Powered By Blogger

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Obcy interweniują w nasze środowisko (2)



W związku z masowymi padnięciami ptaków w USA, Szwecji i Chile, które miały miejsce na początku roku 2011, pragnę przypomnieć Czytelnikom pewne wydarzenia, które miały miejsce w południowej części województwa kujawsko-pomorskiego 23 lata temu – w grudniu 1983 roku. Przekazuję Czytelnikowi streszczenie materiału z kultowego reportażu Jana Trettera, który ukazał się na łamach „Ekspresu Reporterów”, Warszawa 1984, tom 5, ss. 59-98. A oto ten materiał:

* * *


Zwykłe zjawisko nadprzyrodzone

Jan Tretter

Działo się to w Piotrkowie Kujawskim (52°33’03”N - 018°29’54”E) w maju 1977 roku. Milicjant mający nocny obchód rewiru zbudził proboszcza miejscowej parafii twierdząc, że pali się kościół. Proboszcz wstał i zobaczył coś, co wprawdzie nie było pożarem, ale też nie przypominało czegoko0lwiek, co widział. Kopuła wieży kościelnej świeciła błękitnym światłem, a po chwili pojawiały się tego samego koloru „gwiazdy”. Inni świadkowie twierdzili, że wielokrotnie widzieli, jak wieża świeciła jasnym światłem, mimo tego, że była zbudowana z ciemnoczerwonej cegły. Zjawiska te nie zostały wyjaśnione do dziś dnia, a pewien uczony fizyk, który oglądał je na własne oczy stwierdził najzupełniej poważnie:
- Zwykłe zjawisko nadprzyrodzone.

Obserwacja Romana Kremplewskiego

W odległości 10 km na północ od Piotrkowa Kujawskiego leży Radziejów, a nieopodal – nieco na południowy-wschód od tego miasteczka znajduje się wieś Radziejów Stary (52°36’03”N - 018°35’33”E) – miejscowość, w której dziwne rzeczy zaczęły się dziać w grudniu 1983 roku. Mieszka w niej Roman Kremplewski (lat 47), który w dniu 2 grudnia 1983 roku widział dziwne zjawisko na niebie:
- Był to piątek, udawałem się wtedy do Opatowic, jechałem od wschodu w kierunku zachodnim. Mogła to być godzina 19:30, kiedy zauważyłem, że od strony zachodniej, czyli od Radziejowa, coś leci. Była to grupa paru świateł. Widziałem światła z daleka i myślałem, ze zaraz usłyszę huk czy warkot silników. Ale nie usłyszałem niczego.  Nadlatujące światła zbliżyły się i wówczas rozpoznałem, że są rozmieszczone na powierzchni długiego, wąskiego kształtu. Było to coś szarego wielkich rozmiarów. Przypominało mi właściwie długopis, niż cygaro, bo było smuklejsze.  Naliczyłem 12 świateł w czterech kolorach: białym, niebieskim, czerwonym i zielonym. Światła rozmieszczone były niesymetrycznie i jakby bezładnie. Obiekt ten leciał według mojego rozeznania na wysokości około 300 metrów. Obrał kierunek na południowy-zachód. Widziałem go około 10 minut. Co mnie zaskoczyło, to to, że nie słyszałem żadnego huku ani szumu nawet. I rzecz najważniejsza – ten przedmiot lecąc zostawiał za sobą cztery smugi dymu jak odrzutowiec. Nazajutrz, kiedy opowiadałem sąsiadom, co widziałem, jeden z nich mówił, że w którymś z dzienników rannym mówiono, że coś takiego widziano wczoraj nad Sieradzem. (51°36’33”N - 018°47’14”E) wymienił nawet godzinę – 20:00 – o której to „coś” pojawiło się nad Sieradzem. Potem szukaliśmy na mapie, gdzie to jest. Myślę, że tę przestrzeń – biorąc pod uwagę szybkość, przedmiot ten mógł przebyć w pół godziny.

Obserwacja Jana Gralewskiego

Tego samego dnia miała miejsce jeszcze jedna obserwacja UFO z zagrody należącej go Jana Gralewskiego (46), która mieści się w odległości pół kilometra od zabudowań Kremplewskich i w odległości 2 km od miejsca, gdzie Roman Kremplewski widział świecący światełkami NOL na niebie.

A oto relacja Jana Gralewskiego i jego syna Krzysztofa (18) o tym, co widzieli wieczorem, dnia 2 grudnia 1983 roku:
- Była późna godzina wieczorna, tak około 22:00, kiedy wyszedłem na podwórko. Nagle zobaczyłem, jak z kierunku zachodniego nadlatuje dużo świateł, może dwadzieścia, a może jeszcze więcej. Pomyślałem, że są to samoloty i zastanowiło mnie to, jak one mogą lecieć tak blisko siebie i nie trącić się skrzydłami? Wieczór był cichy, czekałem na jakiś warkot, może huk, ale nic takiego nie nastąpiło. Kiedy światła były już nade mną dostrzegłem, że były one rozmieszczone regularnie w grupach po trzy, i że trójki tworzą koło. Każda trójka świateł była w innym kolorze: białym, żółtym i czerwonym. Uważam, że światła te mogły lecieć na wysokości co najmniej 100 metrów lub wyżej. Ich szybkość była podobna do szybkości lotu samolotu.

Krzysztof Gralewski potwierdza tą relację i dodaje, że świateł było co najmniej 20 ale mniej niż 50. Poruszały się z prędkością samolotu odrzutowego, a na niebie po ich przelocie pozostały cztery smugi podobne do smug, które pozostawia za sobą samolot odrzutowy.

Porównując szczegóły to (pomijając różnicę w czasie) można stwierdzić, że obie relacje dotyczą tego samego wydarzenia. [Różnica w czasie mogła wyniknąć z missing time, któremu ulegli świadkowie, a to sugeruje, że któryś ze świadków stał się ofiarą CE-III-G lub CE4, co już jest – niestety – nie do udowodnienia.]

Obserwacja Marii Czynszak

W dniu 11 grudnia 1983 roku, mieszkająca na skraju Radziejowa Starego Maria Czynszak (52) wyszła z domu na podwórko swego obejścia i zobaczyła coś niezwykłego:
- Było około 19:00, o tej porze chodzę do obrządku. Szłam w stronę chlewu. Przy oborze paliła się silna co najmniej 150 W żarówka rtęciowa w kloszu, oświetlająca podwórze silnym światłem. Mimo to na podwórku zrobiło się nienaturalnie jasno, jakby błysk znad dachu chałupy. Z nieba spadł snop światła tak wielkiego, podobnego do dużej gwiazdy z ogonem. Światło było zielonkawe, niebieskie i żółte. Znikło po dwóch, może trzech sekundach za dachem stodoły. Było ono tak duże, jakby nad podwórkiem został zapalony silny reflektor. Leciało ze wschodu na zachód. Dźwięku, szumu, huku nie było przy tym wszystkim słychać. Leciało szybko jak samolot, a może nawet szybciej. Kiedy wróciłam do mieszkania, to córka zapytała mnie: „Mamo, czy to było UFO?” Roześmiałam się i powiedziałam – „Tak, ale nie wykazało do mnie zaufania i nie zabrało mnie.”

Ciekawą relację zdała jej córka – Elżbieta Czynszak, która w tym czasie była w mieszkaniu:
- Stałam właśnie pośrodku kuchni, kiedy na podwórku zrobiło się bardzo jasno. Spojrzałam w okno i bardzo wyraźnie dostrzegłam idącą przez podwórze mamę. Zobaczyłam nad podwórkiem błysk i lecące na niebie silne światło. Wyraźnie odróżniłam kolor zielony i jakby żółty, może przy ogonie nieco czerwieni. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałam, a było to raczej dziwne i może dlatego zadałam mamie to pytanie o UFO.

Żadna z obu kobiet nie jest w stanie określić wysokości na jakiej poruszało się światło czy świecący przedmiot.

A potem był ów dziwny dzień 28 grudnia 1983 roku.

CDN.

Masakra ptaków 28 grudnia 1983 roku…

Ten dzień zapisał się w kronikach ufologicznych jako jeden z najciekawszych w naszym kraju. To właśnie wtedy doszło do masakry ptaków krukowatych w okolicach Starego Radziejowa. Tak opisuje to Jan Tretter:

Relacja Marii Mielcarkowej:

28 grudnia byłam zajęta w gospodarstwie, właśnie zmierzałam do mieszkania, kiedy – ni z tego, ni z owego – spadła mi na głowę kawka. Ptak był jeszcze żywy, ale już niezdolny do lotu. Nie wyglądał na zranionego. Pomyślałam, że żerujące gdzieś w obejściu kawki dostały się w jakieś tarapaty, może którąś przytrzasnęły drzwi stodoły, albo coś w tym rodzaju… Był silny wiatr, przypadek taki wydawał mi się bardzo prawdopodobny.

Zawołałam męża. Myślał, że chcę coś zrobić, aby ptaka ratować. Ale zanim mąż przyszedł, ptak już chyba nie żył. Mąż chwycił go za skrzydło i wyrzucił poza podwórze. Rzucił się za nim jeszcze nasz pies, wyżeł. Jeżeli ptak jeszcze wtedy żył, co jest mało prawdopodobne, to pies go dodusił. Zresztą później zjadł go częściowo.

