Powered By Blogger

piątek, 15 września 2017

Zagadka Tribeča (1)

Tribec

Miloš Jesenský


Opowieść ta została przedstawiona w formie referatu wygłoszonego w czasie jednego z UFO Forów we Wrocławiu, a także wykorzystana w powieści Daniela Laskowskiego – „Wysoka północ” - http://daniel-laskowski.blogspot.com/2017/06/wysoka-ponoc-48.html i dalsze, w której przedstawia on własne hipotezy na ten temat. A oto historia, która wstrząsnęła Słowacją pod koniec lat 90. XX wieku:


* * *


Jest to historia pewnego szczególnie wyrafinowanego oszustwa, mającego na celu powstanie legendy naukowej czy paranaukowej, a która podana w mediach stałaby się doskonałą reklamą dla jednego z bardziej malowniczych, acz niedocenionych przez turystów kątów Słowacji. Byłaby ona także jedną z ufologicznych Legend podobnych do Legendy o Katastrofie w Roswell (1947 rok), Ufokatastrofie na Spitzbergenie (1952) czy Legendy o Katastrofie w Gdyni (1959 rok) i innych fałszerstwach tego rodzaju, która mogłaby później pomóc w promocji tego regionu.


Z początku fakty przedstawiały się zgoła sensacyjnie. Tajemnicze i zagadkowe miejsce... A zaczniemy od tego, że Tribeč jest to górski grzbiet na fatrańsko-tatrzańskim obszarze Słowacji. Na zachodzie ogranicza go Dolina Nitry, na wschodzie Wzgórza Żitawskie i Pohroński Inovec, na północnym-zachodzie Vtačnik, zaś od północy Górnonitrańska Kotlina. Chodzi tutaj o górski grzebień o wysokości od 142 m n.p.m. przy Nitrze, do 829 m na szczycie Wielkiego Tribeču. Z geologicznego punktu widzenia, kraina ta jest zbudowana z wapieni, dolomitów i piaskowców. Jej część pokryta jest lasami bukowymi, zaś w niższych partiach dębiną przemieszaną z kępami sosen. Teren ten jest rzadko zasiedlony, przysiółki i wsie są od siebie znacznie oddalone, zaś w czasie zimy nierzadko i trudnodostępne.  
                                            
W czerwcu 1999 roku na serwerze Geocities pojawił się tekst, który traktował o Tribeču i o zachodzących tam dziwnych i wręcz niewiarygodnych wydarzeniach. Informację ze strony internetowej, która tymczasem na przełomie lipca i sierpnia 1999 roku znikła z Internetu, opublikował znany badacz Jan Klapetek z Brna już to w Internecie, już to w różnych czasopismach. Autor opublikował opis „dziwnej serii wydarzeń, w których Tribeč nie występuje jako pasmo lesistych wzgórz, ale jako tajemnicze, zagadkowe miejsce, otulone mgłą tragicznych i niewyjaśnionych zdarzeń”. Przedstawiam jego tekst w skróconej formie na tyle, by nie zmieniać za bardzo oryginału:

(1)   ... zima roku 1929 przyszła na Tribeč w końcu listopada – ranek 22 listopada był pochmurny i ciemny, a z gęstych niskich chmur padał pierwszy lepki i mokry śnieg, który po krótkim czasie utworzył na ziemi grubą warstwę. 47-letniemu kawalerowi, leśnikowi A. Samszaly’emu niepogoda zupełnie nie przeszkadzała – był do niej, po długich latach pracy w lesie, całkowicie nawykły – i jak zwykle udał się rano do lasu. Śnieg chrzęścił mu pod butami, i od ubogiego domku małżeństwa Zayovych, leżącego na południowo-wschodnim krańcu wsi Vel’ke Uherce, w którym mieszkał od kilku miesięcy, odbiegał szlak wydeptany jego stopami. Jego ślady widać było jeszcze przez całe przedpołudnie, a potem przykrył je nowy śnieg, który bezustannie padał przez dzień, noc i cały następny dzień. I razem z nim znikł ostatni ślad leśnika Samszaly’ego...

