Powered By Blogger

środa, 2 listopada 2011

„STRASZNY DWÓR” czyli wykład Wielkiego Nauczyciela o Kosmicznym Królestwie na Ziemi (1)



Zofia Piepiórka (Eleonora)

Najtrudniej być prorokiem we własnym domu i kraju!

Sen był wiosną 1990 roku w Gdyni, po zobaczeniu „złocistego światła” nad miastem. Był jednym z wielu niezwykłych snów jakie miałam w swoim życiu, którego nie rozumiałam i z pewnością bym już nie pamiętała, gdyby nie to, że USŁYSZAŁAM – zapisz go. Zapisałam go w zeszycie, a w styczniu 1992 roku, przepisałam na maszynie pozostawiając go do analizowania w swoim czasie. Ten czas nadszedł 14 lat później, gdyż USŁYSZAŁAM, że mam go jeszcze raz przepisać i zrozumieć. Czytając teraz, zaczęłam rozumieć sens tego proroczego snu, gdyż najpierw musiały zdarzyć się pewne sprawy i sytuacje, które we śnie zostały pokazane w symbolu - bardzo wymownie i dosadnie. A więc sen zapowiadał to co się zdarzy oraz to, w jakim stopniu dotyczy mnie. Okazało się, że potwierdza się wszystko co do tej pory zrozumiałam, mówiłam, pisałam, zrobiłam oraz to co jeszcze zrobię… Poniżej opiszę sen oraz przedstawię analizę i wnioski.

Opis snu!

We śnie stoję na końcu długiego stołu, jak katedra w sali wykładowej. Po środku stół jest wyższy, po bokach niższy. Stoję z lewej strony katedry, z boku niższego stołu i patrzę na pięciu mężczyzn stojących tam i obserwuję to co robią. Wygląda to na ćwiczenia z chemii lub w jakimś laboratorium chemicznym, gdyż na stole jest pełno szklanych naczyń, menzurek i probówek w drewnianych skrzyneczkach. Nauczyciel stoi pośrodku grupy pokazując proste ćwiczenia chemiczne. Najpierw coś tłumaczy, wszyscy słuchają z uwagą, potem bierze szklaną probówkę z jakimś ciemnym płynem i przelewa część do drugiej pustej probówki. Patrzy, porównuje proporcje, coś tłumaczy. Stojący obok Nauczyciela uczeń – student bierze do ręki szklane naczynia i robi to samo całkowicie pochłonięty wykonywanym ćwiczeniem. Patrzę na to z zaciekawieniem chociaż nie wiem o co w tym wszystkim chodzi. Przyglądam się wszystkim po kolei i temu co robią, a potem rozglądam się po sali. Widzę w głębi trzy długie i puste rzędy ławek i tylko nasza mała grupa stoi stłoczona przy stole Nauczyciela. Obok mnie z prawej strony stoi dwóch uczniów – studentów, za nimi stoi Nauczyciel, a dalej jeszcze dwóch uczniów. Nauczyciel jest młody, szczupły, ma długie ciemne włosy do ramion i wyróżnia się od nas jedynie wzrostem, gdyż jest wyższy od nas wszystkich. Nie wyróżnia się od nas ubraniem, gdyż ma na sobie luźny ciemny seter i ciemne spodnie. Patrzę na jego twarz z profilu - ma prosty nos i skupione oczy. Jest spokojny i opanowany pokazując proste ćwiczenia, które oni mają powtórzyć. Początkowo patrzę na to wszystko biernie, ale im dłużej się przyglądam z jakim zapałem wykonują ćwiczenia stojący przy mnie mężczyźni, nabieram ochoty do wzięcia udziału w tych ćwiczeniach. Wiem, że ja też tak potrafię. Mężczyzna stojący obok mnie kogoś mi przypomina. Jest niższy od Nauczyciela, grubszy, ma wysokie czoło i dużą łysinę, a oczy mu błyszczą. Po jego zachowaniu widzę, że to co robi bardzo mu się podoba. Patrzę na jego twarz, tak jakbym oglądała go z różnych stron – z góry, z boku, twarzą w twarz… W tym czasie nauczyciel cofa się do tyłu pozostawiając ich przy stole, ale jednocześnie wszystko bacznie obserwuje… tak jak ja.
Uczeń stojący obok mnie - pełen entuzjazmu zaczyna kombinować po swojemu. Dolewa inne odczynniki, miesza, wychodzą jakieś nieoczekiwane i niebezpieczne doświadczenia. Tak już namieszał, że nie potrafi odtworzyć pierwotnej, prostej mieszanki jaką pokazał Nauczyciel. Na końcu doszedł do czegoś prostego, ale nie było to, to samo co pokazywał i tłumaczył Nauczyciel. Wyszedł mu jakiś prosty aminokwas, który był tylko jedną z cząsteczek tamtej mieszanki. Odczynniki i probówki przejmuje następny mężczyzna. Ten wykonuje swoje ćwiczenie spokojnie, bez entuzjazmu, ale i on robi inną prostą mieszankę i wychodzi coś niezwykłego, jeszcze bardziej genialnego. Obaj są zadowoleni z siebie. Początkowo ich doświadczenia były w sali wykładowej, potem już widzę prawdziwe laboratorium chemiczne. Obaj są tak zaaferowani sobą i swoimi odkryciami, że nie zważają lub zapomnieli o Nauczycielu. Oczekują „Nagrody Nobla”, ale może ją otrzymać tylko jeden z nich. Uzgadniają miedzy sobą, który jest lepszy i który ją dostanie. Patrzę na to zaciekawiona, potem zdziwiona, ale potem przestaje mi się to podobać, gdyż za daleko poszli w swoich eksperymentach. Nie zrobili tego co mieli wykonać, nie pytali Nauczyciela o radę, chociaż stał tuż za nimi. Gdy robili swoje eksperymenty chemiczne Nauczyciel przysunął się bliżej bacznie wszystko obserwując z wyrazem niepokoju i niezadowolenia na twarzy. Nadal nic im nie mówił, lecz swoją osobą jakby im przypominał, że są uczniami w jego klasie. Ale oni zajęci rozmową nie zwracali na niego uwagi, całkowicie lekceważąc jego obecność. Nauczyciel zdecydowanie staje przy nich i ostro przypomina, że to jest lekcja, a doświadczenia nie wykonali tak jak im pokazał i tłumaczył, więc nie zaliczą ćwiczeń i nie zostaną dopuszczeni do egzaminów. Nie zmartwiłam się tym, bo mnie to nie dotyczyło. Pozostali uczniowie starali się jak mogli, ale nie potrafili powtórzyć prostego ćwiczenia. Odeszli, pozostałam z Nauczycielem, który patrzył na mnie chwilę i zapytał czy chcę spróbować. Kiwnęłam głową mówiąc - tak. Wziął do rąk menzurkę i przelał jakiś płyn do drugiej, pomieszał, popatrzał na to, a potem mi podał. Zrobiłam dokładnie tak samo, nie kombinując nic po swojemu. Nauczyciel patrzył, pokiwał z uśmiechem głową mówiąc, a teraz inne ćwiczenie… Stoję obok Nauczyciela przy stole pełnym odczynników chemicznych i szklanych naczyń, a on przygotowuje nowe ćwiczenie dla mnie.

