Powered By Blogger

poniedziałek, 23 czerwca 2014

W kryształowej dżungli Księżyca (1)



Daniel Laskowski -


W KRYSZTAŁOWEJ DŻUNGLI KSIĘŻYCA

(opowieść hipotetyczna)


Sinus Medii – Luna Główna



Selenołaz kołysał się lekko jadąc po szarobrązowej powierzchni Oceanu Burz. Wściekle świecące słońce powoli zniżało się ku gładkiej linii horyzontu. To nie była Ziemia, tutaj świeciło ono jednakowo jasno bez względu na miejsce zajmowane na niebie. Nie było żadnych zórz czy innych zjawisk optycznych, brak atmosfery dawał się we znaki, zresztą była – ślady wodoru, argonu, neonu, helu no i oczywiście dwutlenek węgla. W dzień upiorny, stutrzydziestostopniowy upał, w nocy studziesięciostopniowy mróz, który był łatwiejszy do zniesienia tylko w szczelinach, gdzie ciepło wolniej wypromieniowywało w przestrzeń kosmiczną. Na szczęście selenołazy były dobrze klimatyzowane, ale i tak trzeba było jechać w skafandrze – Leonidy znowu się zaktywizowały i układ podwójny planet Ziemia – Księżyc znajdował się pod ostrzałem meteorytów z tego roju. Prawdopodobieństwo trafienia meteorem było niezmiernie małe, ale istniało. W ciągu doby mojego pobytu na Księżycu sejsmometry Luny Głównej odnotowały trzy uderzenia w okolicy Oceanu Burz. Tej, w której teraz się znajdowałem. I tylko dziwne było to, że takim przypadkiem zajmowali się funkcjonariusze Agencji Ochrony Układu Słonecznego, jak ja.  

Właściwie wszystko zaczęło się dość banalnie. Rankiem cztery dni temu dostałem wezwanie w trybie alarmowym do bazy AOUS w moim rodzinnym mieście. Stamtąd ciupasem przerzucono mnie do kosmodromu Agencji i po przesiadce na starej i opuszczonej jeszcze na początku dwa tysiące trzydziestego drugiego roku stacji ISS znalazłem się w Lunie Głównej na Sinus Medii, gdzie skierowano mnie do tamtejszego wydziału AOUS.

- Witaj na Księżycu – powiedział kordialnie szef placówki Sam Holden. – Mamy dla ciebie tutaj małą partaninkę do wykonania – zaczął bez jakichkolwiek wstępów. – Siadaj.  
Podał mi rękę. Była twarda i mocna, jak dłoń chłopa od pługa. Wyglądał także jak chłop. Ubrany w szare ubranie nie przypominał w żadnym wypadku weterana księżycowych pustyń, a raczej wieśniaka z środkowej Europy. Czerwona gęba jak kufa. Wzrost dwa metry dwa centymetry, potężna tusza, jasne włosy przypominająca strzechę po uderzeniu huraganu, i oczy. One zaprzeczały całemu wieśniaczemu wizerunkowi. Ciemne, bystre, zdradzające inteligencję i spostrzegawczość. I upór. Miło mieć takiego szefa, który wie, czego chce i wie, co ma zrobić ze swym podwładnym… Usiadłem. 
- Co to za zadanie? – zapytałem ostrożnie.
- Coś w sam raz dla ciebie – potężna ręka poklepała mnie po plecach. – Ale najpierw pytanie – byłeś kiedyś na Księżycu?
- Raz, turystycznie – odparłem. 
- Gdzie? – zdradził zainteresowanie.
- Na Sinus Medii i w Tycho oraz na Biegunie Południowym.
- Podobało się?
- Owszem, fascynujące doświadczenie – uśmiechnąłem się.
- No to będziesz miał coś równie fascynującego – uśmiechnął się szeroko. – Pojedziesz na Oceanus Procellarum – Ocean Burz. Wiesz, gdzie lądowała Łuna 9?
- No właśnie tam – wzruszyłem ramionami.
- A dokładnie na siódmym stopniu i dziesiątej minucie szerokości północnej i sześćdziesiąt cztery stopnie pięćdziesiąt pięć minut długości zachodniej. Tydzień temu miało tam miejsce ciekawe wydarzenie. Spadł tam meteoryt. 
Uniosłem brwi – Też mi nowina! – pomyślałem. 
- W tym chyba nie ma niczego niezwykłego? – zapytałem naiwnie. – To robota dla meteorytologów, a nie specjalistę od materiałów wybuchowych i historyka?
- Nie, ale rzecz w tym, że to nie mógł być zwyczajny meteoryt – powiedział – obejrzyj sobie te zdjęcia – podał mi kilkanaście dużych płacht folii. 
- Tu i teraz? – zapytałem ponownie.
- Tak synu – powiedział serdecznie Holden – tu i teraz. Nie muszę chyba dodawać, że cała sprawa od tej chwili jest absolutnie i ściśle tajna specjalnego znaczenia.
- A co będzie, jak rozpuszczę język – zapytałem przekornie.
- Nic – Holden uśmiechnął się serdecznie – a wiesz czemu? Po prostu nikt ci nie uwierzy, a ja się wszystkiego wyprę… Zresztą jesteś pracownikiem AOUS i podobnie jak mnie obowiązują cię pewne przepisy, które nie obowiązują zdecydowanej większości ludzi tu i na dole…

Mówiąc „na dole” miał na myśli Ziemię. Trochę trudno się z tym było oswoić… Rzuciłem okiem na zdjęcia. Pierwsze dwa były fatalnej jakości, wykonano je chyba zaraz po impakcie meteorytu, bo cały obraz był przysłonięty pyłem. To samo w sobie było dziwne, bo na Księżycu pył odskakiwał radialnie i opadał, a nie kłębił się, jak tutaj. 
- Dziwne – powiedziałem. 
- Prawda? – podchwycił od razu. – Co o tym sądzisz?
- Musiała się wytworzyć chwilowa atmosfera na tyle gęsta, że pył się skłębił… - rzekłem. – Ale skąd ta atmosfera? Z meteorytu?
- No to patrz dalej – zaproponował łagodnie.
Spojrzałem na następne zdjęcie. Pył już opadał i widać było dość wyraźnie sylwetkę Łuny 9. I jeszcze czegoś po prawej stronie kadru. 
- A gdzie jest krater po impakcie? – zapytałem głupio, bo na zdjęciu nie było niczego, co przypominałoby nowopowstały astroblem. Przynajmniej czegoś, co przypominałoby krater Giordana Bruno…

Spojrzałem pytająco na Holdena. 
- No właśnie, gdzie? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Jak zapewne pamiętasz, krater powstaje zawsze po impakcie meteorytu w gruncie księżycowym. Obojętnie, czy trafi w regolit, skałę czy pył. Tutaj tego nie ma, ale jest to coś, po prawej stronie. Widzisz? 
Sięgnął po następne zdjęcie, które było powiększonym wycinkiem poprzedniego. I zobaczyłem. 
Cokolwiek to było, to przypominało dość dokładnie grecką amforę leżącą na boku, dnem uniesionym lekko ku górze – tak przynajmniej sugerował to cień padający na powierzchnię księżycowego „morza”.
- Czy coś ci to przypomina – Holden patrzył z napięciem w moją twarz. 
Teraz dopiero zrozumiałem, że jego kordialność i nonszalancja to była poza. Rola, którą musiał odegrać w stosunku do mnie, a jeszcze bardziej dla samego siebie. Tak naprawdę, to czekał na to, co usłyszy ode mnie tu i teraz…
- Amforę… - bąknąłem niepewnie.
- Co??? – na twarzy Holdena rozlało się niebotyczne zdumienie. – To jakiś żart? 
- Nie. To nie jest żart – powiedziałem twardo. – To coś przypomina mi kształtem amforę. Grecką czy rzymską – nieważne. Ale nią nie jest. I w ogóle nie było i nie ma takiej amfory, której długość lekko licząc wynosi trzydzieści do pięćdziesięciu metrów i która jest w stanie wytrzymać uderzenie w powierzchnię Księżyca, i to z pierwszą kosmiczną. Nawet tutaj. 
Holden westchnął i widać było, że mu bardzo ulżyło. Poweselał i już nie musiał niczego udawać.
- Pojadę tam – powiedziałem stanowczo. 
- Ja też tak myślę – oznajmił serdecznie – właśnie chciałem cię o to poprosić.
- „Poprosić”? – o, jak to miło! – pomyślałem.
- A kiedy? – zapytałem.
- Już – odpowiedział. – Ale jest jedna rzecz. Te fotki pochodzą z orbitera wokółksiężycowego Agencji, który ma ten rejon pod swoją czułą „opieką”. Nie stwierdzono żadnej aktywności wokół tych dwóch obiektów – Łuny i tego… czegoś. Wychodzi na to, że to jest martwe, albo przynajmniej nie wykazuje aktywności. 
- Zobaczymy – powiedziałem – a zatem gdzie jest moja ekipa?
- Już tu jest – odpowiedział twardo. – Jedziesz tam sam. 

Uniosłem brwi. Tego się nie spodziewałem.
- Można wiedzieć dlaczego? – zapytałem.
- Tajemnica – odparł – Agencja nie może się wygłupić przed całym światem i dlatego potrzebne jest przeprowadzanie zwiadu. Jego celem jest ustalenia stopnia zagrożenia ze strony tego… czegoś. Dostaniesz selenołaz z całym zestawem SP. Twoja kwatera będzie w stacji Shoemakera-Twardowskiego. To jest zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od tego…

Mówił o niewielkiej stacji naukowej na Oceanie Burz wybudowanej jeszcze w dwa tysiące sześćdziesiątym przez Amerykanów w kraterze-fantomie Reiner Gamma, którzy nazwali ja imieniem dwudziestowiecznego astronoma. Potem mieli ją Kanadyjczycy, a wreszcie Polacy, stąd jej druga nazwa – podobno od nazwiska pierwszego Polaka na Księżycu, czy pierwszego ich astronauty... Prowadzono tam jakieś pomiary czy poszukiwania, ale pod koniec dwudziestego pierwszego wieku stacja stała się nieopłacalna i teraz stanowiła zapasową bazę dla księżycowej delegatury AOUS. 
- Jedno pytanie – odezwałem się – jadę tam właściwie jako kto? 
- Oczywiście jako geolog-petrograf. Masz sprzęt geologiczny, jakby cię ktoś o to pytał – oznajmił mi już spokojnie. 
- A jak z zaopatrzeniem?
- Na stacji masz wszystko, co potrzeba. Zapas żywności, wody i powietrza na pół roku dla pełnej obsługi stacji. Na stacji nikogo nie ma poza automatami, a i te są dezaktywowane. To dwa androidy, uaktywnisz je w miarę potrzeby. Aha, w sąsiedztwie będziesz miał ekipę prawdziwych petrografów pracujących w Heweliuszu. Robią jakieś wiercenia w okolicy skrzyżowania się Rimae Hevelius, nieopodal wyniesienia Alfa. Ekipa dwudziestu dwóch osób. Hindusi, Japończycy i Europejczycy. No i jeszcze jedno – przy okazji zbadasz stan Łuny 9 i Łuny 8 – ta ostatnia jest bardziej na północ – w stronę krateru Galilaei. Masz na to tydzień, potem bez względu na to, co tam wywąchasz musimy sprawę przekazać Radzie Bezpieczeństwa Istnienia no i mediom. Tu masz wszystkie papiery. Mam nadzieję, że dojedziesz tam w ciągu trzydziestu godzin? 
- A bo ja wiem? – wzruszyłem ramionami. 
- Nie zabłądzisz, bo selenołaz zawiezie ciebie sam do celu, prowadzi go autopilot w oparciu o nasz LPS, więc ty musisz tylko wsiąść w Lunie Głównej i wysiąść w Twardowskim. To twoja dokumentacja. W czasie podróży zapoznaj się z tym, a potem do roboty. 
Skinąłem głową. 
- I jeszcze jedno. Łączność tylko poprzez stary kabel telefoniczny. Żadnego radia, żadnej sygnalizacji. Tu masz tablice kodową i gamy. To stary system – jeszcze z dwudziestego wieku, ale bardzo skuteczny. Pytania?
- Nie mam – wzruszyłem znowu ramionami. Tak czy owak byłem zdany tylko na siebie, więc nie było sensu pytać o cokolwiek. 
Holden wyciągnął rękę.
- No to życzę powodzenia – rzekł i dodał – wracaj cały i zdrowy… 
- Postaram się – uścisnąłem mu rękę, a potem wziąwszy wszystkie papiery przestąpiłem próg jego gabinetu.