DODATEK E – CZARNA ZARAZA: PREZENT Z
ODLEGŁEJ PRZESZŁOŚCI
W swej pracy pt. „Atomowa wojna
bogów” (Lublin 1979), Aleksander Mora twierdzi, że kilkanaście tysięcy
lat temu na Ziemi kwitła wspaniała cywilizacja, która – niestety – zgładziła
sama siebie w tytanicznym konflikcie z użyciem wszystkich znanych nam i
nieznanych broni masowego rażenia – BMR, albo – jak mi się wydaje – została
zniszczona w totalnej wojnie z kosmicznymi kolonizatorami i wskutek regresu
cywilizacyjnego – cofnęła się do epoki kamienia łupanego. Podobne poglądy
wyznaje słowacki pisarz i ufolog dr Miloš Jesenský, który udowadnia to w
swej pracy pt. „Bogowie atomowych wojen” (Ústi nad Labem 1998). Z jego
enuncjacji tamże zawartych wynika, że cywilizacja Atlantydy czy poprzedzająca
ja cywilizacja Atlantyki[1]
sięgnęła naszych najbliższych planet i skolonizowała je. Co gorsza –
wyprowadziła BMR także w Kosmos, co mogło doprowadzić do tego, że nieaktywne i
niewykorzystane jednostki tych kosmicznych BMR wciąż jeszcze okrążają Ziemię,
Księżyc i inne planety Układu Słonecznego, grożąc zagładą wszystkiemu, co na
niej żyje. Opisywałem już efekty spadku głowic bojowych A i C – co można
znaleźć w moim opracowaniu pt. „Projekt Tatry” (Kraków 2002), zaś na łamach
„Wizji Peryferyjnych” opisałem działanie broni B.[2]
teraz też chciałbym skupić się na tym temacie, bowiem ostatnio uzyskałem d o w o d y
na to, że broń biologiczna została stworzona przez poprzednie
cywilizacje, i że wskutek Wielkiego Konfliktu owa broń wymknęła się spod
kontroli człowieka.
Aleksander Mora tak pisał na ten
temat:
[...] Antyczny
tekst hinduski „Samara Sutradhara” wyraźnie mówi o stosowaniu w odległej
przeszłości broni biologicznych – B. Specyfik o nazwie Samhara był używany jako
środek wywołujący choroby wśród żołnierzy przeciwnika, zaś inny – Moha –
powodował odrętwienia i paraliż. W „Fengshen-yen-i” wspomina się działania
wojenne z użyciem broni B prowadzone w Chinach; i znowu w tekstach tych
znajdujemy opisy zadziwiająco podobne do hinduskich.
Przy tej niejako
okazji powstaje pytanie: czy nie jest możliwe, że niektóre współczesne,
trapiące Ludzkość schorzenia zostały kiedyś w przeszłości wywołane w sposób
sztuczny? Istnieje wiele chorób, którym ulegają wyłącznie ludzie, nie trapią
one natomiast zwierząt.[3]
Czy nie mogły one powstać jako rezultat pradawnej, niszczycielskiej wojny
bakteriologicznej, której zasięg wymknął się walczącym stronom spod kontroli?
Znany biolog A.
Firsow zwraca uwagę na fakt, że wirusy, traktowane obecnie jako
reprezentujące etap pośredni pomiędzy światem żyjącym a nieżyjącym, światem
organicznym a nieorganicznym, zachowujące się w stanie nieaktywnym jak
substancje krystaliczne, zaś w stanie aktywnym reprodukujące się i wykazujące
działania celowe, wcale nie musiały powstać u zarania życia na Ziemi. Tym
bardziej, że wykazują one wysoki stopień specyficzności w stosunku do
żywiciela, co mogłoby wskazywać na ich stosunkowo niedawne pochodzenie.[4]
[...]
Inną tajemniczą
sprawą, ściśle związaną z tragedią atomową w czasach prehistorycznych, są
malowidła na ścianach jaskiń i na skałach, rozrzucone na całej kuli ziemskiej.
Malowidła te, przedstawiające postacie tzw. Kosmitów zyskały sobie w ostatnich
latach rozgłos światowy, a ich szczególna popularność datuje się od momentu
publikacji książki Ericha von Dänikena zatytułowanej „Rydwany bogów”.
