Powered By Blogger

środa, 14 sierpnia 2013

Kosmiczne działo Hitlera

Jeden z wariantów kosmicznej broni Hitlera na orbicie


Andriej Lieszukowskij


Po zakończeniu II Wojny Światowej okazało się, że więcej ludzi – w większości więźniów obozów koncentracyjnych – zginęło przy pracach nad rakietami V-2, niż od użycia tej broni w walce.

Szanowna Redakcjo!

W 17. numerze magazynu „Tajny XX wieka” z tego roku, wspominaliście o tajemniczych broniach nazistów. Wygląda na to, że Trzecia Rzesza mogła zniszczyć swoich przeciwników z orbity Ziemi? Ale broni kosmicznej Wy nie pokazaliście, a przecież to taki interesujący temat! Czy nie moglibyście napisać coś więcej o tych niemieckich superbroniach?

I.A. Gmyrin, m. Miezień, Archangielskaja Obłast’



Ugotowany desant



Wczesnym rankiem, 6.VI.1944 roku, Alianci zaczęli desantowanie wojsk w Normandii. Żołnierze wyskakują z barek desantowych w wodę i trzymając broń nad głową biegną w stronę plaży. Ale co to? Gromowy huk, wybuch – i morska woda naraz zamienia się w parujący wrzątek, w którym ugotowało się tysiące żołnierzy! Desantowcy, którzy doszli do plaży nie mając wsparcia zostali zepchnięci przez Niemców z powrotem we wrzące morze. Desant w Normandii się nie udał, drugiego frontu nie otwarto… Właśnie takim torem mogła pójść historia, gdyby Niemcom udało się zrealizować projekt gigantycznego działa na orbicie…



Rakietowiec-idealista


Przyszły twórca teorii budowy rakiet Hermann Oberth urodził się w 1894 roku w dzisiejszej Rumunii, która w tym czasie wchodziła w skład c. k. Monarchii Austrowęgierskiej. W 10 lat później, jako chłopiec przeczytał powieść Juliusza Verne’a pt. „Wokół Księżyca” i od tego czasu stał się on fanatykiem kosmonautyki. W gimnazjum Hermann uchodził za dziwaka – wszystkie jego zainteresowania i postępki były związane z kosmosem. Na ten przykład chłopiec zajmował się skokami do wody z dużej wysokości – bo w ten sposób chciał sprawdzić jak działa na ciało człowieka stan swobodnego spadania i nagła deceleracja. Na przerwach w gimnazjum potrafił zjeść jabłko stojąc na głowie: chciał w ten sposób się dowiedzieć tego, czy jedzenie dostaje się do żołądka wtedy, kiedy człowiek znajduje się do góry nogami.

W wieku lat 16, Hermann (nie znając prac Ciołkowskiego) skonstruował swoją pierwszą rakietę i samodzielnie doszedł do wniosku, że paliwo stałe (najczęściej proch dymny) nie wystarczy do wyrzucenia jej na orbitę.

W 1914 roku, młodzieniec trafił na front wschodni, gdzie był zraniony i potem służył jako sanitariusz w lazarecie. Tom tutaj właśnie Hermann sporządził swoją drugą rakietę, i główny lekarz lazaretu zameldował o tym c. k. Ministerstwo Wojny Monarchii Austrowęgierskiej i jej sojusznika – cesarskich Niemiec. Niestety, wysoka kosztowność projektu nie pozwoliła na wprowadzenie go w życie. Jednakże utalentowanego wynalazcę dostrzeżono. Po Wielkiej Wojnie on studiował medycynę i fizykę, a kończąc uniwersytet napisał dysertację na temat lotów międzyplanetarnych. W wieku lat 29 Hermann został profesorem i aż do 1938 roku wykładał fizykę i matematykę w licznych uczelniach wyższych.

Przez cały ten czas Herr Oberth interesował się budową rakiet. Zapoznał się z pracami Ciołkowskiego, wypróbował wszystkie nowe modele rakiet i paliwa. Hermann pracował nad skonstruowaniem stacji kosmicznej, którą można by było wynieść na orbitę 200 km i wykorzystać do obserwacji Ziemi. W swych odważnych pracach Hermann Oberth pisał, że na stacji da się zainstalować gigantyczne zwierciadło, które będzie w stanie skupić promienie słoneczne w jeden punkt. W ten sposób – jak sądził uczony – dałoby się zmienić klimat Ziemi, roztopić wieczne lody i sterować pogodą. Jednakże projekt pierwszej stacji kosmicznej (KS-1) był niezmiernie kosztowny i pracochłonny.

