Powered By Blogger

czwartek, 23 marca 2023

Nie opłakujcie zmarłych!

 


Walentyna Bystrimowicz

 

W 1981 roku miałam 21 lat, a synowi Kostii szedł pierwszy roczek – i po półtora roku owdowiałam. Ból straty był okrutny. Łzy ciekły same, myślałam tylko o jednym: oddałabym wszystko, by zawrócić męża choć na mgnienie oka i powiedzieć jak go kocham. Nie opuszczała mnie myśl: Czy jest tamten świat? Czy spotkamy się tam?

 

Na wieś do babci

 

Troska o dziecko zeszła na drugi plan, smutek na plan pierwszy. Do pracy chodziłam jak zombie, wszystko robiłam automatycznie. Koledzy próbowali ze mną pogadać, odciągnąć od rzeczywistości, ale ich starania były próżne. Nie interesowało mnie nawet to, co jem. Mama zaproponowała mi spędzenie urlopu u niej.

Zgodziłam się, i po tygodniu wraz z Kostusiem pojawiliśmy się u mojej mamy. Wioska niewielka – wszystkiego 30 domów. Wszyscy się znają: kto kiedy się urodził, kiedy się ożenił czy wydała, kto ich swatał… I na do dodatek, we wsi każdy nosił jakieś przezwisko. I bardzo często ludzie zwracali się do siebie z przezwiska, a nie z imienia. Np. naszą sąsiadkę Annę nazywali Sinawą. Ona nie była entuzjastką napojów wyskokowych, jakby można było pomyśleć, wszak pijanych często nazywają „sinawymi”. Anna – pulchna kobietka – była gospodarna i cicha więc nie wiadomo czemu „sinawa”. Drugą sąsiadkę – też Annę – nazywali Czarną Hanną, może dlatego, że miała kruczoczarne włosy. A trzecią Annę, która mieszkała na końcu wsi nazywali Smolianka. Nikt już nie pamięta dlaczego. We wsi mieszkała także babcia o ksywce Tynda. Od niej mama brała mleko, kiedy się jeszcze nie dorobiła swojej krowy.

 

Rozmowa o duszach

 

Pewnego razu obierałam ziemniaki, a babcia Tynda przyniosła bańkę mleka.

- Jeszcze cieplutkie, prosto od krowy – powiedziała. – Daj małemu póki nie ostygło.

Tynda była w kolorowej chustce na głowie i różowej atłasowej bluzce. Tak jak ona nikt się we wsi nie ubierał.

Tynda postawiła mleko na stole i usiadła na ławie.

- Co z tobą dziewczyno? – zapytała ona przyglądając się mnie. – Nieciekawie wyglądasz.

- Cierpi po śmierci męża – odpowiedziała za mnie mama – i za co ją Bóg skarał?

Mama wyciągnęła z pieca groch z gotowanymi ziemniakami i wyszła na dwór przygotować karmę dla świń. Tynda nie odchodziła.

- Posłuchaj mnie – rzekła – nie płacz za mężem. Czy on do ciebie przychodzi?

-A skąd pani wie? – zdziwiłam się. – Przychodzi, ale we śnie nie na jawie. Kiedy zasypiam, w półśnie. Stoi obok łóżka. Czuję jego obecność. Chcę się podnieść i objąć go, ale całe ciało mam nieruchome. Nie mogę się poruszyć.

- Oj, dziewczyno – westchnęła Tynda – to nie mąż stoi koło twego łóżka. Posłuchaj mnie. Ja też zostałam młodą wdową, nie wyszłam ponownie za mąż. Ty masz chociaż dziecko, a ja nie miałam nikogo. I tak dożywam swoich dni.

 

Niebo wysłuchało prośby

 

- Mój Wasia był przystojniakiem, dziewczyny do niego lgnęły – opowiadała babcia Tynda. – Przeżyliśmy razem dwa lata. Och, jakże go kochałam! Nie wiedziałam jak go karmić, gdzie posadzić. Ale on był psem na kobiety. Cierpiałam – głównie dlatego, że był ze mną.

