Powered By Blogger

czwartek, 25 grudnia 2014

SŁOŃCE NAD MORZEM CZARNYM (7)



Morze Czarne – 43°00’00”N - 038°00’00”E


- Słyszeliście najnowszą wiadomość? – Gemma wpadła jak burza do mesy. – Rosjanie przyznali się do tego, że to z ich krążownika ostrzelano i zniszczono Eddingtona! I przy okazji prawie setkę innych satelitów! Raził je puls magnetyczny tych eksplozji!
- Kto tak powiedział? – zdumiałem się.
- Radio Moskwa i Radio Tbilisi – odpowiedziała.
- Nieprawdopodobne – Krystyna zrobiła sceptyczną minę. – To nie w ich stylu.
- A właśnie, że tak – Gemma roześmiała się radośnie – a wiecie, co jest najlepsze w tym wszystkim?
- ???
- To, że znalazła się cała załoga! Została dostarczona na pokład krążownika z powrotem!!! Tuż przed wschodem słońca.
- Nawet wiem, kiedy – powiedziałem.
- Tuż przed wybuchem – powiedziała Krystyna – te dwa obiekty zmierzające do Admirała… Cholera, że też nie zaobserwowaliśmy, co się z nimi stało!
- Nie uwierzycie – odezwała się milcząca dotąd Naïs – po prostu rozpłynęły się, rozpuściły w wodzie…
- ??? – ze zdumienia zaparło nam dech na moment.
- Naprawdę! – krzyknęła – Atis nagrała to wszystko!

Rzuciliśmy się do nawigacyjnej i przejrzeliśmy rejestraty. Nie było wątpliwości. Obiekty dotarły do miejsca, w którym znajdował się Admirał Masorin, wynurzyły się i po kilku sekundach znikły…
- Może wyleciały w powietrze jak UFO? – zapytała Naïs.
- Nie, bo byśmy je zobaczyli – odpowiedziałem. – Obserwowałem Admirała do chwili eksplozji. Nic obok niego nie wystartowało w powietrze…
- Czyli znów USO – Gemma westchnęła. – Nasz profesor się ucieszy…
- Ciekawy jestem, co na to kumple komandora Byczewskiego? – mruknąłem. – To mi nie wygląda na ich robotę.
- To w ogóle wygląda na robotę kogoś, komu ten teleskop… - zaczęła Krystyna i zszarzała na twarzy.
- Oż courd’elebele fix! – zakląłem – Kris ma rację. To zrobił ktoś, komu zależało na tym, by ten teleskop czegoś (a może kogoś) nie zobaczył! By nas przed czymś nie ostrzegł…
Twarze kobiet pobladły. Spojrzeliśmy sobie w oczy.
- OK., tylko kto??? – zapytała Krystyna nieswoim głosem.
- Ktoś, kto ma już dość gatunku Homo sapiens sapiens… - odpowiedziałem.
Zapadła martwa cisza przerywana jedynie pluskiem fal. Doszedłem do wniosku, że o wszystkim powiemy profesorowi, kiedy wrócimy na ląd. Nie mogliśmy zrobić nic więcej. Bo i kto by nam uwierzył?
- Jesteśmy na czterdziestym trzecim stopniu szerokości geograficznej północnej i trzydziestym ósmym stopniu długości geograficznej wschodniej – oznajmiła Atis.
- No to kurs zero-zero, idziemy na Noworosyjsk -  powiedziałem.

Wlekliśmy się z prędkością pięciu węzłów w stronę Noworosyjska. Zgodnie z moimi prognozami, nie było tam niczego ciekawego, poza kilkoma ławicami ryb i okrętami podwodnymi, które akurat odbywały rutynowe ćwiczenia. Szliśmy powolutku w kierunku Cieśniny Kerczeńskiej, a ja miałem straszliwą ochotę wpłynąć na Morze Azowskie i w zatokę Siwasz, zwaną „zgniłym morzem” przez Ukraińców. Niestety, musieliśmy się trzymać zaplanowanej trasy i czesać morze w poszukiwaniu jakiegoś mitycznego potwora, w którego istnienie jakoś nie chciało mi się wierzyć…