Dopiero w końcu 1944 roku, kiedy to kierownictwo III Rzeszy zaczęło chwytać się każdej idei stworzenia BMR, zwróciło ono uwagę na prace Obertha. Rzecz jasna Niemców nie interesowało w tej chwili życie w Kosmosie (a przecież o tym właśnie myślał ten uczony) ale przede wszystkim wykorzystanie KS-1 jako BMR kosmicznego bazowania. Faszystowscy bonzowie myśleli przede wszystkim o ogromnym „księżycu” wyrzuconym na niewysoką orbitę, który byłby w stanie gotować całe zbiorniki wodne, a także wypalać kolumny wojsk i nawet całe miasta! Potem amerykańcy uczeni wyliczyli: gdyby Niemcy rozpoczęli projekt kosmicznego działa słonecznego 6 lat wcześniej (w latach 1938-39), to działająca broń kosmiczna byłaby ukończona i gotowa do działania w połowie 1944 roku. I jak sądzą ci eksperci, Niemcom potrzeba by było kolejnych 5 lat, by nie tylko wygrać wojnę w Europie, ale rzucić sobie do stóp cały świat!

Inna wersja tego samego pomysłu


Ciemna strona mocy


Oczywiście, gdyby Hermann Oberth wiedział, jakie są plany niemieckich faszystów w stosunku do jego KS-1, to z całą pewnością podarłby swoje plany. Rumuński uczony zawsze uważał, że Kosmos powinien być tylko do celów pokojowych. Jego stacja kosmiczna była wielkim projektem: duża ilość rakiet wyniesionych na niską orbitę i zmontowanych w jedną całość stalowymi linami. Stacja powinna się obracać wokół własnej osi by można było w niej uzyskać sztuczną grawitację (Oberth doskonale przewidział, że stan nieważkości jest zgubny dla kosmonautów). Na specjalnych konstrukcjach rozmieszczono by teleskopy, skierowane zarówno w stronę Ziemi jak i głębokiego Kosmosu. W osobnych pomieszczeniach planowało się stworzenie farm hydroponicznych, które dostarczałyby białka i tlenu niezbędnego do życia. Potężne radiostacje i przekaźniki dawałyby możliwości nawiązania łączności z każdym miejscem na świecie. I właśnie tym sposobem KS-1 spełniałaby cztery funkcje:
1.      astronomiczną;
2.    geofizyczną;
3.    łącznościową, i…
4.    …systemu globalnej nawigacji satelitarnej, jak dzisiejszy GPS. 
A o wykorzystaniu wojskowym – ani słowa!

Tymczasem niemieckich faszystów na odwrót, interesowała ta ciemna strona mocy. Ich stacja (Sonnengewehr Raumstation) faktycznie przekształcała się w gigantyczne działo mające jedno jedyne zadanie – niszczyć obiekty na powierzchni Ziemi. No i jego skonstruowanie było o wiele bardziej realne niż zbudowanie KS-1. Koszt budowy dziecięcia Obertha wynosił 3 mld RM, zaś kosmiczne działo hitlerowców kosztowało tylko 15 mln RM i nie więcej!

Czym była ta SR - stacja kosmiczna III Rzeszy? Jej główną częścią było gigantyczne zwierciadło o średnicy 1500 metrów, które powinno skupić promienie słoneczne w jeden punkt, gdzie powstawała wysoka temperatura o wysokości kilkuset stopni Celsjusza – dostatecznie wysoka, by można było w PUNKCIE ZERO stopić nawet kamienie. Wedle obliczeń niemieckich uczonych, w ten sposób można by także zagotować duże fragmenty powierzchni Wszechoceanu. W kabinie, która była jednocześnie sterownią tego „działa” mogła przebywać pięcioosobowa załoga operatorów. Nie zrezygnowano z systemu oranżerii dostarczających wody, żywności i tlenu. W odróżnieniu od KS-1, bojowa SR nie miała możliwości wytwarzania sztucznej grawitacji i dlatego jej operatorzy musieli przemieszczać się w specjalnych butach na magnetycznej podeszwie.

