Powered By Blogger

środa, 3 października 2018

Toksyczna chmura nad Chile


Chile - miejsce katastrofy ekologicznej

Informację o tym wydarzeniu polskie media podały 1.IX.2018 roku. Mówiło się o tym, że ok. 300 osób zostało poszkodowanych w wyniku pojawienia się nad północną częścią Chile dziwnej, żółtej i toksycznej chmury. Zdarzenie to zostało ujęte w naszym sprawozdaniu pogodowym z września br., ale jak się okazuje, miało ono miejsce pod koniec sierpnia.


Zwróciłem się zatem o bliższe informacje do mojej chilijskiej przyjaciółki Pani Liliany Nuñez Orellany, która przesłała mi wycinki z tamtejszej prasy na temat tego incydentu. Okazało się, że mamy do czynienia z aferą na miarę indyjskiego Bhopalu lub włoskiego Seveso. Przekład jest chropawy, ale sens oddaje prawidłowo – to jest prawdziwa katastrofa ekologiczna – spowodowana przez ludzi, wskutek której cierpią ludzie! A oto, co pisała o tym tameczna prasa:
 

Ponad 300 osób zostało zatrutych przez „toksyczną chmurę” w Quintero i Puchuncavi. Miejscowe władze ogłosiły żółty alarm dla całej strefy.

Poniedziałek, 27.VIII.2018 r.
Burmistrz regionu Valparaíso, Jorge Martínez, udzielił nowych informacji o zatruciach, które miały miejsce w zeszłym tygodniu w gminach Quintero i Puchuncaví, co doprowadziło do ogłoszenia żółtego alertu.
Władze regionalne wyjaśniły, że w sumie w trakcie tych epizodów było 301 osób poszkodowanych. Wczoraj (niedziela) 11 osób przyłączyło się do 290, które ogłosiliśmy, siedmioro dzieci i czterech dorosłych, na ostatnią minutę - powiedział.
Martínez wyjaśnił również, że dwie osoby są hospitalizowane: dziewczynka z objawami neurologicznymi jest pod nadzorem szpitala w Quintero i dorosły obserwowany w szpitalu Gustavo Fricke w Viña del Mar.
Co do odpowiedzialności burmistrz powiedział, że osiem firm, które pracują w sektorze z pochodnymi węglowodorów, które są elementami znalezionymi w toksycznej chmurze, zostało wziętych pod uwagę, a które spowodowały zatrucia, chociaż podkreślił, że w jedynej firmie znaleziono dowód emisji tych gazów to ENAP, którego nie znaleźliśmy w innym.




Żyj i umieraj w Quintero:
Kronika życia w zatrutym mieście

Minęło trochę ponad miesiąc odkąd toksyczna chmura zatruła Quintero. Dzisiaj dodają ponad 1200 osób pod wpływem toksyny i nikt nie wie, która firma jest winna. Sąsiedzi, którzy opierają się zanieczyszczeniu, wierzą, że może to być każdy, lub wszyscy mogą być. Są tak przyzwyczajeni, że mogą wyczuć różne toksyny w powietrzu. To jest twoja walka.

Wg Seba Alburquerque, wtorek, 2 października 2018 r.
Noc Cataliny została zatruta, powietrze stało się tak gęste, że poczuła się tak, jakby wsunęła nos prosto w butelkę z chlorem. Jej gardło się zamknęło, a oczy płonęły. Czasami toksyczna chmura Quintero cuchnie jak chlor, czasami śmierdzi siarką. Innym razem nie ma zapachu, ale zawsze czuje się, a pierwsze części ciała jakie to odczuwają to nos, szyja i oczy. Tego wieczoru Catalina położyła się do łóżka, czując, jak mocno uciska jej pierś, i obudziła się z bólem głowy, który sprawił, że położyła się jeszcze kilka minut w namiocie, gdzie spała tygodniami na miejskim placu. - Na szczęście zostawiłam namiot otwarty, kiedy znaleźli mnie prawie nieprzytomną. Nie czułam nóg, bolała mnie głowa, nie mogłam nawet otworzyć oczu. I ciężko mi było oddychać. Moje usta były suche, bardzo suche, nie mogłam przełknąć - mówi. To, co zdarzyło się potem, nie pamięta go dobrze, ale jej matka, Luz María, jedna z przywódczyń ruchu przeciwko zanieczyszczeniom, twierdzi, że kilka osób zabrało ją do samochodu i zabrało do szpitala w Quintero.
Do tej pory nikt nie wie, co pachnie źle. W ciągu ostatnich 10 lat obszar Quintero i Puchuncaví miał 8 epizodów skażenia chemicznego i poszkodowanych 483 osób. Od 21 sierpnia skażenia odbywają się z tygodnia na tydzień, a ponad 1 200 osób jest zatrutych.
W rogu największego placu w Quintero stoi garść namiotów i tworzy prowizoryczny obóz. To Cabildo Abierto Quintero - Puchuncaví, placówka, która narodziła się jako forma protestu przeciwko zanieczyszczeniom. Jest południe, a kilkanaście osób, głównie kobiety, dzieli czas między przygotowywaniem obiadu i porządkami. Usuwają znak „La Metilclorfonda”, pozostałość po imprezach, które nazwali na cześć metylochloroformu (czyli 1,1,1-trójchloroetan - C2H3Cl3 albo CH3CCl3 – przyp. tłum.), jednej z substancji, które władze zidentyfikowały jako przyczynę jednego z wielu przypadków skażenia w ostatnich tygodniach. Jest to nielegalna mieszanina używana do odtłuszczania rur przemysłowych i teoretycznie nie powinna być używana w Chile, ale w Quintero zdarza się wiele rzeczy, które nie występują w pozostałej części kraju.


