Powered By Blogger

niedziela, 19 marca 2023

Latający kamień

 


Jurij T. z Tuły

 

Po raz pierwszy ujrzałem ten głaz gdzieś na początku lat 70. Wtedy moi rodzice inspirująco opowiadali mi o bezkonfliktowym życiu na łonie przyrody i zdecydowali się zbudować daczę.

 

Działka pod daczę

 

Mój ojciec był wojskowym, ale wtedy już poszedł na emeryturę, tak że miał bardzo dużo wolnego czasu. Mnie ta idea jakoś nie poderwała. Wtedy uczyłem się na studiach dziennych miejscowego uniwersytetu i nie chciałem zamienić beztroskie życie studenta na niewolnicze życie robotnika. A jednak stało się inaczej, kiedy trzeba było podjąć decyzje.

Pewnego dnia wszyscy troje – tj. mama, ojciec i ja – wsiedliśmy w tramwaj i pojechaliśmy na spotkanie z przyszłym miejscem zamieszkania. Wysiedliśmy na końcowej pętli i znaleźliśmy się w sosnowym lesie. Poszliśmy za ostatnimi pasażerami jak za przewodnikami. Od razu było widać, że to mieszkańcy dacz: ani jednej wolnej ręki. I to oni doprowadzili nas do głazu o którym mowa.

To od niego zaczynało się terytorium daczowego osiedla. Zatrzymaliśmy się na chwilę. Rodzice rozpytywali ludzi, gdzie znajduje się nasza działka? A ja cały czas gapiłem się na ten dziwny kamień. Był on bardzo duży – wysoki na dwóch chłopa, miał on 8 m długości, i był tak gładki jak jajko kurze.   

- Skąd się on tu wziął? Czy wyrósł z ziemi? I kto go tutaj przytaskał, jakim sposobem, po co?

Moje rozmyślania przerwali rodzice mówiący, że znaleźli przewodnika – miał on działkę obok naszej.

 

Zagadkowe zniknięcie

 

Minęło kilka lat. Daczę wreszcie zbudowaliśmy. Wyszło całkiem nieźle: trzy pokoje z mansardą i balkonami. Skończyłem uniwerek, ożeniłem się i wyprowadziłem do innego miasta. I tam przeżyłem niemal całe swoje życie. Teraz przyjeżdżam odwiedzić rodziców i odpocząć na ich daczy w czasie urlopu.

I oto w czasie kolejnego pobytu u rodziców szliśmy razem leśną drogą do głównej bramy naszego Towarzystwa Sadowego. Ale w napisie jakiś żartowniś urwał literę „s” i nazwa zmieniła się na „Piekielne Towarzystwo”. Oderwałem wzrok od tego głupiego napisu, patrzę – A TU KAMIENIA NIE MA! Pytam rodziców – gdzie on jest? A ci tylko wzruszają ramionami.

Mama wspominała, że pod koniec ubiegłego lata przyjechała żeby pozamykać na noc szklarnie – bo nocami już było chłodno. Wieczorem kamień był na swoim zwykłym miejscu, ale następnego ranka on znikł. Wtedy mama się zdziwiła – jak to się stało, że tak szybko z tym ogromnym głazem ktoś się uporał? Ale nie przywiązała do tego wagi.

 

Podniósł się w świetle reflektora?

 

Na daczy już czekał na nas mój brat. On prowadził całkiem nieskomplikowane życie: nigdzie nie pracował, zimą zajmował się hochsztaplerką, w lecie zajmował się daczą. Był w Towarzystwie stróżem i złotą rączką.

W czasie pobytu na daczy zacząłem wypytywać brata, co się stało z kamieniem. Zrazu twierdził on, że nie wie. Potem w wielkiej tajemnicy opowiedział mi, że jakoby pewien chłop widział przez okno, jak kamień ten sam z siebie powoli wzniósł się w powietrze, obrócił się i poleciał w stronę żółtego reflektorowego światła, które świeciło nań z nieba.

- Ależ to być nie może – zaprotestowałem. – Przecież to nie helikopter ale po prostu kamień.

- Za ile kupiłeś, za tyle sprzedałeś… A może po prostu go porwali. Spodobał się jakiemuś bogaczowi, podjechali w nocy jakimś KamAZ-em, załadowali i wywieźli na jakąś fazendę.

- Ale tam nie ma nawet żadnej drogi, sosny rosną dookoła – nie przejedziesz. A tak poza tym, to ten kamień by rozgniótł każdego KamAZ-a. A jak go załadować? On jest idealnie okrągły, nawet zaczepić się o niego nie ma jak! 

- A idźże już spać!

Od tego czasu minęło sporo lat. Dowiedziałem się, że ten głaz przywlókł tutaj dawno, dawno temu potężny lodowiec. A jak powoli toczył go przed sobą, to i wygładził jego powierzchnię, niemalże do zwierciadlanego połysku. Ale jak go stąd zabrali? Przecież nawet drogi do niego nie ma – dookoła rosną ogromne sosny i żeby wywieźć ten głaz trzeba by było je wpierw wyrąbać. A może po prostu stamtąd odleciał?

Szkoda, że go wcześniej nie sfotografowałem. Cały czas myślałem.

- No pięknie, chciałbym wiedzieć, dokąd on uciekł!

 

Moje 3 grosze

 

Ktoś by powiedział, że to jakieś ruskie brednie. Nic bardziej mylnego! Rzecz w tym, że w latach 90. ubiegłego stulecia podobne incydenty zdarzały się na terytorium naszego kraju, że wspomnę tylko głazy, które przyleciały do pomorskiego Iwięcina i sądeckiej Florynki, oraz głaz, który zniknął z małopolskiej Niecieczy. I zawsze w rejonie tych eratyków obserwowano Nocne Światła i inne UAP. Oczywiście szybko znaleziono wytłumaczenie – okoliczni chłopi rozbili głaz w Niecieczy, zaś do Florynki przywieźli tajemniczy kamienny dysk. I po kłopocie.

 

Źródło – „Tajny XX wieka” nr 48/2017, s. 24

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz