Powered By Blogger

sobota, 22 lipca 2017

TRAGICZNY LOS „JOYITY”



Stanisław Sawkiewicz

W roku 1931 w stoczni Wilmington w Los Angeles zwodowano luksusowy jacht przeznaczony dla pewnego potentata filmowego. Nazwano ten piękny statek równie pięknym imieniem MY potem MV Joyita. Był to 69-stopowy jacht z dwoma potężnymi silnikami diesla. Cały jacht wewnątrz wyłożono mahoniowymi okleinami.

W czasie II wojny światowej jacht przejęła US Navy i wykorzystywała go przy patrolach po wodach zatoki Pearl na Hawajach.

W 1952 roku jacht kupiła dr Katharina Luomala z Uniwersytetu na Hawajach i wyczarterowała go narzeczonemu, kapitanowi T.H. Millerowi, który znany był powszechnie jako Dusty Miller.

Miller pływał Joyitą po wodach Pacyfiku ale rejsy te nie przynosiły mu profitów. Był słabym biznesmenem. Jednym z ostatnich pomysłów Millera była próba regularnego przewozu mrożonych ryb co zaowocowało wyłożeniem jachtu warstwą izolacyjną z korka. Wpakowanie w jacht 640 kubików korka czyniło z Joyity jednostkę praktycznie niezatapialną.

W dniu 3 października 1955 roku Joyita opuściła port Apia w Samoa Zachodniej. Na pokładzie było 25 osób, w tym 9 pasażerów oraz 16 członków załogi. Wśród pasażerów był przedstawiciel rządu z Tokelau R.D. Pearless, lekarz i aptekarz z Apii oraz 6 mieszkańców wysp Tokelau, w tym 4-osobowa rodzina z dziećmi.

Kapitanem w tym nieszczęsnym rejsie był T. H. Miller, prócz niego na pokładzie znalazło się 13 marynarzy oraz 2 przedstawicieli firmy handlującej koprą; byli to Brytyjczycy J. Wallwork oraz  G.K. Williams. Załogę, oprócz mata C.R. Simpsona z USA, stanowili mieszkańcy wysp Tokelau, Gilberta oraz Rafy Swain.

Na wyspach Tokelau brakowało żywności a poza tym niezbędna tam była pomoc medyczna w związku z postępującą gangreną ręki u jednego z mieszkańców wyspy. Stąd też Joyita, oprócz dwóch medyków, zabrała w ten rejs 44 worki mąki o wadze 150 funtów każdy, 15 worków cukru o wadze 70 funtów każdy oraz 460 worków na koprę.
Z tym ładunkiem jacht skierował się na północ, w kierunku wysp Tokelau. Do przepłynięcia był dystans 270 mil, to jest około 450 km.

Joyita była spodziewana na wyspach Tokelau w dniu 5 października. Ale 6 października w Fakaofo ogłoszono, że Joyita nie przybyła i zarządzono poszukiwania. Siły lotnicze Nowej Zelandii przeczesały obszar od zatoki Laucala aż do Apii a następnie do Fakaofo i z powrotem ale nie natrafiono na żaden ślad zaginionego jachtu.

Od 6 do 12 października, kiedy to odwołano ostatecznie poszukiwania, przeczesano obszar 100.000 mil kwadratowych. Wydawało się, że Pacyfik pochłonął bezpowrotnie kolejną ofiarę.


Niespodziewanie w dniu 10 listopada 1955 roku, po 38 dniach od wypłynięcia Joyity z portu, kapitan Gerald Douglas, dowodzący statkiem Tuvalu płynącym z Suva do Funafuti, natknął się na dryfującą Joyitę! Podtopiona i opuszczona jednostka dryfowała na północ od Vanua Levu.

Wraz ze znalezieniem Joyity rozsypał się worek zagadek. Pojawiły się pytania, na które nie było odpowiedzi. Kolejne zagadki pojawiły się gdy Joyitę umieszczono w suchym doku na Suvie i poddano szczegółowym oględzinom.