Jednym z
najbardziej znanych jest kontur olbrzymiej postaci wyryty w skale. Został on
odkryty przez Henri Labote’a na płaskowyżu Tassili na Saharze i nazwanej
przez niego Wielkim Bogiem Marsjańskim. Szkic ten zadziwiająco przypomina postać
odziana w skafander kosmonauty.
Na obszarze
płaskowyżu znajduje się więcej podobnych rysunków: jeden z nich przedstawia
idącą grupę czterech postaci ubranych w stroje przypominające kombinezony
kosmonautów, których głowy są pokryte baniastymi hełmami. Rysunki tego rodzaju
odkryto na różnych kontynentach. Istnieje np. rysunek naskalny na południe od
miejscowości Fergana w Uzbekistanie, przedstawiający postać, której głowa jest
otoczona pierścieniem z wychodzącymi z niego promieniami. Pierścień ten najprawdopodobniej
reprezentuje hełm, jaki noszą nurkowie zaopatrzony w anteny. Niemal identyczne
postacie przedstawiają rysunki odkryte w Val Camonica we Włoszech. Sylwetki
Kosmitów znaleziono także wyrysowane na płaskich ścianach skał w Australii.
Znaczne podobieństwo
do postaci na rysunkach wykazują japońskie statuetki Dogu pochodzące z okresu
Jomon (Dżomon). Wzbudziły one duże zainteresowanie, ponieważ przedstawiają one
ludzi w pewnego rodzaju ubiorach ochronnych i hełmach zaopatrzonych w dziwne
okulary. Japoński ekspert Isao Washio tak opisuje strój Dogu:
... rękawice przymocowane są do przedramienia za pomocą wiązania,
zaś okulary mogą być zamykane i otwierane. Po bokach postaci umocowane są
dźwignie prawdopodobnie przeznaczone do regulacji ich ustawienia, podczas kiedy
>>korona<< umieszczona na hełmie spełnia rolę anteny [...].
urządzenia na zewnątrz ubrania nie stanowią elementów zdobniczych, ale są
przyrządami pozwalającymi kontrolować ciśnienie w skafandrach w sposób
automatyczny...
Wszystkie te rysunki
i postacie kojarzy się obecnie z Przybyszami z Kosmosu oraz poglądem, że planetę naszą w dalekiej
przeszłości odwiedzali goście – astronauci z innych układów gwiezdnych. W
gruncie rzeczy przedstawiać one mogą niebiańskich bogów – tym bardziej, że
rysunkom Kosmitów towarzyszą często latające dyski, kuliste pojazdy i inne
urządzenia latające. Wydaje się, że istnieje inne, nie mniej prawdopodobne
wyjaśnienie, oparte na odmiennej interpretacji znajdywanych rysunków. Być może
przedstawiają one po prostu ludzi w ubiorach chroniących ich przed skażeniem
radioaktywnym. Przecież w większości rysunki Kosmitów odkryte zostały na
terenach dzisiejszych pustyń. Wcześniej już jednak sugerowano, że pierwszą
przyczyną powstania tych pustyń mogło być zastosowanie na tych obszarach broni
nuklearnych, dlatego nawet tysiące lat później regiony te wskazywały wysoki
stopień skażenia radioaktywnego.
Rysunki mogły być
więc wykonane później przez potomków mieszkańców tych okolic, którym udało się
przeżyć kataklizm. Widzieli oni przybywających (albo ze schronów podziemnych,
albo z obszarów nieskażonych radioaktywnym fall-out’em) ludzi w latających
maszynach, którzy zabezpieczeni strojami ochronnymi pojawili się, aby
skontrolować tereny, zbadać stopień ich skażenia i ocenić rozmiary zniszczeń.
Niewątpliwie
niektóre z tych rysunków mogą przedstawiać Przybyszów z Kosmosu. Nie wydaje się
jednak słuszne pomijanie możliwości, że ubrania ochronne noszone były przez
mieszkańców Ziemi, jako osłona przed skażeniem radioaktywnym. Gdyby bowiem Kosmici
musieli być tak dokładnie chronieni przed naszym ziemskim środowiskiem przy
pomocy tak dokładnie izolujących skafandrów kosmicznych, oznaczałoby to, że nie
mogli Oni oddychać ziemską atmosferą czy też znosić panującej na powierzchni
Ziemi temperatury.[5] A
taki obraz kosmicznych bogów – jak pisze Richard E. Mooney – stałby w
całkowitej sprzeczności z tym, jaki wyrobiliśmy sobie na podstawie mitów i
legend.
O mitycznych bogach
Egiptu, Grecji, Indii a także Majów, Inków i Azteków n i g d y
nie pisano, jako o noszących stroje ochronne. Dlatego albo byli oni
Ziemianami, albo Przybyszami z Kosmosu, których fizjologia podobna była do
ziemskiej w takim stopniu, że nie potrzebowali skafandrów ochronnych.
Oczywiście ci, którzy przybywaliby tylko na krótki pobyt na Ziemi, mogliby nosić
ubiory chroniące ich przed odmiennym promieniowaniem słonecznym, czy też
nieznanymi, a być może groźnymi dla nich ziemskimi mikroorganizmami. Jednakże
biorąc pod uwagę argumenty „za” i „przeciw” oraz uwzględniając rozmieszczenie głównych
malowideł oraz materialnych dowodów katastrofy nuklearnej, wydaje się, że
najbardziej racjonalnym wyjaśnieniem funkcji owych „kosmicznych” skafandrów
jest ochrona przed skażeniem promienistym.
A może chodziłoby tu raczej także
o skażenie biologiczne??? Ubiory ochronne przeciw mikrobom są równie szczelne
jak skafandry kosmiczne czy głębinowe, a zatem są podobne do nich i równie
funkcjonalne. Istoty, które obawiały się ziemskich bakterii nie mogły być Kosmitami,
tylko ludźmi. To, że ci ludzie nosili skafandry jest na to dowodem. Ziemska
flora bakteryjna może być szczególnie niebezpieczna dla istot, które mają
podobny lub taki sam metabolizm i budowę komórek podobna do bakterii, a zatem
bakterie nie są w stanie zainfekować obcego organizmu, bowiem po prostu nie
mogłyby się one w nim namnażać i w rezultacie szybko by zginęły.
Tak czy inaczej, te złośliwe
mikroby powstały wskutek manipulacji genetycznych, co mogło wyglądać tak, wedle
Al. Mory:
[...] Ziemia była bardzo zniszczona. Główne
ośrodki cywilizacji nie istniały. Centra dyspozycyjne, niektóre lądy i
wszystkie miasta albo znikły pod falami oceanów, albo zamieniły się w starty
popiołu pod działaniem broni laserowej i jądrowej. Reszty dzieła zniszczenia
dokonały wybuchy wulkaniczne, wstrząsające skorupą ziemską, której równowagę
tak lekkomyślnie naruszono.
Pomimo przerażająco smutnego bilansu rozpoczęto organizować nowe
bytowanie. Zaczęto gromadzić ocalały jeszcze gdzie niegdzie sprzęt i urządzenia.
Ekipy techniczne penetrowały powierzchnię Ziemi, poszukując tych, którym udało
się przetrwać kataklizm, a także surowców, środków napędowych, leków i
żywności. Podjęto budowę nowych miast, jak Tiahuanaco (?) i osiedli – jak Sacsayhuaman
(?). Życie zaczęło wchodzić w bardziej ustabilizowane tryby, pomimo tego, że
niezbyt liczne społeczeństwo musiało borykać się z całym szeregiem poważnych
problemów.
Przede wszystkim nie było ono jednolite. W skład jego wchodzili
przecież ludzie, którzy wychowali się na różnych planetach. Niektórzy z nich od
początku nie mogli przystosować się do oddychania ziemską atmosferą, zapewne
musieli korzystać z urządzeń wspomagających i ochronnych. Dla innych promieniowanie
słoneczne na Ziemi było zbyt silne. Dla jeszcze innych – zbyt słabe.
Wszystkim tym trudnościom należało zaradzić możliwie szybko,
jeżeli to nieliczne społeczeństwo miało uchronić przed całkowitą zagładą i
wymarcie samo siebie i zdobycze cywilizacji trwającej tysiące lat.
Wśród puszcz tropikalnych, lasów i sawann Ziemi istniały
prymitywne plemiona ludzkie znajdujące się na niskim szczeblu rozwoju, których
sposób życia nie odbiegał właściwie od zwierzęcego. Zdecydowano się więc na
śmiały eksperyment biologiczny, którego celem było dokonanie na kilku wybranych
plemionach zabiegu genetycznego, pozwalającego na znaczne przyśpieszenie ich
rozwoju. Uzyskane w tym procesie osobniki miały być w przyszłości wykorzystane
jako tania, niewykwalifikowana siła robocza, rozumiejąca i wykonująca prawidłowo
i w sposób zdyscyplinowany stawiane przez bogów-stwórców zadania.
W biblijnej „Księdze Rodzaju” czytamy: A wreszcie rzekł Bóg:
>>Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam...<<[6]
na marginesie warto zaznaczyć, że wyraz Elohim - bogowie, stanowiący jedno z
imion Boga w Starym Testamencie jest formą od liczby mnogiej Eloah – Bóg.
Eksperyment powiódł się znakomicie, a jego efekty – jak się
zdaje – przekroczyły najśmielsze oczekiwania. Rozwój intelektualny plemion
poddanych na ograniczonym terenie zabiegowi genetycznemu, a następnie starannej
opiece i edukacji postępował bardzo szybko. Jednocześnie doprowadził on do
powstania nieprzewidzianego produktu ubocznego – rozwiązał mianowicie problem,
z którym bogowie się dotychczas borykali, dostarczył bowiem zastępu niezwykle
urodziwych kobiet. Nic więc dziwnego, że co młodsi bogowie natychmiast przystąpili
do ulepszania wyników eksperymentu, zapominając, że choć z grubsza przynależą
do tego samego gatunku, to jednak reprezentują odmienne drogi rozwoju
genetycznego, co szczególnie dotyczyło tych, którzy byli potomkami pokoleń
długo żyjących na innych, niż Ziemia, planetach.
Biblijna „Księga Rodzaju” podaje: A kiedy ludzie zaczęli się
mnożyć na Ziemi, rodziły się im córki. Synowie Boga widząc, że córki człowieka
są piękne, pojmowali je sobie za żony, wszystkie, jakie im się podobały. [...]
A w owych czasach byli na Ziemi giganci. Bo gdy Synowie Boga zbliżali się do
córek człowieczych, te im ich rodziły. Byli to więc owi mocarze, mający sławę w
owych dawnych czasach.[7]
Narodzone z tych związków mutanty nie zawsze mogły być
przedmiotem chluby bogów. Niektóre z nich stanowiące całkowicie zdegenerowane
formy musiano zlikwidować.[8]
Jednakże większość potomków reprezentowała znacznie zwiększone możliwości
intelektualne niektórzy mieli tak wysoki poziom intelektualny, że bez trudu
mieszali się ze społecznością młodszych bogów.
Udany eksperyment spowodował nowy, gwałtowny rozwój cywilizacji
na Ziemi. Bogowie mieli już zastępy siły roboczej. Wybrani spośród rzesz ludzie[9]
uzyskiwali kwalifikacje techniczne, a nawet naukowe; wykonywali prace inżynierskie,
byli pilotami, żołnierzami, lekarzami, czy wreszcie osiągali status boga.
Starzy bogowie wymierali, młodzi coraz bardziej wtapiali się w prężne społeczeństwo
inteligentnych Ziemian.
Dr
Miloš Jesenský opisał to jeszcze dokładniej w swej pracy, do której odsyłamy Czytelnika
na stronę internetową CBZA. Skoro ludzie
t a m t e j epoki potrafili
manipulując genami wyhodować Homo sapiens sapiens, to wyhodowanie złośliwego
szczepu bakterii czy wirusa byłoby dla nich pestką! I było!