Nowością dnia jest to, że dekret sparaliżował działalność dziewięciu zanieczyszczających firm w okolicy na 48 godzin. Czy chcesz, żebym powiedział, że zeszłej nocy nadal pracowali, dlatego zanieczyszczenie jest zawieszone. Co uzyskamy z paraliżowania firm przez 48 godzin, jeśli później wrócą do tego samego. To dla mnie nie jest rozwiązanie - mówi Luz María González, jedna z osób, które założyły ten protest.
Oprócz zdobycia placu, w szkołach i marszach organizowano protesty, z których ostatni był rozpędzony przez Carabiñeros (policję). Żądania organizacji walczących z zanieczyszczeniem są proste: przestań zanieczyszczać środowisko. W związku z tym domagają się, aby przepisy krajowe były homologowane zgodnie ze standardami zalecanymi przez Światową Organizację Zdrowia, a emisje przedsiębiorstw były mierzone niezależnie. Do 10 września te same firmy były odpowiedzialne za pomiar własnych poziomów zanieczyszczenia. Teraz to Ministerstwo Zdrowia otrzyma raporty, ale nadal będzie to SGS Chile Ltda, ta sama firma, która zarządzała siecią monitorowania parku przemysłowego, która mierzy poziomy zanieczyszczeń. Ponadto stacje monitorujące toksyny nie mierzą w czasie 24 godzin. Niepowodzenia, które rząd ma nadzieję rozwiązać w kolejnym przetargu w 2019 roku.
- Prawda jest taka, że władze rządowe dały nam obiecankę, która nie była dla nas satysfakcjonująca. Chcemy prawdziwych rozwiązań. Jesteśmy świadomi, że firmy nie mogą ich wykupić, ale wiemy, że generują wiele emisji, więc powinni kupować technologię, aby wdrożyć standard europejskich pomiarów, które, jak wiemy, są nowatorskie, są naprawdę skuteczne i nie są manipulowane przez ani rząd, ani firmy - mówi Luz María.
Luz María, będąca asystentką edukacji, przybyła do Quintero z Santiago 15 lat temu. Jej córka Catalina każdego zimy cierpiała na ataki astmy, więc wybrała wybrzeże do życia. - Moja córka miała być chronicznym astmatykiem, więc przybyliśmy tutaj i zrobiło się lepiej. Nigdy więcej nie musiałem jej ponownie zamykać ani wdychać, ani nic. Teraz ma 22 lata i jest zdrową dziewczyną. Niestety, w tym ostatnim czasie, ponieważ nadal pozostaje bezbronna, jej stan się pogorszył. Mam nadzieję, że już nie będzie gorzej - lamentuje. – Uwolniłam się od smogu, aby dojść do skażenia! - mówi Catalina z lekkim uśmiechem.
Po wejściu do Quintero czarne flagi otrzymują niektórzy z odwiedzających. Na budynkach mieszkalnych wisi płótno, które ma chronić od skażenia. Ale to jedyne oznaki niezadowolenia. Nie wygląda jak miasto, które od dziesięcioleci otrzymywało toksyczne poziomy dwutlenku siarki, kadmu, arsenu i innych zanieczyszczeń. - Tutaj ogromna większość ludzi Quintero nie zgadza się. Nie z tym, że protestujemy, ale z tymi namiotami, i że to tyle trwa, ponieważ ludzie bardziej interesują się estetyką niż zdrowiem - wyjaśnia Luz María. Ponadto mówi, że istnieje czynnik ekonomiczny, który dzieli Quintero. - Istnieją instytucje, takie jak związki zawodowe, Izba Handlowa i stowarzyszenia sąsiedzkie, które złożyły już wniosek o uzyskanie rekompensaty finansowej. To mi nie pasuje, nie pasuje do mnie. W jaki sposób ludzie mogą negocjować życie i zdrowie swoich rodzin, ich dzieci? Ponieważ wszyscy tu są poszkodowani. Dzieci, młodzież, seniorzy. Może czas nie nadszedł, ale kiedy nadejdzie, to zrozumieją. Nie chcemy żadnego rodzaju rekompensaty. Jesteśmy dla życia, zdrowia, czystego powietrza - mówi Luz María.
Carlos jest byłym pracownikiem odlewni Codelco, który bierze udział w przejęciu. Nazywa się nie Carlos, ale woli nie podawać prawdziwego imienia. - Czy wiesz, jaki tu jest problem? Jeśli otrzymamy pieniądze, to tak, jakby powiedzieć „nie pal, co cię to martwi”. Ludzie się tu sprzedają, bracie. Jest wiele osób, które się sprzedaje firmom. Jak? Kiedy otrzymali miejsce, plac zabaw dla dzieci ... zrobili źle zrobione nabrzeże, które zepsuło się po pierwszej burzy - mówi.

Widma Zielonych Ludzi

Wszyscy ludzie Quintero wiedzą o Zielonych Ludziach. Kiedy mówią o skażeniach spowodowanych przez firmy, to przywołują sprawę pierwszych pracowników huty Ventanas z Codelco zatrutych ciężkimi metalami. Raport La Estrella de Valparaíso z 2011 r. ujawnił okropne konsekwencje zdrowotne u pracowników o wysokim poziomie arsenu, ołowiu, rtęci i miedzi we krwi: odleżyny na całym ciele, odrywanie się skóry, utrata pamięci oraz w stanach końcowych lub zaawansowane, straszliwe bóle, których nawet morfina nie jest w stanie opanować. Narządy są uszkodzone i wypływają z moczem. Wątroba staje się galaretowatą substancją wyrastającą z ust chorych (!!!). Ci, którzy umierają z powodu tego zatrucia, mają narządy wewnętrzne zabarwione na zielono. Stąd nazwa.