Po pierwsze, gdzie podziało się 25 osób, które były na pokładzie jachtu? Gdyby musiały z jakiegoś powodu opuścić nagle pokład statku to powinny  zostać jakieś ślady bądź nawet coś w rodzaju informacji o tym, tymczasem na nic takiego nie natrafiono. Pojawiły się pogłoski, że całą załogę wymordowano, że mogła to być zemsta japońskich piratów. Ale Joyita pływała po tych wodach od lat a ponadto nie można od tak sobie, wymordować całą załogę nie pozostawiając żadnych śladów.

Nie było również śladu po ładunku, który Joyita zabrała w Apii. Ładownie statku były puste.

Kolejną zagadką był otwarty zawór denny, przez który do statku wlewała się woda. To z kolei sugerowało próbę zatopienia Joyity.

Gazety sugerowały różne możliwości: podwodne trzęsienie ziemi, eksplozję, napad piratów. Ale jak wytłumaczyć stan pokładu? Wyglądał on jakby był przypalony, tak jakby płonęło na nim przez jakiś czas rozlane paliwo. W nadbudówce odnaleziono chronometr pokładowy oraz dziennik okrętowy. Szczegółowa analiza zapisów nie wniosła, niestety, nic nowego do tej tajemnicy.
W tydzień po rozpoczęciu badań prasa doniosła, że odnaleziono na pokładzie japońskie noże. Okazało się jednak, że nie były to żadne okazy białej broni lecz zwykłe scyzoryki. Policyjne testy nie wykazały na nich śladów krwi.

Dalsze badania wykazały, że zalanie ładowni było spowodowane pęknięciem rury systemu chłodzenia. Natomiast  brak kontaktu z jachtem  spowodowany był przerwaniem linki antenowej. Komisja dochodzeniowa ujawniła ciekawy fakt: Joyita zatankowała ponad 2600 galonów paliwa, co wystarczyłoby na rejs 3000 mil podczas gdy do Fakaofo było zaledwie 270 mil. Dlaczego kapitan zatankował tak dużo paliwa?

Kolejne dni ujawniały następne zagadki. Okazało się, że Joyita wyruszyła w rejs bez łodzi ratunkowych, wiedząc o tym, że radio nie działa no i pracuje tylko jeden silnik.

Komandor Peter Plowman Samoa Zachodniej ujawnił dwa intrygujące szczegóły. Ponoć w luku  odpływowym znaleziono pośród śmieci również skalpel, igły oraz katgut a także zbroczone krwią bandaże. Oczywiście, że o niczym istotnym to nie świadczy. Co więcej, sugeruje, że ktoś opatrzył rany poszkodowanemu, a zatem ewentualny napad ktoś przeżył i winien to odnotować w dzienniku okrętowym. Drugi ujawniony po czasie szczegół dotyczył takielunku. Okazało się, że markiza nad pokładem Joyity musiała zostać rozciągnięta po nieszczęściu jakie spotkało jacht. Markiza była przymocowana do złamanego kawałka podpory pokładowej.

Nigdy nie natrafiono na żaden ślad członków załogi lub pasażerów Joyity. Co prawda parę miesięcy później pewien znajomy kapitana Millera utrzymywał, że widział go w Singapurze ale informacji tej nie udało się potwierdzić. W tajemniczy sposób zaginęło 23 dorosłych osób oraz dwoje dzieci. Po ludziach tych nie pozostał żaden ślad na statku. Ich zniknięcie jest nadal tajemnicą.