SR - wariant bojowy KS-1 


Zawieszono je w czasie


Nie patrząc na wszystkie trudności i niedostatki wojny, Niemcy wzięli się ostro za zrealizowanie projektu. Wywożenie ładunków, niezbędnych do konstrukcji kosmicznego działa, powierzono innej „cudownej broni” – rakietom V-2. I właśnie na początku 1945 roku – jak sądzi wielu specjalistów (inni twierdzą, że była to tylko kolejna legenda miejska) – hitlerowcy dokonali wystrzelenia na orbitę kilku rakiet… z kosmonautami na pokładzie. Ci „pionierzy hitlerowskiej kosmonautyki” byli skazani na zagładę, ale ich następcy powinni już montować na orbicie SR. Na szczęście do tego nie doszło: do upadku Trzeciej Rzeszy pozostało kilka miesięcy…[1]

Jest jeszcze jeden dowód na to, że hitlerowcy aktywnie pracowali nad realizacją tego projektu – a mianowicie: wielkie nagromadzenie zapasów metalicznego sodu, (z którego miała być wykonana powierzchnia zwierciadła). Po co Trzeciej Rzeszy pod koniec wojny trzeba było tysiące ton tego pierwiastka? Wszak na Ziemi właściwie nie nadaje się do niczego, a to ze względu na jego wysoką reaktywność i szybkie utlenianie się. A oto w przestrzeni kosmicznej, w której panuje wysoka próżnia, metaliczny sód (a potwierdza to współczesna kosmonautyka) jest bardzo pożytecznym pierwiastkiem.[2]

Teraz patrząc na to z perspektywy lat można się tylko cieszyć, że liderom Trzeciej Rzeszy przyszło zabrać się za opracowanie tej broni kosmicznej zbyt późno, bowiem Hitler i jego zausznicy spuścili się na machinę wojenną Wehrmachtu, który uważali za najlepszą armię świata. A kiedy myśl o wprowadzeniu najnowszej BMR przyszła im do głów, to wybrali fałszywą drogę jej realizacji. Jak bowiem pokazały doświadczenia z rakietami V-1 i V-2, okazały się one skrajnie drogie i nieefektywne. Zamiast jednej rakiety można było zbudować 2-3 samoloty. Do tego wystrzelenie 2000 pocisków V na terytorium wroga kosztowało życie 2700 ludzi. Bardzo nieopłacalne poprzez stosunek wyłożonych kosztów do uzyskanych efektów! Natomiast gdyby nazistowscy bonzowie zabrali się do tego zagadnienia z innej strony nie używając bezużytecznych rakiet, to historia II Wojny Światowej miałaby zupełnie inny przebieg.

…Hermann Oberth zmarł w 1989 roku. Do samej śmierci rumuński uczony wierzył w to, że przyszłość naszej planety znajduje się w gigantycznych stacjach kosmicznych, które będą w stanie uratować miliony ludzi i zmienić klimat na naszej planecie.[3] Ale do tego uczony ten podrwiwał z siebie nazywając siebie już to „protoplastą gwiazdy śmierci” już to „twórcą broni absolutnej”. Niebezpieczeństwo wojny kosmicznej przerażało go najbardziej ze wszystkiego.

I jeszcze jeden wariant "działa słonecznego"...


Moje 3 grosze


Wojny Gwiezdne, programy SDI/NMD, paranoiczne zbrojenia w Kosmosie pochłaniające takie sumy, które przeznaczone na pomoc czy choćby rolnictwo mogły zabezpieczyć wyżywienie całej Ludzkości na wiele lat są już elementem naszej Rzeczywistości, w której przyszło nam żyć. A wszystko w imię podporządkowania sobie Ludzkości, dominacji, neokolonizacji – wszelkie inne słowa są tutaj tylko eufemizmem, bo tak naprawdę Kosmos stał się tylko kolejnym teatrem działań wojennych, których podstawy opracowano już wtedy, gdy pierwsza dwudziestowieczna rakieta wyrwała się w niebo. Bardzo to przykre, że największa przygoda Ludzkosci została sprowadzona do poziomu krwawej awantury przez garstkę chorych na władzę i dominację nad światem czubków, których miejsce jest w pomieszczeniach bez klamek w Tworkach… 

Korzystając z okazji chciałbym dodać swoje trzy grosze do pewnej ciekawej sprawy, a mianowicie – niemieckiego programu obrony przeciwrakietowej. Ogólnie mówi się, że przed bronią rakietową A-4/V-2 i jej wersjami rozwojowymi – jak np. A-9/A-10 nie było żadnej obrony, bowiem jej prędkość była za duża, co uniemożliwiało zestrzelenie spadających z nieba rakiet. To prawda – artyleria lufowa była bezsilna wobec tego przeciwnika. Nawet wspomagana radarem i punktami obserwacyjnymi. Ale co z artyleria rakietową? Czy istniały już wtedy rakiety przeciwlotnicze i rakietowe przeciwpociski obrony przeciwbalistycznej? Większość autorów odpowiada NIE – przeciwko pociskom rakietowym A-4/V-2 nie było obrony. Czyżby?