W nocy dopłynęliśmy do Cieśniny Kerczeńskiej i przez nikogo nie niepokojeni wzięliśmy kurs na zachód – wzdłuż wybrzeży Krymu. Włączyliśmy sonar i czekaliśmy na potwora. Siedzieliśmy tedy z Naïs w fotelach sterówki patrząc na ekrany przyrządów. Nie liczyliśmy na to, że potwór się pojawi na nasze żądanie. Noc wisiała nad morzem i niedalekim lądem. Gdzieś na północy świeciły łuny świateł nadmorskich kąpielisk i kurortów. A w wodnej toni poza ławicami ryb na razie niczego nie można było zobaczyć. Woda poniżej dwustu metrów była martwa – skażenie siarkowodorem i metanem robiło swoje. Ta strefa była abiotyczna i chyba tylko japońska Hedora mogłaby w niej żyć.
- Co tak się uparłeś na tą Hedorę – zaśmiała się Naïs.
- Jak ci nie pasuje, to mogą być chemiaki… - zaproponowałem jej uprzejmie.
Roześmiała się.
- Powiedz mi – poprosiła – jak to się stało, że interesujecie się takimi zabawkami, jak ten krążownik? Nie jesteście ludźmi morza?
- Krystyna jest byłym komandosem marynarki, coś takiego, jak SEAL – powiedziałem. – Gemma miała rybaków w rodzinie i jest członkinią Greenpeace.
- No, a ty? – Naïs nie ustępowała.
- Jak ci opowiem, to i tak nie uwierzysz – powiedziałem.
- A zatem słucham – powiedziała oczekująco.
- No dobrze – rzekłem – to wydarzyło się pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy jeszcze pracowałem w Firmie. W sierpniu wracałem z jakiejś nasiadówki w Nowym Sączu do Zakopanego, gdzie mieszkałem. Autobus nie był nawet przepełniony, więc znalazłem miejsce, a miejsce obok mnie było wolne. Miałem ze sobą kilka zakupionych książek, więc wyjąłem pierwszą lepszą i zabrałem się do czytania. Była to „Zagłada z Kosmosu” profesora Schneigerta, rzecz traktująca o technicznych aspektach reaganowskiego programu Gwiezdnych Wojen.
- Aha, i to było inspiracją? – zapytała Naïs.
- I tak i nie. Nie, bo lotami kosmicznymi interesowałem się od zawsze. A przynajmniej od piątego roku życia, kiedy dostałem na gwiazdkę taką hydropneumatyczną rakietę i książkę o podróży na Księżyc. No i mnie wzięło. Tak, bo stało się to, o czym chcę tobie opowiedzieć.
- A co się stało? – Naïs nie ukrywała zaciekawienia.
- Na następnym przystanku dosiadło się parę osób. W tym także… ona. Nie zwróciłbym na nią uwagi, gdyby nie to, że to ona zapytała mnie o wolne miejsce. Skinąłem głową. Dziewczyna o wyglądzie studentki na szlaku. Ubrana w jakąś kolorową bluzeczkę, dżinsową spódniczkę do połowy uda i jakieś sandałki. Ciekawe, bo jej uczesanie pasowało właśnie do tych sandałków na jej delikatnych stopach, których palce były wypedikirowane i paznokcie pociągnięte przeźroczystym lakierem. Uczesanie – ciekawe, jakieś takie niemodne, ciemnoblond włosy krótko przystrzyżone do ramion w jakiś dziwny sposób. Szare oczy były nieco nieobecne. Ładniutka, ale bez przesady. No i ten zapach – delikatny i nie do podrobienia zapach Chanel nr 5… 

Usiadła przy mnie i po chwili poczułem, że jej wzrok błądzi po stronach książki, którą czytałem. Poczułem, jak nasze ramiona dotykają się, i w końcu przytuliła się do mnie. Zdziwiony spojrzałem na nią. Uśmiechnęła się przepraszająco.
- To jest bardzo ciekawe, co pan czyta – powiedziała. Miała miły głos. – Przepraszam, można?
Ujęła mnie za rękę i przesunęła książkę tak, by znajdowała się pomiędzy nami. Tym sposobem przeczytaliśmy dwa rozdziały. Dojeżdżaliśmy do Nowego Targu.
- Interesują pana Wojny Gwiezdne? – zapytała.
- Owszem, to poniekąd zawodowe u mnie… - odrzekłem – w końcu jestem żołnierzem.
- No tak – uśmiechnęła się patrząc na moje krótko ostrzyżone włosy – to widać. I co pan o tym sądzi?
- Wolę nie wypowiadać swej opinii w towarzystwie kobiet i dzieci – odrzekłem – bo musiałbym rzucić mięsem tu i ówdzie…
- A tak łagodniej? – zaśmiała się i zaraz spoważniała. – Pytam serio, bo to mnie też interesuje.
- To jest jakieś pogięte. Pomysł rodem z filmu, ale jakiś kretyn może go zrealizować, a wtedy… - wykonałem ręką wymowny gest.
- A jak pan sądzi, czy to może być wymierzone w jakieś istoty… pozaziemskie? – zapytała.
- Tych z UFO? Raczej chyba nie, chociaż… - wzruszyłem ramionami – nie sądzę, by Oni dali się takiej prymitywnej w końcu technice.
- Zapewniam pana, że to nie jest do końca tak, jak pan myśli… - powiedziała i nagle urwała, jakby zorientowała się, że powiedziała za dużo.
- Chciała pani powiedzieć, że Ufiaści mają się czego obawiać? – zapytałem – mimo swej przeważającej techniki?
- Każda żywa i myśląca istota powinna się tego obawiać – powiedziała powoli i dobitnie – a poza tym kto wie, czy Oni nie podejmą jakichś kroków odwetowych w stosunku do Ludzkości!
Spojrzałem na nią zdumiony. W oczach czaił się twardy niebezpieczny błysk, a w głosie tej miłej i łagodnej dziewczyny naraz stalowo zazgrzytała broń.
- Nie powie pani, że grozi nam wojna kosmiczna z Obcymi? – powiedziałem kpiącym tonem. – Przecież Ich wcale nie ma!?
- Taki jest pan pewny? – tym razem ona odezwała się drwiąco – bo ja nie byłabym taka pewna. Niech pan to sobie przemyśli, OK.? – powiedziała wstając z miejsca i biorąc plecak.
Wysiadła w Ostrowsku przed Nowym Targiem i znikła z mojego życia. Ale pozostało wspomnienie tej dziwnej rozmowy i dziwnej dziewczyny, która rozpłynęła się gdzieś w podhalańskich przestrzeniach.

Przez moment milczeliśmy.
- No, to rzeczywiście ciekawe – Naïs uniosła brwi. – I to ciebie zainspirowało?
- Owszem, bo pomyślałem wtedy, że miałem randez-vous z kimś z nie bardzo z tego świata…
Spojrzałem za okno. Po północnej stronie, hen nad horyzontem piętrzył się ciemny masyw Kara Dag.



CDN.