Powered By Blogger

sobota, 20 grudnia 2014

SŁOŃCE NAD MORZEM CZARNYM (2)



Dardanele – Morze Marmara – Bosfor  

Po trzech dobach, bez przeszkód i przygód, żeglując wśród romantycznych wysp Grecji dotarliśmy do wejścia na Morze Marmara. Pogoda była wciąż słoneczna, więc szybko nabraliśmy odpowiednich kolorów. Przyjemnie było patrzeć na trzy kobiety – jak greckie antyczne Gracje – które z wdziękiem poruszały się po pokładach Atlantis. Każda z nich była piękna na swój sposób. Krystyna paradowała w swym tęczowym bikini, Gemma w czarnym, a pani doktor w zielonkawym. Miło było popatrzeć na ich zgrabne ciała, ciemniejące coraz bardziej z każdym słonecznym dniem.
- Rejs pod znakiem słońca… - pomyślałem – niejeden facet dałby pół życia za coś takiego! Tylko że to akurat nie było takie rozrywkowe, jakbym sobie tego życzył. Mieliśmy ścigać i dopaść coś, co mogło być zmutowanym rekinem, delfinem, orką. Mógł to być także jakiś zabłąkany z głębin czasów mozazaur, liopleurodon czy przynajmniej plezjozaur. A przecież poza nimi była cała gama pomniejszych, ale równie żarłocznych stworzeń. Przygoda z afrykańską mngwą dała nam, Krystynie i mnie, wiele do myślenia. Dlatego rozumiałem Milczarka i jego obsesję na temat tajności naszych działań. Nie chcieliśmy tego, by południowe wybrzeża Krymu zaroiły się od różnych popaprańców, którzy chcieliby sobie zapolować na potwora pomiędzy lunchem a kolacją, a upolowanie tegoż uczcić wystawnym dinner party… To się nam z profesorem absolutnie nie uśmiechało.

Z drugiej strony w grę mogło wchodzić coś stworzonego wybitnie do celów wojennych i jako takie niebezpieczne dla wszystkiego, co żyje, a przede wszystkim dla ludzi. Obłąkańcze wynalazki człowieka tak ponoć rozumnego mają zawsze to do siebie, że obracają się zawsze przeciwko niemu. Tylko że w rezultacie zawsze giną niewinni ludzie, a obłąkańcy wypinają piersi na ordery… - pomyślałem gorzko.
- O czym myślisz? – usłyszałem głos Gemmy. Patrzyła na mnie pytająco.
- O naszej misji. Coraz mniej mi się to podoba… - odparłem.
- Mnie też, ale skoro ty nadstawiasz karku, to ja też. I Kris. I ta cała Naïs.
- Kim ona jest, skąd ją znasz? – zapytałem w nadziei, że czegoś się o niej wreszcie dowiem.
- Nie mówiła ci? Racja, nawet nie było czasu…. – rzekła. – Jest Amerykanką z pochodzenia, ale mieszka i pracuje u nas. Napisała kilka prac z dziedziny paleobiologii morskiej, które stały się hitem. To dało jej pozycję profesora uniwersyteckiego w Kadyksie. Wykłada paleontologię i zoologię porównawczą, czy coś takiego. Poza tym udziela się w Greenpeace, ale nie wiesza się na drzewach, tylko opracowuje im analizy i inne papiery. Robi kawał dobrej roboty…
- A tak prywatnie?
- Prywatnie? Ona nie ma życia prywatnego, o ile wiem. Kliniczny pracoholik. Jak ma czas wolny, to głupieje. Teraz też. Niby wakacyjna podróż, a klepie coś w swoim notebooku, zamiast uprawiać LB…[1]
Roześmialiśmy się, ale niepokój pozostał.           

W przesmyk Dardaneli weszliśmy nocą, więc cały czas czuwałem na mostku. Wysokie, ciemne brzegi przemieszczały się w tył w miarę posuwania się w kierunku Morza Marmara i kiedy wreszcie oba brzegi uciekły nam w ciemność, a przed nami ujrzeliśmy szeroką przestrzeń wodną – odetchnąłem z ulgą. Nie lubię ciasnoty nawet na pokładzie takiego cudeńka techniki, jak nasz Atlantis MMII. Wyprowadziłem jacht na szerokie wody i zastąpiła mnie Gemma, a ja zszedłem do kabiny przespać się przed przejściem przez Bosfor. Miałem na to trochę czasu, bo przejście przez ruchliwe Morze Marmara wymagało uważnej żeglugi. To jeden z najruchliwszych akwenów świata i dlatego przepłynięcie tego pseudo-morza zajmuje tyle czasu. Po prostu lepiej wlec się osiem – dziesięć węzłów, niż narazić się na kolizję czy zainteresowanie władz, a tego też sobie absolutnie nie życzyłem. Szczególnie tego ostatniego. Nie lubię odpowiadać na głupie pytania tępych, skorumpowanych urzędasów.

Nie wiem, co mi się śniło, ale obudził mnie delikatny dotyk dłoni i subtelny zapach Prêt-à-porter – to Krystyna.
- Wstawaj kochanie – powiedziała – Istambuł na horyzoncie.
Szybko wstałem i ubrałem się. Na wschodnim horyzoncie pojawił się siny pasek, który powoli rósł w oczach i rozprzestrzeniał na boki. Stały ląd, ziemia a na niej miasto pod przykrywającą je czapą smogu. Wszedłem do sterówki.
- Kapitan na pokładzie – usłyszałem głos Atis. Naïs podniosła się z fotela.
- Cześć wszystkim – powiedziałem. – Jak wygląda sytuacja w Bosforze?
- Nie najgorzej – odpowiedziała Atis. – Mamy kilka dużych statków, ale idą tym samym kursem, co my.
- Wycieczkowce, jak myślę?
- Nie mylisz się. Poza tym jeszcze masowce, ale nie ma się co nimi przejmować.
- Ile robimy? – zapytałem.
- Tyle, co na początku – dziesięć węzłów – odezwała się wreszcie Naïs.
- OK., czyli uda się nam to przeskoczyć, zanim zapadnie noc – odetchnąłem.
- Nie lubisz nocy w takich wąskich przejściach? – Naïs uśmiechnęła się do mnie. – Te cieśniny są dość bezpieczne, ale masz rację. Strzeżonego…
- Byłaś tutaj? – zapytałem.
- Nieraz – odpowiedziała z uśmiechem – Morze Czarne to moja miłość… - dodała rozmarzonym tonem.
- Zdaję się w takich przypadkach na Atis. Ona jednak jest w tym lepsza od człowieka – rzekłem.
- Zabawne, wszyscy mówicie o tym urządzeniu, jak o żywym człowieku.
- Może, sama przyznasz, że jest bardzo sympatyczna – czyż nie?
- Ależ oczywiście – Naïs uśmiechnęła się. – To jednak przyszłość… - jak zresztą cała idea AI.
- Dokładnie – przytaknąłem.
- Uwaga, wpływamy do cieśniny Bosfor – usłyszeliśmy melodyjny głos Atis. Istambuł powoli przesuwał się po obu brzegach cieśniny. Białe domy, zielone kępy drzew i nad tym wszystkim ogromna kopuła Hagia Sophia i cztery wieżyce minaretów. Ale my nie zatrzymywaliśmy się, by śledzić życie metropolii, tylko płynęliśmy dalej na wschód. najpierw udało nam się dogonić wielkiego wycieczkowca Sun Princess of Mediterranean, a następnie zwolniliśmy, bo naraz zrobiło się kręto, a z naprzeciwka szły jakieś duże frachtowce.
- Połowa drogi przez Bosfor – zameldowała Atis.
Za drugim zakrętem droga wodna nareszcie rozszerzała się i mogliśmy płynąć nie ryzykując zderzenia, ale nam się nie spieszyło, a w nocy mogliśmy nadrobić każdą zaległość.
- Uwaga, od rufy – ostrzegła Atis. – Alarm przeciwkolizyjny!
Jednocześnie zawył buczek alarmowy. Wygrzewające się na słoneczku Krystyna i Gemma poderwały się na równe nogi.  
Spojrzałem do tyłu. Wycieczkowiec właśnie wyprzedzała niemal na trzeciego olbrzymia masa stali idąca z dużą prędkością farwaterem w kierunku wschodnim. Potężny okręt doganiał nas i po chwili szliśmy burta w burtę w odległości dwóch kabli.
- Atis, uważaj, żeby nas nie zassał! – krzyknąłem niepotrzebnie, bo dziób jachtu natychmiast skierował się w stronę brzegu, jak tylko wojenniak znalazł się w bezpośredniej bliskości.
- Sons of bitch – warknęła Naïs – zawsze rozpychają się łokciami…
- Kto? – zapytałem odruchowo.
- Ruscy – odparła – nie widzisz?
Rzeczywiście, na rufie powiewała biała bandera z niebieskim krzyżem św. Andrzeja. Odkosy dziobowe podrzuciły naszym jachtem jak korkiem na fali, mimo że miał trzydzieści metrów…
- Krążownik rakietowy – mruknąłem.
- I to atomowy – dodała głośno Gemma dochodząc do nas. – Wielki skurczybyk, no nie?
- Mniej więcej taki, jak amerykańskie krążowniki przeciwlotnicze Fort Ticenderoga… - usłyszałem głos Krystyny.
- E, większy – odpowiedziałem – to ma więcej, niż sto siedemdziesiąt trzy metry…
- Skąd wiesz? – zapytała Gemma z nieukrywaną ciekawością.
- W dziewięćdziesiątym trzecim byłem na USS San Jacinto w Gdańsku, to okręt tej samej klasy, co Tico… Ten ma ponad dwieście metrów, a to znaczy, że jest porównywalny z USS Long Beach!
Spojrzałem na burtę. Poza wielkimi cyframi jeden - siedem – siedem na śródokręciu  znajdował się tam także napis cyrylicą: Admirał Masorin.
- Musi, co wraca do Noworosyjska z rejsu po Morzu Śródziemnym – powiedziałem.
Machaliśmy marynarzom z krążownika, a oni widząc trzy atrakcyjne niemal nagie kobiety też wymachiwali do nich rękami i czapkami, wołając coś na cały głos, co jednak głuszył niski wizg pracujących turbin kolosa.
- Juhu!!! – wydarła się Naïs z jakimś przeczuciem – jeszcze się spotkamy!!!
- Oby nie – pomyślałem.

- Mam ci coś ciekawego do zakomunikowania – oznajmiła Atis swym miłym głosem.
- Proszę – odpowiedziałem.
- Kiedy mijał nas ten krążownik, miałam kłopoty z radiolokatorem. Teraz jest wszystko OK., ale jego odczyty były jakieś… - zawahała się na moment - … dziwne. Muszę je zbadać i wtedy zdam ci szczegółowy raport.
- Jasne. Co to był za napęd.
- Nuklearny, okręt promieniuje, ale niewiele, tym niemniej moje przyrządy na to reagują.
- Dobrze. Zapisz wszystkie dane, no i zmiana kursu, idziemy do Warny w Bułgarii. 


Jeszcze parę minut i przed nami otworzyła się szeroka przestrzeń wodna Morza Czarnego, które nie było czarne, tylko zwyczajnie niebieskie. Krążownik przyspieszył i zaczął szybko oddalać w kierunku północno-wschodnim.
- Śpieszą się do domu – powiedziała Krystyna z uśmiechem w oczach.
- No, a my do Warny. Atis – kochanie! – kurs na Warnę! – zadysponowałem.
- Aye, aye sir! Jest kurs trzysta czterdzieści pięć – potwierdziła Atis.
- Cała naprzód!
- Jest cała naprzód. Trzydzieści węzłów.
Pokład drgnął i Atlantis MMII zaczęła się rozpędzać, po chwili wiatr zaczął rozwiewać długie włosy kobiet.
- To co, przygotowujemy się do zejścia na ląd? – zapytała Gemma.
- To nie potrwa długo – powiedziałem – a tak à propos lądu, to ile masz lewa?
- Czego? – Gemma i Naïs uniosły brwi.
- Lewa, bułgarskich pieniędzy – wyjaśniłem.
- Ani jednego, cholera myślałam, że Bułgaria i Rumunia są już w eurostrefie – Naïs skrzywiła się z dezaprobatą. – Mam nadzieję, że biorą euro?
- No pewnie – pocieszyłem je.
- Oni już dawno przeszli praktyczny i cholernie przyśpieszony kurs gospodarki rynkowej… - roześmiała się Krystyna.


CDN.




[1] LB – leżenie bykiem, mniej eleganckie określenie dolce far niente…