Powered By Blogger

środa, 4 listopada 2020

Planety-przybłędy: nowe zagrożenie

 

Przypuszczalny wygląd planety OGLE-2016-BLG-1928

O planetach-przybłędach zwanych także wędrownymi wiadomo już od dłuższego czasu. Niektóre z nich nawet zlokalizowano i okazały się być planetami typy jowiszowego albo niewielkimi globami o gęstości diamentu i o takim właśnie składzie. Osobiście jestem przekonany, że takie kosmiczne diamenty są pozostałościami po gazowych olbrzymach, które pozbyły się atmosfer i pozostało po nich tylko jądra w postaci diamentów właśnie. Bardzo przystępnie wyjaśnił to Arthur C. Clark w powieści „Odyseja Kosmiczna – 3001”, w której przedstawia „diamentową” hipotezę jąder gazowych olbrzymów.

Ale ad rem. W polskiej edycji rosyjskiego „Sputnika” natrafiłem na taką informację:


Niesamowite odkrycie polskich astronomów: natrafili na „bezpańską planetę” wielkości Ziemi

Naukowcy po raz pierwszy odkryli w pustce przestrzeni międzygwiezdnej bardzo małą „bezpańską planetę”, którą można porównać pod względem rozmiarów do Ziemi i innych wewnętrznych światów Układu Słonecznego – poinformowała służba prasowa Uniwersytetu Warszawskiego, powołując się na artykuł w czasopiśmie „Astrophysical Journal Letters”.

„Kiedy otrzymaliśmy pierwsze sygnały, uzyskane dzięki mikrosoczewkowaniu grawitacyjnemu, od razu uświadomiliśmy sobie, że światło odległej gwiazdy jest zakrzywione przez bardzo niewielki obiekt, planetę OGLE-2016-BLG-1928, zbliżoną pod względem rozmiarów do Marsa czy Ziemi. Jesteśmy przekonani, że nie mógł wywołać tego obiekt, krążący wokół gwiazdy, ponieważ odnotowalibyśmy ślady jej istnienia” – powiedział dr Radosław Poleski, planetolog z Uniwersytetu Warszawskiego, którego wypowiedź cytuje biuro prasowe uczelni.

    W ciągu ostatnich dziesięcioleci astronomowie odkryli w leżących niedaleko Ziemi układach ISM jednocześnie kilka bardzo słabo świecących i zimnych ciał niebieskich, które często nazywa się „bezpańskimi planetami”. Ich dokładne pochodzenie i właściwości nie są na razie znane.

Część naukowców uważa je za duże planety, które zostały wyrzucone poza granice ich systemów gwiezdnych w wyniku serii złożonych oddziaływań grawitacyjnych, podczas gdy inni uczeni przypuszczają, że w rzeczywistości są bardzo  zimnymi i niedużymi brązowymi karłami, „nieudanymi” gwiazdami o bardzo małej masie.

Przed tym odkryciem wszystkie potencjalne i znane „bezpańskie planety” były kilkukrotnie cięższe i większe od Jowisza, co nie pozwalało stwierdzić naukowcom, jak często mniejsze obiekty o rozmiarach Ziemi są wyrzucane do przestrzeni międzygwiezdnej. Jest to po części związane z tym, że istniejące instrumenty po prostu fizycznie nie są w stanie zaobserwować tak niewielkich obiektów poza Układem Słonecznym.

 

Ewidencja „bezpańskich planet”

 

Z tego powodu naukowcy próbują znajdować „bezpańskie planety” na podstawie tego, jak bardzo ich przyciąganie wykrzywia światło gwiazd, przechodzących w ich pobliżu. Podobne obserwacje już od wielu lat są prowadzone w ramach projektu OGLE, jednak od czasu jego rozpoczęcia dr. Poleskiemu i innym jego uczestnikom udało się znaleźć tylko czterech kandydatów do roli swobodnych planet.

Poleski i jego koledzy odkryli pierwszą „swobodną planetę” o rozmiarach Ziemi, analizując dane, jakie uzyskano w ramach OGLE jeszcze w czerwcu 2016 roku. Uwagę naukowców zwróciła jedna z gwiazd, położona w Gwiazdozbiorze Strzelca, której światło było skrzywione bardzo niedużą mikrosoczewką grawitacyjną przez zaledwie 42 minuty.

Po szczegółowej analizie tego zjawiska astronomowie potwierdzili, że nie doszło do niego z powodu błędów instrumentów czy aktywności samej gwiazdy, a także określili przykładowe rozmiary „bezpańskiej planety”, która je wywołała. Według ich ocen pod względem swoich rozmiarów i masy jest ona porównywalna do Ziemi czy powiększonej kopii Marsa, ustępującej naszej planecie pod względem wielkości mniej więcej trzy razy.

Naukowcy są praktycznie na 100% przekonani, że ten układ znajduje się w ośrodku międzygwiazdowym, a nie krąży wokół innej gwiazdy, ponieważ wtedy znajdowałby się w ogromnej odległości od niej, przekraczającej dystans między Ziemią i Słońcem ponad ośmiokrotnie.