Leśnik nie wrócił do domu ani 22. ani 23.XI. Małżonkowie się tym specjalnie nie przejmowali, bowiem wiedzieli, że leśnik czasami nie wracał z lasu przez kilka dni, a poza tym szukać go w nocy i na śniegu nikomu się nie uśmiechało. Ale 23. po południu Anna Zayova zaczęła wypytywać sąsiadki, czy nie wiedzą czegoś o losach Samszaly’ego. Na trzeci dzień małżonkowie już rozpytywali w całej wsi, czy ktoś leśnika nie widział, a jego nieobecność zaniepokoiła wieśniaków. Kiedy nie wrócił, poszli do lasu na poszukiwania. Szukali go do zmroku, który w listopadzie zapada około godziny 17., ale nie znaleźli niczego – ani leśnika, ani jakiegokolwiek śladu jego obecności. Kiedy z tych bezowocnych poszukiwań powrócili, miejscowy żandarm udał się do miejscowości Šimonovany w celu naradzenia się z przełożonymi, co robić dalej.
W następnym tygodniu oddział żandarmów kilkakrotnie przeszukiwał masyw leśny Tribeč w pobliżu miejscowości Vel’ké Uherce. Poszukiwania skomplikowały im dalsze śniegi, które pod koniec listopada dosięgały już metra grubości. Po upływie następnego tygodnia bezowocnych poszukiwań, żandarmi doszli do wniosku, że jeżeli Samszaly’emu coś się złego stało, to już z pewnością nie żyje, a jego ciało znajdzie się na wiosnę, kiedy śniegi spłyną. A jeżeli Samszaly popełnił samobójstwo i nie powiadomił o tym nikogo, to dalsze chodzenie po lesie jest i tak bez sensu. Urzędnicy chcieli mieć spokój i rychło sprawę umorzyli.
W styczniu 1930 roku, w niemieckojęzycznej gazecie „Nachrichten” wychodzącej w Nitrze, pojawiła się krótka wzmianka o zniknięciu leśnika Samszaly’ego, w której krótko opisano cały wypadek. W lutym gazeta znów wróciła do tego tematu w jedynie trzywierszowej wzmiance, w której konstatuje, że po upływie trzech miesięcy nie znaleziono nawet śladu po tym człowieku. Potem w żadnej gazecie do połowy 1930 roku, nie pojawiła się już żadna wzmianka o tym wydarzeniu. Przyszła wiosna 1930 roku, ale nie znaleziono żadnego śladu po leśniku, ani jego samego też nie, a że nie miał on żadnych krewnych, którzy by się o niego upomnieli, żandarmeria – o ile mi wiadomo – nie prowadziła żadnych poszukiwań. Miejscowa gazeta miała inne wydarzenia w regionie, i sprawa popadła w zapomnienie. Ostrzeżenia minęły się z celem...


(2)  Nie wiem, czy Maria Švajzerova (według innych źródeł Šlajzerova) z wsi Mankovce wiedziała o tajemniczym zniknięciu A. Samszaly’ego – raczej powiedziałbym, że nie. Mankovce są oddalone od wsi Vel’ké Uherce o 20 km w linii powietrznej, zaś pomiędzy obydwoma wsiami leży grzbiet Tribeču, a poza leśnymi ścieżkami i duktami nie ma pomiędzy nimi żadnego połączenia. Nie sądzę, żeby prosta kobieta, żona rolnika czytała niemieckie gazety ukazujące się w Nitrze. Być może słyszała o tym – tego nie wiem. Wiadomym za to jest, że kiedy w dniu 18 grudnia 1930 roku wyprawiała swoją najstarszą 18-letnią córkę – też Marię - to uparcie upominała ją, żeby na drodze do oddalonej o 4,5 km wsi Zlatno, gdzie miała swemu dziadkowi donieść trochę jedzenia, nigdzie się nie zatrzymywała i po oddaniu dziadkowi węzełka, w którym miała wszystko zapakowane, natychmiast wrócić do domu.

Ostrzeżenia – jak się potem okazało – były całkowicie na miejscu, ale minęły się z celem. Marysia do Zlatna nigdy nie dotarła i już jej nikt nigdy nie zobaczył... Kiedy nie powróciła do domu do zachodu słońca, jej matka zaalarmowała swego męża Matusza, aby poszedł jej szukać. Ten stwierdził, że córka pewnie zanocowała u dziadków i rano powróci do domu, ale kiedy żona była niespokojna – udał się do Zlatna by poszukać córki. W Zlatnie rodzice mu powiedzieli, że Marie do nich w ogóle nie doszła. O północy wrócił do domu i przyrzekł małżonce, że rano rozpocznie poszukiwania.

