Powered By Blogger

niedziela, 3 lutego 2019

Spisek, kosmonauci i zamach na Breżniewa


Moskiewski Kreml

Dr Miloš Jesenský       

Kosmiczne preludium


14 stycznia 1969 roku, wystartował na orbitę o elementach perigeum 173 km i apogeum 225 km i czasem obiegu 88,25 minuty, statek kosmiczny Sojuz 4 z kosmonautą Władimirem Szatałowem. Dzień później wystartował statek Sojuz 5 z trzyosobową załogą na pokładzie: Jewgienijem Chrunowem i Aleksiejem Jelisiejewem, a dowodził nimi Borys Wołynow. Automatyczny system nawigacyjny wykrył drugi statek i 16 stycznia Sojuz 4 zaczął się do niego zbliżać na odległość 100 m. dystans ten pokonał Szatałow na sterowaniu ręcznym. Po połączeniu obu statków, Wołynow ustabilizował cały kompleks, a Chrunow z Jelisiejewem przeszli do sekcji orbitalnej, gdzie włożyli skafandry kosmiczne. Potem hermetyzowali właz do kabiny pilotów, wypuścili powietrze i wyszli w otwartą przestrzeń kosmiczną, aby po godzinnej pracy na zewnątrz weszli do prowizorycznego członu cumowniczego do wnętrza Sojuza 4.

Ten lot miał zbadać możliwości uratowania załogi uszkodzonego statku kosmicznego na wokółziemskiej orbicie. Sojuz 5 z trzema kosmonautami służył jako symulacja uszkodzonego statku, a „na pomoc” poleciał za nim Sojuz 4 i Władimir Szatałow, który w rzeczywistości poleciał z Bajkonuru jako pierwszy. Dokładnie według programu, po połączeniu statków Jelisiejew i Chrunow weszli na pokład Sojuza 4, przy czym przetestowali transport rannego kosmonauty w otwartej przestrzeni kosmicznej, a w jego lądowniku wrócili wraz z Szatałowem na Ziemię. W dniu 17 stycznia o godzinie 07:53 ALMT wylądowali po 48 oblotach Ziemi, 40 km na NW od Karagandy. Na pokładzie Sojuza 5 pozostał tylko dowódca Borys Wołynow, który wedle ćwiczebnej symulacji awarii „naprawił” swój statek i po 49 okrążeniach Ziemi miękko wylądował w dniu 18 stycznia, o godzinie 09:00 ALMT, 200 km na SW od miejscowości Kustanaja w Kazachstanie.

W cztery dni później miliony ludzi oglądało program radzieckiej TV państwowej, w której na żywo przekazywano transmisję z powrotu kosmonautów. W tym czasie kraj zajmujący 1/6 świata cieszył się z sukcesu swoich kosmicznych bohaterów i z zapartym tchem śledził informacje o lotach w Kosmos. Nie ma się czemu dziwić, bo ludzie z szokiem przyjęli wiadomość o śmierci kosmonauty Władimira Komarowa, która wydarzyła się 24 kwietnia dwa lata wcześniej. W czasie jego powrotu zawiódł system otwierania spadochronów i statek kosmiczny Sojuz 1 z ogromną prędkością wyrżnął w ziemię.

Tym razem wszystko było inaczej – kolejny kamień milowy radzieckiego programu kosmicznego był przyjmowany z zadęciem, kamery TV filmowały ceremoniał powitania dzielnych kosmonautów na lotnisku Wnukowo 2, a tysiące mieszkańców Moskwy pozdrawiało konwój wiozący ich wraz z Leonidem Iliczem Breżniewem na całej trasie do Kremla.

- Konwój rządowych samochodów zbliża się do Borowickiej Bramy – wołał podniecony głos spikera – za kilka minut bohaterscy kosmonauci będą na Kremlu, gdzie będzie miało miejsce ich wyróżnienie… I to były ostatnie słowa, które usłyszeli widzowie i radiosłuchacze ze swych odbiorników – bo bezpośrednia transmisja została naraz przerwana. Jego dalsza część miała miejsce dopiero po upływie godziny, już z ceremonii odznaczania kosmonautów. Dziwne było to, że kosmonautów odznaczał z nieznanych powodów przedstawiciel Rady Najwyższej ZSRR Nikołaj W. Podgorny, a nie sam sekretarz generalny KC KPZR Leonid Ilicz Breżniew. Miedzy obecnymi tam czuło się utajone napięcie – blade twarze, nerwowe ruchy i drżące głosy, które podkreślały poważną atmosferę, która niezbyt pasowała do takiej podniosłej i radosnej chwili.


Czego nie pokazała TV


Kiedy kolumna rządowych czajek z milicjantami na motocyklach po obu stronach zbliżała się do Borowickiej Bramy, od strony oczekujących tam ludzi padły strzały. Jakiś mężczyzna podszedł do pierwszego samochodu konwoju i naraz zwrócił się do drugiego i z dwóch pistoletów makarow wypalił do przedniej szyby, która się rozsypała.

Śmiertelnie zraniony kierowca st. sierż. Ilia Żarkow w mgnieniu oka padł z głową zalaną krwią na kierownicę, ale zamachowiec wciąż strzelał do opróżnienia magazynków, niemniej jednak pasażerowie mogli skryć się za fotelami. Padło ogółem 16 strzałów (2 x 8). Jeden z pocisków trafił milicjanta z asysty, jednak z zaciśniętymi z bólu zębami skierował on swój motocykl na zamachowca, powalając go na ziemię, a po chwili sam na nią padł. Do leżącego zamachowca podbiegli oficerowie ochrony Kremla – Jagodkin i Riedkobornyj, którzy wykręcili mu ręce na plecy i rozpoznali w nim sierżanta milicji stojącego przed chwilą przed gmachem Skarbca.

Zamachowiec już się nie bronił, bo zorientował się w swej pomyłce. W samochodzie, do którego wypróżnił oba magazynki zamiast 63-letniego L.I. Breżniewa siedziała poza agentem KGB Romanienki zupełnie inna obsada: dowódca statku kosmicznego Sojuz 3 kosmonauta Gieorgij Timofiejewicz Bieregowoj, dowódca statku kosmicznego Wostok 3 - Adrian Grigoriewicz Nikołajew i jego żona – pierwsza kobieta w kosmosie Walentyna Władimirowa Tierieszkowa – dowódca statku kosmicznego Wostok 6. Podczas gdy Bieriegowoj – wyglądający z daleka jak Breżniew i Romanienko odnieśli rany w zamachu – pierwszemu odłamki szkła poraniły twarz, drugiego rykoszet zranił w plecy, zaś kobieta – której imieniem nazwali jeden z kraterów na niewidocznej stronie Księżyca – wyszła z zamachu z szokiem. Aby ukazać całą sytuację należy dodać, że dzięki szkoleniu kosmonautycznemu Nikołajew nie stracił przytomności umysłu, złapał kierownicę z ręki umierającego kierowcy i szybko zatrzymał samochód przy chodniku.  


Strzelanina przy kremlowskiej bramie


Zamachowca w mundurze milicjanta, który doznał jakiegoś ataku histerii spacyfikowano, obezwładniono, skuto i wepchnięto do wołgi, a następnie odwieziono do lafertowskiego więzienia, gdzie poddano go przesłuchaniom.

Zatrzymany 21-letni Wiktor Iwanowicz Ilin był absolwentem leningradzkiej Wyższej Szkoły Rolniczej i służył jako podporucznik w jednostce wojskowej w Łomonosowie niczego nie ukrywał: tak więc 21 stycznia po wyjściu dowódcy jednostki i zastępców, opuścił on koszary z dwoma pistoletami i czterema magazynkami poleciał do Moskwy, by przeprowadzić zamach na Leonida Ilicza Breżniewa. A trzeba powiedzieć, że szczęście mu dopisywało do ostatniego etapu swego planu aż do jego głupiego zakończenia.

Poza tym, że wziął z szafy pancernej broń i amunicję, to jeszcze udało się mu niepostrzeżenie opuścić jednostkę mając już w kieszeni bilet na lot nr 92 do Moskwy. Na pokład samolotu wszedł z dwoma pistoletami w kieszeniach nie zatrzymywany przez nikogo. To wszystko dzięki temu, że mundur budził zaufanie, a na radzieckich lotniskach nie było detektorów metali do odprawy pasażerów, a na lotnisku w Domodiedowie przeszedł pomyślnie kontrolę. Potem kupił bilety na autobus i metro, i po godzinie zadzwonił do mieszkania swego stryja – byłego milicjanta. Wyjaśnił mu, że dostał przepustkę do Moskwy by powitać kosmonautów.

