Powered By Blogger

czwartek, 9 maja 2013

KOGO ZJEDLI ROSYJSCY RYBACY?


Przypomniała mi się głupawka puszczona przez niektóre nasze media i tzw. "ufologów", a że jest szczególnie smakowita, to przypomnę ją Czytelnikom, a szczególnie Pozytywnym Foczarzom z Facebooku: 


Aleksander Serdjuk

Nie tak dawno temu, w połowie lutego 2007 roku, światowe media obiegła sensacyjna historia o wyłowieniu przez rosyjskich rybaków niezwykłej istoty z wód Morza Azowskiego: Tułów stworzenia błyszczał, jakby był natarty jakąś tłustą substancją albo woskiem. Waga tego stworzenia wynosiła około 100 kg. A oto, co na ten temat pisze się w rosyjskim tygodniku „Kalejdoskop NLO” nr 12/2007 z dnia 19 marca 2007 roku.


Sensacyjny news


O tej historii napisali początkowo w „Komsomolskiej Prawdzie” i w internetowej „Prawda on-line”, a stamtąd informacja ta poszła w świat, do wielu agencji informacyjnych. Mówiło się, że rosyjscy rybacy złapali w Morzu Azowskim w okolicach Rostowa jakieś człekopodobne stworzenie, długo deliberowali nad nim, aż wreszcie zjedli to dziwo!

Oczywiście naród zażądał wyjaśnień. Jak to tak! Czemu nie pokazali tego uczonym!? A co z tego, jak był to Przybysz z Innej Planety??? A my zachowaliśmy się, jak ci Aborygeni, którzy zjedli Cooka! Jednym słowem ta historia wraz z jedynym zdjęciem wywołała szeroki rezonans w świecie. Od razu też pojawili się sceptycy, którzy rezolutnie zauważyli: skoro rybacy nie potrafili odróżnić rai od Przybysza z Kosmosu, to co to za rybacy???

Ale news zamieszczony na stronie internetowej Prawda.ru tak był zatytułowany: „Rybacy zjedli Kosmitę”. I podano tam pełne i konkretne dane: rybacy byli ze wsi Semibałki, a złapane przez nich stworzenie miało 2 metry długości wraz z ogonem. Trofeum to zostało złapane po sztormie. A co to było? – a kto tam wie! Przypominało to trochę rekina, z wyglądu. Albo jesiotra. A także – na upartego – jakiegoś Kosmitę. Waga tego morskiego dziwoląga wynosiła jakieś sto kilogramów.


Tułów stworzenia błyszczał tak, jakby był on posmarowany jakąś tłustą substancją albo woskiem. Jego waga wynosiła około stu kilogramów. Któryś z rybaków miała komórkę z aparatem fotograficznym i sfotografował to morskie dziwo. W krótkim czasie te zdjęcia obiegły prasę. Na nich doskonale widoczna jest głowa, tułów i długi ogon tego zadziwiającego egzemplarza.  – napisano w „Komsomolskiej Prawdzie”.

A dlaczego rybacy doszli do wniosku, że wyłowili Kosmitę? A dlatego, że kiedy dziwne stworzenie wpadło w ludzkie ręce, zaczęło wydawać dźwięki przypominające pisk i zaczęło przewracać oczami. Do tego ci, z którymi rybacy się skonsultowali, (już po zjedzeniu zdobyczy), też okazali się nie w kursie dzieła. Tak, kierownik oddziału badań zjawisk anomalnych w Azowie – Andrzej Gorodowoj wieloznacznie napomknął tylko, że od dawna wiadomo, że istnieją legendy o Rusałkach zamieszkujących Morze Azowskie, ale ani razu nie były one potwierdzone przez specjalistów od ZA, chociaż my nie odrzucamy możliwości istnienia innych form Rozumu w Morzu Azowskim.

Zastępca dyrektora rostowskiego ZOO – Aleksander Lipowicz – stwierdził, że czegoś podobnego nie widział w swym życiu. Bardzo ciekawy okaz – dodał on.


Dziwny stwór i UFO?


Już 11 lutego 2007 roku na niektórych urologicznych stronach internetowych rybaków złośliwie zapytywano: „No i jak tam smakował wam Kosmita?” i smacznie rozpisywali się o tym, jak to rosyjscy rybacy się nagłodowali, czym można wytłumaczyć ich postępowanie… Tym bardziej, że za granicą artykuł ten już poszedł pod tytułem „Rosyjscy rybacy złapali piszczącego Kosmitę i zjedli go”. I tylko gdzieś tam napomykano, że Kosmita przypominał rekina. A i to było kłamstwem, bowiem w Morzu Azowskim nie ma tych ryb. Jeden z rybaków przyznał, że smak mięsa tego stworzenia był całkiem dobry.

