Powered By Blogger

sobota, 27 grudnia 2014

SŁOŃCE NAD MORZEM CZARNYM (9)



Odessa


Wyciągnęliśmy ROV na pokład i od razu ruszyliśmy, z miejsca biorąc kurs na Odessę. Umówiliśmy się z profesorem na dzień jutrzejszy na plaży w pododesskiej Fontance. Nie wiedzieliśmy, czym profesor się kierował wyznaczając nam to randez-vous w tym akurat miejscu, ale się zgodziliśmy. Ostatecznie materiał filmowy o rekinie musiał być przekazany – inne materiały miały polecieć… - nawet nie wiedzieliśmy prawdę mówiąc, gdzie. Zresztą mało mnie to obchodziło. Moje załogantki też jakoś się tym nie mogły przejąć, może poza Naïs – wszak to w końcu była jej działka. Wzięliśmy kurs na Odessę, co też było w trybie alarmowym, boż nie mieliśmy w ogóle zawijać do jakiegokolwiek portu. Ale potwierdziło się podejrzenie, że mamy do czynienia z czymś nietypowym i trzeba było coś z tym fantem zrobić…
- Jak myślisz – zagadnąłem Naïs – skąd ta bestia znalazła się w Morzu Czarnym?
- Prawdę powiedziawszy, to nie mam zielonego pojęcia – odparła obserwując ekrany przyrządów. – Nie wyobrażam sobie, by przybyła tutaj poprzez Morze Śródziemne i cieśniny tureckie.
- Czyli wykluczasz to, że ten rekin przypłynął tutaj sam – zapytałem.
- Stuprocentowo! – odparła.
Westchnąłem.
- No to mamy problem – rzekłem.
Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy nawet, jaki…

Mimo pesymistycznych zapowiedzi, noc upłynęła spokojnie. Wielki Biały Rekin nie pokazał się w zasięgu naszej aparatury. Tym niemniej wolałem trzymać się na baczności. Nie wychodziłem ze sterówki, a Naïs towarzyszyła mi przez całą noc – chciała mieć oko na wszystko, co miało związek z Wielką Rybą – czy jak to ona nazywała – Megarybą. Wyrabialiśmy trzydzieści węzłów i odległość trzystu kilometrów dzielącą nas od Odessy pokonaliśmy prawie w pięć godzin, i teraz kołysaliśmy się na redzie czekając na wschód słońca.
- Nie wydaje ci się – powiedziałem do Naïs – że ten rekin trzyma się głębokich wód?
- Tak, i to mnie właśnie dziwi – odrzekła – przecież rekiny zazwyczaj żerują na płytkich wodach, na szelfie. Oczywiście są i oceaniczne rekiny, ale tak na dobrą sprawę nikt nie wie, jak żyły Megaryby…
- Ale zagadką pozostaje, skąd on się tu wziął? – to mnie niepokoiło. – No bo skoro pokazał się jeden, to co stoi ba przeszkodzie, by nie było tutaj całej rodzinki?
- Coś ci powiem – Naïs miała taką minę, jakby wpadła jej do głowy jakaś rewolucyjna myśl. – Ten rekin jest rekinem głębinowym. Nie może wypłynąć na głębinę, bo tam jest siarkowodór i metan. I on o tym wie. Ale poluje z dala od brzegu. Jego ofiarami są delfiny. I tylko delfiny, co też jest oczywiste, bo to największe zwierzęta wodne tego akwenu.
- Wielkie nieba! – wykrzyknąłem – już kapuję! Przecież delfiny czarnomorskie były używane przez Rosjan do walki z okrętami podwodnymi i nawodnymi a także z płetwonurkami!
- Zrozumiałeś! – wykrzyknęła Naïs z tryumfem w głosie. – I to jest właśnie powód, dla którego ta Megaryba się tutaj zjawiła! Chodzi o zatarcie śladu po eksperymentach, które wymknęły się spod kontroli!!!

Te słowa powtórzyliśmy profesorowi, który leżał obok nas na swoim kocyku, w parę godzin później na plaży w Fontance. Leżeliśmy obok siebie na słońcu mając profesora w środku. Gdyby nie okoliczności, to można by było pomyśleć, że to jacyś studenci omawiają wyniki dotychczasowej praktyki ze swym profesorem. Smażyliśmy się na czarnomorskim słońcu rozebrani do rosołu. Krystyna, Gemma i Naïs  w swych bikini przyciągały zainteresowane spojrzenia mężczyzn i nienawistnie-zawistne niektórych kobiet. I tak to powinno wyglądać dla postronnych oczu. Ale tak nie było, bo profesor Milczarek słuchał nas uważnie z drobnym uśmieszkiem przyklejonym do warg i popijał ciepławą colę z puszki. Kiedy skończyliśmy pokręcił przecząco głową.
- Myślenie i wnioski końcowe są w zasadzie prawidłowe, ale sprawy wyglądają trochę inaczej - rzekł.
- Czyli Megaryba i delfiny tresowane do walki z ludźmi należą do tego samego eksperymentu? – zapytałem.
- Nie, panie Laskowski – odrzekł profesor. – Tu było jeszcze coś innego.
- No niechże nas pan oświeci, profesorze! – Krystyna i Gemma były natarczywe, jak małe dziewczynki. – Proooosiiiimy! Przecież to nam się należy! Nadstawialiśmy wszyscy karku dla pana, więc powinien pan nam powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi! Tak nie można! – zakrzyczały go.
- No dobrze – rzekł wreszcie i machnął ręką – powiem wam, o co tutaj chodzi i co jest grane…
Zamieniliśmy się w słuch.
- W połowie lat siedemdziesiątych grupa radzieckich uczonych pod kierownictwem generała KGB zaczęła prace nad projektem, stworzenia jednostki odpowiednio przeszkolonych i wytresowanych delfinów, które można by było wykorzystać do walki w amerykańskimi i natowskimi jednostkami nawodnymi i podwodnymi oraz komandosami z morskich oddziałów desantowych, rozpoznawczych i dywersyjnych. Tak, tak – pani Krysiu – przeciwko pani i pani kolegom! To wiedzą wszyscy…
- …czyli plebs – nie wytrzymała Krystyna. – A co wie elita?
- Elita wie to, że delfiny te długo były posłuszne ludziom i rzeczywiście doskonale nadawały się do walki z okrętami i innymi ludźmi. Problem powstał, kiedy okazało się, że delfiny były w stanie topić zarówno wrogie jak i swoje jednostki… W ten sposób na Morzu Czarnym poszło na dno kilka statków Morfłota i okrętów Floty Czarnomorskiej ZSRR. Po prostu delfiny atakowały wszystko bez wyjątku i jakiejkolwiek selekcji, cokolwiek pływało w ich promieniu działania. Podobnie było z ludźmi – delfiny atakowały zarówno żołnierzy, jak i Bogu ducha winnych plażowiczów. No i trzeba było coś z tym zrobić…
- I wtedy pojawił się Wielki Biały Rekin-zabójca? – poddała domyślnie Gemma.
- Po rozpadzie Związku Radzieckiego zabrakło kasy na eksperymenty i nawet utrzymanie delfinów w wojskowym delfinarium, więc je po prostu wypuszczono. To było w roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym pierwszym. Wielki Biały Rekin pojawił się dopiero w dwa tysiące szóstym i nikt nie wie, skąd. Oficjalnie nie wie. Bo nieoficjalnie mówi się o tym, że okaz megalodona został schwytany w Rowie Mariańskim czy Filipińskim i przewieziono go, a potem wypuszczono w morze, w celu wytępienia agresywnych delfinów. Bo jest jeszcze jeden fakt, o którym nie wiecie – a mianowicie taki, że te delfiny, które  przystosowano do walki z ludźmi są GMO…[1]
- Genetycznie zmutowane? – powiedziałem. – Aaa…, no to teraz rozumiem, dlaczego one atakowały ludzi, a nie traktowały ich, jak osobników swojego gatunku.
- Wybitne skurwysyństwo – powiedziała Krystyna z niesmakiem.
- Całkowicie się z panią zgadzam – grzecznie powiedział profesor. – Zważcie jednak państwo i na to, że tego nie zrobili Rosjanie. To nie oni przywieźli i wpuścili tu megalodona.
- No to kto? – zapytała Krystyna.
- Tego właśnie nie wiemy – zafrasował się profesor. – Nikt jak dotąd nie przyznał się do tego, choć tylko jedno państwo – no dwa kraje na świecie dysponują taką techniką, by dokonać tajnie operacji schwytania i przerzucenia megalodona z Pacyfiku do Morza Czarnego.
- Ameryka i Japonia – odpowiedziała Naïs na nieme pytanie Gemmy.
- Hmmm… - jest jeszcze trzecia możliwość – wtrąciłem niespodziewanie.
- Kto? – wszyscy spojrzeli na mnie, jak na wariata. Wymieniłem szybkie spojrzenia z Krystyną i Gemmą.
- Profesorze, co Komitet Dziewiętnastu wie na temat chronomocji? – zapytałem Milczarka. Ten spojrzał na mnie ze zdumieniem.
- Nic – odrzekł.
- No to niech pan rozważy następującą możliwość – powiedziałem ważąc każde słowo – a mianowicie taką, że ktoś mógł opanować technikę przemieszczania materii ożywionej i nieożywionej w czasie i przestrzeni. Ktoś z dalekiej Przyszłości, kto postanowił naprawić genotypy wszystkich istot z naszej planety. Genotypy te zostały zwichrowane przez nieodpowiedzialne grzebanie w genach i zabawy z mutagennymi czynnikami, takimi jak niektóre środki chemiczne czy radioaktywne. Bo w Przyszłości doszło już do tego, że ludzi trzeba było produkować, a nie rodzić w sposób naturalny.
- To jakaś powieść science-fiction? – zapytał profesor.
- No, dajmy na to… - odrzekłem – ale pasująca do znanych faktów i ich ekstrapolacji. Ci ludzie zorientowali się, że trzeba wyeliminować niektóre GMO z biosfery naszej planety i dokonują tego w sposób, który nie wymaga angażowania technicznych eliminatorów GMO – w tym przypadku wystarczy jeden megalodon… - dokończyłem i pociągnąłem potężny łyk ciepławej coli, bo zaschło mi w ustach.

Profesor przyjrzał mi się uważnie.
- Czy pan wie coś, o czym ja nie wiem? – zapytał poważnym tonem.
- Zgaduję – powiedziałem zgodnie z prawdą.
- No cóż, nikt z Komitetu nie bierze na serio takiej możliwości – powiedział to powoli sondując nasze twarze uważnym spojrzeniem.
- Ale zasadniczo rzecz taka jest możliwa? – powiedziałem.
- Być może – odrzekł. – Nie jestem fizykiem, ale mogę zapytać fizyków. OK., a co państwo powiecie na temat tego, co się przydarzyło wam na pokładzie Admirała Masorina? – zmienił temat rozmowy.
Pokrótce opowiedzieliśmy mu także o tym, co tam się zdarzyło.
- Moim zdaniem – zakończyła Krystyna – to miało na celu pozbawienia nas możliwości wykrycia czegoś, co może zagrażać nam bezpośrednio z kosmosu: jakiegoś asteroidu, komety czy jeszcze czegoś innego, co byłoby możliwe do wykrycia tylko przy pomocy EST
- Być może ma pani rację – profesor sposępniał jeszcze bardziej upodabniając się do Davida Nivena – a to oznacza, że czekają nas kłopoty...

Resztę dnia przeleżeliśmy na plaży, a pod wieczór zabraliśmy się na pokład Atlantis MMII. Równo o ósmej wieczorem podnieśliśmy kotwicę i ruszyliśmy wzdłuż brzegów Ukrainy na południe ku Bosforowi.


CDN.




[1] GMO – Genetycznie Modyfikowany Organizm.