Kiedy jednak na drugi dzień rano, w czasie kiedy spali, bratanek znikł wraz z starym milicyjnym mundurem, stryj połapał się, że coś jest nie w porządku. A kiedy jeszcze przypomniał sobie, że widział u niego broń, to zaczął działać typowym radzieckim sposobem dla ery Breżniewa – szybko i bez namysłu zadzwonił do najbliższej jednostki KGB.

Kiedy Ilin w mundurze sierżanta milicji przechodził przez Aleksandrowskie Ogrody do przejścia do Borowickiej Bramy, to wmieszał się pomiędzy milicjantów. „Koledzy” patrzyli nań podejrzliwie, ale sądzili, że jest z innej jednostki. Minuty strasznie się dłużyły zamachowcowi, aż wreszcie doszło do opisanych wyżej wydarzeń. Kiedy przez Bramą pojawił się konwój czarnych czajek w asyście motocyklistów, Ilin zdjął rękawiczki, włożył ręce do kieszeni i odbezpieczył oba pistolety. Przepuścił pierwsze auto, w którym według niego mieli być kosmonauci, potem stanął przed drugim i bez wahania zaczął strzelać.


Jak uratował się Breżniew?


Przede wszystkim tak, że w drugim samochodzie z kolumny nie było genseka. Według oficjalnej wersji, samochód z Breżniewem na kilka minut przed planowanym przyjazdem zboczył z planowanej trasy i wjechał na Kreml przez Spasską Bramę. Z tego można wyciągnąć dwie hipotezy – obie równie możliwe. Według pierwszej – analitycy z KGB dopuścili możliwość przyjazdu uzbrojonego dezertera z Łomonosowa do Moskwy 21 stycznia na powitanie kosmonautów, które miało mieć miejsce następnego dnia. Dlatego też ochrona Breżniewa wysłała jego auto inną trasą na wszelki wypadek. Zagadką pozostaje, czy Breżniew ustalił zmianę trasy na wniosek ochrony, czy sam wydał rozkaz opuszczenia kolumny zmierzającej do Borowickiej Bramy. Wedle drugiej interpretacji opierającej się na zeznaniu jednego z ochroniarzy z bezpośredniego otoczenia genseka, Breżniew miał powiedzieć: Dlaczego się tak pchamy do przodu? Pozdrawiają nas czy kosmonautów? I jego auto skręciło do Spasskiej Bramy.

Jednakże kluczowym okazało się zeznanie byłego milicjanta, który poinformował o podejrzanej wizycie swego bratanka z Leningradu, i kradzieży swego starego munduru. O tym, że jego świadectwo zostało potraktowane poważnie świadczy fakt, że sam dowódca ochrony Kremla – gen. Szornikow wsadził go do samochodu i dwukrotnie przejechał z nim trasę od Placu Czerwonego do lotniska, czy w tłumie przy drodze nie zobaczy bratanka. Rysopis Ilina dostali agenci KGB, jednakże ci go szukali przed Kremlem, kiedy on już „był na służbie” wewnątrz kremlowskich murów.

- Możemy powiedzieć także i to, że informacja od wojska przyszło na 3 godziny przed przybyciem kolumny samochodów na Kreml – powiedział w roku 1980 członek ochrony Breżniewa – W.M. Muchin Poszukiwania się zaczęły, ale szukaliśmy mężczyzny w wojskowym mundurze, a Ilin miał mundur milicjanta. Mój kolega go zauważył przy Borowickiej Bramie i dostrzegł podobieństwo do rysopisu. Jednakże miał on mundur milicjanta, stał przy Skarbcu i wyglądał tak, jakby pracował na Kremlu. Chodził tam i z powrotem i cały czas wzywał ludzi, by utrzymywali porządek. I to go zmyliło. Kolega znajdował się o parę kroków od Ilina, kiedy konwój wjeżdżał do środka.

Sprzeczne z tym świadectwo opublikował w prasie o wiele lat później także były bliski współpracownik Breżniewa – Giennadij Pietrow – który twierdzi, że był za tym, by auto Breżniewa opuściło trasę konwoju.