Rano małżonkowie skrzyknęli sąsiadów i posłali po miejscowego żandarma, który nazywał się Arpad Boko i wspólnie przeczesali cały las od Mankoviec do Zlatna i z powrotem. Dziewczyna przepadła jak kamień w wodę i jej nigdy nie znaleziono. Prasa zrobiła wiele szumu – nitriański „Nachrichten” oraz dwa dzienniki z Bratysławy. We wszystkich artykułach przypomniano przypadek zniknięcia A. Samszaly’ego i łączono ze sobą te dwa wypadki, co podwyższyło tylko nakład tych dzienników.


(3)  Przypadki te rychło byłyby zapomniane, gdyby nie to, że robotnik Andrej Murgasz w dniu 10 grudnia 1934 roku nie wrócił na noc do domu z pracy w kamieniołomie do swego domu we wsi Žirany. Wieś ta leży w odległości 13 km w linii powietrznej od Mankoviec i niecałe 30 km od Vel’ké Uherce. Dwa kilometry od tej wsi znajduje się kamieniołom wapienia, pod szczytem góry Žibrica – 617 m n.p.m., w którym pracował Murgasz. Jedyne, co wiemy o tym zniknięciu wynika z wzmianki z dziennika „Narodna Obroda” ze stycznia 1935 roku. Dzięki temu, że dziennik podaje jego datę urodzenia – 13.03.1891 roku, udało się nam ustalić w nitrańskim USC, że człowiek ten nigdy się nie znalazł. Poza tym znaleziono tam dokument z lipca 1952 roku, w którym jego żona Anastazja wnosi o uznanie Andreja za zmarłego, co stało się w kwietniu 1953, i mogła ona ponownie wyjść za mąż.


Te trzy incydenty miały miejsce w miejscowościach niezbyt odległych od siebie i w krótkim okresie czasu, co sugeruje istnienie jakiejś serii wypadków. Każdy z nich jest możliwy do wyjaśnienia. Czwarty przypadek jest już trudniejszy i miał miejsce w roku 1939 w dzisiejszym mieście Partizanske. (4) W tamtejszej fabryce pracował robotnik Walter Fischer. Pracował on w mieście od poniedziałku do soboty, zaś na niedzielę udawał się do swej żony zamieszkałej na wsi koło Nowego Miasta nad Wagiem. Trudno powiedzieć, dlaczego w niedzielę, dnia 24 stycznia 1939 roku, do żony nie dotarł... – możliwe, że się z nią poprzedniego tygodnia pokłócił. Tego dzisiaj zweryfikować się nie da.

Zamiast do żony – jak powiedział kolegom – wybrał się on „przewietrzyć się” w góry – zwiedzić tzw. Černy Hrad, z którego rozpościera się wspaniały widok na okolicę, a który leży niecałe 3 km na NW od wsi Zlatno – wsi, do której w grudniu 1930 nie doszła młoda Maria Švajzerova. Dziwny to był pomysł – trzeba Wam wiedzieć, że droga z Partizanskiego do Čiernego Hradu wynosi 23 km, a zatem Waltera Fischera czekała trasa o długości około 50 km! Z tego co najmniej 30 km lasem przez grzbiet Tribeču, na którym w styczniu musiało być co najmniej metr śniegu.

Wyglądało na to, że Fischer nie miał pojęcia o odległości i trudach wyprawy, jaką sobie założył. Kiedy w poniedziałek, 25 stycznia rankiem nie zgłosił do pracy, nikt się tym specjalnie nie przejął – kierownictwo fabryki znalazło sobie nowego pracownika, który zamieszkał na jego miejscu w hotelu robotniczym. Jego żona zainteresowała się losem męża dopiero w cztery tygodnie później. Ze względu na dzieci nie mogła sama przyjechać ze wsi pod Nowym Miastem nad Wagiem – wysłała tam swego szwagra. Ten udał się do Partizanskich, gdzie dowiedział się w dyrekcji fabryki, że Fischer został zwolniony z powodu porzucenia pracy. Udał się zatem do hotelu, gdzie w rozmowach z jego byłymi kolegami ustalił okoliczności jego zniknięcia. To wtedy udało mu się ustalić, że Fischer poszedł na wycieczkę do Čiernego Hradu...