Joyita powróciła na pacyficzne szlaki. Jacht zakupił w lipcu 1956 roku plantator z Vanua Levu nazwiskiem David Simpson. Już sześć miesięcy później Joyita ugrzęzła na rafie Horseshoe na morzu Koro. Wszystkich 13 pasażerów bezpiecznie ewakuowała MV Yanawai a Joyita dopłynęła do Levuka. W 1958 roku odremontowana Joyita podjęła regularne rejsy pomiędzy Suva a Levuka, lecz znów uderzyła w rafę na Vatuvula w przesmyku Makogai. To był koniec pływania Joyity. Jacht zakupił literat Robin Maugham a następnie odsprzedał go majorowi Casling-Cottle z Levuka, który planował zamienić ten nieszczęsny statek w pływające muzeum. Nic z tego nie wyszło. Fatum nadal ciążyło nad statkiem. Do dziś leży na plaży Ovalau a z rozlatującego się kadłuba sterczą w górę rozsypujące się wręgi.

Tajemnicą pozostał los 25 ludzi, zaginionych bez śladu. Wśród zaginionych znajdował się także kapitan Dusty Miller, który Joyitę znał jak mało kto. I wiedział, że jacht jest niezatapialny. Wiedziała też o tym załoga. Mimo  tego na pokładzie nie zauważono nawet śladu po załodze i pasażerach. Los 25 ludzi pozostanie na zawsze tajemnicą mórz południowych. Niepokojącą  tajemnicą …

Zainteresowanym takimi tajemniczymi, niezwykłymi historiami z mórz naszej planety proponuję zapoznać się z innymi równie intrygującymi historiami jakich pełno w Internecie, dla przykładu – historia jachtu SY KAZ II czy z lutego 2016 roku dzieje jachtu SY Sayo, który dryfował po Oceanie Spokojnym.



Moje 3 grosze


Historia MV Joyita weszła na stałe do annałów morskich tajemnic – nierozwiązanych do dziś dnia i trudno się temu dziwić. Słynny amerykański pisarz, autor morskich thrillerów Clive Cussler napisał, że ofiary Atlantyku można znaleźć po pewnym czasie, ofiary Pacyfiku rozpływają się bez śladu w jego bezkresie. Tak było z Amelią Earhard i wieloma innymi śmiałkami.

Jesienią tegoż samego roku 1955, w niewyjaśnionych okolicznościach na Pacyfiku znika statek SS Avakarimoa. Jeden z polskich pisarzy Franciszek Fenikowski postawił hipotezę, że wszystkie „pacyficzne” zniknięcia statków mają związek z hitlerowskimi U-bootami czy japońskimi sensuikanami, które po przegranej wojnie nie złożyły broni i nadal uprawiały swój piracki proceder, tak jak U-boot Elektra z powieści Leonarda pt. „Inkarnacja” (Warszawa 1984). Kto wie, czy nie miał racji – ale o tym później. Załoga niemieckiego U-boota czy japońskiego sensuikana, którego załoga najpierw przejęła ładunek mąki i cukru wieziony przez statek, a potem puściła załogę i pasażerów wolno do domu - na piechotę… - a rekiny załatwiły resztę… Topienie statku byłoby bezsensownym luksusem, więc go nie zatopiono. Ot i cała zagadka…

Wątek porwania wykorzystał także japoński reżyser Ishirô Honda w filmie „Szerokość geograficzna zero” (1969), w którym okręt podwodny Czarny Rekin wrogiego ludziom dr Malic’a porywa na środku oceanu znanego neurochirurga z córką…

Jeżeli idzie o SY KAZ II, to pisałem już o tym na tym blogu i odsyłam Czytelnika na stronę - http://wszechocean.blogspot.com/2017/01/tajemnica-znikniecia-zaogi-sy-kaz-ii.html. Nie jestem przekonany co do wersji wypadku, choć Piotr Listkiewicz twierdzi, że załoga jachtu po prostu nadużyła napojów wysokoskokowych, co skończyć się mogło tylko tragedią. Tak więc najprawdopodobniej był to nieszczęśliwy wypadek i naprawdę nie ma w tym niczego tajemniczego, ale czy naprawdę?


Tak czy inaczej ponura tajemnica niepokoi i trudno jest się oprzeć jej złowrogiemu urokowi…