Powered By Blogger

czwartek, 28 marca 2013

MAGURSKA ZAGADKA

Tereny, na których rozegrały się opisane poniżej wydarzenia


Augustín Víťaz

To stara sprawa, ale ostatnie wydarzenia w Rosji spowodowały, że warto do niej wrócić. Także i na Słowacji są wciąż miejsca, na które ludzkie nogi wkraczają bardzo rzadko. Jednym z takich obszarów jest pasmo górskie Orawskich Beskidów na granicy słowacko-polskiej. Nawet dzisiaj ich północna część jest zasiedlona niezmiernie rzadko, a w gęstych lasach panuje cisza i spokój. I to właśnie tutaj, przed niemal przed 200 laty rozegrały się dziwne wydarzenia opisane w „UFO-magazínie” nr 2/2003.


Orawskie Beskidy


W XIX wieku obszar Orawskich Beskidów był zapomnianą przez Boga krainą, w której diabeł właśnie powiedział „dobranoc”. Na stokach gór i w dolinach przysiadły małe wioski i osiedla ludzkie. W jednej – dzisiaj już całkiem zapomnianej osadzie – w czasie pewnej jesieni zaobserwowano całą serię niecodziennych zjawisk, o których wieści rozpowszechniały się tylko ustnie i nikt ich nie spisywał, a i tak zachowały się do dziś dnia... Jeżeli idzie o mnie, to słyszałem o nich jeszcze w połowie lat 60. XX wieku, od małżeństwa, których przodkowie mieszkali w okolicy szczytu Magura – 1.018 m n.p.m.[1] Dzisiaj jest bardzo trudno stanowić o wiarygodności tego opowiadania, bowiem szczegóły pochodzą już nie z drugiej i trzeciej, ale z dziesiątej ręki... Opowiadali oni jednak to, co usłyszeli od swoich rodziców, a ci od swoich, itd. Po tylu latach od tych wydarzeń, jest niezmiernie trudno oddzielić realne jądro od legend, które z biegiem czasu go omotały. Dlatego też należy podejść do tych opowiadań z dozą rezerwy, a także porównanie ich z legendami z różnych krańców świata pozwoli na stwierdzenie, że nie są to jedynie opowieści wyssane z palca prostych wieśniaków.

Trudno jest określić datę początku serii zagadkowych wydarzeń i właściwie nie jest to możliwe. Na podstawie tego opowiadania można skalkulować tylko to, że rozegrały się owe wypadki na jesieni, najprawdopodobniej jeszcze przed rewolucyjnym rokiem 1848. Jako najbardziej prawdopodobnym jawi się rok 1813, ale nie jest to ani pewnym, ani możliwym do udowodnienia.


Światła na zboczu


Wszystko się zaczęło w pewne jesienne późne popołudnie. Pogoda była paskudna – szaruga trwała od kilku dni, tak że wszystko było przemoczone, zaś niebo miało kolor ołowiu. Krótko po zachodzie Słońca, mieszkańcy osady stwierdzili dziwny niepokój zwierząt gospodarskich. Prosięta niespokojnie tłukły się w chlewikach, krowy nerwowo muczały, psy wciąż warczały i chodziły po podwórkach ze zjeżoną na karku sierścią. Ludzie nie przypisywali temu żadnego znaczenia do czasu, kiedy zachowanie się zwierząt nie związało z tym, co się stało w nocy.

Krótko po zapadnięciu zmroku przestało mżyć, wiatr ustał, i w wiosce nastała dosłownie grobowa cisza. Wieśniacy słyszeli huczenie wezbranych potoków górskich, których nigdy wcześniej nie dało się usłyszeć. Głosy niosły się daleko, zaś każdy krok grzmiał jak tupot słonia. Na szczytach drzew pojawiły się maleńkie iskry i wszystko wskazywało na to, że zbiera się na silną burzę. Nagle wśród nocnej ciszy zaczęła trząść się ziemia. Nie wiadomo dokładnie, kiedy to było, ale można wywnioskować, że gdzieś pomiędzy północą a świtaniem. Silne wstrząsy i towarzyszące im podziemne huki i łomoty porządnie wystraszyły wieśniaków. Przerażeni ludzie wybiegli z domów. W pewnym momencie ci, którzy służyli w c.k. armii sądzili, że to kanonada artyleryjska. Trzęsienie ziemi po pewnym czasie ustało, ale huk wciąż było słychać. Tych odgłosów już nie mieli do czego przyrównać, bowiem nigdy nie spotkali się z czymś podobnym. Wedle podanego przez nich opisu, można to było porównać do ciągłego grzmotu lub odgłosu wydawanego przez hutniczy wielki piec.

Kiedy wieśniaczy stwierdzili, ze nikt do nich nie strzela i ich dobytek jest cały, to trochę się uspokoili. Po chwili zlokalizowali kierunek, z którego te dziwne hałasy napływały – spoza przeciwnej strony Magury – z NE stoku, a że była ćma choć w pysk daj, to poza czekaniem nie mogli zrobić niczego. Zgromadzili się tedy przed domami i czekali, co będzie dalej. Silny huk się skończył tak nagle, jak się zaczął. Z relacji można wywnioskować, że nie trwało to dłużej, niż kilkadziesiąt sekund.

Po chwili ciszy ludzie uznali nocny spektakl za skończony, ale gdzie tam. Kiedy wrócili do swych domostw usłyszeli nagle silny, wysoki pisk, który przenikał ich aż do kości. Dobiegał on ze wszystkich kierunków i nie pomogło zatykanie uszu – słychać go było cały czas. Tym razem jednak dźwiękowi towarzyszyło światło. Z drugiej strony Magury leciały w kierunku zachmurzonego nieba jaskrawe błyski światła. Mogły to być zwyczajne błyskawice, ale wedle ustnej relacji, światła wylatywały z wnętrza góry w niebo, a nie na odwrót! Poza tym, poza niesamowitym piskiem, nie można słyszeć było niczego innego – nawet grzmotów.

To widowisko „światło i dźwięk” nie trwało długo – tylko kilka-kilkanaście sekund. Mieszkańcy wioski długo potem czekali, czy będzie tego jakiś dalszy ciąg, ale wokół panowała tylko cisza nocna przerywana głosami zwierząt i ptaków z okolicznych gęstych lasów.

Legenda twierdzi, że silny huk i światła obudziły także mieszkańców osad i wsi po drugiej stronie Magury. Pisk było ponoć słychać nawet w Oravskiej Polhore[2], ale nie ma na to żadnego potwierdzenia.


Bezdenna dziura w lesie.


Na drugi dzień, grupa mężczyzn ze wsi wybrała się na rekonesans na przeciwny stok Magury, gdzie widziano światła i skąd dopływały tajemnicze hałasy. Przez cały dzień przeszukiwali gęste lasy i nie znaleźli niczego. Nigdzie nie było nawet śladu po tym, co wyrabiało się na tamtym terenie minionej nocy.

Po zajściu Słońca, wieśniacy ze strachem czekali na powrót zagadkowych zjawisk. Wystawili warty i posterunki obserwacyjne, które miały na oku szczyt Magury przez całą noc. Ale tym razem nie pojawiły się żadne światła i dźwięki.

Tak upłynęły trzy tygodnie, po których z tego samego miejsca ozwało się krótkie, ale silne dudnienie. Niektórzy porównali to do rżenia ogromnego konia. Wieczorem sąsiedzi stwierdzili zniknięcie pary staruszków mieszkających na skraju wsi przy ścianie lasu. W domu niczego nie ubyło, nie stwierdzono żadnych śladów walki czy przemocy. W piecu były jeszcze gorące popioły, co znaczyło, że staruszkowie musieli wyjść z chaty po południu.

Drugiego dnia stwierdzono zniknięcie kilku gospodarskich zwierząt. Okazało się, że znikło bez śladu kilka kur, krowa, koza a wreszcie także jeden pies. Nie znaleziono żadnego śladu wskazującego na to, co się z nimi stało. W ciągu kilku następnych dni znikło kilka innych zwierząt.
Czwartego dnia od opisanych wydarzeń, jeden z wiejskich pasterzy szukał na stoku Magury zabłąkanej owcy. Niezbyt daleko w lesie natknął się na „bezdenną” dziurę w ziemi. Była ona idealnie okrągła i wydobywał się z niej straszliwy smród. Pasterz zauważył, że gałęzie iglastych drzew nad dziurą były bezlistne i pokręcone. Ponieważ wiedział o wydarzeniach sprzed czterech dni, zaalarmował chłopów z osady. Ci od razu połączyli dziwną dziurę z widowiskiem światło-dźwięku, które ich tak wystraszyły w ostatnich dniach. I znów posłyszeli dziwny grzmot, który jakby wydobywał się z głębin Ziemi. Brzmiał on tak, jakby z wielkiej odległości. Nie było wątpliwości, że tam na dole coś się porusza.

Z ustnego podania można wywnioskować, że dziura była wybita pionowo w stoku góry. Ze wszystkiego najbardziej przypominała studnię – jej wewnętrzne ściany były idealnie gładkie. Jej średnica wynosiła jakieś 50-60 cm. Przestraszeni, ale zdeterminowani chłopi spuścili do tej studni kamień uwiązany na linie, by zmierzyć jej głębokość. Po rozwinięciu całej liny kamień nie sięgnął dna. Przeliczając głębokość na dzisiejsze miary, lina była długa na 25-30 m!


Nocne hałasy po raz drugi


Żaden mężczyzna nie odważył się spuścić do tej dziury i stwierdzić, co się w niej kryje. Odrzucał ich ohydny zapach wydostający się ze studni i stłumione pomruki wydobywające się spod ziemi. Ograniczyli się tylko do rozejrzenia wokół, czy nie znajdą śladów zwierzęcia, które w dziurze mogłoby mieć swój barłóg. Znaleźli oni jedynie kawałek płótna i krowi róg. Płótno wbrew wilgotnej pogodzie było suche i widać było, ze dostało się tam zupełnie niedawno. Pochodziło ono z jakiejś koszuli. Krowi róg też leżał w lesie krótko, zaś odcięty był on czysto od głowy krowiej kilka dni temu.

Z tymi skromnymi wynikami poszukiwań wieśniacy wrócili do osady. To, co zobaczyli, nie potrafili wyjaśnić w żaden sposób. O dziurze w lesie nikt przedtem nie słyszał, chociaż niektóre rodziny mieszkały pod Magurą od wielu pokoleń.

Ziemia zatrzęsła się jeszcze tego samego wieczoru.

Tym razem było to przed północą. Wstrząsy trwały tylko kilka sekund (według Legendy trwało to tyle czasu, ile zajmuje policzenie do dziesięciu, a zatem 8-12 sekund), co jednak wystarczyło, by ludzie wybiegli na zewnątrz chat. Dzięki temu zauważyli, że ponownie po drugiej stronie Magury płonie silne światło, którego łuna rozświetliła nocne niebo. Ponownie usłyszeli oni silny huk, podobny do tego, który wystraszył ich kilka tygodni wcześniej. Huk stopniowo przeszedł w wysoki pisk i naraz się urwał. W tym samym momencie znikła i łuna...

W kilka dni później, kilku najodważniejszych chłopów udało się na to miejsce, z którego dochodziło światło i dźwięk. Zauważyli oni, że doszło tam do osunięcia się ziemi. Było tam kilka wywróconych drzew, samo zbocze się trochę zmieniło, zagadkowa dziura znikła. Po prostu znikła. Nie pozostało po niej żadnego śladu!...

I tutaj wydarzenie, albo Legenda, którą przed 40 z okładem laty opowiedziała mi para wieśniaków, się skończyło. Według nich, już potem nic się dalej nie działo. Ani żadnych świateł, ani nietypowych dźwięków nie zaobserwowano. Nie odnaleźli się zaginieni ludzie i zwierzęta. I nikt nie wie, co się naprawdę z nimi stało...


Bajeczka to, czy prawda?...


Ze względu na długi okres czasu nie można określić, czy opisane powyżej wydarzenia rozegrały się naprawdę, czy tylko w głowach i wyobraźni prostych wieśniaków. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że idzie jedynie o niezwykłą legendę, która podawana z ust do ust, z ojca na syna, została zniekształcona do cytowanej powyżej postaci. Studiując literaturę można jednak natknąć się na podobne informacje z różnych stron świata, o wielce podobnych wydarzeniach, i tak np.:

v Lato 1903 roku. Nad ujściem Gangesu słyszano niezwykłe dudnienie. W okolicy było tylko parę małych wiosek, żadnego wojska, żadnej wojny. Wedle opisów te dudnienie brzmiało jak ogień artyleryjski. Czasami był to pojedynczy huk, czasami cała seria.
v W kilka lat później identyczne zjawisko zaobserwowano w USA. Mieszkańcy stanu Nowy Jork słyszeli wielokrotnie dziwne huki, które nazwali broniami z jeziora Seneca – od kierunku, z którego je słyszano.
v To samo słyszano w dole rzeki Connecticut, gdzie huki poprzedzane były lekkimi trzęsieniami ziemi. Mieszkańcy byli przekonani, że ich strony nawiedzane są przez trzęsienia ziemi.
v Do naszej Magurskiej Zagadki najbardziej podobne były wydarzenia, których seria nawiedziła mieszkańców Wielkiej Brytanii w latach 70. XX wieku. W styczniu 1974 roku, we wsi Landrillo (hrabstwo Clwyd, Walia) usłyszano silne dudnienie, poprzedzone wstrząsami ziemi. Tuż potem na niebie pojawił się niebiesko-zielony promień światła. Policja rozpoczęła akcję poszukiwawczo-ratowniczą, bowiem była przeświadczona, że doszło do katastrofy lotniczej. Nie znaleziono niczego, ani nawet śladu po domniemanym meteorycie, który mógł spaść na Ziemię.
v W dwa i pół roku potem, mieszkańcy tejże samej miejscowości usłyszeli przeraźliwy hałas. Tym razem to było w nocy i setki mieszkańców zaobserwowało na niebie niesamowite widowisko, które nie było podobne do żadnego naturalnego zjawiska przyrody. Dudnienie było słychać w promieniu 16 km. Według słów miejscowych wieśniaków, niebo nad Berwyn Mountains rozjarzyła się niezwykle silnym światłem i pozostała tak przez kilka minut. akcja poszukiwawcza i tym razem nie przyniosła odpowiedzi na pytanie, co to w ogóle było i co było przyczyną tych zjawisk...

Jak zatem widać, pewne pierwiastki Legendy o Magurskiej Zagadce mają swe odpowiedniki w innych miejscach na świecie. Czy jest to zatem tylko Legenda?...


Rozwiązanie: Meteoryt Magura?


Pan A. Víťaz podaje tą Legendę jako ciekawostkę, która mogłaby uchodzić za relację o UFO czy innym nadnaturalnym fenomenie, gdyby nie to, że jest ona całkowicie możliwa do wyjaśnienia w oparciu o znane nam prawa Przyrody.

Osobiście uważam, że ludzie w tej zapadłej beskidzkiej wiosce, odciętej niemal od świata zewnętrznego (1 na mapce), mogli widzieć spadek któregoś ze słowackich meteorytów: Meteorytu (Oravska) Magura (2), Meteorytu Lenarto (3) i meteorytu, który w biały dzień, 6 sierpnia 1662 roku, zmiótł szczytową kopułę Slavkoskeho Štítu w słowackich Tatrach Wysokich (4), a co zostało opisane w „Kronice Miasta Levocza” przez naocznych świadków tego zjawiska.

Meteoryty Magura i Lenarto spadły w nieznanym nam bliżej czasie. Opisane przez Autora zjawiska doskonale pasują do obrazu spadku deszczu meteorytów, który mógł mieć miejsce nawet w niezbyt odległej przeszłości – w XVII czy XVIII wieku – zaś przekaz ustny opowieści o tym wydarzeniu uległ wypatrzeniu, stąd te wszystkie cudowności, o których pisze Autor: trzęsienie ziemi, świsty, huki, dziwne światła i łuny, ślady uderzeń i zarycia się szczątków meteorytu w miękkiej glebie i osuwiska wilgotnej ziemi i skał spowodowane impaktami i wstrząsami ziemi. Można zatem przypuścić, że Meteoryty Magura i Lenarto spadły w czasach historycznych i było to widziane przez mieszkańców północno-zachodniej Słowacji. Poza tym warto byłoby poszukać szczątków tego gościa z Kosmosu także na terytorium Polski, w sąsiedztwie Jeziora Orawskiego, gdyż mogły one dosięgnąć także i jego polskiego brzegu. Wydaje mi się, że powyższa hipoteza rozjaśnia nieco mrok tajemnicy, który spowija spadek tych dwóch meteorytów u naszej południowej granicy...       


Przekład z j. słowackiego i komentarz –
Robert K. Leśniakiewicz ©



[1] Góra ta znajduje się pomiędzy wsiami Pientakova Ral’a a Vyšný Koniec – na 49o31’N-019o22’56”E.
[2] Czyli w odległości 6-7 km w linii prostej od szczytu Magury.