Szwagier udał się zatem na policję i zażądał wszczęcia poszukiwań zaginionego brata. Policja zadziałała jeszcze bardziej flegmatycznie, niż poprzednio. Całe jej działanie polegało na rozesłaniu rysopisu zaginionego, aczkolwiek trudno powiedzieć, co policjanci mogli zrobić więcej w tej sprawie. Od zaginięcia upłynął przecież miesiąc.

A jednak Waltera Fischera znaleziono w dniu 8 maja 1939 roku! Żywy, ale w ciężkim stanie, praktycznie nieprzytomny, z ciężkimi oparzeniami twarzy i na reszcie ciała został znaleziony w okolicach miasta Zlate Moravce – w odległości 35 km od Partizanskiego! W ciężkim stanie przewieziono go do szpitala w Partizanskim, co opisano w dzienniku „Hlasat’el”.

Niestety, nie wiadomo, co robił przez trzy i pół miesiąca i jak znalazł się w Zlatych Moravcach, ale to, co się z nim działo pozostawiło w jego psychice niezatarty ślad w postaci ciężkiego szoku. Przekazano go do szpitala psychiatrycznego w Żylinie, zaś ślad po nim zaginął w 1945 roku, kiedy rodzina wywiozła go do Niemiec. Ludzie na tym terenie nie tylko znikali w niewyjaśnionych okolicznościach, ale także byli znajdywani.


Tribeczski Czworokąt

 (5) Wiosną 1954 roku, w okolicy wsi Oponice znaleziono zwłoki 30-letniego mężczyzny w znacznie posuniętym stanie rozkładu i pogryzione przez zwierzęta. Zwłoki były ubrane w zagraniczne ciuchy. Nie udało się stwierdzić przyczyny zgonu tego człowieka. Oczywiście milicja przeprowadziła śledztwo i podała w prasie rysopis zmarłego. Wieś Oponice leży na północno-zachodniej stronie Tribeča – od Partizanskiego jest oddalona o 25 km, zaś od Mankovic i Žiran jakieś 18 km. Na stoku góry zwanej Vel’ka Skala stoją ruiny Oponickeho Hradu. Milicja przejrzała zdjęcia i rysopisy zaginionych osób, ale nie udało się jej tego osobnika zidentyfikować. W końcu stanęło na tym, że był to jakiś cudzoziemiec, który dostał się nielegalnie do CSRS i dokładny opis tego zdarzenia dostał się do prasy pod tytułem „Koniec komiwojażera”. Opisał to dziennik „Praca”, a w 1967 roku temat podjął dziennik „Mlada Fronta”. Przy czym okazało się, że tożsamość tego człowieka nie została ustalona do tego czasu...


(6) Porzucony samochód. W styczniu 1966 roku, miejscowy gajowy znalazł na drodze wiodącej ze wsi Jelenec do lasu – NB, w kierunku szczytu Tribeča – w odległości około 5 km od zabudowań wsi, porzucony samochód na bratysławskich numerach rejestracyjnych. Samochód stał na drodze, na którą był zakaz wjazdu pojazdom samochodowym. Gajowy zawiadomił milicję, która szybko ustaliła, że należał on do państwa Jana i Aleny Belanovičów z Bratysławy.

Ich samych jednak nie znaleziono – 40-letni Jan i 37-letnia Alena znikli bez śladu. Okazało się, że od początku stycznia żadne z nich nie zgłosiło się do pracy. Jan Belanovič pracował jako urzędnik w MSZ, zaś Alena była pielęgniarką w szpitalu. Małżeństwo było bezdzietne, a z ich rodziców żyła tylko matka Aleny. Drugą jej krewną była jej siostra. Żadna z kobiet nie udzieliła istotnej informacji na temat możliwych losów tego małżeństwa.

Przeszukanie samochodu też niczego nie dało. Nie znaleziono ich dokumentów. Podobnie niczego nie dało przeszukanie ich mieszkania. Milicja zaczęła podejrzewać, że Belanovičowie nielegalnie opuścili kraj, ale nie znalazła na to żadnych dowodów. I podobnie jak w innych przypadkach – śledztwo utknęło w martwym punkcie, mimo zaangażowania mediów.