Nie przywiązywałam do tego większej wagi, nie było w tym nic nadzwyczajnego, wszystko można było prosto wyjaśnić… Pies jest zdrów do dzisiaj, żadnych objawów zatrucia czy niedomagań nie wykazuje.

Relacja Józefa Mielcarka (47):

Po zdarzeniu z kawką, do którego podobnie jak żona nie przywiązałem większej wagi, zbyt zajęci byliśmy w gospodarstwie, około godziny 12:30 wyjeżdżałem ciągnikiem z podwórka na przebiegającą obok domu szosę. Nagle zobaczyłem, że na moje pole spada gawron, jakby postrzelony. Widziałem jak kołują nad nim inne ptaki, jak zwykle wtedy, kiedy jednemu coś się stanie. Spojrzałem na drogę przed sobą i zobaczyłem, że leżą tam trzy martwe ptaki.

Nie ulegało wątpliwości, byłem świadkiem bardzo dziwnego zjawiska. W powietrzu kołowało olbrzymie stado. Ptaki nadlatywały ze wszystkich stron i nagle, jakby ulegając jakiemuś porażeniu, zaczęły bezładnie bić skrzydłami i „fajtać” jak to czasem mówią myśliwi i padać. Tam na ziemi jeszcze trzepały się przez chwilę i stawały się martwe. W sumie w krótkim czasie na polu było około 100 do 150 martwych gawronów i kawek , ale były też i szare wrony.

Wyglądało to dziwnie –  mam na myśli ten moment, kiedy lot ptaka się załamywał – zupełnie tak, jakby uderzał w jakąś niewidzialną ścianę, i to gdzieś na wysokości 40 metrów. Dolatywał tam zupełnie normalnie i nagle, jakby porażony, padał.

Wszystko odbywało się w kwadracie 300 na 300 metrów. W innym miejscu niczego takiego nie było, ptaki przelatywały normalnie. I jeszcze jedno. Nad obszarem tym, dołem także przelatywały ptaki, mniejsze – chyba wróble, z nimi również nic się nie działo. Przelatywały najzupełniej normalnie, bez niemniejszych zakłóceń.

Uznałem, że zjawisko to jest na tyle niecodzienne, że należy zawiadomić milicję. Nie zwlekając zadzwoniłem do Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Radziejowie.

Milicja i służby weterynaryjne pojawiły się szybko na miejscu incydentu, i…

Relacja lekarza weterynarii Andrzeja Skrzyńskiego:

[…] Zjawisko wystąpiło tylko na terenie jednej wsi – Stary Radziejów i to na bardzo małym obszarze. Czy wystąpiło jeszcze gdzieś? Nie wiem, nie słyszałem, nie mieliśmy żadnych sygnałów. Padały przede wszystkim kawki i wrony, a więc krukowate. Wróble i inne ptaki się nie truły.

Byłem tam. Pozostawiłem całą grupę i spokojnie bez pospiechu, dość uważnie patrząc, co się będzie działo, wszedłem na to pole. Niczego nie odczuwałem. […]

Obserwowałem padające ptaki. Nawet przypominam sobie, patrzyłem na taką jedną kawkę, która upadła w pobliżu mnie i wydawało się, że jest w dość dobrym stanie. Podszedłem, ptak zajął postawę obronną taką jakby chciał jeszcze zaatakować, ale już nie miał na to siły. Czekałem przez chwilę sądząc, że poleży i odpocząwszy jakoś z tego wyjdzie. Po chwili nastąpiła śmierć.

Wszystkie martwe ptaki jakie obserwowałem miały dzioby uwalane w ziemi, być może osłabłe usiłowały się podpierać nimi. Ale mogły też wcześniej żerować gdzieś na polu.

Zdychające ptaki krzyczały. Może to był lęk, a może – co najprawdopodobniejsze – ból. Ich śmierć następowała w męczarniach. Stojąc na polu naliczyłem w zasięgu wzroku dwadzieścia martwych ptaków.[…] Wszystkie one padły tylko w tym miejscu.

Wyniki sekcji zwłok nie dały odpowiedzi na pytanie, co je zabiło. Przyjęto że było to zatrucie jakimiś środkami chemicznymi używanymi w rolnictwie.

UFO czy chmura gazu?

Tyle Jan Tretter.

Osobiście zetknęliśmy się z podobnym przypadkiem, który miał miejsce w Oświęcimiu we wrześniu 2005 czy 2006 r., gdzie znaleziono – na jednej z ulic miasta! – stadko padłych ptaków. Prasa wysnuła hipotezę, że winnym jest kierowca TIRa, który wbił się swym samochodem ciężarowym w lecące stado ptaków i po prostu je zabił. Hipoteza dobra jak każda inna, ale…

Oczywiście udaliśmy się na miejsce tego incydentu i po oględzinach doszliśmy do jednego wniosku. Nie mógł to być żaden wypadek samochodowy, bowiem ptaki padły niemal na skrzyżowaniu, a zatem domniemany kierowca musiałby przejechać przez nie z prędkością co najmniej 80 – 100 km/h, a to było już fizycznie niemożliwe. Po pierwsze dlatego, że było to ruchliwe skrzyżowanie, a po wtóre – musiałby się przed nim zatrzymać, nawet gdyby miał pierwszeństwo przejazdu.

Hipoteza „samochodowa” odpadała w przedbiegach. Rozpytaliśmy zatem ludzi w okolicznych sklepach i zakładzie fryzjerskim oraz ludzi na ulicy. No i co się okazało? Ano okazało się, że w tym samym dniu – w którym znaleziono padłe ptaki – w całym mieście czuć było wyraźny „chemiczny” zapach, który niektórzy ludzie określili jako woń chloru lub czegoś podobnego.

A zatem sprawa była jasna – w Zakładach Chemicznych Oświęcim musiało dojść do ulotu chloru, który – jako cięższy od powietrza – spłynął pomiędzy ulice. Pogoda w tym czasie była niemal bezwietrzna i słoneczna, co nie sprzyjało rozprężaniu się toksycznego obłoku, a co więcej – doszło także do reakcji chloru z dwutlenkiem węgla, co wytworzyło zabójczy gaz bojowy – fosgen – COCl2. Jest to bezbarwny gaz, silnie trujący i duszący, o zapachu świeżo skoszonej trawy, zgniłych owoców. Nazwa oznacza zrodzony ze światła jako, że po raz pierwszy w 1812 roku został zsyntezowany przez Johna Davy'ego podczas ekspozycji mieszaniny tlenku węgla i chloru na światło słoneczne. Stężenie 0,1 g fosgenu w 1 m³ powietrza powoduje nagły zgon, stąd niegdyś (I wojna światowa) był wykorzystywany jako gaz bojowy na polu walki, stanowiąc przyczynę ok. 80% zgonów spowodowanych przez gazy bojowe. Po raz pierwszy został użyty jako bojowy środek trujący w formie gazu przez Francję i Niemcy w czasie I wojny światowej w 1915 roku.

W niskim stężeniu chlor i fosgen nie szkodził ludziom, ale małym ptakom mógł zaszkodzić. Wystarczyło, że stadko sikorek czy wróbli wleciało w obłok mieszanki chloru i fosgenu, by doszło do ich zatrucia i uduszenia. Rezultat mógł być tylko jeden – śmierć… Całą sprawę opisaliśmy na łamach nieistniejącego już czasopisma „Eko Świat”.

A zatem powstaje pytanie: czy w opisanym przez Jana Trettera przypadku mieliśmy do czynienia z Niewidzialnym Nieznanym Obiektem Latającym (NNOL) czy z obłokiem trującego BŚT w rodzaju np. sarinu czy choćby – jak w przypadku oświęcimskim – mieszaniny chloru z fosgenem? Odpowiedź brzmi – nie. Nie mógł to być obłok gazu trującego, bowiem wszystkie relacje mówią, że tego właśnie dnia było pochmurno i wiał silny wiatr, który musiałby doprowadzić do rozproszenia się i rozcieńczenia hipotetycznego obłoku gazowego. Poza tym gaz musiałby być wyczuty także przez ludzi i inne zwierzęta – szczególnie psy i lisy. A te zachowywały się spokojnie. Co więcej – i psy i lisy zjadały padłe ptaki, bez żadnej szkody dla siebie…

A zatem pozostał tylko NNOL albo jeszcze coś, co mogło mieć związek z programami amerykańskich i radzieckich „gwiezdnych wojen”. A zatem broń falowa, cząsteczkowa, radiacyjna broń laserowa i inne cudeńka z arsenału SDI/NMD.

Proszę jednak nie zapominać o takich wydarzeniach, jak:

Nieznany fenomen: eksplodujące żaby

Nigdy jeszcze nie słyszałem o eksplodujących zwierzętach. Słyszałem i czytałem o samospaleniach – jest to jeden z fenomenów forteańskich, ale o eksplozjach zwierząt tzw. niższych jeszcze nie. Aż do środy, 27 kwietnia 2005 roku. Tego dnia na polskich portalach internetowych znalazłem następujące informacje:

Onet.pl
2005-04-26

Hamburg: Z tajemniczych powodów zginęło tysiąc ropuch

W Hamburgu z tajemniczych powodów zginęło tysiąc ropuch, które napęczniały i eksplodowały. Zaobserwowali to spacerowicze nad jeziorkiem w dzielnicy Altona.

Według nich, ropuchy puchły, zwiększając objętość swojego ciała trzykrotnie, i głośno eksplodowały. Ich szczątki odrzucane były nawet na metr.

Według hipotezy naukowców, ropuchy zostały zaatakowane przez wrony lub mewy i w odruchu samoobrony, ze strachu pęczniały - aż pękły. W ciągu kilku dni zginęło tak nad brzegiem jeziorka ponad tysiąc ropuch.

Anke Himmelreich z hamburskiego Instytutu Higieny i Środowiska dokonała obdukcji zwłok ropuch i zauważyła, że mają one ślady dziobnięć, a większości brakuje organów wewnętrznych oprócz serca.

Obecnie trwa badanie laboratoryjne tkanek ropuch, ale sceptycy nie sądzą, by wyświetliło ono zagadkowy pomór płazów z Altony.

... i Interia.pl:

Wybuchowe żaby
PAP - 2005-04-26

W ciągu ostatnich tygodni w hamburskim stawie eksplodowało... ponad tysiąc żab. Niemieccy naukowcy nadal nie wiedzą, dlaczego żaby pękają jak balony - podała przedstawicielka Instytutu Higieny i Środowiska w Hamburgu.

Żabie szczątki i wodę ze stawu poddano badaniom, ale naukowcy nie znaleźli w nich bakterii lub wirusów, które mogłyby powodować takie pęcznienie żabich żołądków i ich rozrywanie - powiedziała Janne Kloepper z Instytutu. - Zdaje się, że nigdzie wcześniej nic takiego się nie zdarzało. Żaby w stawie w dzielnicy Altona giną od początku kwietnia.

Wygląda to jak sceny z filmu science-fiction - powiedział dziennikowi „Hamburger Abendblatt” szef lokalnego ugrupowania obrońców środowiska Werner Schmolnik. - Wzdęte żaby, zanim je rozerwie, męczą się przez kilka minut.

Biolodzy wysunęli kilka teorii, jednak większość z nich wykluczono. Jakość wody w stawie jest ani lepsza ani gorsza niż w innych zbiornikach wodnych w Hamburgu, żaby nie wydają się chore, a laboratorium w Berlinie wykluczyło, aby powodem rozrywania żab był pewien rodzaj grzyba zawleczony do Europy z Ameryki Południowej - powiedziała Kloepper.

Badania będą trwały. Na wszelki wypadek mieszkańców poproszono o trzymanie się z dala stawu, w którym nieznany czynnik niszczy żaby.

Także TVP w wydaniach Telegazety TVP podała następującą informację w dniu 27 kwietnia:

W Hamburgu z tajemniczych powodów eksplodowało około 1000 ropuch. Zaobserwowali to spacerowicze nad jeziorkiem w dzielnicy Altona.
Według świadków, ropuchy puchły, zwiększając objętość swego ciała nawet trzykrotnie i głośno eksplodowały.
Ich szczątki odrzucane były nawet na metr. W ciągu kilku dni zginęło tak nad brzegiem jeziorka ponad tysiąc ropuch.
Według hipotezy naukowców, ropuchy zostały zaatakowane przez wrony lub mewy i w odruchu samoobrony, ze strachu, pęczniały – aż pękły. Hamburski Instytut Higieny i Środowiska stwierdził, że zwłoki ropuch mają ślady dziobnięć. (IAR)

WP,
27 kwietnia 2005 r.

W ciągu ostatnich tygodni w hamburskim stawie eksplodowało... ponad tysiąc żab. Niemieccy naukowcy nadal nie wiedzą, dlaczego żaby pękają jak balony - podała przedstawicielka Instytutu Higieny i Środowiska w Hamburgu.

Żabie szczątki i wodę ze stawu poddano badaniom, ale naukowcy nie znaleźli w nich bakterii lub wirusów, które mogłyby powodować takie pęcznienie żabich żołądków i ich rozrywanie - powiedziała Janne Kloepper z Instytutu. - Zdaje się, że nigdzie wcześniej nic takiego się nie zdarzało. Żaby w stawie w dzielnicy Altona giną od początku kwietnia.

Wygląda to jak sceny z filmu science-fiction - powiedział dziennikowi "Hamburger Abendblatt" szef lokalnego ugrupowania obrońców środowiska Werner Schmolnik. - Wzdęte żaby, zanim je rozerwie, męczą się przez kilka minut.

Biolodzy wysunęli kilka teorii, jednak większość z nich wykluczono. Jakość wody w stawie jest ani lepsza ani gorsza niż w innych zbiornikach wodnych w Hamburgu, żaby nie wydają się chore, a laboratorium w Berlinie wykluczyło, aby powodem rozrywania żab był pewien rodzaj grzyba zawleczony do Europy z Ameryki Południowej - powiedziała Kloepper.

Badania będą trwały. Na wszelki wypadek mieszkańców poproszono o trzymanie się z dala stawu, w którym nieznany czynnik niszczy żaby. (reb)

Zainteresował mnie ten przypadek, bowiem przypominał mi niektóre przypadki typu Animals Mutilations, znane z literatury ufologicznej. Poszukałem w Sieci więcej informacji na ten temat i dowiedziałem się, że BBC News podaje jeszcze ciekawszą informację – otóż okazało się, że niemieckie laboratoria wykluczyły pojawienie się jakiegoś wirusowego, bakteryjnego czy grzybicznego czynnika chorobowego w wodzie stawku, a co więcej – podobne zjawisko zaobserwowano w Danii, a konkretnie w Laasby (środkowa Jutlandia).
* * *

Skorzystałem z podanego linku i wszedłem na stronę Danske Radio Nyheter (które puściło w eter tą informację) i przeczytałem, że faktycznie doszło tam w miejscowości Løsby do masowych eksplozji ropuch, które wybuchały po wyjściu z niego na brzeg. Wszystko jednak odbyło się zupełnie inaczej, niż w Niemczech, a mianowicie – w godzinach 01:00 - 03:00 w nocy... Specjaliści orzekli, że nie było to żadne działanie nieznanego wirusa czy pestycydów.

Amerykańska telewizja WKMG TV z Orlando (FL) pokazała zdjęcia żab z Niemiec. Widok jest makabryczny – ropuchy mają wyrwane wszystkie wnętrzności oprócz serca... Ekolodzy i inni specjaliści są bezsilni, a ich wypowiedzi dla mediów są manifestacją bezradności. Jedno jest pewne – nie było to działanie wirusów czy toksyn. Mewy i wrony także nie można obciążyć winą za tą masakrę.

Eksplodujące termometry

Co mogło być przyczyną tej masakry? Nie mam pojęcia. Ale przypominają mi się tajemnicze wydarzenia z Włoch, gdzie w środku stycznia br. doszło do zdumiewającego zjawiska – otóż w pewnej hurtowni aptecznej z nieznanych do dziś dnia przyczyn eksplodowało prawie 2.000 termometrów i barometrów rtęciowych. W jakiś czas później, w Aoscie odmówiły działania wszelkiego rodzaju piloty do odbiorników TV, radioodbiorników, drzwi garażowych, itd. itp.

Ten niezwykły incydent miał miejsce w połowie stycznia 2005 roku. Jak doniosły agencje RAI i ANSA, w Rzymie w aptece znajdującej się w dzielnicy Trionfale nagle jednocześnie w zupełnie niewyjaśniony sposób wybuchło 2000 termometrów! Termometry znajdujące się w okolicznych sklepach i domach wskazywały temperaturę pomiędzy 38 a 40 stopni Celsjusza. Wzmianka o tym incydencie znalazła się również w gazecie „La Stampa”. Internauci z Rzymu zaczęli donosić, że w tym czasie byli świadkami nagłego wzrostu temperatury. Np. zauważono, że jeden z termometrów wskazuje 39,6 stopni Celsjusza. Po upływie ok. 3 minut temperatura spadła do 18 stopni. Jakby tego było mało, pojawiły się także doniesienia mówiące o „strajku” telewizyjnych i elektronicznych pilotów, które nagle przestawały działać! Agencja ANSA poinformowała, że 20 stycznia w mieście Aosta położonym na północy Włoch piloty masowo przestawały funkcjonować. Wywołało to nie lada problemy, bowiem mieszkańcy nie mogli otworzyć swoich garaży, oraz uruchomić samochodów. Pojawiło się kilka hipotez tłumaczących te „anormalne” incydenty. Wybuch termometrów mógł być spowodowany przez bardzo silne oddziaływanie pola elektromagnetycznego, jednak w trakcie badań nie stwierdzono żadnych tego typu anomalii. Co się zaś tyczy „strajku” pilotów, to odpowiedzialnym za niego może być sygnał o bardzo niskiej częstotliwości. Nie wiadomo jednak skąd on mógł pochodzić. Niezwłocznie badaniem tych spraw zajęli się liczni naukowcy, wstępne ustalenia potwierdziły, że nie ma żadnego zagrożenia dla zdrowia, ten komunikat uspokoił niezwykle poruszonych mieszkańców Aosty.

Teraz tajemnicze wypadki przesunęły się na północ – do Niemiec i Danii. O ile w przypadkach włoskich można to było wytłumaczyć technologicznie: uderzeniem wiązki fal elektromagnetycznych w zakresie EHF (SVHF) w Rzymie, czy – jak w przypadku Aosty – VLF, to w przypadku żab z Altony i Løsby czynnikiem destrukcji mogłyby być ultra- czy infradźwięki. Albo strumień fal elektromagnetycznych. Przypomina mi to także wypadki z Radziejowa Starego, kiedy prawie 20 lat temu, pod wpływem nieznanego czynnika padło ponad 100 ptaków krukowatych, a której to zagadki nie rozwiązano do dziś dnia...

Jeżeli jest to sprawka Ufitów, to oznaczałoby, że stoimy w obliczu nowego zjawiska związanego być może z UFO, które może wpływać destrukcyjnie na nasze urządzenia techniczne i biosferę. Może to być także swojego rodzaju demonstracja siły. Kto jest tym demonstratorem? Obcy? Nie sądzę – prędzej Ziemianie, którzy testują nowy rodzaj broni działającej z wysokości orbity wokółziemskiej. Tym można wytłumaczyć powstawanie kręgów na śniegu, lodzie i uprawach. Jest to kolejna zagadka do rozwiązania, a sprawa – jak uważam – jest paląca. Wczoraj termometry i piloty, dziś żaby, a jutro być może my?...

* * *

Materiał ten ukazał się na łamach „Nieznanego Świata” nr 1/2006. Jak widać, nie ma dla tej zagadki rozwiązania, które tłumaczyłoby wszystkie zaobserwowane fenomeny. A do fenomenów już nam znanych, na początku tego roku doszły nowe wydarzenia z USA, Chile i Szwecji.

Maniakalni wyznawcy Spiskowej Teorii Dziejów widzą w tym wyraźny znak działania HAARP, bowiem USA i Szwecja mają na swym terytorium instalacje tego rodzaju. Ale czy tego rodzaju urządzenie byłoby w stanie dokonać tej masakry? Poważnie w to wątpię, poza tym nie istniało jeszcze w roku 1983…

Opinie ekspertów

Mariusz Fryckowski (BSN): Sprawa martwych ptaków silnie wpłynęła na środowisko zainteresowanych genezą tego zjawiska. Pojawia się wiele teorii, które pozornie wyjaśniają sprawę, jednak powróćmy jeszcze na chwilę do Polski, ściślej do Radziejowa – sprawy sprzed lat.

Właśnie wtedy pojawiła się hipoteza, że w miejscu, gdzie doszło do masowego wyginięcia krukowatych pojawiła się jakaś sfera – być może pole energetyczne, powiązane ze zjawiskiem kamuflażu aktywnego nieznanego obiektu, który w tym miejscu „zawisł” na ściśle określonej wysokości, tuż nad ziemią. Mechanizm wyobrażono sobie w ten sposób, jakoby owe „pole energetyczne” emitowane przez pojazd skierowane było do ziemi w jego spodniej części. To właśnie w tę przestrzeń wleciały ptaki, niejako zderzając się z czymś, co powodowało ich zagładę. Wedle tej hipotezy, ptaki krukowate odznaczają się niezwykła inteligencją i nawet po latach omijały z daleka to miejsce, przekazując informację o zagrożeniu swoim potomkom.

Dość fantastycznie brzmiąca teoria, znalazła sporo zwolenników, jednak wedle mojej wiedzy, potwierdzenia takiego obrotu sprawy nigdy nie było.

Po latach mamy kolejne zdarzenia, tym razem w różnych zakątkach świata. Czy sprawa sprzed lat powróciła, a wręcz się nasiliła? Doniesienia medialne nie pozostawiają najmniejszych wątpliwości, jednak przyczyn w dalszym ciągu nie znamy. Obecnie zupełnie biernie nanosimy na mapę świata kolejne przypadki.

Trudno będzie nam wmówić, że mamy do czynienia ze zjawiskiem naturalnym, zwłaszcza, że być może zdarzenie należy łączyć ze śmiercią innych gatunków zwierząt, w tym także ryb.

Jak więc odszukać przyczyny tych tajemniczych śmierci? Sprawa nie jest prosta, ale nie jest również beznadziejną. Wyjaśnienie powinny przynieść szczegółowe badania, jednak jest wysoce prawdopodobne, że konwencjonalne testy, mogą przynieść negatywny wynik.

Moim zdaniem przyczyn szukać należy w elementach wspólnych dla zagrożonych gatunków we wspólnych elementach łańcucha pokarmowego. Jeżeli taki element zostanie ustalony, należy zlecić szczegółowe badania toksykologiczne wyspecjalizowanej placówce z zastrzeżeniem, że substancja trująca (trucizna), może rozłożyć się w ciele zwierzęcia w błyskawicznym czasie. Być może, że owa substancja (trucizna), ściślej jej siła działania związana jest z wysiłkiem zwierząt. Mówiąc prościej, zwierzę podczas wysiłku (lotu, pływania) bezwiednie wzmaga prędkość działania szkodliwego związku. W efekcie śmierć następuje w błyskawicznym tempie, a następnie trucizna znika, rozłożona przez organizm zwierzęcia. Być może rozwiązanie zagadki przyniosłoby badanie z użyciem chromatografii kolumnowej, gdzie w dokładny sposób oznaczyć można substancje, które występują w nawet śladowych ilościach.

Wniosek pozostaje tylko jeden, tylko wyspecjalizowane pod względem analitycznym laboratorium, jest w stanie ustalić przyczynę śmierci zwierząt. Mnogość zabitych ptaków daje możliwość badań porównawczych w połączeniu ze statystyką. Jeżeli w taki sposób ustalono by przyczynę tak wielu zgonów, pozostaje porównanie wyników z danymi, które pochodzą z innych krajów.

Pozostaje już tylko ujęcie tego, który nieopatrznie usunął do środowiska toksyczny związek i pociągnięcie go, do odpowiedzialności.

Jest coś jeszcze…, mamy obecnie do czynienia ze zdarzeniami w krajach silnie rozwiniętych, zastanawia fakt, że podobnych zdarzeń nie było np. w Rosji. Czy może to być wskazówka dla badaczy? Bez wątpienia tak!

No i chemtrails…

Obecnie modnym stało się w Polsce hasło pt. „Oddajcie nam nasze niebo”, jego twórca nie miał chyba kompletnie pojęcia o tym, że otwiera puszkę Pandory, którą jest legenda o spisku międzynarodowym, którego celem jest zagłada ludzkości poprzez tzw. „Chemiczne ślady na niebie”, rzekomo ich twórcami są linie lotnicze, ściślej samoloty doń należące. Oczekiwać należy, że już wkrótce pojawi się kolejna fantastyczna teoria, że śmierci ptaków są ledwo próbą generalną do podjęcia działań na ludziach, być może wpierw w Afryce. Jest prawie pewne, że w teorii tej pojawi się również klauzula, wg której trucizny działać będą wybiórczo i w różny sposób. Prawdą jest tylko to, że smugi na niebie powodują powstawanie chmur w rodzaju Cirrus. Uważam, że to konfabulacja osób wyrachowanych do granic absurdu, którzy kierują się nieprzeciętnym celem – zaistnienia w mediach i w efekcie zarobienia jakichkolwiek pieniędzy na tej legendzie. To działania szkodliwe i dokonuje ich margines ufologiczny w Polsce i na świecie. Nie warto na podobne bzdury zwracać uwagi. Są zwyczajnym kłamstwem, jednym z wielu.

Dr Władimir I. Tjurin-Awińskij (Rosja) - Ja też mam intuicyjne przypuszczenia o wpływie UFO na zagładę ptaków i zwierząt morskich. Dodam, że  masowa zagłada wielorybów wyrzucających się na brzeg też może być związana z UFO-czynnikiem. UFO może być tym samym globalnym czynnikiem, którego próbują znaleźć wysoko- i wąsko-wyspecjalizowani uczeni. Rozumie się, że oni "znajdą" cośkolwiek, żeby zamknąć problem. Ortodoksyjna nauka bowiem nigdy nie dopuści się uznania istnienia NOLi i ich roli na naszej planecie. Tak że badania UFO i w ogóle tej problematyki pozostawia się samym ufologom. A zatem pozostaje nam poważnie zając się tym zagadnieniem. Niestety nie zagłębiałem się w to zagadnienie z powodu braku konkretnych informacji i analitycznych danych.

Patrick Moncelet (Malezja) - Właściwie nie ma na razie żadnego wyjaśnienia dla tych tajemniczych zgonów ptaków i ryb. Na razie tylko możemy przypuszczać i spekulować, choć najlepiej byłoby znaleźć świadków, którzy widzieli ich śmierć, co być może rozjaśni nam sytuację. A zatem czekajmy na to,  co nastąpi. W internetowych doniesieniach stwierdza się wprost, że te tajemnicze zgony ptaków, ryb, fok, itd. mogły być spowodowane przez nowe wojskowe eksperymenty dokonywane przy użyciu instalacji HAARP na całym globie. Zobacz -  http://www.rense.com/general92/haarp.htm. To jest coś, co można zbadać, gdybyśmy się tym wszyscy zainteresowali.

* * *

Od tych wydarzeń upłynął niemal rok i cała sprawa została dokładnie wyciszona, co mnie nie dziwi – lepiej nie niepokoić społeczeństwa, które mogłoby obrócić się przeciwko swym władzom i co najgorsze – przeciwko przemysłowo-gospodarczemu i wojskowemu establishmentowi. A tego już nie zniesie żadna władza bez względu na ustrój polityczny. I znowu jak w wielu przypadkach – interes wziął górę nad Rozumem.   

CDN.