Zieloni Ludzie to pracownicy, którzy rozpoczęli pracę na początku lat 70-tych, ale wydaje się, że warunki nie uległy znacznym zmianom w ciągu ostatnich lat. Carlos pracował jako podwykonawca w systemie Windows na tyle, aby móc opisać z pamięci lokalizację kominów i pomp wodnych. - Pewnego dnia przyszedł do mnie stary człowiek i powiedział mi: „Hej, dlaczego tu nie posprzątasz?” Chciał, żebym usunął cały arsen, który leżał na podłodze. A ja powiedziałem „ty, przynieś mi ubiór zabezpieczający”. „Nie, lepiej tego nie rób”. Powiedziałem mu, że nie zwariowałem. „Jestem leniwym cabro culiao”, odpowiedział. Jeśli to trucizna, to jest zabójcze - mówi.
Ventanas znajduje się 10 minut jazdy samochodem od Quintero, na północnym krańcu zatoki. Pomiędzy tymi dwoma lokalizacjami znajdują się wszystkie fabryki parku przemysłowego: Oxyquim, Copec, Gasmar, Enap, Enex, GNL Quintero, AES Gener i Hodowla Ventanas z Codelco. Gigantyczne rury, takie jak metalowe macki, wyłaniają się z tej samej plaży, co najmniej na ponad dwa metry i są przeznaczone do wyrzucania odpadów, a największe z nich należą do AES Gener, GNL i Oxyquim. Są to wysokie rury, takie jak pięciokondygnacyjne budynki, które sięgają 1,7 kilometra do morza i pracują jak doki. Latem dzieci kąpią się przed elektrownią węglową AES Gener, ponieważ gorąca woda używana do chłodzenia procesów produkcyjnych pochodzi z rury zakopanej w piasku. Nazywają to Aguas Calientes.

Wycieczka do ciężkich metali

Pojazdy opancerzone z oddziałów specjalnych Carabineros stacjonują dziś przed fabryką Ventanas. W czasie ostatnich protestów spaliła się budka bezpieczeństwa należąca do Codelco, a teraz firmy z parku przemysłowego mają ochronę policji mundurowej. Po jednej stronie drogi jest żużel; produkt uboczny rafinacji miedzi. Składa się głównie z żelaza, ale ma między innymi arszenik, kadm i ołów. Po tej stronie, która jest zwrócona w głąb lądu, czarne góry pokryte są sosnami, a od strony morza - siatką raszlową, jak toksyczny kort tenisowy. Cristina Ruiz nie może powstrzymać się od śmiechu, gdy widzi moje zielone rajstopy. To jest twój środek łagodzenia - mówi.
Cristina jest jedną z koordynatorek grupy środowiskowej Mujeres de Zona de Sacrificio Quintero - Puchuncaví en Resistencia. Przez lata pracowała nad odkażaniem regionu i, podobnie jak znaczna część populacji tego obszaru, została ostatnio przytruta. Pewnego dnia fotografowała rybaków z Ventanas zbierających węgiel drzewny, który gromadzi się na plaży (jedyne wynagradzane zajęcie, jakie mają rybacy, ponieważ nie mogą łowić w zatoce), a kiedy wróciła do domu, nie czuła nóg. Jej dłonie zdrętwiały, a ona poczuła silny ból głowy, więc wyjechała do szpitala Quintero. - Dali mi zastrzyk i zasnęłam całe popołudnie. Stamtąd wróciłam z drżeniem w dłoniach, i nagle mi zdrętwiały. I nie wiemy, co to jest. Wiemy o niektórych chemikaliach, ale nie wszystkich. Nie mamy możliwości w Chile, żeby je wykryć - mówi.
Cristina zabiera mnie drogą, która dociera do Maitenes, innej miejscowości w okolicy. Z polany widać przeciwną stronę góry żużla porośniętego drzewami, a nie jest to góra, jest ich kilka. Miliony ton czarnego brudu spadają po jednej stronie mokradeł. - Tutaj mamy arsen, ołów, kadm. Jest cały układ okresowy - mówi Cristina, patrząc na żużel. - Wszyscy mówimy o tym, że jest to chilijski Czarnobyl - mówi Cristina. - Nie może być tak, że przewozimy więcej niż 1000 osób w terenach skażonych. Jestem zatruta, zatrułam się jedzeniem, winem, czymkolwiek, co mogę spożywać. Ale to konsumujemy, ponieważ nie mamy nic innego, jesteśmy zatrute. Znaleziono rzeczy, które nie powinny istnieć tutaj w Chile, takie jak metylochloroform. I nim oddychamy, i pozostaje w naszych ciałach, pozostaje w naszych szkołach, pozostaje w naszych dzieciach, pozostaje w naszej ziemi – mówi ona.
Większość organizacji walczących w Quintero i Puchuncaví jest prowadzona przez kobiety i ma logiczne wytłumaczenie: nie ma mężczyzn, ponieważ nie ma pracy. Idą w inne miejsca, aby znaleźć źródło zatrudnienia, ponieważ firmy nie zatrudniają ludzi z tego obszaru. Każdego dnia dziesiątki autobusów przyjeżdżają do Parku Przemysłowego z robotnikami mieszkającymi w Concón, Viña del Mar lub Quilpué, ale w okolicy bardzo mało pracuje się w fabrykach. - Wśród tych wszystkich, którzy cię zabijają, ludzie szukają innych opcji, ponieważ nie dają ci tutaj pracy. Niedużo, może 1% zatrudnionych pracowników pochodzi stąd -  mówi Cristina.
Obecnie kilka organizacji ekologicznych złożyło petycję do ONZ w ramach powszechnego przeglądu okresowego (UPR), narzędzia Organizacji Narodów Zjednoczonych w celu dokonania przeglądu działań państw członkowskich w dziedzinie praw człowieka. To ostatnia nadzieja Cristiny. - Nie wierzymy nikomu. Co roku Chile nie ma obserwacji w UPR, więc dla reszty świata wszyscy mamy się dobrze. Nasza gospodarka rośnie, nabywamy rzeczy... ale kosztem czego? - pyta.
- Ludzie mają to tak znormalizowane, musimy żyć tak jak żyjemy, musimy jeść mało owoców morza, ponieważ są zanieczyszczone, nie możemy się rozwijać, ponieważ ziemia jest skażona, musimy trochę oddychać, ponieważ powietrze jest zanieczyszczone. Ludzie umierają. Ludzie chorują na raka - mówi Cristina obserwując hałdę odpadów. - Czy wiesz, że chcą z tym wybrukować sobie ulice? W Quintero robią z takiej cegły całe bloki i już je stawiają na ulicach i placach. Władze mówią ci, że hermetyzacja nie generuje zagrożenia dla zdrowia, ale ta sama władza dostarczyła nam tego 56 lat temu - dodaje.
Na polanie, wśród gruzu i śmieci, rośnie kwitnąca boćwina. Cristina, podekscytowana odkryciem, robi zdjęcia, aby wysłać je do znajomego. Jest zaskoczony, że coś rośnie w tak nieprzyjaznym środowisku. Milczy przez chwilę i mówi: - Nie zgadzam się z takim życiem. Dlatego walczę. Nie będę się przyzwyczajała do takiego życia. Mogę przywyknąć do walki o życie, ale nie chcę się do tego przyzwyczaić.


