowała BMW na policyjny
parking w Topolčanach. Według znalezionych dokumentów udało się policji
odszukać domowy numer telefonu i zadzwonić do jego mieszkania. Odebrała jego
przyjaciółka, która powiedziała, że jej partner miał już kilka godzin temu być
z domu z podróży służbowej...
Nie wrócił już nigdy. Policja
nie znalazła go ani żywego, ani martwego. Wyglądało to tak, jakby Jan Šala po
prostu na chwilę wysiadł z samochodu by rozprostować nogi i... znikł. Policja
przesłuchała jego handlowego pratnera, który mieszkał w mieście Vel’ky Krtisz,
który zeznał, że Šala wyjechał krytycznego dnia o godzinie 14:00 do Żyliny.
Jego samochód znaleziono na krótko przed godziną 16:00. Vel’ky Krtisz jest
oddalony o ponad 70 km od miejsca znalezienia BMW, a zatem nie mógł on stać
dłużej, niż godzinę na skraju drogi.
Policyjni eksperci przebadali
samochód w celu znalezienia śladów walki, drobin prochu strzelniczego czy krwi.
Nie znaleźli niczego. No i duża suma pieniędzy znaleziona w samochodzie
wykluczała działanie przestępców... Przesłuchano wszystkie osoby, z którymi się
Jan Šala zetknął tego fatalnego dlań 3 lutego, jego zdjęcie pokazała TV w
Słowacji i Czeskiej Republice, gdzie miał on swych kontrahentów. Wszystko na
próżno. Wszyscy twierdzili, że nie zdradzał objawów depresji czy załamania
nerwowego albo nosił się z zamiarem popełnienia samobójstwa. Nie był też w
stanie stresu wywołanego jakimiś groźbami czy szantażem. Dzisiaj jest on na
liście osób zaginionych, poszukiwanych przez Interpol. Nie znaleziono żadnego
śladu po nim – pozostała jedynie była żona, dwuletni syn, rodzice, przyjaciółka
i żółte BMW...
CDN.