- Na lotnisku się przegrupowaliśmy i jechaliśmy jako trzeci z kolei, a drugie miejsce w kolumnie przeznaczyliśmy dla bohaterów dnia – kosmonautom – pisze Pietrow. – Siedziałem koło kierowcy, a w samochodzie byli: Breżniew, Podgornyj i Kosygin. Kiedy auto podjeżdżało do Brorowickiej Bramy, usłyszałem strzały na Kremlu, na obszarze pomiędzy zbrojownią a Wielkim Pałacem Kremla. Kazałem kierowcy, by się zatrzymał. Kiedy strzelanina się skończyła, to objechaliśmy stojący samochód i pojechaliśmy do Pałacu Zjazdów. To trwało kilka sekund. Zamachowiec strzelał tylko do drugiego samochodu, przekonany o tym, że tam siedzi Breżniew. Samochody wjeżdżały do Kremla w rzędzie i niemożliwe było zawrócenie i wjazd przez Spasską Bramę. Zresztą nie było to potrzebne, bowiem zamachowiec został ujęty przez agentów KGB.

Według oświadczenia gen. Miedwiediewa, zastępcy dowódcy ochrony Breżniewa, które opublikował w 1998 roku rosyjski publicysta Nikołaj Żenkowicz – sekretarz generalny nie jechał w trzecim, ale dopiero w piątym samochodzie, czyli aż na samym końcu kolumny, co wyjaśnia tymi słowy: Różnice są spowodowane nie tylko poprzez operacyjne dowody, ale i poprzez urzędy, w które ten zamach uderzył z kolosalną mocą. Na Kremlu czegoś takiego się nie wydarzyło nawet wczasach stalinowskich! Nie można też wykluczyć, że legenda o zmianie trasy miała na celu oczyszczenie kremlowskiej straży, która przecież tylko ochroniła od strzelaniny główną chronioną osobę.

A poza tym wybuchł ogromny skandal, na którym KGB udało się cośkolwiek ugrać dla siebie.


Epilog


Zamach przy Borowickiej Bramie z dnia 22.I.1969 roku uruchomił całą maszynerię śledztw i procesów. Ze swych funkcji zostali odwołani wysocy oficerowie z Leningradzkiego Okręgu Wojskowego, jednostki w Łomonosowie, w którym zamachowiec służył w wojsku, na którą też zwaliły się dziesiątki komisji złożonych z generałów, pułkowników i komisarzy, jakich nie było jeszcze od początku jej powstania.

Podporucznik Wiktor Iwanowicz Ilin został oskarżony z pięciu artykułów radzieckiego kodeksu karnego: stworzenia i szerzenia propagandy antyradzieckiej, próby zamachu i zabójstwa, kradzież broni i dezercję. Przesłuchania doprowadziły śledczych do wniosku, że mają do czynienia z człowiekiem niezrównoważonym psychicznie i skierowali go na badania psychiatryczne, które zdiagnozowały u Ilina ciężką postać schizofrenii.

Na podstawie tejże diagnozy, która uchroniła go przed karą śmierci, Ilin po dwóch latach śledztwa został umieszczony w Szpitalu Psychiatrycznym w Kazaniu, w którym spędził długich 18 lat w izolowanym pomieszczeniu o wymiarach 4 x 1,5 m. Na korytarzu cały czas stał wartownik i nie mógł on przyjmować żadnych gości poza swoją matką. Przez trzy lata nie dostawał nawet gazet.

W roku 1988 na prośbę jego matki przewieziono go do 3. Leningradzkiej Kliniki Psychiatrycznej, gdzie zamiast do izolatora, zakwaterowano go w celi z 4 innymi pacjentami. W roku 1990 w tym szpitalu odbyło się wyjazdowe posiedzenie Sądu Najwyższego ZSRR, co było w tych czasach niebywałym precedensem, co sąd uwolnił Ilina od dalszego leczenia i wysłał go do domu.

Według zapisów w jednostce wojskowej Ilin został uznany jako niezdolny do pracy i dostał należną rentę i jednopokojowe mieszkanie w Leningradzie. Jeszcze w tym czasie człowiek, który przez pomyłkę 31 lat wcześniej strzelał do kosmonautów i zabił niewinnego kierowcę Ilię Żarkowa i zdruzgotał życie i kariery swych przyjaciół, żałował swego czynu…