I jeszcze jeden materiał, z „El Dinamo” z dnia 28.IX.2018 roku:


Władze regionu Valparaíso postanowiły przedłużyć częściowe zaprzestanie pracy ośmiu przedsiębiorstw z kordonu przemysłowego Quintero i Puchuncaví, aby uniknąć nowych przypadków skażenia.
Zgodnie z tym, co zostało opublikowane przez Radio Cooperativa, Seremi de Salud de Valparaíso, Francisco Álvarez, wyjaśnił, że nadal brakuje raportu dwóch z ośmiu zaangażowanych przedsiębiorstw: Gasmar i Enex.
Jak wyjaśnił organ rządowy - …całkowita inspekcja została zakończona dla ośmiu przedsiębiorstw z parku przemysłowego, do którego zostali poproszeni o sparaliżowanie głównych źródeł emisji dwutlenku siarki i całkowitego zakończenia operacji generujących lotne związki organiczne w przedsiębiorstwach z sektora węglowodorów.
Álvarez potwierdził, że posiada już informacje na temat sześciu spółek wchodzących w skład tego centrum przemysłowego: AES Gener, Codelco Ventanas, ENAP Quintero, Oxiquim, GNL Quintero i Copec.
Jednocześnie podczas tej sesji zarejestrowano 28 konsultacji dotyczących objawów związanych z zatruciem w szpitalu w Quintero.


Mój komentarz


No cóż, czytając ten tekst mam nieodpartą pewność, że tak właśnie wygląda prawdziwy kapitalizm. Nie ten ulizany, ugłaskany, lansowany nam przez Imperium Kłamstwa i Hipokryzji, które ogłupia cały świat po to, by obrabować ludzi z ich bogactw w zamian za tandetną chałę, która ma wmówić ludziom, że American way of life jest jedynym sensownym sposobem na życie. A tak naprawdę, to jedynym celem takiego kapitalizmu jest ZYSK. I nic ponadto. A ludzie są tylko ŚRODKIEM wiodącym do tego celu i realizującym go kosztem swego życia, zdrowia, ambicji i wszystkiego, co składa się na normalne życie dla garstki wyzyskiwaczy, którzy mają ich sami-wiecie-w-jakim-miejscu… To właśnie widzimy w Polsce, gdzie ludzie harują za marne grosze na śmieciówkach i w końcu uciekają do byle jakiego, byle normalnego kraju… Polityka, która się na nas wkrótce zemści.

Obawiam się, że walczące o swe prawa chilijskie kobiety niczego nie wskórają w ONZ. Te wszystkie organizacje obrony praw człowieka siedzą w kieszeni u Wuja Sama i bronią praw tych, którzy akurat z tych czy innych względów są mu potrzebni. Podam prosty, ale dobitny przykład: kiedy w latach 80-tych w Polsce władza przymknęła jakiegoś solidarucha czy rozpędzono nielegalną demonstrację, to Amnesty International i inne organizacje podnosiły wrzask w jego obronie. To oczywiste, boż NSZZ „Solidarność” szła na pasku CIA w celu rozwalenia Polski Ludowej i rozsadzenia bloku wschodniego od wewnątrz. Jednocześnie policja w UE prała pałami i polewała wodą uczestników pokojowych marszów wielkanocnych w RFN, protestujących w Danii i innych krajach przeciwko energii jądrowej, itd. itp. I jakoś AI i inne organizacje nie zająknęły się o tym ani słowem. Ale dużo pyskują, kiedy Putin wsadzi do pierdla jakiegoś „oligarchę”, który do swego gigantycznego majątku doszedł poprzez korupcję i inne nielegalne machinacje. Jak to się nazywa? – Polityczna Teoria Względności?... A ONZ? ONZ jest słaba i jej wpływ na losy świata jest minimalny. 