Jestem zdania, że Niemcy pracowali nad przeciwpociskami OPB i to z dobrym skutkiem. Taka antyrakietą był rzekomo balistyczny wielostopniowy pocisk rakietowy Rheinbote. By to zrozumieć, spójrzmy na poniższe zestawienie:

Pocisk
Ms (t)
v (Ma)
Masa głowicy bojowej (kg)
Zasięg (km)
Pułap lotu (km)
A-4/V-2
12,5
4,8
2,4
1000
320
88
206
Wasserfall
3,5
0,75
306
26,4
5-20
Enzian-5
1,746
2
150
12,1
17,3
Rheintochter R-1
1,75
1,057
22,5
16
6,098
Rheintochter
R-3-F
1,555
1,23
100
150
19

Rheinbote
1,709
5,55
40-70
220
80

  O ile pierwsze cztery pociski mogły być użyte przeciwko samolotom, o tyle pocisk Rheinbote i jego wersje rozwojowe NIE MOGŁY być pociskami balistycznymi. Nie ma sensu budowanie czegoś, co ma przenieść ładunek na 220 km osiągając pułap aż 80 km i na dodatek przenosił tylko 40-70 kg TNT czy amatolu, mniej więcej tyle, co pocisk artyleryjski średniego kalibru… Aha – ten pocisk miał aż cztery stopnie i osiągał prędkość lotu aż 5,55 Ma czyli 6800 km/h. Posłaniec Renu nie miał sensu jako pocisk balistyczny – po prostu nie opłacała się skórka za wyprawkę. Problemem była przede wszystkim celność. CEP tych wszystkich pocisków był bardzo niski – rozrzut liczony był w kilometrach, tym niemniej Niemcy bardzo intensywnie nad tym pracowali. Ale Rheinbote jako naprowadzany radarem pocisk przeciwbalistyczny mógł niszczyć lecące na terytorium Trzeciej Rzeszy pociski rakietowe w rodzaju A-4. Prędkość jaką rozwijał pozwalała na atakowanie wrogich pocisków rakietowych po prostej wyprzedzenia oraz po krzywej pościgu…

Jednakże po co Niemcy pracowali nad tymi antyrakietami? Po pierwsze dlatego, że musieli się liczyć z tym, że Alianci nie będą zasypiać gruszek w popiele i też będą nad tym pracowali. Po drugie – zdawali sobie sprawę z tego, że pięć V-1 i jedna V-2 spadły na terytorium Szwecji i Szwedzi przekazali je Brytyjczykom i Amerykanom. Po trzecie wreszcie – Rosjanie na prośbę Churchilla zajęli niemiecki poligon rakietowy Pustków-Blizna z całym dobrodziejstwem inwentarza… To właśnie tam wpadły egzemplarze wielu typów rakiet w ręce Rosjan. Nie muszę mówić, że zostały one dokładnie przebadane przez radzieckich inżynierów-rakietowców, Czytelników zainteresowanych szczegółami odsyłam do mojej pracy pt. „Powojenne losy niemieckiej Wunderwaffe” (Warszawa 2008).

Podsumowując – Niemcy mieli i miecz i tarczę antyrakietową, którą – gdyby wojna trwała dalej – mogli użyć także przeciwko obiektom kosmicznym, gdyby takowe pojawiły się na orbicie i zagroziły III Rzeszy.


Źródło – „Tajny XX wieka” nr 18/2013
Przekład z j. rosyjskiego –
Robert K. Leśniakiewicz © 



[1] Ta informacja brzmi dziwnie ze względu na to, że przed wystrzeleniem Sputnika 1 wielokrotnie obserwowano przeloty jakichś dziwnych obiektów na orbicie wokółziemskiej…
[2] Metaliczny sód może być użyty także jako chłodziwo w reaktorach jądrowych.
[3] Istnieje kilka pomysłów zmiany klimatu np. przy użyciu aluminiowych pasków folii, które mogłyby załamywać promienie słoneczne oświetlające półkulę nocną, czy ostatni eksperyment „Piatno 2 ½”, polegający na oświetleniu Ziemi przy pomocy zwierciadła znajdującego się na stacji kosmicznej Mir. Eksperyment ten się nie powiódł.