A potem on się utopił. Płakałam w dzień i noc. Pochowałam na samym skraju cmentarza, żeby z okna można było zobaczyć jego grób.

Prosiłam Niebo, by choć na chwilę mógł do mnie wrócić – zobaczyć go, objąć, pocałować. I oto zaczął do mnie przychodzić. Przyjdzie, obejmie, przytuli, pocałuje. I ja przyjmowałam go. On był prawdziwy – ja go widziałam i czułam. On przychodził w każdą północ i każde południe.

Żyliśmy ze sobą jak mąż i żona. A ja byłam rada. Co to było? Zrozumieć było trudno, ale nie chciałam tego rozumieć. Najważniejsze, że był ze mną. A potem poszłam do cerkwi, ale wejść tam nie mogłam. Odrzuciło mnie coś, nogi nie chciały nieść.

 

Nie lubi brudu

 

Zamyśliłam się. A jak było ze mną? W tym czasie w wiosce krążyły Cyganki, prosiły o stare dziecięce ubiory, pieniądze. Jedna z nich przyszła do mnie i powiedziała:

- Chcesz pogadać? Nie bój się mnie, nie jestem Cyganką tylko Serbką.

Nie mogłam jej opowiedzieć o tym, że mąż do mnie chodzi – a tutaj człowiek postronny trzyma mnie za rękę i patrzy w oczy. Wydaje się, że czyta w duszy. Otworzyłam się przed nią, a ona mi powiedziała:

- To nie twój mąż. Nie powinnaś go przyjmować. Kiedy następnym razem będzie szedł do ciebie, usiądź na progu domu, rozpuść włosy i je czesz. On zapyta – Co ty robisz? Odpowiedz: Mam wszy – wyczesuję.

I tak zrobiłam. Siedzę na progu, wybiła dwunasta w nocy, a ja dalejże czesać włosy. Idzie mój Wasia. Przystanął i spojrzał na mnie.

- A co ty robisz?

- Mam wszy – wyczesuję.

Jak nie prychnie, jak nie splunie, aż zawył. Zakręcił się jak wiatr, a ja widzę że to nie Wasia i miał ogon i rogi. A on zakręcił się młyńcem i poleciał na cmentarz. I już nigdy do mnie więcej nie przyszedł. Wąż bardzo nie lubi brudu, a ja wyznałam swe grzechy, zaczęłam chodzić do cerkwi i chodzę do dziś dnia.

Posłuchałam babci Tyndy i poszłam do cerkwi. Zamówiłam mszę żałobną, poszłam na cmentarz, stanęłam koło mogiły i powiedziałam:

- Uwalniam ciebie. Nie przychodź więcej do mnie.

I wszystko się zmieniło. Uspokoiłam się. Mąż do mnie więcej nie przychodził. Pomału życie wróciło do normy. A Kostuś stał się moją podporą i z niego czerpię swe siły.

 

Moje 3 grosze

 

Historia jakich wiele, która mówi nam, że poza cezurą śmierci jest jakieś inne życie i nie umieramy całkowicie, a dokładniej – umiera nasze ciało materialne, zaś dusza – czyli ciało energetyczne nadal trwa. Najbardziej rozumieli to Hindusi tworząc swoją teorię reinkarnacji, która doskonale tłumaczy takie zjawiska.

A wszystkim steruje prawo karmy – jakim byłeś za tego życia, za to odpowiesz w przyszłym życiu. Doskonale wyraziła to piosenka „Wędrówka dusz” śpiewana przez Włodzimierza Wysockiego – polecam!

A tak nawiasem, to rzeczywiście – nie ma co opłakiwać zmarłych. Oni tego nie chcą, nasze łzy są Im ciężarem. Zostawmy Ich w spokoju.

 

Źródło – „Tajny XX wieka” nr 45/2016, s. 24

Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Sas-Leśniakiewicz