Powered By Blogger

środa, 31 stycznia 2018

Tragedia na NaPa



Jestem wstrząśnięty. Kolejna próba zdobycia Nanga Parbat zimą skończyła się tragicznie. Wprawdzie szczyt zdobyto, ale zginął polski uczestnik wyprawy – Tomasz Mackiewicz. Zginął tak strasznie i tak niepotrzebnie. Przy okazji mogło zginąć kilka innych osób. Rodzi się pytanie o sens takiego narażania życia dla rekordu czy sportowego osiągnięcia…


Polski Himalaizm Zimowy im. Artura Hajzera przedstawił raport z akcji ratunkowej pod Nangą Parbat.

Kierownikiem zespołu był ratownik Jarosław Botor, który udał się na pomoc Elizabeth Revol i Tomaszowi Mackiewiczowi z Denisem Urubko, Adamem Bieleckim i Piotrem Tomalą. Francuzka została bezpiecznie sprowadzona z góry, niestety ze względu na trudne warunki pogodowe nie udało się uratować Tomasza Mackiewicza.
- Około godziny 2:00 z 27/28.01, Denis Urubko i Adam Bielecki po pokonaniu 1100 m. przewyższenia nawiązuje kontakt głosowy z Poszukiwaną nieco powyżej obozu drugiego na około 6100 m.n.p.m. Ratownicy natychmiast przystąpili do udzielania Revol pomocy, która polegała na zabezpieczeniu w płachcie biwakowej lifesystem, podaniu leków zgodnie z wytycznymi PHZ, podaniu ciepłych płynów. Elizabeth Revol ma odmrożone ręce i lewą stopę - czytamy w raporcie.
- Następnie opisuje, w odpowiedzi na pytania Adama Bieleckiego stan Tomasza Mackiewicza, którego po zejściu ze szczytu, pozostawiła zabezpieczonego w śpiwór w szczelinie (namiocie?) na wysokości ok 7280 m.n.p.m. jako bardzo ciężki: odmrożone ręce, nogi, twarz, niezorientowany w czasie i przestrzeni, nie było z nim już żadnego kontaktu, ślepota śnieżna, brak możliwości samodzielnego przemieszczania się.
- Po tych informacjach i kontakcie radiowym oraz telefonicznym Zespół podejmuje decyzje o odstąpieniu od próby dotarcia do Tomasza Mackiewicza i skoncentrowaniu się na ratowaniu zdrowia i życia Elizabeth Revol. W związku z powyższym Zespół postanowił zabiwakować w obozie II /Orle Gniazdo/ do rana.
- Po czterogodzinnym biwaku w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych /silny wiatr, temp. -35C/, rozpoczęto etap opuszczania Revol drogą Kinshofera przy ciągłej i bezpośredniej asekuracji, do podstawy ściany ok. 5000 m.n.p.m. Resztę drogi do obozu I pokonała o własnych siłach.  (Źródło - https://www.msn.com/pl-pl/wiadomosci/swiat/nanga-parbat-poznaliśmy-raport-z-akcji-ratunkowej/ar-BBIsjxz?li=AAaGjkQ&ocid=spartandhp)

Trudno się pogodzić z tym, co tam zaszło, ale niestety tak się stało, jak się stało i się nie odstanie. To, co mnie najbardziej irytuje, to postawa francuskich mediów, które stwierdziły, że to Pakistańczycy uratowali Elizabeth Revol, co było nieprawdą. Poza tym Francuzi nie chcieli się dołożyć do opłaty za helikoptery, co uważam za zwykłe skurwysyństwo. W końcu ratowano ich obywatelkę! – ale taka jest ich mentalność, którą poznaliśmy dokładnie w 1939 roku…

Nie oceniam tutaj postępowania E. Revol, która zostawiła swego towarzysza w stanie krytycznym na wysokości ponad 7000 m n.p.m., w burzy śnieżnej i temperaturze -40°C. Niesienie kogoś w tych warunkach, przy schodzeniu jest po prostu niepodobieństwem. Z drugiej strony, może gdyby przy nim została, to przeżyliby oboje…? Teraz możemy gdybać, ale uderzmy się w piersi i powiedzmy, co byśmy zrobili będąc tam? Siedem kilometrów z okładem nad poziomem morza, w szczelinie skalnej czy namiocie, przy wichurze dmącej 200 km/h i mrozie -60°C oraz padającym śniegu? Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono – napisała poetka. Dlatego nie wydajmy pospiesznych sądów.

Z doświadczenia wiem, że obecność drugiej osoby wpływa korzystnie na poszkodowanego. Kiedyś podchodząc Zawratowym Żlebem zasłabłem i utknąłem kilkaset metrów od Zmarzłego Stawku. Po prostu padłem na śnieg i leżałem czekając na poprawę samopoczucia albo na zawał. Musiałem zejść, a na to nie miałem siły. Oczywiście o wejściu na Zawrat mogłem już sobie tylko pomarzyć. I oto na szlaku pojawiła się jakaś uczennica Technikum Hotelarskiego, która pomogła mi wstać, a potem sprowadziła mnie nad Czarny Staw i do schroniska, skąd już jakoś dotelepałem się do Zakopanego. Samemu też kilka razy zdarzyło mi się sprowadzać zabłąkanych turystów, których na szlaku spotkała śnieżyca czy mgła…  

Wkurza mnie sama postawa Pakistańczyków, którzy kazali sobie za wszystko suto zapłacić, co też stawia ich w niekorzystnym świetle. Problem polega na tym, że w Pakistanie nie ma służb ratowniczych, a wojsko dysponujące helikopterami traktuje je jak swoją prywatną własność. Pakistan to nie Indie czy Nepal, gdzie istnieją wyspecjalizowane służby ratowniczo-medyczne do udzielania pomocy w górach. Sprawa ta będzie zapewne jeszcze długo wałkowana na różne strony i sposoby, ale nic się tam pod tym względem nie zmieni. Stoją za tym przede wszystkim za duże pieniądze więc wiadomo, póki tak właśnie jest – nie zmieni się nic.

NaPa jest nazywana „killer mountain” – górą zabójcą, która ma około 40 himalaistów „na rozkładzie”, ale mimo tego (a może właśnie dlatego) będzie przyciągała śmiałków ze wszystkich stron świata. To jest wyzwanie dla człowieka, który zawsze będzie chciał sprawdzić tam przede wszystkim siebie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał gonić horyzont i dokazywać niemożliwego. I na tym właśnie polega postęp.

Tylko że za niego trzeba płacić cenę, czasem tą najwyższą i ostateczną.