Odkrycie OGLE-2016-BLG-1928, jak podkreślają dr Poleski i jego koledzy, daje duże nadzieje, że powstające obserwatorium orbitalne WFIRST, przeznaczone do poszukiwań „swobodnych planet”, odkryje dziesiątki podobnych, niedużych obiektów, wyrzuconych z ich systemów gwiezdnych. Z kolei ich „ewidencja” pomoże zrozumieć, jak często tak się dzieje i w jaki sposób podobne procesy mogą wpływać na możliwość zamieszkania całej galaktyki.[1]

 

Pod pewnym względem odkrycie jest niesamowite, bowiem może ono – ale nie musi – mieć związek z legendami o brunatnym karle towarzyszu Słońca, o Nibiru, Nemezis i innych jeszcze nieodkrytych ciałach niebieskich czających się gdzieś hen, w ciemnościach Pasa Kuipera czy Obłoku Oorta.[2]

 

Przyjdzie Nibiru i wyrówna…

 

Czytam te wszystkie posty na portalach społecznościowych i zastanawia mnie, jak można żerować na ludzkiej głupocie i niewiedzy? Kiedy czytam wieści ze świata, to przypominają mi się od razu lata 1980-81, kiedy to na fali społecznych niepokojów pojawiła się fala doniesień o końcu świata, III Wojnie Światowej, itd., itp. Czytając te głupoty można było tylko osiwieć. Teraz mamy znów to samo – do grozy pandemii COVID-19 dołącza się asteroida Bennu, która ma spaść za kilka lat, kolejna – jeszcze gorsza choroba z – a jakżeby inaczej – z Chin, ograne już HAARP i chemtrails oraz inne dopusty boże. To jest raczej normalne – im bardziej niepewna sytuacja społeczno-polityczna – tym bardziej ludzie są podatne na te i inne hiobowe wieści i zwyczajne brednie. Ludzie się boją, a że strach ma wielkie oczy… I tak właśnie jest teraz.

Jednym z takich straszydeł jest planeta (inni mówią o gwieździe) Nibiru. Ta towarzyszka Słońca znajduje się gdzieś na dalekich peryferiach Układu Słonecznego, a okres jej obiegu wynosi co najmniej 3600 lat. Oczywiście Nibiru jest zamieszkała przez jakieś Istoty, które odwiedzały Ziemię przy każdym peryhelium, czyli co te właśnie 3600 lat. Ostatnio ponoć widziano ją w Mezopotamii za czasów Sumeru i Babilonii, więc znakiem tego Nibiru powinna pojawić się teraz na naszym niebie. Ale jak na razie jej nie widać, choć różni panikarze i szarlatani już ją widzą i to w okolicy Słońca!

A teraz na poważnie. Nibiru nie ma, bo gdyby była choćby wielkości Ziemi, to jej wpływ grawitacyjny zaznaczyłby się co każde 3600 lat, co jest oczywiste. Każde przejście tej planety/gwiazdy przez Układ Słoneczny zaowocowałby potwornym chaosem: wytrąceniem planet wewnętrznych z orbit, zwichrowaniem orbit planet-olbrzymów i obruszeniem do środka układu masy komet i asteroid z Pasa Kuipera i Obłoku Oorta. Bombardowanie planet będzie przypominały czasy Wielkiego Bombardowania sprzed 3,8-4,1 GA temu. Bredzący androny o Nibiru czy Nemezis nie zdają sobie sprawy z tego, jak potężną siłą jest grawitacja i jakie efekty dałoby to bombardowanie. Upadek asteroidy Chicxulub 64,8 MA temu, to mały śmieszny epizod w historii naszej planety.

Poza tym na pewno odnotowaliby jej obecność Chińczycy i Hindusi oraz Indianie mezo- i południowoamerykańscy, którzy mieli doskonale rozwiniętą astronomię obserwacyjną. Osobiście obstawiam taką możliwość, że był to obiekt jednopojawieniowy, który przeleciał przez Układ Słoneczny prostopadle od płaszczyzny ekliptyki i przepadł w ciemnościach Kosmosu.

Takie obiekty już znamy – to I1/’Oumuamua i I2/Borisow. Ta pierwsza pochodzi z jasnej Wegi w konstelacji Lutni, odległej o ok. 26 ly. Ta druga pochodzi z pobliża ciemnej gwiazdy Kruger 60/DO Cephei o klasie widmowej M3V– czerwonego karła odległego od nas o 13 ly. Jest to gwiazda podwójna – dwa czerwone karły, z których mniejszy jest gwiazdą rozbłyskową – stąd to DO. Ale obliczenia wskazują, że milion lat temu kometa międzygwiezdna 2I/Borisov przeszła w niewielkiej odległości od tej gwiazdy podwójnej, nominalnie 1,74 parseka, z bardzo małą prędkością względną wyznaczoną na 3,43 km/s. To sprawia, że ten system gwiezdny jest dobrym kandydatem na miejsce pochodzenia tego obiektu. Wraz z dalszymi obserwacjami komety, która w 2019 roku zbliżyła się do Słońca, poprawi się dokładność wyznaczenia jej orbity i będzie można precyzyjniej scharakteryzować jej zbliżenie do gwiazdy Kruger 60. (Jak na razie nie ma żadnych informacji na ten temat.)