No bo czego Zachód mógł się spodziewać po rosyjskich barbarzyńcach? Tylko czegoś takiego… Zaś nieopatrzne słowa Andrzeja Gorodowoja o istniejących w Morzu Azowskim formach rozumnego życia dolały jeszcze oliwy do ognia, i choć „anomalszczyk” stwierdził, że zdobycz rybaków nie ma żadnego związku z rozumnymi istotami spoza naszej planety, to i tak to nie pomogło.

A przecież trzeba dodać do tego, że ludzie mieszkający w Rostowskiej Obłasti od dawna obserwowali tam Nieznane Obiekty Latające. I tak UFO nad Rostowem zaobserwowała niejaka pani Ludmiła Gorjaczewa, która twierdzi, że NOL-e latają od czasu do czasu nad tymi krainami i specjalnie wystawiają się przed obiektywy aparatów fotograficznych i kamer.

W styczniu 1988 roku, Irina Subbotina zaobserwowała w Rostowskiej Obłasti nie tylko kręgi świetlne, ale nawet Obcych. Podobny incydent zdarzył się jej jeszcze raz, także w lecie.

W roku 1992, na jednym ze wzgórz w Rostowskiej Obłasti wylądowało UFO i w próbkach ziemi pobranych z miejsca lądowania znaleziono znaczne ilości manganu, co było niezwykłe.

Oczywiście wspomniano tutaj w tym kontekście także to, co wydarzyło się w Woroneżskiej Obłasti, w dniu 27 września 1989 roku, kiedy top grupa dzieci widziała trzymetrowego i trójokiego Przybysza, który wykonywał jakieś tam prace na miejscu Lądowania. Mało tego, Przybysz strzelił czymś w jednego z naocznych świadków. I tak dalej, i temu podobnie…

To wszystko za granicą połączono w całość i w najlepszej wierze wypuszczono w świat informację, że w Rostowskiej Obłasti i po sąsiedztwie dzieją się nieprawdopodobne rzeczy. – No i co z tego? – zadali sami sobie pytanie. Czy oznacza to, że schwytana przez rybaków istota powinno a priori być uznana za Kosmitę?



I to byłoby na tyle…


No i to byłoby na tyle, sądząc po zdjęciach zamieszczonych na zagranicznych stronach internetowych, to wcale nie był żaden Kosmita, a sądząc po wyglądzie była to „morska mandolina” czyli raja – rodzaj płaszczki.

Te ostatnie bywają różne: zielonkawe, metaliczne i plamiste. Ten podrząd płastugowatych ryb liczy 16 rodzin i około 350 gatunków. I jeżeli rostowscy rybacy twierdzą, że złapane przez nich stworzenie mierzyła dwa metry i ważyło centnar, to nie ma się czemu dziwić – wszak zdarzają się płaszczki o długości 6 m i masie do 1,5 tony, szczególnie w oceanach, gdzie wiodą one przydenny tryb życia. Płaszczki zamieszkują także w Morzu Czarnym, które poprzez Cieśninę Kerczeńską ma połączenie z Morzem Azowskim. Mają one kształt mniej czy bardziej płaski albo romboidalny, dzięki czemu nazywa się je – przez podobieństwo do strunowych szarpanych instrumentów muzycznych – „rybami-gitarami” czy „rybami-mandolinami” – w Anglii i USA, zaś w Australii – „rekin-banjo”, we Francji – „morskie skrzypce”.

„Gitarowe płaszczki” prowadzą przydenny tryb życia, powoli pływają albo leżą na gruncie, w którym mogą się nawet zakopać. Są tak mało aktywnymi, że pozwalają się nawet złapać za ogon. W czasie pływania wykorzystują one ogony jako źródło napędu, a nie płetwy piersiowe, jak czynią to inne raje. Żywią się małymi rybami, rakami i małżami i innymi mieszkańcami dna.

No i zapytywano, co to za twarz widoczna na zdjęciach? To już jest proste do wyjaśnienia. Taki wygląd mają płaszczki, które są blisko spokrewnione z rekinami, których wloty nosowych otworów są podobne do oczu – i tak też sądziła większość publiczności. Nie da się wykluczyć, że ktoś popracował nad tymi „oczami” przy pomocy komputerowego  Photoshopu…

I już zupełnie na koniec – niektóre odmiany płaszczek – tzw. drętwy elektryczne – „morskie koty” są niebezpieczne dla człowieka. (Tak np. drętwa elektryczna Torpedo może wytworzyć prąd stały o napięciu >400 V, którego uderzenie jest w stanie powalić wołu – przyp.. tłum.) Tak więc rybacy z Semibałki wyszli obronną ręką ze spotkania z „Kosmitą”, a mogło być gorzej!...


Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz ©