Powered By Blogger

wtorek, 29 października 2013

CZEKA NAS POTOP



Marcin Szerenos


Dawno już minęła straszliwa data zwiastująca dzień zagłady naszej planety. Istniejemy! Rozglądamy się dookoła z niedowierzaniem. Jest rok 2013, a my wciąż żyjemy. Jak to możliwe?, pytamy samych siebie. Świat się nie zawalił? Niesłychane. Problemy jakie przed nami stawia nowa epoka są ogromne. Oczywiście spędzają one sen z powiek tylko tym, którzy dysponują jakąś dozą wyobraźni. Głupcy śpią słodko i beztrosko pochrapują. Ci którzy mają trochę oleju w głowie zastanawiają się, co przyniosą kolejne lata, a może miesiące? Prognozy nie są optymistyczne.


Co wiedzieli starożytni?


Dlaczego jednak Majowie wyznaczyli datę 21 grudnia 2012 r. i do czego miała im służyć?  Wyjaśnienie tej zagadki dostarczają badania naukowców z NASA. Nasz Układ Słoneczny wszedł w tym dniu w tzw. równik Drogi Mlecznej (Galactic Equator), co przedstawia rysunek nr 1.



Majowie dzielili swój kalendarz na okresy i cykle. Poprzedni okres rozpoczął się w 8239 p.n.e. (1872000 dni ~ 5125 lat wcześniej), a bieżący skończy się 1872000 dni (~ 5125 lat) po dacie początkowej - 21 grudnia 2012. Rozpocznie się nowy okres. Zwróćmy uwagę na wartość – 5125 lat. Jest ona stała. Czy to jedynie przypadek? Jak widać, nie. Majowie świetnie orientowali się, jak zachowuje się nasz Układ Słoneczny. A sam kalendarz, co podkreślają z dumą ich nieliczni potomkowie, nie był zwykłym kalendarzem, lecz galaktycznym.

Ale niech nam las nie zasłania uroków przyrody. Najciekawsze jest to, że naukowcy odnaleźli interesujące dowody na to, że ok. 5200 lat temu doszło do gwałtownej zmiany klimatu na Ziemi. Tymi dowodami były zamarznięte szczątki roślin. Niesłychanie dobrze zachowały się w skorupie lodu próbki wydobytej z lodowca. To nie koniec rewelacji. Cofnijmy się o kolejne 5 tys. lat. Około roku 9 tys. p.n.e. doszło do zmiany kierunku Prądu Zatokowego. Ostatnie zlodowacenie przypada na rok 12 000 p.n.e. Wniosek wyłania się oczywisty, że co ok. 5200 lat dochodziło do gwałtownego załamania pogody.

Nie dawało mi jednak spokoju nowe pytanie. Skąd u prymitywnych Indian taka znajomość astronomii?! Ludzie ci nie potrafili poradzić sobie z wieloma problemami, borykali się z sąsiadującymi półwysep plemionami, uwikłani w krwawe wojny z Aztekami, ostatecznie zostali podbici przez Hiszpanów, jednak ich wiedza dotycząca ruchu planet Układu Słonecznego wokół Słońca była i jest imponująca.


Łamigłówka


Kalendarz Majów mówi, że starożytni mieszkańcy Ameryki Środkowej operowali cyklami po 2760 lat. Badacze kultury i astronomii Indian wspominają, że cykli było 9. Jest to bardzo ważna liczba w kalendarzu. Suma wszystkich liczy ok. 25 tys. lat. Zastanawiałem się, co to znaczy? Studiując kalendarz nagle uświadomiłem sobie, że suma 9 cykli liczy prawie tyle samo, co tzw. wielki rok platoński! O co chodzi? Już tłumaczę. Owe obliczenia, które robiłem, uświadomiły mi, że Majowie opisywali precesję Ziemi, chociaż prawdopodobnie niewielu z nich orientowało się, o co w tym wszystkim chodzi. Zapewne najlepiej kasta kapłanów. Jestem przekonany, że wybrańcy rozumieli to pojęcie, a także jego znaczenie dla losów planety. Do głowy przyszło mi również kolejne skojarzenie, tym razem związane ze starożytnymi Egipcjanami. Łączny czas trwania każdego pełnego cyklu zodiakalnego wynosi razem: 25 920 lat (Lew i Panna – 2592 lat, Baran i Byk – 2304 lat, Ryby i Wodnik – 2016 lat, Bliźnięta i Rak - 1872 lat, Koziorożec i Strzelec – 2304 lat, Skorpion i Waga – 1872 lat).

Dziś wiemy, że położenie osi Ziemi w przestrzeni powoli zmienia się. Ruch ten zwany jest precesją. Bowiem planeta zachowuje się, jak bąk – dziecięca zabawka. Oś ziemska wolno zmienia swoje usytuowanie w przestrzeni, zataczając pełny okrąg w czasie ok. 26 tys. lat. W wyniku tego ruchu oś ziemska wskazuje coraz to inny kierunek na niebie, a co za tym idzie, inną gwiazdę. Około roku 4100 gwiazdą polarną będzie Alderamin w gwiazdozbiorze Cefeusza.

Przeprowadźmy symulacje na kartce papieru - wraz z ze zmianą czasu zmienia się również położenie osi Ziemi. 12 tys. lat p.n.e., oś Ziemi była w innym miejscu, a co za tym idzie, gdzie indziej był również biegun północny. W Wikipedii, popularnej encyklopedii elektronicznej, możemy przeczytać, że: „Miejsca przecięcia osi symetrii ziemskiego pola magnetycznego z powierzchnią Ziemi nazywa się biegunami geomagnetycznymi. Bieguny cały czas przesuwają się po powierzchni Ziemi z prędkością około 15 km na rok, zataczając kręgi”. Obecnie biegun geomagnetyczny północny znajduje się w pobliżu Syberii, lecz ok. 12 tys. lat temu leżał w pobliżu Cieśniny Hudsona. Podczas ostatniego zlodowacenia Ziemia pokryta była lodem, którego objętość szacuje w dziesiątkach milionach kilometrów sześciennych. Lądolody były ogromne. Pokryta nim była znaczna części Ameryki Północnej, Wielka Brytania oraz Irlandia, cały Półwysep Skandynawski, północna część Europy oraz Syberii, a nawet fragmenty Ameryki Południowej i Australii. Kilka tysięcy lat temu Morze Arktyczne było skute lodem aż po Islandię. Uwzględniając ruch biegunów oraz precesję Ziemi dostrzeżmy fakt oczywisty, że klimat w tamtym regionie świata zaczął się stopniowo zmieniać, a czapa lodowa topnieć, otwierając tym samym drogę Prądowi Zatokowemu i ruszył on w kierunku północnego Atlantyku, docierając aż do Murmańska.
Oś Ziemi przesuwa się, podobnie jak bieguny. Lecz po pełnym obrocie, czyli po wszystkich cyklach, znajdzie się znów w punkcie wyjścia. I to, według mnie, właśnie między innymi opisują Majowie, posługując się swoimi niezwykle dokładnymi wyliczeniami i kalendarzem - ruch precesji Ziemi. Bardzo trudny do wyobrażenia sobie bez pomocy chociażby ilustracji, czy podstawowej znajomości astronomicznej, dotyczącej ruchu planet wokół Słońca. Dla szarego Indianina musiała to być „czarna magia”.

Jestem przekonany, że Majowie potrafili opisywać naturalne zjawiska pogodowe, bądź klimatyczne, które przebiegają na naszej planecie fazami i dzieją się na przełomie wielu tysiącleci. Co by świadczyło, że je rozumieli. A dowód? A czy dowodem nie jest to, że operowali cyklami liczącymi po tysiące lat! Lecz na pewno nie przewidzieli wszystkiego. Co czeka świat? Według mnie odpowiedź na to pytanie ukryta jest w przeszłości Ziemi.


Powtórka z historii Ziemi


Skłonny jestem przychylić się ku stwierdzeniu, że Majowie orientowali się również w ciągłych zmianach klimatycznych, jakie zachodzą na naszej planecie od tysiącleci. Wiedzieli również, co wydarzy się w przyszłości. Kodeks drezdeński wyraźnie wskazuje na potop. Co może nam sugerować, że zmiany, które nastąpią, będą mieć jakiś związek z globalnym ociepleniem.

Obecnie obserwujemy podobne zjawisko, co 12 tys. lat temu. Przypomnę, ok. roku 9 tys. p.n.e. doszło do zmiany kierunku Prądu Zatokowego. Ocieplający się klimat prawdopodobnie gdzieś do roku 2150 stopi większość lodowców na Ziemi. Grenlandia za kilkaset lat znowu może być Zielonym Lądem (rys. nr 2). Raport Scientific Ice Expeditions podaje, że przeciętna grubość lodów Antarktydy zmalała aż o 40%. I dalej nieubłaganie kurczy się.


Szacuje się, że stopienie lodów Grenlandii spowoduje podniesienie się powierzchni oceanów o 3-7 m, lecz już Antarktydy o ok. 60 m. Dla zobrazowania konsekwencji: takie miasta nadbrzeżne, jak Nowy Jork lub Rio de Janeiro, ale również miasta oddalone nieco od brzegu jak Hamburg, Brema, musiałyby być opuszczone. Przy czym stan alarmowy dla niektórych miast nadbrzeżnych rozpocznie się już przy 2m.

Co się wydarzy, gdy zniknie czapa lodowa na biegunie północnym? A na pewno kiedyś przestanie istnieć. Niektórzy naukowcy uważają, że nastąpi to jeszcze w tym roku i będzie miało ogromny wpływ na Prąd Zatokowy i cyrkulację wody. A jeszcze inni, że nastąpi gwałtowne załamanie pogody.

Zespół naukowców z Instytutu Meteorologii Maxa Plancka w Hamburgu opracował model, który przewiduje zachowanie Prądu Zatokowego (Golfstromu) w najbliższych latach. Według badaczy, prąd ten od kilku dekad sukcesywnie słabnie, wpływając tym samym na kształtowanie się klimatu na półkuli północnej. Ma to tłumaczyć drastyczne zmiany i anomalie pogodowe, których jesteśmy świadkami.


Co nas czeka w 2013 roku?


21 grudnia 2012 za nami, więc, czy w roku 2013 powinniśmy się jeszcze czegoś obawiać? Pewności nie ma. Czy Majowie przewidywali globalne zmiany klimatyczne? Wydaje się to mało prawdopodobne, a jednak. Zachowane rękopisy sugerują, że wiedzieli znacznie więcej niż to sądzimy. Biskup Diego de Landa w roku 1672 rozkazał publicznie je spalić. Do naszych czasów przetrwało zaledwie kilka. Kodeks drezdeński jest uważany za najpiękniejszy ze wszystkich trzech zachowanych. I według mnie, wyraźnie wskazuje na potop, bądź na zjawisko podnoszenia się poziomu mórz i oceanów. Jest tam narysowana pewna postać, z której ust wypływa strumień wody.

Pani Sarah Simpson, w artykule: „Zanik pokrywy lodowej”, którego przedruk znalazł się w marcowym wydaniu „Świata Nauki” z 2000 roku, pisze m.in. że: „Prognozy są złe: pokrywa lodowa prawdopodobnie nadal będzie się kurczyć. Proces ten jest jednak niezależny od ograniczenia emisji gazów cieplarnianych”. Więc od czego?

Odpowiedź na to pytanie mogą dać badania amerykańskich naukowców, Davida Hathawaya i Roberta Wilsona. Uważają oni, że nasz Układ Słoneczny, który na przełomie lat 2012/13 wszedł w  tzw. równik Drogi Mlecznej (Galactic Equator), gdzie występują niesamowite oddziaływania pola magnetycznego, jest narażony na szereg skutków. Z odczytów sejsmicznych urządzeń pomiarowych rozmieszczonych w różnych miejscach na naszej planecie wynika, że jądro Ziemi staje się coraz bardziej aktywne. Szczególny wzrost aktywności obserwuje się w sferze jej magnetyzmu, tutaj coraz częściej dochodzi do lokalnych odchyleń. W ciągu ostatnich kilku miesięcy na naszej planecie doszło do trzech najpotężniejszych trzęsień ziemi - biorąc za okres odniesienia ostatnie 200 lat. Znajdujące się w oceanach wulkany podniosły się w ostatnich trzech latach o 88%. Ilość trzęsień ziemi wzrosła w tym samym okresie o 62%.

„Wygląda na to, że zanosi się na jeden z najbardziej intensywnych cykli w całej 400 letniej historii badań gwiazdy" - mówił fizyk słoneczny David Hathaway z Marshall Space Flight Center.

Wydaje się więc, że proces ocieplenia klimatu jest zjawiskiem naturalnym i wiąże się z aktywnością ziemskiego jądra.

„Temperatura powietrza latem na Grenlandii jest wystarczająco wysoka, by doszło do stopienia czap lodowych. Jest zatem bardziej prawdopodobne, że procesy zachodzące w tym regionie przyczynią się bardziej do wzrostu poziomu morza niż procesy zachodzące na Antarktydzie”. Pisze w swoim artykule Lucinda Spokes z Uniwersytetu East Anglia[1].

Topnienie lodowca Arktycznego zachodzi znacznie wolniej. Proces ten może trwać, jak szacują naukowcy, nawet do końca tego stulecia. Czyżbym więc przesadził z tym potopem? Nie koniecznie. Bowiem ta sama autorka pisze dalej tak: „Mimo, iż powszechnie uważa się, że wzrost poziomu morza jest spowodowany głównie topnieniem lodowców, to najważniejszą przyczyną jest to, że gęstość wody maleje wraz ze wzrostem jej temperatury. Proces znany pod nazwą rozszerzalności cieplnej prowadzi do wzrostu objętości wody. Oceany zachowują się jak naczynia wypełnione wodą: podniesienie się poziomu wody to jedyny możliwy sposób reakcji na jej zwiększającą się objętość (rys. nr 3).



Wzrost temperatury powoduje spadek gęstości wody morskiej. Prowadzi to do wzrostu jej objętości. Ponieważ oceany zachowują się jak naczynia wypełnione wodą, wzrost poziomu morza to jedyny sposób, w jaki mogą zareagować na wzrost objętości wody. Prowadzi to ostatecznie do zalania terenów wybrzeży”.

Jakie to będzie miało skutki dla ludzi żyjących na Ziemi?

„Większość ludności świata mieszka na wybrzeżach. W Bangladeszu ponad 17 milionów ludzi zamieszkuje tereny położone na wysokości do 1m n.p.m. Zatapianie terenów nadbrzeżnych stanowi duże niebezpieczeństwo dla zdrowia i życia ludzi. Wiele osób może stracić życie, zaś migracje ludności z terenów zalanych, zwłaszcza w krajach rozwijających się, spowodują wzrost ryzyka rozprzestrzeniania się chorób. Może także nastąpić niedobór słodkiej wody oraz pogorszenie jej jakości, co także będzie miało wpływ na zdrowie mieszkańców zagrożonych rejonów.

(…) Regiony nadbrzeżne odgrywają ważną rolę w rozwoju rybołówstwa, rolnictwa, turystyki i transportu morskiego. Istniejące zabezpieczenia przeciwpowodziowe na wybrzeżach chronią ich naturalne zróżnicowanie oraz umożliwiają realizowanie wymienionych rodzajów działalności człowieka. Równocześnie jednak mogą prowadzić do lokalnego wzrostu poziomu morza, gdyż często odcinają dany akwen od równiny zalewowej. Jakiekolwiek uszkodzenia w tej infrastrukturze mogą doprowadzić do katastrofalnych w skutkach powodzi”.

Poza tym niektóre ekosystemy prawdopodobnie ulegną zagładzie, gdyż nie wszystkie gatunki mają zdolność do szybkiej adaptacji np. do zmiany zasolenia wody, czy też zaniku pokrywy lodowej.

Według „Oceny potencjalnych skutków społeczno-gospodarczych zmian klimatu w Polsce” opracowanej przez prof. Macieja Sadowskiego z Instytutu Ochrony Środowiska, ocieplenie może zagrozić zasobom wodnym naszego kraju. Poważnym zagrożeniem, szczególnie dla wybrzeża, jest wzrost poziomu morza. Zagrożonych jest m.in. 18 ośrodków wypoczynkowych położonych na klifach ulegających erozji, 5 dużych portów oraz domy 120 tysięcy osób żyjących w tych regionach. W niebezpieczeństwie znajdzie się Gdańsk, a Hel może stać się wyspą.

W publikacji „Adaptacja do zmian klimatu” Komisja Europejska zwraca uwagę na konieczność rozwiązania problemu zwiększonej migracji „uchodźców klimatycznych”, zmuszonych do opuszczenia domów z powodu niedoborów wody i pożywienia, w szczególności w Afryce, Ameryce Łacińskiej i Azji. Niektóre grupy badaczy szacują, że ponad miliard ludzi może zostać zmuszonych do migracji do roku 2050.

Poważni naukowcy są zazwyczaj oszczędni w słowach. Albo zakładają różne scenariusze przyszłości. Twierdzą, że bardzo trudno jest modelować zmiany klimatu, przewidzieć to, co ma się wydarzyć, a oceny często nie pokrywają się z rzeczywistością. Woda zagraża miasto takim, jak Nowy Jork, Londyn, Hongkong, San Francisco, Sydney. A przecież są to ogromne, kilkumilionowe aglomeracje. Ogólnie sprawa podtapiania będzie dotyczyć milionów ludzi na całym globie. Zmieniający się klimat nie respektuje naszych praw i starannie wytyczonych granic państwowych. A wraz z nim zmienią się także warunki życia. Dojdzie do migracji ludności na niespotykaną skalę. Trzeba też wziąć pod uwagę to, że zmiany związane z podnoszeniem się poziomu mórz i oceanów mogą zacząć przebiegać gwałtowniej, niż podają to dane szacunkowe, przy pojawiających się cyklicznie cyklonach i powodziach. „(…) Potop może pozwolić znacznie krócej na siebie czekać niż to uspokajająco nam wmawia nasza wyobraźnia. Widoczne tempo przebiegu zdarzeń regularnie i znienacka zaskakuje prognostyczne zdolności naszej fantazji i to każdorazowo, od nowa, w zdumiewającym rozmiarze”[2].

Warszawa, 21 stycznia 2013 r.



[1] Artykuł Lucindy Spokes dostępny jest na stronie internetowej Environmental Science Published for Everybody Round the Earth. Rys. nr 3 zaczerpnąłem właśnie z tej strony.
[2] Hoimar von Ditfurth „Pozwólcie nam zasadzić jabłonkę”. Wyd. Parnas, 1997 r. Strona 119.