(7) Przedostatni przypadek rozegrał się we wsi Skycov na przełomie lat 1979/80. W tym czasie w już zburzonym domku na skraju wsi mieszkał 70-letni Antonin Topil. Wdowiec, dziwak i odludek, który rzadko opuszczał swój dom. Dlatego właśnie nikt się nie zdziwił specjalnie nie widząc go dłuższy czas we wsi. Zaniepokoiło to listonoszkę, która wezwała milicję. Funkcjonariusze wyłamali zamek i stwierdzili, że w domu od kilku tygodni nie ma nikogo...

W domku nie znaleziono śladów walki, czy przemocy, co wskazywałoby na to, że Topil padł ofiarą zbrodni. Dom był zamknięty, kluczy nie było, dlatego milicjanci doszli do wniosku, że Antonin Topil wyszedł z domu i już nie powrócił. Przeszukano okoliczne lasy, gdyż ludzie wiedzieli, że Topil lubił spacerować po lesie... Wszystko na próżno – Antonin Topil przepadł jak kamień w wodę. W kilka lat później uznano go za zmarłego, a że nie miał żadnych spadkobierców, a jego dom był w fatalnym stanie, to w roku 1991 zburzono go.


Ze wsi Skýcov wiedzie szosa do wsi Klatova Nova Ves położonej po drugiej stronie grzbietu Tribeča. Jest ona długa na 14 km i w zimie dość dobrze utrzymana, ale niedoświadczonego kierowcę może rychło na niej spotkać wypadek. Coś podobnego spotkało BMW żółty-metalik na żylińskich numerach rejestracyjnych, które znalazł policyjny patrol w dniu 3 lutego 1995 roku. Wóz był postawiony na poboczu drogi, w bezpośredniej bliskości niewielkiego przysiółka Slače, a jego stan wskazywał na to, że wpadł w poślizg na szosie i wypadł na pobocze wbijając się częściowo w śnieżną bandę.

Auto było otwarte, radio uszkodzone. Policjanci znaleźli także dokumenty kierowcy w kieszeni drzwiowej. (8) Należały one do 26-letniego Jana Šali z Żyliny. Poza dokumentami znaleziono także pieniądze w postaci koron, marek niemieckich i dolarów amerykańskich – w sumie grubo ponad milion koron. Patrol postanowił czekać na kierowcę, a kiedy nie zgłosił się po 2 godzinach, policja odholowała BMW na policyjny parking w Topolčanach. Według znalezionych dokumentów udało się policji odszukać domowy numer telefonu i zadzwonić do jego mieszkania. Odebrała jego przyjaciółka, która powiedziała, że jej partner miał już kilka godzin temu być z domu z podróży służbowej...

Nie wrócił już nigdy. Policja nie znalazła go ani żywego, ani martwego. Wyglądało to tak, jakby Jan Šala po prostu na chwilę wysiadł z samochodu by rozprostować nogi i... znikł. Policja przesłuchała jego handlowego pratnera, który mieszkał w mieście Vel’ky Krtisz, który zeznał, że Šala wyjechał krytycznego dnia o godzinie 14:00 do Żyliny. Jego samochód znaleziono na krótko przed godziną 16:00. Vel’ky Krtisz jest oddalony o ponad 70 km od miejsca znalezienia BMW, a zatem nie mógł on stać dłużej, niż godzinę na skraju drogi.

Policyjni eksperci przebadali samochód w celu znalezienia śladów walki, drobin prochu strzelniczego czy krwi. Nie znaleźli niczego. No i duża suma pieniędzy znaleziona w samochodzie wykluczała działanie przestępców... Przesłuchano wszystkie osoby, z którymi się Jan Šala zetknął tego fatalnego dlań 3 lutego, jego zdjęcie pokazała TV w Słowacji i Czeskiej Republice, gdzie miał on swych kontrahentów. Wszystko na próżno. Wszyscy twierdzili, że nie zdradzał objawów depresji czy załamania nerwowego albo nosił się z zamiarem popełnienia samobójstwa. Nie był też w stanie stresu wywołanego jakimiś groźbami czy szantażem. Dzisiaj jest on na liście osób zaginionych, poszukiwanych przez Interpol. Nie znaleziono żadnego śladu po nim – pozostała jedynie była żona, dwuletni syn, rodzice, przyjaciółka i żółte BMW...



CDN.