Obraz się zmienia.

Jest ten sam stół – katedra, przykryta w całości białym obrusem i te same osoby stoją w tych samych miejscach. Na wyższym – środkowym stole - centralnie stoi prosty, złoty kielich taki jaki używany jest podczas mszy świętej w kościele. Ten stół jest ołtarzem przy którym stoją uczniowie i NAUCZYCIEL. Wszyscy, z wyjątkiem mnie ubrani są w długie, płócienne, białe szaty. NAUCZYCIEL stoi w środku grupy, a przed nim stoi złoty kielich. Jest wyższy od pozostałych osób, a jego biała szata jest bielsza od pozostałych. Patrzę na NAUCZYCIELA, który wygląda jak kapłan w białej pelerynie, a za chwilę tak jak uczniowie, w białej długiej sukni przewiązanej białym sznurem w pasie i fioletową stułą na szyi. U uczniów widzę żółte sznury przewiązane w pasie. Ja stoję w tym samym miejscu, jak na początku poprzedniej lekcji - z lewej strony stołu - z boku bacznie wszystko obserwując. Jestem w zwykłym ubraniu, a oni w bieli. Nauczyciel zachowuje się tak, jakby coś mówił, tłumaczył, przygotowywał ich do czegoś, do… NOWEGO PRZYMIERZA, bo tym jest „ofiara mszy świętej”. Potem bierze do rąk złoty kielich i podnosi do góry, trzymając wysoko nad głową długą chwilę. Uczniowie patrzą na uniesiony kielich i na NAUCZYCIELA. Po chwili NAUCZYCIEL podaje im kielich po kolei, a oni patrzą i skupiają się na nim, a potem piją z niego. Ja nie otrzymuję kielicha. Patrzę na siebie, na swoje ubranie i myślę – co ja tutaj robię? Przecież nie pasuję ani do nich, ani do tego ołtarza! Jest mi smutno, odwracam się w lewo i chcę już odejść, ale w tym momencie obok mnie staje wysoka postać, w bieli, której twarzy nie widzę. Pośpiesznie pomaga mi nałożyć biały, długi fartuch, jaki noszą lekarze - ze sznurkami z tyłu. Zawiązuje szybko co drugi sznurek i uważnie patrzy na mnie, czy jestem gotowa. Widzę, że NAUCZYCIEL również patrzy na mnie i czeka. Staję przy stole w tym samym miejscu. Nauczyciel bierze do rąk dużą białą hostię, która jest wielkości talerzyka. Wszyscy uczniowie trzymają w rękach taką samą hostię. NAUCZYCIEL podnosi ją do góry, a uczniowie za nim. Spoglądam długą chwilę na swoje dłonie oparte na stole, w których nic nie trzymam. Nagle ta sama biała postać wkłada mi w dłonie taką samą hostię. Patrzę z nie dowierzeniem na białą wielką hostię – symboliczne CIAŁO HRYSTUSA. Patrzę na NAUCZYCIELA i uczniów, którzy trzymają uniesione ręce z hostią. Ja również podnoszę ręce do góry z moją hostią, tak jak oni. Przez okna wpadają złote promienie słońca, jest uroczyście, cicho, pięknie, niezwykle… i tylko w sercu gra niebiańska muzyka.

Obraz się zmienia.

Ołtarz znikł, ale wciąż jest ten sam stół – katedra, przy której stoję w tym samym miejscu i w tym samym białym fartuchu zawiązywanym na sznurki z tyłu. Przy katedrze siedzi ten sam NAUCZYCIEL, ale w przeciwieństwie do mnie w normalnym ubraniu, zajęty swoimi sprawami. Patrzę na siebie trochę zdziwiona, a potem na salę wykładową. W trzech długich rzędach ławek siedzą studenci – dorośli ludzie przeważnie w średnim wieku, ale nikt z nich nie w jest białym fartuchu, takim jak ja. Są ubrani w normalne, ciemne ubrania. Idę przejściem i rozglądam się za jakimś wolnym miejscem, ale wszędzie gdzie spojrzę są miejsca zajęte. W końcu dostrzegam jedno wolne miejsce w ostatniej ławce, w rzędzie pod ścianą. Chcę tam usiąść i gdy się tam zbliżam natychmiast pojawia się nie wiadomo skąd ksiądz w czarnej sutannie, który wydaje mi się znajomy. Rozmawiamy, potem zawiązuje mi resztę sznurków na plecach zachowując się przy tym… po świńsku za moimi plecami. Siadam na krześle opierając się rękami o blat stołu, a on wciąż związuje mi na plecach sznurki. Nie zwracam na niego uwagi i w końcu znika. Spoglądam na siedzącego obok mnie studenta, który nie zwraca na mnie uwag skupiając się na swoich sprawach, więc rozglądam się po sali. Wszyscy rozmawiają, kręcą się, coś sobie rzucają, jest jeden wielki rozgardiasz, tak jak w szkole. Tym czasem NAUCZYCIEL wstaje i mam wrażenie, że to kobieta, gdyż ma długie do ramion skręcające się włosy, jasną koszulę i niebieski rozpinany sweter z kieszeniami. Gdy się przyglądam widzę, że to jednak mężczyzna. Coś jeszcze sprawdza w dzienniku, coś zapisuje, zamyka dziennik i rozgląda się po klasie. Nikt z ich nich nie zwraca na niego uwagi, gdyż nadal są zajęci sobą, rozgadani i rozbawieni. Ja przyglądam się NAUCZYCIELOWI i klasie. Nauczyciel zaczyna wykład, mówi spokojnie, patrzy po kolei na twarze uczniów, aby zwrócić ich uwagę, ale nikt nie patrzy na niego oprócz mnie. NAUCZYCIEL wciąż mówi, ale nagle zaczyna po cichu śpiewać, potem coraz głośniej jakby krzyczał… znaną pieśń operową. Przysłuchuję się tej pieśni i wiem, że jest to aria z opery S. Moniuszki zat. „Straszny dwór”. Śpiewa poważnym głosem – basem, groźnie, potem prosząco. Śpiewając rozgląda się wciąż po klasie. Patrzę na niego jak urzeczona, nic nie widząc oprócz niego, nie mogąc oderwać oczu od jego twarzy. Pieśń jest piękna, a ja jestem zachwycona przepięknym głosem NAUCZYCIELA i jego możliwościami wokalnymi. NAUCZYCIEL swoim śpiewem starał się zwrócić uwagę uczniów, ale oni nie słuchali. W końcu dostrzegł mnie wpatrzoną w niego i zasłuchaną. Patrzy na mnie i śpiewa na cały głos, przepięknie, tak jakby śpiewał tylko dla mnie, a przecież śpiewa dla wszystkich, ale oni go nie słuchają! NAUCZYCIEL śpiewa i śmieje się do mnie, a ja jestem zachwycona… tym śpiewem i NAUCZYCIELEM. Kończy śpiewać i jednocześnie kończy wykład, a ja chcę słuchać dalej, dalej… Budzę się i nadal słyszę ten śpiew i muzykę i radość… i jestem zachwycona tym niezwykłym snem.

ANALIZA I WNIOSKI


I część snu – Laboratorium chemiczne.

Zostaję uczniem – studentem od dnia w którym miałam sen, a może jeszcze wcześniej. Różne lekcje, wykłady, ćwiczenia odbywają się podczas snu, wizji, w jasnosłyszeniu i na wiele innych sposobów. Nauczyciel ma już swoich wybranych uczniów, których przygotowuje do egzaminu i to oni stoją centralnie wzdłuż stołu. Stoję z boku, a wiec zostałam wybrana nie przez Nauczyciela lecz przez „Rektora rektorów” tej Uczelni Duchowej i jestem Jego studentką – uczennicą oraz uczestnikiem i obserwatorem. To co robią świadczy o tym, że nie potrafią wykonać prostego ćwiczenia zgodnie z instrukcją i wykładem Wielkiego Nauczyciela. Każdy z nich miesza po swojemu i wychodzą z tego „genialne” mieszanki religijne oraz naukowe. Maja to znaczenie dla przyszłości przede wszystkim Chrześcijaństwa, na rozwój duchowy i umysłowy jednostek i rodzin oraz tego jak to się odbija w ich życiu rodzinnym, zawodowym. Ma to wpływ i znaczenie na dalszy rozwój nauki oraz wykorzystywania odkryć nie w celu pokoju i rozwoju Chrześcijaństwa na wszelkich poziomach lecz w konsekwencji doprowadzi do zagłady i zniszczenia dorobku kulturowego i naukowego z powodu genialnego mieszania „genialnych” uczniów. Widzę, że to co robią w sali wykładowej, na wielką skalę przekłada się w prawdziwym laboratorium jakim jest całe Chrześcijaństwo. To bardzo niepokoi Nauczyciela lecz oni nie zwracają na niego uwagi, kompletnie ignorując jego obecność, tak jakby oni byli najważniejsi. Uważają się za geniuszy godnych „Nagrody Nobla”, a przecież są tylko uczniami! Obserwuję wszystko początkowo biernie, nie rozumiejąc o co chodzi, potem zaczynam rozumieć sens tego ćwiczenia i z zainteresowaniem oczekuję końcowego wyniku, ale ten wynik nie podoba mi się. Widzę, że Nauczyciel też jest bardzo zaniepokojony i zdecydowanie interweniuje przypominając im o swojej obecności oraz oświadcza, że nie zaliczyli tego ćwiczenia, a więc nie zostaną dopuszczeni do egzaminu. Ci uczniowie znikli, a ja stoję w tym samym miejscu patrząc na Nauczyciela, który podchodzi do mnie i pyta, czy chcę wykonać to ćwiczenie. Zgadzam się i wykonuję je szybo i poprawnie. Nauczyciel jest bardzo zadowolony. Tym ćwiczeniem, które przygotował dla mnie Nauczyciel były kamienne kręgi, na badanie których poświęciłam 10 lat. To „ćwiczenie” wykonałam zgodnie z instrukcją Nauczyciela w prosty sposób, który był zbyt trudny dla ludzi, którzy byli do tego wybrani i przygotowani, czyli naukowcy oraz ludzie rozumiejący czym jest duchowość człowieka i do czego ma służyć, to znaczy psychotronicy oraz duchowieństwo.
Przystąpiłam do wykonania „ćwiczenia” – badań kamiennych kręgów w Odrach w 1993 roku, a po trzech latach rozumiejąc o co chodzi miałam założyć Stowarzyszenie Badań Kamiennych Kręgów w Gdyni. Tak zrobiłam, powstało Stowarzyszenie lecz ludzie, którzy przyszli – przekrój społeczeństwa, nie potrafili zrozumieć prostych spraw. Wszystko mieszali tak genialnie, jak „geniusze” w moim proroczym śnie. W rzeczywistości, w przełożeniu na wielką skalę mieszali do tego stopnia, że musiałam odejść już podczas I Walnego Zebrania, gdyż niczego nie można było zrobić zgodnie ze Statutem, tz. żadnych badań i współpracy z naukowcami, Gminami i Urzędami Miast, żadnego programu badań. Aby wykonać polecenie Nauczyciela zgodnie z tym co słyszę, widzę, czuję musiałam odejść, aby wykonać to sama w prosty sposób, gdyż „oni nic nie zrozumieli i nie zrobią niczego”. Założyłam Klub „Mega Lit” i sytuacja się powtórzyła. Każda próba zrobienia czegokolwiek razem, kończyła się tak jak w moim śnie – nic z nimi nie można było zrobić. Podporządkowując się ich woli pozwoliłabym sobą manipulować, ośmieszyć i zniszczyć sprawę badań megalitów, oraz ośmieszyć Nauczyciela, jego wkład pracy w nauczenie nas „czegoś” ważnego dla nas wszystkich oraz całego Chrześcijaństwa. Początkowo, gdy wciąż nic z tej współpracy nie wychodziło pomimo moich wysiłków, myślałam że to moja wina… lecz, gdy sytuacja się powtarzała, jak schemat, jak refren piosenki, zrozumiałam, że przyczyna jest w nich a nie we mnie! Zaczęłam analizować sprawę na wszelkie sposoby i okazało się, że odpowiedź jest w tym proroczym śnie. W przełożeniu na wielkie laboratorium - oni są ludźmi czterech „genialnych uczniów” Nauczyciela, z którymi nie można nic zrobić, gdyż „mieszają wszystko” zgodnie z programem swoich „nauczycieli”. Po prostu powtarzają to samo co ich „nauczyciele” w laboratorium Wielkiego Nauczyciela!!! Zrozumiałam w końcu… że moje cierpienie z tego powodu jest niczym w porównaniu z cierpieniem Wielkiego Nauczyciela, który jest „Rektorem rektorów”. Zrozumiałam, że nie mogę ich winić za to, bo to jest również ich dramat oraz tragedia naszej cywilizacji na Wielką Skale. Ta Wielka Skala odnosi się do całego CHRZEŚCIJAŃSTWA, czyli KOŚCIOŁÓW oraz naukowców, itd. Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji? Tak… Jeżeli chociaż jedna z wybranych osób w tej grupie uczniów – studentów we śnie i w rzeczywistości wykona „ćwiczenie laboratoryjne z chemii” dokładnie i wszystko bez „błędu”. Oznacza to, że jest szansa naprawić błędy „uczniów” zgodnie z wolą Nauczyciela. Ja (jako przedstawicielka tego „ucznia”) wykonałam „ćwiczenie” zgodnie z wolą Nauczyciela, dlatego zaproponował, abym wykonała kolejne „ćwiczenie”, a wraz ze mną „losowo wybrana grupa doświadczalna”, jako przekrój społeczny, duchowy, intelektualny, po to, aby wykonać o wiele ważniejsze „ćwiczenie” na Wielką Skalę i wprowadzić do nauki i wiary chrześcijańskiej nowe zadania, cele zgodnie z proroctwami. Oznacza to, ze ciężar tego zadania spadnie na mnie i wybranych do tego zadania ludzi – ale nie ja ich wybieram lecz Wielki Nauczyciel, który jest „Rektorem rektorów” wszelkich uczelni.
Będąc uczniem – studentem Uczelni Duchowej „Rektora rektorów” musiałam poznać „genialnych uczniów” Wielkiego Nauczyciela, czyli zrozumieć, że… są to czterej główni przedstawiciele religii - począwszy od Abrahama, Mojżesza, Jezusa, Mahometa… Potem zrozumiałam, że odnosi się to również do czterech Głównych Religii na Ziemi. Przez te wszystkie lata, od chwili proroczego snu, „genialni uczniowie” – Nauczyciele dawali mi swoje lekcje, a każdy mówił, pokazywał to, co było ważne dla Niego, po to, abym zrozumiała na czym polegał ich błąd… Od tego wszystkiego zaczynało mi się mieszać, czysty obłęd, wariactwo…! Gdy zaczęłam rozumieć o co w tym wszystkim chodzi miałam już serdecznie dosyć ich lekcji! Tak „mieszają” w mózgach swoim wyznawcom i zwolennikom, że ci nigdy nie dojdą do „rozumu”. „Próbką” tego byli ludzie z którymi miałam do czynienia, chcąc badać kamienne kręgi i inne sprawy. „Mieszali tak genialnie” , że gdybym na wszystko nie patrzyła uważnie, tak jak nauczył mnie patrzeć Wielki Nauczyciel, to nie zauważyłabym nawet kiedy wrobiliby mnie w swoje „genialne mieszanie”. Gdzie jest więc prawda? Prawda jest w Biblii i w kamieniach