Zawsze
zagadkę stanowiło dla nas to, jak to można by udowodnić. I dowód taki
znaleźliśmy w książkach autorstwa Richarda Prestona – „Strefa skażenia”
(Warszawa 1996); Petera Radetsky’ego – „Niewidzialni najeźdźcy”
(Warszawa 1998), a nade wszystko w pracy Christophera Willsa pt. „Żółta
febra, czarna bogini” (Poznań 2001). Otóż jednymi z najbardziej letalnych
chorób są bakteryjne infekcje w rodzaju cholery azjatyckiej – Vibrio
cholerae, czy dżumy dymienicznej – Yersinia pestis. Epidemie i
pandemie tych chorób dziesiątkowały ludność całego świata czy nawet pustoszyły
znaczne jego obszary, bowiem dżuma jest także chorobą atakującą zwierzęta i
uśmiercającą je – i to przede wszystkim te, które towarzyszą człowiekowi: psy,
koty, myszy, szczury, konie, krowy i świnie.
Na
cholerę nie ma do dziś dnia żadnej szczepionki – można ją leczyć tylko przy
pomocy antybiotyków. Uczeni nie odpowiedzieli jak dotąd na podstawowe pytanie –
od kiedy cholera zabija ludzi? Bo tylko jedno jest pewne – cholera nie zawsze
była dla ludzi szkodliwa... Wiadomo, ze stosunkowo niedawno przebiła ona
barierę gatunkową, ale kiedy to było? – tego nie wie nikt.
Z
dżumą jest trochę inaczej. Jej letalność jest wynikiem nie tego, że dodano jej
jakiś gen powodujący „złośliwość”, ale genetycznie pozbawiono jej możliwości
ruchu postępowego w środowisku płynnym, utraciła ona także wiele z
biochemicznych możliwości zmiany swego żywiciela na innego (innymi słowy
„przypisano” ją do określonych zwierzęcych żywicieli), co oznacza również, że
nie może przetrwać w glebie; wyeliminowano także jej cykl Krebsa, który decyduje
otrzymaniu wielu składników, które powstają w czasie oddychania... Oznacza to,
że musi je otrzymać od żywiciela. I dalej – Y. pestis nie potrafi sama wytworzyć
białka hialuronidazy, które umożliwiałoby jej przenikanie do komórek żywiciela.
A to ma bardzo poważne konsekwencje, bo podwyższa mordercze zdolności tych
bakterii. Udowodniono to nader prosto – zniszczono odpowiednie geny
odpowiedzialne za produkcję hialuronidazy i cykl Krebsa u pokrewnych bakteriom
dżumy bakterii Y. pseudotuberculosis – co spowodowało, że stały się one
tak letalne, jak Y. pestis... Zjadliwość Y. pseudotuberculosis
podanej doustnie wzrosła o 1.000 razy, zaś wstrzykniętej podskórnie – aż 10.000
razy![10]
Badania nad tymi bakteriami przeprowadzano nie tylko na myszach i szczurach
laboratoryjnych...
Wniosek
wyciągnięty przez uczonych był jeden – powstanie dwóch mutacji jednej bakterii
naraz jest wysoce nieprawdopodobne, a zatem nie były one dziełem Natury.
Bakteria Y. pestis została rozmyślnie uszkodzona genetycznie tak, by
podnieść jej złośliwość. A co za tym idzie - wszystkie podane powyżej
uwarunkowania genetyczne tworzą z niej idealną broń biologiczną, która została
stworzona tylko i wyłącznie do niszczenia wielkich populacji ludzkich,
uśmiercenia wszystkiego, co żyje a następnie samolikwidacji z braku żywicieli.
Po co? – wiadomo: po to, by stosujący tą BMR agresorzy mogli w krótkim czasie
opanować określony teren. A zatem była to z całą pewnością broń ofensywna
pierwszego uderzenia!
Jest
jeszcze jedna sprawa związana z Y. pestis – otóż jej głównym wektorem są
pchły. Bakteria ta potrafi tak zmodyfikować organizm tego owada, by pchła
zarażała jak najwięcej istot żywych ze swego otoczenia. Zatyka ona dokumentnie
jej jelita doprowadzając do szybkiego odwodnienia, co zmusza pchłę do jak
najbardziej intensywnego odżywiania się – skakania z żywiciela do żywiciela – i
w rezultacie zakażenia wielu z nich, zanim zginie. Szczuty, myszy i koty
zakażają z kolei ludzi, którzy są celem biologicznego ataku.
Zauważmy,
że oba te dopusty Boże mają bardzo krótki okres wylęgania: cholera 2-3 dni, zaś
dżuma 2-5 dni. Jak widać, obie te bakterie idealnie nadają się do prowadzenia
wojny biologicznej poprzez tzw. dywersję biologiczną – rozsiewania chorób przy
użyciu grup dywersyjno-rozpoznawczych, dywersyjnych bombardowań, ostrzału
rakietowego, itp. Po zapowietrzeniu danego terenu dochodzi do wybuchu epidemii,
a potem – kiedy śmierć zbierze swe żniwo – do wejścia na ten teren wojsk
agresora...
Uczeni
doszli do wniosku, że całość manipulacji powodującej zletalizowanie
niezłośliwych szczepów bakterii nie jest taka skomplikowana w wykonaniu, ale
nader skuteczna w użyciu. Podobnie rzecz może się mieć z wirusami, które
jeszcze bardziej są przystosowane do warunków wojny bakteriologicznej i
stanowią niemal idealną broń B.
Co
do cholery, to ta bakteria na odwrót – posiada dodatkowy gen, który odpowiada
za jej umiejętność syntetyzowania toksyny. Christopher Wills twierdzi wprost,
że ów fragment DNA od długiego czasu znajduje się w helisie bakterii V.
cholerae, przy czym dodaje, że nabyła go ona od innej bakterii. Ale znowu –
taka możliwość jest raczej nikła, więc wygląda na to, że ktoś „pomógł” V.
cholerae ten transpozon nabyć...
Patrząc
na ten wredny zestaw genów – pisze
on – niemal ma się wrażenie, że ten transpozon został umyślnie
zaprojektowany, żeby dać Vibrio właściwości niezbędne do dokonania
spustoszenia w ludzkich wnętrznościach.
Nie
od rzeczy będzie tutaj wspomnieć, że istnieją również choroby zwierzęce, które
są wywoływane przez bakterie ze szczepów Vibrio i Pasteurella.
Zazwyczaj są one śmiertelne z 99% skutkiem.
Kolejnymi
wrednymi patogenami są dur plamisty – Rickettsia provazeki i dur
brzuszny – Salmonella typhi. Ten drugi jest szczególnie paskudny, bowiem
S. typhi potrafi przywierać do ścianek komórek wyściełających jelita
ofiary, przenikać do wnętrza organizmu i wreszcie jest w stanie atakować te
komórki, które mogłyby je unieszkodliwić, co stanowi likwidację bariery
immunologicznej... – jak w przypadku wirusa HIV! I znowu ciekawa rzecz –
istnieją dwa rodzaje szczepów S. typhi – afrykańskie i te, które
zamieszkują Afrykę i resztę świata. Te ostatnie zaś pojawiły się na Ziemi w
okresie od 2.000.000 do 200.000 lat temu! Ten światowy szczep potrafi infekować
swe ofiary i przedostawać się do woreczka żółciowego, a stamtąd wydalać się z
organizmu nosiciela i doprowadzać do skażeń wielu ludzi. Tego nie potrafią
szczepy afrykańskie... A zatem kolejna celowa mutacja??? I znowu badania DNA Salmonelli
i pokrewnej bakterii Shigella flexnen (wywołującej czerwonkę)
potwierdziły tą tezę. DNA obu bakterii zawierały dodatkowe geny odpowiedzialne
za ich mordercze właściwości... Jak dotąd uczeni nie wiedzą, jak doszło do tych
mutacji – ale nikt nie zastanowił się nad ich sztucznym pochodzeniem. To nie
ewolucja nadała tym drobnoustrojom ich mordercze właściwości, a celowa
robota...
Nieco
mniej groźną jest bakteria Escherichia coli, która odpowiada za niektóre
infekcje pokarmowe. Uczeni sądzą, że to ona była „genetycznym materiałem
wyjściowym” do „wyprodukowania” tych patogenów, których jest bliską krewną.
Co
to właściwie jest? – zapyta Czytelnik. Otóż jest to kolejny konkretny d o w ó d
na to, że dawno temu ktoś manipulował genami bakterii tak, by były one
morderczą bronią przeciwko człowiekowi i zwierzętom, które go otaczają.
Letalność tych patogenów jest czymś wbrew strategii przeżycia tych bakterii,
bowiem patogenom zależy na tym, by ich żywiciel żył jak najdłużej - w ich
własnym interesie. Do pewnego czasu śmierć żywiciela nie leżała w interesie
bakterii, które były być może nawet bakteriami symbiotycznymi z człowiekiem i
zwierzętami domowymi. Wskutek manipulacji genetycznych tutaj opisanych,
bakterie te z symbiontów zamieniły się w patogeny i zaczęły zabijać. I o to chodziło.
Twórcy tej BMR zamienili się dawno w pył i proch, ale ich dzieło wciąż zbiera
krwawe żniwo nawet teraz – po stu dwudziestu wiekach!
Sądzimy,
że postęp badań genetycznych mikroflory pozwoli na znalezienie więcej dowodów
na to, że manipulacje życiem miały miejsce znacznie wcześniej, niż się to nam
wydaje, i że teraz płacimy daninę życia za szaleństwa Białych i Czarnych Magów
Atlantydy...
Robert K. Leśniakiewicz, Wiktoria
Leśniakiewicz
Jordanów,
dn. 2003-09-09
ada
[1]
Atlantyka, to umowna nazwa dla cywilizacji jeszcze starszych od cywilizacji
Atlantydy ii nie należy jej traktować jako określonego terminu geograficznego
czy historycznego.
[2] R. K. Leśniakiewicz
– „Czarna zaraza spada z nieba?...” w „Wizjach Peryferyjnych” nr 4/1996.
[3] Co
więcej – istnieją choroby, którymi zwierzęta zarażają się od ludzi – jak np.
wszystkie infekcje grypo-podobne górnych dróg oddechowych.
[4] Wirus
jest pasożytem i jego strategia przetrwania zakłada jak najdłuższe życie w
ciele nosiciela, ale tak to do końca nie jest, gdyż istnieją wirusy, które
zabijają swego żywiciela od razu, jak np.: wirus grypy hiszpanki, wirus Yellow
Fever, wirus O’Ngyong, wirus Lassa Fever, wszystkie szczepy wirusa gorączki
krwotocznej Ebola, wirusy HIV, itd. itp., których letalność stanowi dowód na
to, że mogły one zostać stworzone po to, by zabijać tylko i wyłącznie
człowieka. Wszystkie one pochodzą z afrykańskich i amerykańskich dżungli, w
których mogą się znajdować antyczne laboratoria i składowiska różnych
antycznych BMR.
[5]
Sensownym także wydaje się pomysł, że odwiedzają nas mieszkańcy legendarnej
Shamballi-Agharty, którzy mieszkają wewnątrz naszego globu. Dla nich
promieniowanie Słońca i atmosfera mogłyby być szkodliwe i dlatego musieliby
poruszać się po powierzchni Ziemi w ciśnieniowych i klimatyzowanych skafandrach
chroniących ich przed rozrzedzoną i chłodną atmosferą, z oczami przysłoniętymi
okularami, które filtrowałyby promieniowanie naszej gwiazdy dziennej...
[6] Rdz. 1,26.
[7] Rdz. 6,1-2 i Rdz. 6,4.
[8]
Typowym przykładem mógłby tu być Yeti. Eksperymenty te mogły obejmować też i
zwierzęta, dzięki czemu powstawały różne mutanty w rodzaju potworów z mitów
greckich i innych: smoki, pegazy, chimery, etc. etc.
[9]
Właściwie powinno się o nich mówić „nowi ludzie” lub „ludzie drugiej
generacji”, wszak powstali wskutek eksperymentu genetycznego „ludzi pierwszej
generacji”.
[10] Wacław
Biliński w swej powieści sensacyjnej „Bakteria 078” opisał prace
Japończyków nad bakteriami dżumy prowadzone przez gen. Ishii Shiro w tajnym ośrodku badań nad bronią bakteriologiczną w
okolicach Harbina (Mandżuria), który po wojnie Amerykanie przekształcili we
własne centrum badań bakteriologicznych, osławioną JW 731.