Ciekawe jest to, że czerwone karły są gwiazdami, które świecą niezmiennie przez miliardy lat, o wiele dłużej niż nasze Słońce, a zatem życie mogło rozwinąć się tam wcześniej i osiągnąć wyższe formy, niż na Ziemi. Ale to już historia z innej ballady…

Powróćmy do wędrownych planet. Ich geneza nie jest zupełnie jasna. Jedna z hipotez twierdzi, że są to planety wyrzucone grawitacyjnie z formułujących się układów planetarnych. Nasz Układ Słoneczny też takie miał – teraz gdzieś bujają w przestrzeni międzygwiezdnej albo zostały wychwycone przez inne słońca. Może to wyjaśniać istnienie tzw. gorących Jowiszów, które powstały w czasie formowania się układów planetarnych, a potem zostały wyrzucone poza ich pola grawitacyjne, a następnie przechwycone przez inne gwiazdy. Los takiego gorącego Jowisza jest bardzo nieprzyjemny, bo potężne promieniowanie gwiazdy zdziera z niego atmosferę i pozostaje z niego samo jądro – w postaci diamentu…

Znamy takie. Takim obiektem jest kosmiczny diament BPM-37093 Lucy (Cen) V886. To diament o wielkości Ziemi. Obiekt ten jest oddalony o – tylko! – 17 ly, i znajdujący się na RA = 12h38m48s - DEC = -49°50’35” – nieco na południe od gwiazdy Iota Centauri - Alhakim. Obliczono masę tego diamentu – wynosi ona 1027 K. NB, największy ziemski brylant – Cullinan ma masę zaledwie 530 K. A jest ich jeszcze więcej. Wokół pulsara PSR 1257+12/Lich oddalonego o 2316 ly od Ziemi, w konstelacji Panny, krążą aż cztery planety, które mogą składać się z węgla w postaci diamentu.

Kolejną diamentową planetą może być glob krążący wokół gwiazdy 55 Cnc w gwiazdozbiorze Raka, odległej od nas o 40 ly, i noszący oznaczenie 55 Cancri e. Diament stanowi aż 1/3 jej masy.

I jeszcze jeden pulsar i jego planeta z diamentu. Z obserwacji jego układu wynika, że regularność pulsów PSR J1719-1438 jest zakłócana poprzez obecność pobliskiego, masywnego towarzysza, oddziaływującego grawitacyjnie z pulsarem. Masę tego towarzysza oszacowano na „nieznacznie więcej niż masa Jowisza”. Wiadomo także, że planeta rotuje wokół pulsara z okresem nieco ponad dwie godziny, w odległości 372.000 mi/595.500 km od gwiazdy (jest to mała odległość - większa tylko o 56% od średniej odległości Ziemia - Księżyc!) Ta bliskość dwóch ciał umożliwiła obliczenie, jak bardzo gęsta musi być planeta, by nie rozerwały jej siły pływowe (przyciąganie grawitacyjne) pulsara. Wynika z niego, że planeta ma gęstość około 23 g/cm³ (Ziemia tylko 5,5 g/cm³). Wiadomo jednak, że węgiel ściśnięty do takiej gęstości musi się skrystalizować - czyli stać się czystym diamentem. Niestety, wyliczenia te zależne są od inklinacji orbity planety i może jeszcze okazać się, że jej masa została oszacowana błędnie. Po pewnym czasie planeta ta spadnie na pulsara i tak się skończy jej kariera, bo zamieni się w neutrony…

Jak widać, takie wędrowne planety mogą pałętać się w Kosmosie i stanowić problem w lotach międzygwiezdnych. Mogą rodzić się w pobliżu masywnych gwiazd, które po pewnym czasie wybuchają jako Supernowe. Wybuch odziera planety z atmosfery i pozostawia tylko jej węglowe albo węglowo-krzemianowe jądro. Eksplozja może wyrzucić planetę poza zasięg pola grawitacyjnego umierającej gwiazdy i kosmiczny diament rusza w swą wędrówkę przez Galaktykę…

Czy taka planeta może zagrozić Ziemi? Odpowiedź brzmi – tak, co wynika z rachunku prawdopodobieństwa. Możliwość zderzenia z taką planetą jest niewielka, ale większa od zera, ergo coś takiego MUSI się kiedyś wydarzyć. Oby nie za naszego życia. Przypominam, że 4 GA temu Protoziemia zderzyła się z planetą Tea, wskutek czego ponoć powstał Księżyc. Obawiam się, że teraz takie zderzenie skończy się dezintegracją obu planet, i na orbicie Ziemi pozostaną się tylko asteroidy… - tak jak pomiędzy Marsem a Jowiszem.