ustawionych z dokładnością astronomiczną i tego się trzymałam. W Nowym Testamencie są cztery Ewangelie i ewangeliści, którzy są też symbolami czterech znaków – Byka, Lwa, Orła i Człowieka – który symbolizuje Oriona. Te cztery ZNAKI to również znane gwiazdozbiory. Ja zaczęłam badania od BYKA, który jest odwzorowany w kamiennych kręgach w Odrach. Potem był Orion, Lew i Orzeł… Te cztery znaki, powtarzają się również od tysięcy lat w różnych religiach i symbolizują epoki. Odzwierciedlają również to co w przekroju „reprezentują” na wielką skalę od początku dziejów naszej cywilizacji oraz to do czego doprowadzili przed POTOPEM i dużo wcześniej… Cztery znaki, czterej „genialni uczniowie”, cztery tysiące lat Narodu Wybranego - Izraela… Po Potopie Bóg Izraela i Bóg całego Chrześcijaństwa zawarł I Przymierze, potem Było II Przymierze, czy teraz będzie III Przymierze? To zależy od tego czy jesteśmy na to przygotowani duchowo i intelektualnie. To jest Przymierze Serca… Tyle ile w nas prawdziwej miłości, tyle Nowego Przymierza. W każdym ZNAKU jest „Brama” – wyjście w Kosmos, które musi otworzyć ten kto to zrozumie… ale pod kierunkiem „Rektora rektorów”, a nie pod kierunkiem „genialnych uczniów – nauczycieli”, którzy mieli to zrozumieć i już dawno wykonać. Wychowana w religii katolickiej uznałam za swojego Nauczyciela Jezusa Chrystusa, którego prosiłam, aby doprowadził mnie do NASZEGO OJCA JAHWE. Tak się stało… i BRAMA została otwarta! Nowe Przymierze, które zostanie teraz zawarte oznacza pracę i porozumienie pozostałych Nauczycieli – uczniów Wielkiego Nauczyciela, który jest „Rektorem rektorów”. O tym mówi II i III część tego snu oraz stare Proroctwa.
Wybrani „Uczniowie” maja swoich przedstawicieli w „świecie nauki”, w religiach chrześcijańskich, a symboliczne „ćwiczenia chemiczne w sali wykładowej” to rodzaj, próby, sprawdzianu i ujawnienia ich zamiarów i inteligencji oraz posłuszeństwa. Wielki Nauczyciel przygotował ich do egzaminu końcowego ważnego dla całego Chrześcijaństwa i całej cywilizacji na Ziemi, gdyż jest sprawdzianem tego na ile spełni się Nowe Przymierze. To co zrobili podczas „ćwiczeń” miało pokazać co zrobią – jak namieszają później na wielką skalę w Chrześcijaństwie oraz co ja z tego zrozumiem i co mam robić!
Najbliżej mnie stojący uczeń kogoś mi przypomina, jest znajomy… Przypomina mi znajomego i bardzo uduchowionego naukowca, który jest również psychotronikiem. Ale symboliczna postać stojąca blisko mnie przypomina mi również znajomą „głowę”… Kościoła Katolickiego, gdyż pozostałych „uczniów” nie znałam. W tym sensie ich „genialne” mieszanki w ich oczach są tak wspaniałe, że oczekują za to „Nagrody Nobla”… Ten motyw snu przez te wiele lata, był dla mnie niezrozumiały do chwili, gdy kilka miesięcy temu papież został kandydatem „Nagrody Nobla”, a kilka lat wcześniej otrzymał ją Dalaj Lama (?). Jest to wiec efekt końcowy tego „ćwiczenia” na, z którego wyszedł na wielką skalę tylko jeden z elementów prostej mieszanki, jaką wykonał i kazał im powtórzyć Wielki Nauczyciel. Tym elementem w Chrześcijaństwie jest wielki kult matki Jezusa, wyolbrzymiony i prowadzący… do czego ? Nie mam nic przeciwko matce Jezusa, ale ona była tylko składnikiem tej mieszanki, którą przygotował Jezus Chrystus, a nie najważniejszym elementem tego „ćwiczenia”! I co z jej nauki – objawień(?!) wynika dla dobra Chrześcijaństwa? Jak nazywa się jej „Rektor rektorów”, bo nigdy nie wymienia Jego Imienia - jako posłuszna córka Izraela i matka Zbawiciela, który urodził się, aby wykonać wolę Ojca Jahwe?! Nikt z wybranych „Uczniów” nie wykonał prostego ćwiczenia i nie zdał egzaminu u Wielkiego Nauczyciela, a to znaczy, że w Chrześcijaństwie (w innych religiach również) już dokonała się taka „genialna” mieszanka różnych składników innych religii, że wyszło z tego zupełnie co innego niż miało wyjść i w takiej postaci nie ma żadnej przyszłości, bo nic z tego nie może wyniknąć dobrego dla cywilizacji.
To proste „ćwiczenie” – laboratorium miało pokazać co oni zrobią i co zrobi Nauczyciel. Nie dopuści ich do egzaminów, bo są nieodpowiedzialni i doprowadzą do zniszczenia nie tylko Chrześcijaństwa, z którego nic nie wynika, bo nie może, gdy tacy „geniusze” otrzymają władzę i moc… Wielkiego Nauczyciela, czyli zgodę na swoje dalsze „eksperymenty”. Chrześcijaństwo miało uzdrowić ludzkość, a nie zniszczyć oraz cofać w rozwoju duchowym i intelektualnym. W założeniu Wielki Nauczyciel ma wyprowadzić całe Chrześcijaństwo „na wielkie pastwiska, gdzie będą obfitować” – na „pastwiska” Kosmiczne! „Uczniowie” nie mogą być ważniejsi od wielkiego Nauczyciela.
Z wybranej grupy pozostaję sama i Wielki Nauczyciel zwraca się do mnie. Pokazuje mi ćwiczenie, które mam wykonać. Tym ćwiczeniem są kamienne kręgi, do których mnie prowadzi i pokazuje co mam zrobić. We śnie Nauczyciel jest zadowolony z wykonanego ćwiczenia. Nie byłam wybranym uczniem Wielkiego Nauczyciela, raczej „zapasowym zawodnikiem” w tym zespole, ale z woli „Rektora rektorów”, zostałam wybrana i dopuszczona do tego, że stanęłam przy Katedrze Wielkiego Nauczyciela, po to, abym zrozumiała o co chodzi, wykonała ćwiczenie które mi pokazał – dokładnie i szybko. Ta grupa „uczniów”, była wybrana do wykonania prostego zadania, od którego zależą dalsze losy całego Chrześcijaństwa i świata mając na to określony czas i miejsce. Ten czas, to nasze pokolenie w XX - XXI wieku. Jeżeli chociaż jeden z uczniów w tym „zespole” poprawnie wykona „ćwiczenie laboratoryjne z chemii” i zrozumie o co chodzi, jest szansa, że cała nauka Wielkiego Nauczyciela nie zostanie zmarnowana i losy Chrześcijaństwa potoczą się zgodnie z planem „Rektora rektorów – OJCA Cywilizacji i założyciela UCZELNI DUCHOWEJ! ( Nie mylić z „ojcem świętym” w Watykanie, który jest uczniem i zastępcą Jezusa Chrystusa, a nie Boga Ojca Jahwe, na określony czas !) Dlatego Wielki Nauczyciel patrząc na mnie mówi – a teraz inne ćwiczenie… W tym momencie ta część snu kończy się. W czasie tych lat nie wiedziałam jakie przygotuje mi ćwiczenie Wielki Nauczyciel. Gdy myślałam o tej część snu USŁYSZAŁAM skup się… i zaczęła się wizja.
W wizji widzę Wielkiego Nauczyciela - „Rektora rektorów”, stojącego przy stole pełnym szklanych naczyń i odczynników. Zobaczyłam szklany baniaczek umocowany na stojaku, a pod nim płonący palnik spirytusowy. (Nie pamiętam jak to fachowo się nazywa, nie jestem chemikiem!) W szklanym naczyniu niebezpiecznie bulgotał żółty płyn. Domyślam się, że była to mieszanka wody z siarką… Zobaczyłam przed sobą drugie takie urządzenie, przygotowane dla mnie, ale szklane naczynie było puste. Miałam wykonać to samo ćwiczenie, tak jak pokazał mi Nauczyciel. Zobaczyłam, że dolewam wody, a potem wsypuje (?) proszek, wszystko niebezpiecznie buzuje, jakby miało za chwilę wybuchnąć. Patrzę na to z niepokojem, a potem na Nauczyciela, jednocześnie przysuwając się do niego. Patrzy na mnie, a potem przygląda się