Kolejny ciekawy punkt – wylewanie toksyn w wody Wszechoceanu. Proceder ten jest szeroko stosowany wszędzie, gdzie przemysł na dostęp do jego wód. A potem słyszymy histeryczne wrzaski różnych mędrków, kiedy media podają przerażające informacje o masowych pomorach flory i fauny morskiej: alg, roślin, ryb, ssaków i ptaków morskich. Czasami wskutek zatrucia wody zaczynają się rozmaite „zakwity” i „pojawy” trujących glonów, które dodatkowo zatruwają biosferę. To z kolei powoduje wybuchowy rozród szkodliwych organizmów w rodzaju jadowitych meduz czy innych organizmów morskich. Przykładów na to jest dość… Owi mędrkowie nie zauważają, że większość tego rodzaju przypadków ma miejsce tam, gdzie – jak w przypadku środkowego Chile – zakłady odprowadzają ścieki i odpady poprzemysłowe w wody Wszechoceanu. I tak to się toczy – aż do ekologicznego Armagedonu, który wisi już nad nami jak miecz Damoklesa…

Ziemia bez nas sobie zawsze poradzi – przeżywała już nie takie kataklizmy i wychodziła z tego zwycięsko. Życie też będzie istniało – może znów zastartuje od zera, ale przetrwa. My nie. My bez Ziemi istnieć nie możemy – przynajmniej na razie. 

Opinie z KKK

Nieraz sobie myślę, że może dobrze, że mnie nie będzie wśród żywych jak Ziemia zostanie zniszczona przez ludzi, tempo degradacji następuje tak szybko, że jest już zauważalne "gołym okiem". Miejsca z mojego dzieciństwa, które były jeszcze dzikie są już "zagospodarowane". Na szczęście Ziemia przeżyje my nie!!!! I tym optymistycznym kończę i dziękuje za informacje które przesyłasz. (K A ZE K)

Wstrząsające, ale – niestety – prawdziwe. Business is business, time’s money, money is freedom. Tylko że za tą wolność drogo wszyscy zapłacimy – i już płacimy. Bhopal, Seveso, Czarnobyl, Fukushima – ten obłęd uderzy nie tyle w nas, ile w przyszłe pokolenia wszystkich istot żywych na tej planecie! (Daniel Laskowski

Przekład z hiszpańskiego – ©R.K.F. Leśniakiewicz
    




wtorek, 2 października 2018

O Krakenach




Stanisław Bednarz


Dziś o krakenach kiedyś o nich wspominałem dziś szerzej. 30 września 2004 koło japońskiej wyspy Ogasawara, udało się zaobserwować żywą kałamarnicę olbrzymią – obok kałamarnicy kolosalnej jest to jeden dwóch największych mięczaków na świecie. Ma dziesięć ramion (w tym dwa dłuższe z haczykowatymi przyssawkami). Największy znany okaz, znaleziony w 1887 przy brzegach Nowej Zelandii, miał średnicę oczu dochodzącą do 37 cm a długość ciała do 18 m. Zwierzę to jest przypuszczalnie źródłem legend o Krakenie. W lipcu 2011 roku grupie naukowców współpracujących z telewizją Discovery udało się wykonać pierwsze nagranie żywego okazu kałamarnicy olbrzymiej też koło wyspy Ogasawara.

O stworzeniach tych wiadomo bardzo niewiele, gdyż niemal cała dostępna wiedza pochodzi od martwych okazów wyrzuconych na brzeg lub szczątków znajdowanych w żołądkach kaszalotów. W zbiornikach wodnych żyją przypuszczalnie od wód przypowierzchniowych do głębokości 1200 m, jednak przeważnie zasiedlają stoki kontynentalne na głębokości 300–600 m.

Głównym drapieżnikiem polującym na nie jest kaszalot – wieloryby te nurkują na głębokość około kilometra, by polować na kałamarnice. Kałamarnice olbrzymie żywią się głównie niewielkimi rybami, w ich żołądkach odnaleziono także szczątki skorupiaków, małży, oraz innych głowonogów, w tym również przedstawicieli własnego gatunku. Buławy ramion chwytnych oderwane w wyniku walk z innymi kałamarnicami mogą się regenerować.








Z kolei kałamarnica kolosalna została nazwana w 1925 przez Robsona na podstawie dwóch macek znalezionych w żołądku kaszalota. W 2007 roku udało się złowić doskonale zachowany okaz kałamarnicy kolosalnej o długości ok. 10 m i masie 495 kg, po czym został on zamrożony i przetransportowany do Nowej Zelandii.

28 kwietnia 2008 r. naukowcy zaczęli rozmrażać kałamarnicę wyłowioną przez rybaków rok wcześniej; operację można było obserwować na stronie internetowej. Ostatni okaz, jaki wyłowili rybacy w lipcu 2008 r. w Australii, ważył 245 kg, a jego ramiona mierzyły od 12 do 15 metrów. Ten gatunek żyje tylko w basenie przylegającym do Antarktydy.