mieszance i spokojnie mówi – spokojnie, nic nie wybuchnie. Widzę jak żółty, bulgoczący płyn powoli uspakaja się, aż całkowicie przestaje reagować. Reakcja chemiczna została wykonana prawidłowo i… jednocześnie z Wielkim Nauczycielem, bo zobaczyłam, że jednocześnie bierzemy do ręki „szklane korki” i odstawiamy do tyłu, na stół stojący za nami, pod ścianą. Obie mieszanki były identyczne w proporcjach i gotowe… do użytku. Patrzę na Nauczyciela. Uśmiecha się do mnie i wyciąga rękę gratulując dobrze wykonanego ćwiczenia. A po chwili powtarza ten sam gest, tak jakby to były dwie postacie w jednej osobie, czyli Nauczyciel i „Rektor rektorów”. Widzę tę sytuację oraz mój dystans w stosunku do Nauczyciela i „Rektora rektorów”. Z wrażenia siadam na stole pod ścianą i staram się ochłonąć po emocjach związanych z tym „ćwiczeniem”.
Tym czasem Nauczyciel patrzy na mnie, a potem długą chwilę na swoje laboratorium tak jakby zastanawiał się jakie jeszcze przygotować dla mnie ćwiczenie. Bierze do ręki menzurkę, którą mi podaje, a potem naczynie z wodą mówiąc – a teraz ty zrób dla mnie ćwiczenie, wybierz sama odczynniki. Wlewam wodę do menzurki, a potem sięgam po biały proszek – wapno i dosypuję do menzurki. Po chwili następuje reakcja i z dna wydobywają się buzujące pęcherzyki powietrza, a na powierzchni wody wytrąca się biały osad. Podaję naczynie Nauczycielowi, który patrzy przez chwilę na tę mieszankę i mówi z uśmiechem na twarzy – zrób to dla mnie. Wizja się na tym kończy.
„Ćwiczenie” z mieszanką siarki – żółty gwałtownie bulgoczący płyn, wykonałam w laboratorium chemicznym Wielkiego Nauczyciela, ponad trzy lata temu, w 2000 roku. Polegało to na tym, że miałam przygotować „proroctwo polityczne dla Polski”. „Ćwiczenie” trwało trzy miesiące i przełożyło się później na wielkie laboratorium, w czasie trzech lat, które już minęły, a ja zdążyłam ochłonąć z wrażenia, obawiając się gwałtownej, „bulgoczącej” reakcji „roztworu siarki”, jakim było to „ćwiczenie”. O tym, że wykonam to „ćwiczenie” uprzedziłam Prezydenta Polski – pana Aleksandra Kwaśniewskiego, Szefa Polskiego Sztabu NATO w DMW w Gdyni – admirała Ryszarda Łukasika, Akademię Morską w Gdyni – pana Marka Szczepańskiego oraz Nuncjaturę Apostolską w Warszawie. Podałam długą listę osób biorących udział w tym – „ćwiczeniu”, czyli „Proroctwie dla Polski”. Tę listę przesłałam do osób, które brały w tym udział, ale nie wtajemniczałam ich w szczegóły. Osoby wyżej wymienione również brały udział w tym „ćwiczeniu”, dlatego obawiałam się „gwałtownej, bulgoczącej reakcji siarki” – piekielnej awantury, w końcu ludzi bardzo inteligentnych, bo kierujących losami Polski, Wojska oraz są autorytetami uczelni, a to świadczy o „sile i energii siarki” i „siarczystej inteligencji”, gdyż kolor siarki to również kolor aury… świętych, Jezusa Chrystusa, a przede wszystkim „Rektora rektorów”. Ale Wielki Nauczyciel uspokoił mnie, że nic nie wybuchnie, chociaż „siarka gwałtownie reagowała”, że aż „wyskakiwała” z tego „naczynia”. Gdy wszystko się uspokoiło, odparowało wtedy odstawiamy „korki szklane”, gdyż ten „roztwór siaki” jest gotowy do „wykorzystania”, a jej uczestnicy staną się „jeziorem ognistej siarki…” o jakiej jest mowa w APOKALIPSIE. Wielki Nauczyciel pogratulował mi wykonania tego niebezpiecznego eksperymentu z „siarką”, a po chwili powtórnie pogratulował…”Rektor rektorów”. Ten szczegół jest bardzo ważny, gdyż ujawnia kim faktycznie jest Wielki Nauczyciel.

CDN.