A co to były te Krakeny. Kraken to legendarny stwór morski. Prawdopodobnie źródłem legend są spotkania z kałamarnicą olbrzymią. Pierwszy opisał to monstrum w epoce nowożytnej Erik Pontoppidan w swoim dziele „Natural history of Norway” (1752). Jeszcze wcześniej pisał o nim Pliniusz Starszy – potwór miał blokować Cieśninę Gibraltarską. Kraken pojawia się w cyklu powieści George’a R.R. Martina – „Pieśni lodu i ognia”. Wzmianki o Krakenie pojawiają się również w książce „Miecz Przeznaczenia” Andrzeja Sapkowskiego w opowiadaniu „Trochę Poświęcenia” , książce „Amelia i potwór z głębin” Liz Kessler i w „Klątwie Tygrysa” autorstwa Colleen Houck, a także w książce Juliusza Verne’a pt. „Dwadzieścia tysięcy mil podmorskiej żeglugi”.*

--------------
* - O Krakenie pisał także Arthur C. Clark w fantastycznej powieści "Kowboje oceanu".  

poniedziałek, 1 października 2018

FARMACJA W STAROŻYTNYCH INDIACH


Fragment Manuskryptu Bowera

Dr Miloš Jesenský

W jednym z najstarszych dzieł indyjskiej literatury – „Rigvedzie“, która została napisana około 1500 lat przed narodzeniem Chrystusa – znajduje sie także pochwała leczniczych mocy roślin o boskim pochodzeniu. Zioła, które stanowiły arsenał w walce z chorobami ludzi i zwierząt, były rozsławiane przez tamtejszych kapłanów i błogosławione, by rosły i kwitły na całej Ziemi i przynosiły zdrowie i ulgę wszystkim pacjentom i cierpiącym. We wstępie do starych wedyjskich tekstów, znanych także jako „Lecząca pieśń“ możemy doczytać, że:

O ziele zrodzonym w prawiekach,
o trzy wieki wcześniej niż bogowie,
o stu i siedmiu odcieniach zieleni,
ja teraz będę śpiewał swą pieśń.

Zainspirowani przez dawnego poetę, powrócimy teraz daleko w Przeszłość, abyśmy przybliżyli sobie farmację w dorzeczu Gangesu i Indusu, która składała się przede wszystkim z użytecznej fitoterapii.


Gen. Hamilton Bower

Manuskrypt Bowera


Przewodnikiem na tej drodze poznania starożytnej indyjskiej farmacji będzie nam przekład ówczesnego aptekarskiego rękopisu znanego jako Manuskrypt Bowera. Został on znaleziony w 1889 roku przez dwóch handlarzy starożytnościami, którzy w tym roku penetrowali ruiny starożytnej metropolii Mingai w Kashgarze. W rok później sprzedali go brytyjskiemu oficerowi wywiadu – późniejszemu generałowi-majorowi Hamiltonowi Bowerowi (1858-1940), który w roku 1891 przekazał w Kalkucie znanemu orientaliście – dr. Augustowi F.R. Hoerlenowi (1841-1918). Tenże badacz rękopis składający się z 56 kart zrobionych z kory brzozowej przełożył w latach 1893-1912 na angielski i wydał pod tytułem „Manuskrypt Bowera“.

Kiedy się ten manuskrypt napisany w języku indoaryjskim (sanskrycie) datuje na IV-VI w n.e., i bez wątpliwości zawiera on o wiele starsze podania. Na 38 kartach znajdują się trzy dzieła z zakresu medycyny.

Część pierwsza (ss. 1-5) zawiera „Hymn o czosnku“, w którym chwali się czosnek jako panaceum, który przedłuża życie, leczy i może zapobiegać wielu chorobom. W dniu dzisiejszym działanie czosnku jako naturalnego antybiotyku jest poparte odkryciami współczesnej medycyny, tak jak znane jest jego działanie w przypadku leczenia arteriosklerozy, chorób górnych dróg oddechowych, czy kamieni nerkowych. Działanie tiosulfinatów, zawartość witamin B1, B2, C a także soli mineralnych w czosnku, jest szeroko polecane w leczeniu, którego używała medycyna w starożytnych Indiach. Na zakończenie tej części znajdują się krótkie teksty o trawieniu, właściwym mieszaniu leków i środkach wzmacniających zdrowie.

Część druga (ss.6-34) zawiera plik pt. „Navanitaka“. Można to przetłumaczyć jako „Śmietanka“ i metaforycznie wskazuje na to, że jest to wyciąg z najlepszego ówcześnie podręcznika sztuki lekarskiej. Wszystkie 16 rozdziałów opisuje przygotowanie leków, sposoby terapii i różne choroby, których z braku miejsca nie jestem w stanie tu dokładnie opisać.

Część trzecia (ss. 35-38) zawiera 14 przepisów na leki przeznaczonych do użyciua wewnętrznego i zewnętrznego przy różnych chorobach.

Odkrycie i przekład Manuskryptu Bowera na zasadnicze znaczenie w historii farmacji i medycyny, bowiem ukazuje on istnienie usystematyzowanej wiedzy lekarskiej oraz farmacji w Indiach pomiędzy IV a VI stuleciem naszej ery. Jednakże dotyczy to powstania samego rękopisu, w skład którego wchodzą o wiele starsze teksty, które dzisiaj prawdopodobnie już nie istnieją. Cytowane teksty, które w czasie pisania Manuskryptu Bowera były starożytnymi dziełami pochodzą z czasów legendarnych staroindyjskich lekarzy: Charaki, SushrutyVagbhaty.

Stronica z notatek Sushruty

Wielka Trójca indyjskiej medycyny


Charaka, Sushruta i Vagbhata tworzą Wielką Trójcę indyjskiej medycyny – przypomina niemiecki historyk Kurt Pollak w książce „Medycyna dawnych cywilizacji“. – Byli oni trzema najstarszymi i najsławniejszymi autorami indyjskiej farmacji, a cała późniejsza hinduistyczna literatura przedmiotu nawiązuje do ich słynnych kompendiów. Indyjscy farmaceuci w Średniowieczu i czasach nowożytnych zajmowali się aż do dnia dzisiejszego komentowaniem i uzupełnianiem ksiąg swych mistrzów. Nawet niektóre współczesne podręczniki są pisane starożytnym językiem, jakby powstały przed tysiącami lat, tak że jest bardzo trudno odróżnić je od późniejszych dodatków i zmian.

Jednocześnie jest bardzo trudno określić czasy, w których „ojcowie indyjskiej medycyny i farmacji“ żyli i nauczali swych uczniów. Najbardziej wiarygodnymi są szacunki indyjskiego historyka farmacji – prof. Gorakha Prasada Śrivastava, który w dzisiaj już klasycznym dziele „Historia farmacji w Indiach“ zaszeregował dwóch pierwszych luminarzy do czasów pomiędzy 1000 a 600 r. p.n.e., zaś Vagbhatę do roku 700 n.e.

Ze spuścizny Charaki zachowało sie po jego śmierci jedynie dzieło „Charaka Samhita“, które składa się z ośmiu części. Z punktu widzenia historii farmacji najważniejsze są dwie ostatnie: „Kalpasthana“ składająca się z 12 rozdziałów, w których zajmuje sie on problematyką antidotów, antytoksyn, emetyków i środków przeczyszczających.  Natomiast „Siddhisthana“ w 22 rozdziałach poucza o dozowaniu leków i pielęgnacji pochorobowej.

Staroindyjski lekarz przy pracy

Charaka przypisywał wielkie znaczenie prewencji, co poza innymi zasadami przedstawił tymże twierdzeniem: Lekarz, który nie potrafi wejść do ciała pacjenta z lampą poznania i zrozumienia, nigdy nie jest w stanie leczyć chorób. Musiałby najpierw przestudiować wszelkie czynniki, wszelkie środki, które wpływają na chorobę pacjenta, a dopiero potem przepisywać leki. Bardziej sensownym jest poszukiwać źródeł choroby i jej zapobiegać, niż szukać leków na nią. A kiedy już do tego doszło, należało odpowiedni lek świadomie przygotować i podać pacjentowi.

W praktyce rozpoznawano trzy rodzaje leków według tego, z czego były one sporządzane: roślinne, zwierzęce i mineralne. Pomiędzy tymi ostatnimi do „radości aptekarzy“ należały związki rtęci - Hg, arsenu - As, siarczku ołowiu – PbS, siarczku żelaza – FeS, siarczku miedzi – Cu2S, tetraboranu sodu – Na2B4O7 ∙ 10H2O, tlenku ołowiu – PbO, soli kwasu siarkowego (siarczanów) – MSO4 czy węglanu cynku – ZnCO3 (smithsonit). Używano także preparatów sporządzonych z krzemianów i soli (nie tylko chlorku sodu – NaCl, ale także chlorku amonowego – NH4Cl – salmiaku czy węglanu potasu – K2CO3).

Każdy lek charakteryzowało pięć cech:
1.      smak,
2.    działanie zasadnicze (np. wywołanie gorączki lub jej obniżenie),
3.    przemiana w procesie trawienia i... 
4.    ...różne skutki ze względu na sposób zażywania,
5.     oraz sposób podania – wewnętrznie i zewnętrznie.

Według działania Charaka podzielił leki na 50 róznych grup – wedle współczesnej terminologii możnaby mówić o np.  emetykach, laksatywach, digestiwach, kosmetykach, analgetykach, antidotach, itd.

Tradycyjne przyrządzanie laku przez lekarza w indyjskim stanie Kerala

W trzeciej części „Charaki Samhity“ pod nazwą „Vimanasthana“ możemy się doczytać także i tego, jak stać sie adeptem praktyki medycznej: Rozumny człowiek, który chce zostać lekarzem musi najpierw rozejrzeć się po podręcznikach, z których korzystają znani, uznawani i rozumni ludzie. Niech je nabywa, kiedy polecane są przez znawców przedmiotu dla swych studentów. Niech powtarza tego i udziela instrukcji, wyjaśnień i raportów w odpowiedniej kolejności, trzymaj się rzeczy, nie popełniaj błędów w słowach i nie używaj niezrozumiałych słów, niech mają bogatą treść, są metodyczne, a pojęcia są precyzyjnie zdefiniowane. Niech łączy to, co do siebie należy, że główne tezy nie są mieszane, łatwe do zrozumienia, dają definicje i przykłady. Ten podręcznik potem jak jasne słońce rozjaśnia wszystko.

Z dydaktycznego punktu widzenia są to rady, które możnaby udzielać i dzisiaj autorom współczesnych podręczników farmacji – „Charaka Samitha“ uzupełnia to radami dla pedagoga, którego nauczanie musi być jasne, praktyczne i przejrzyste. Niech będzie bystry, spostrzegawczy, obrotny i bezstronny. Niech jego ręka będzie pewna, niech ma praktyczne pomoce tak w czasie leczenia jak i poza nim. Niech będzie skromny i przyjacielski, niech ma cierpliwość i wyrozumienie dla swych uczniów, których uczy i ich talenty rozwija. Człowiek z takimi atrybutami jest Mistrzem.

Sushruta, podobnie jak jego poprzednik, pozostawił po sobie rozległe medyczne kompendium pt. „Sushruta Samitha“. W nim podzielił on choroby według tego, czy się da je leczyć przy pomocy jedzenia, chirurgicznie albo przy pomocy środków farmacji. Nas interesuje piąta część z sześciu, która pod nazwą „Kalpasthana“ niesie w 8 rozdziałach szerokie wiadomości o toksykologii. Sushruta dokładnie opisał przyrządzanie, dawkowanie i skutki działania roślin leczniczych. Poza tym tak uporządkował on tekst, który dawnym adeptom farmacji służył jako pomoc mnemotechniczna, i jak to ujął niemiecki botanik Ernst H.F. Meyer (1791-1858) w swej „Historii botaniki“ w roku 1856, kiedy nie był w stanie uwolnić się od europejskiego punktu widzenia na wschodnią wiedzę: Ilość prawdziwej wiedzy, która przewiduje obserwację medyczną trwającą od stuleci, jest mieszana z wieloma najbardziej ryzykownymi materiałami, które chcą sprawiać wrażenie największej precyzji. Z całej mieszanki elementy są rysowane, zwijane i ułożone jak kulki różańcowe, zaprojektowane tak, aby zapełnić pamięć swoich uczniów.

Vaghbhata żył około roku 700 n.e. i jest autorem dzieła „Ashtanga Hridaja“ („Jądro medycyny“) oraz „Ashtanga Sangraha“ („Streszczenie farmacji“). Datowanie jego życia i dzieła pochodzi ze sprawozdanie chińskiego buddyjskiego pątnika I-Tsinga, który w latach 673-687 podróżował po Indiach. W tym czasie przebywał dłużsszy czas w klasztorze Nalanda w południowym Biharze, gdzie medycynę studiowały tysiące studentów. Swe zdumienie ten uważny podróżnik nie zostawił tylko dla siebie, i tak po wiekach możemy przeczytać, że: Lekarska wiedza jest podzielona na osiem działów. Tych 8 dyscyplin było najpierw spisanych w 8 księgach, ale niedawno pewien człowiek skupił to w jednym wielkim dziele. Lekarze z wszystkich pięciu prowincji Indii używają jej w swych praktykach, a każdy lekarz, który zna tą księgę może żyć z urzędowej pensji.  

Co zaś się tyczy tożsamości autora, to Kurt Pollak nie ma żadnych wątpliwości: Nawet kiedy nie ma wzmianki o tożsamości autora, to wiadomo że chodzi o Vagbhatę.     

Pomnik Suhsruty na dziedzińcu uniwersytetu w Haridvarze

Od oznaczania do wyrobu leków


Podstawą staroindyjskiej farmacji były przede wszystkim roślinne leki, jak to wspomina wyżej cytowany niemiecki badacz: Indyjscy studenci medycyny mieli w ramach egzaminów znajdywać rośliny, z których nie było żadnego medycznego pożytku. Od dobrego lekarza wymagano, żeby mieszkał w miejscu, w którym rośnie wiele leczniczych ziół i żeby był z ich właściwościami dobrze zaznajomiony. Indyjski lekarz był także farmaceutą – sam te rośliny zbierał i dalej opracowywał z nich leki. Aby znajdować dobre lekarstwa, musiał on chodzić po górach i lasach, a od pasterzy, myśliwych, rolników i wędrowców czerpać wiedzę o miejscach, w których rosną lecznicze zioła i jakie mają właściwości. Najlepsze rośliny były w Himalajach. Nawet dzisiaj, o północnym Pakistanie mówi się jako o ogrodzie leczniczych roślin dla całego świata, która praktycznie jest niewyczerpana i niezbadana.  
     
Sushruta opisał 750, a Charaka 500 roślin leczniczych, przy czym żadna z nich nie była europejska. Z roślin używano: korzenie, korę, soki, oleje, żywice, łodygi, owoce, kwiaty, kwiaty, liście czy ciernie. Środki sporządzone z roślin do użytku wewnętrznego najczęściej podawano w formie świeżego naparu z dodatkiem soku z trzciny cukrowej.

Oddajmy jeszcze głos autorowi „Medycyny dawnych cywilizacji“, aby przejrzeć poziom farmacji w starożytnych Indiach:  Dzięki znajomości chemii, osiągnęła ona wysoki poziom. Były im znane tynktury, dekokty, infuzje, maceraty, syropy, mikstury, emulsje, pigułki, pasty, maści, kataplazmy i opatrunki. Nie brakowało także czopków, o których często  wspomina autor Manuskryptu Bowera, a także notatki Vaghbhaty.

Osobny rozdział przedstawia fakt, że już w czasie Starożytności Indie znane były jako „skarbnica korzeni“ (przypraw). Indyjskie przyprawy i roślinne leki stały się stopniowo znane na całym świecie i pod koniec Średniowiecza znalazły swą drogę do spisu leków w Europie. Wiele z nich było na wagę złota, a używano ich nie tylko w kuchni, ale także w aptekach. Jako przykład można podać: pieprz, kardamon, imbir, goździki, kurkumę, gałkę muszkatałową, benzoes, olej rycynowy, cemulmugowy czy sezamowy. Pragnienie posiadania tych „korzeni“ wiodła wprost do burzliwego rozwoju żeglugi i tyo w czasie, kiedy lądowe drogi do Indii zablokowała ekspansja islamu. Przeto kiedy portugalski żeglarz Vasco da Gama (1469-1524) wylądował on na Wybrzeżu Malabarskim, otworzył on drogę dla indyjskich roślin i wytwarzanych z nich specyfików, których używa sie do dnia dzisiejszego.