Powered By Blogger

sobota, 6 lipca 2019

23 lata na łasce fal




Andriej Leszukonskij


Nic nie zwiastowało katastrofy: doskonały statek, doświadczony kapitan, zaprawiona załoga, ożywiony, wykorzystywany od lat szlak morski. Tym niemniej statek Marlboro[1] przepadł bez wieści… Ale po 23 latach statek znów pojawił się ludziom. Po to, by zniknąć – tym razem już na zawsze…



Nic nie zwiastowało nieszczęścia


Statek żaglowy Marlboro, zbudowany w stoczni w Glasgow, niejeden raz płynął z Londynu do Lyttelton na Nowej Zelandii i wszystkie mijały bez problemów. Stary morski wilk – kapitan Anderson – nie łowił gwiazd na niebie i cieszył się doskonałą reputacją u swego armatora. I dobrał sobie doskonałą załogę. Trzydziestu załogantów tylko śmigało po wantach i rejach i nie bało się największego sztormu, wierząc że kapitan jest w stanie wyciągnąć ich z najgorszej opresji. 

Nie, Marlboro nie był szybkim „herbacianym” kliperem jak np. Cutty Sark dosłownie biegnącym po falach. Podróż z Anglii do Nowej Zelandii trwała ok. 75 dni. Ale z nałożonych nań zadań, statek wywiązywał się doskonale. W Londynie Marlboro brał na pokład biedaków, którzy chcieli zacząć nowe życie na obcej ziemi z dala od ojczyzny.[2]  W drugą stronę żaglowiec zabierał ładunek wełny, a kiedy na pokładzie zamontowano urządzenia chłodnicze, to także ładunek baraniny.



W 1884 roku kapitanem Marlboro  został nie mniej doświadczony niż jego poprzednik – Dick Heard. Przez 6 lat prowadził on statek na tej właśnie trasie i ani razu statek nie sprawiał kłopotu swym właścicielom pracując jak zegarek – podróż w jednym kierunku trwała 75 dni. 

Ale w 1890 roku ten doskonały mechanizm się zepsuł. Załoga dokładnie przygotowała statek do rejsu, wzięła na pokład ładunek wełny i baraniny. Jedyną niesprzyjającą okolicznością jest to, że na parę dni przed odbiciem zachorował chłopiec okrętowy Alex Carson. Młodzieniec bardzo się martwił tym, że nie może popłynąć w rejs. Nie wiedział on, że ta choroba ocaliła mu życie. Kapitan Heard zamiast chłopca okrętowego postanowił zabrać pasażera, żeby nie naruszać tradycji ustanowionej jeszcze przez kpt. Andersona – na burcie powinno być dokładnie 30 osób. Marynarze, jak wiadomo, są najbardziej przesądnymi ludźmi na świecie…

Ale tym razem magia liczb nie uratowała statku. 21.I.1890 roku Marlboro oddał cumy i wyszedł z Lyttelton w swój ostatni rejs.



Ni słychu ni duchu


W dwa dni później Marlboro był widziany prez. załogę statku płynącego w stronę Nowej Zelandii. Załogi wymieniły się nowinami i statki popłynęły dalej, każdy w swoją stronę. Minęły 75 dób i ETA[3], a  Marlboro nie pojawił się na brytyjskich wodach. Odczekawszy jeszcze pewien czas, armatorzy wysłali do Lyttelton szybki kliper. Może statek z jakichś przyczyn powrócił do Nowej Zelandii? Ale nie. 
- Przed wyjściem w morze statek był dokładnie sprawdzony. Nie stwierdzono jakichkolwiek technicznych problemów. Załoga była w doskonałych nastrojach – oto wszystko, co mogli powiedzieć oficjele w Lyttelton. 

Wysławszy kilka statków na bezowocne poszukiwania Marboro, armatorzy ogłosili że przepadł bez wieści, o czym poczyniono odpowiedni zapis w sądowych rejestrach. 

Wkrótce ogłoszono oficjalną wersję zaginięcia Marboro. Przede wszystkim, specjaliści uważali iż zatonął on wskutek kolizji z górą lodową w okolicach przylądka Horn. W lutym 1890 roku (czyli w czasie, w którym statek powinien mijać Ziemię Ognistą, którego skrajnym punktem jest tenże przylądek) kapitanowie odnotowali niezwykłą ilość pływających lodów na tych akwenach. 

Także załogę statku uznano za zmarłych. Chłopiec okrętowy Alex Carson, którego choroba uratowała od śmierci w falach, stał się bohaterem gazetowych reportaży. Potem żurnaliści zapomnieli o nim mając już kolejne, nowsze tematy. O jego dalszych losach niczego nie wiadomo…



Tajemnice spotkanie


Minęły 23 lata. O Marlboro już dawno zapomniano. Marynarze z towarowego parowca SS Johnson znaleźli się na wodach archipelagu Ziemi Ognistej – mniej więcej tam, gdzie zaginął Marlboro – naraz zauważyli jakiś statek. Kapitan Johnsona wspominał potem:
- Szliśmy nieopodal przylądka Horn. Statek był poharatany przez ciężkie sztormy, dlatego też trzymaliśmy się blisko brzegu. Ale ten dzień okazał się być bardzo szczęśliwym – cichym i bezwietrznym. Wprawdzie poczerwieniałe słońce zwiastowało burzę w najbliższych godzinach. Załoga zajmowała się bieżącymi remontami, kiedy niedaleko od nas ukazała się sylwetka statku. Zdziwiło nas to, że zamiast żagli na masztach trzepotały się jakieś obrywki. Doszedłem do wniosku, że stało się tam jakieś nieszczęście i próbowałem skomunikować się z nim, ale nikt nie odpowiadał na nasze sygnały. Obserwując statek przez lornetkę nie dostrzegłem na jego pokładzie żadnego ruchu. Wtedy zdecydowałem się spuścić na wodę szalupę z drużyną ratowniczą, którą dowodził Starszy Oficer. 

Marynarze weszli na pokład tajemniczego statku – dzięki temu, że panował całkowity sztil przyszło im to bez trudności. I zaraz potem natknęli się na szkielet w strzępach odzieży. Deski pokładu praktycznie zgniły, załoganci musieli poruszać się ostrożnie kontrolując każdy swój krok, żeby nie wpaść do ładowni. Na mostku wraz z kołem sterowym znaleziono jeszcze jeden szkielet – najwidoczniej kapitana. W sumie załoganci znaleźli szkielety 20 ludzi. Większość z nich znajdowała się na miejscach przewidzianych przez rozpiskę wacht, tylko 6 z nich leżało na kojach w pomieszczeniu załogi. Dziennik pokładowy całkowicie zbutwiał i był pokryty pleśnią. Ratownicy z trudem odczytali na nim napis: „Marlboro, Glasgow”. 

Zaczynał się sztorm. Marynarzom przyszło powrócić na pokład parowca. Holować Marlboro oni nie mogli – osłabiony i poszarpany Johnson nie dałby sobie rady z takim zadaniem, a i do najbliższego portu nie było blisko. Dlatego też zatelegrafowali oni na brzeg zameldowawszy o swoim znalezisku i popłynęli w swoją stronę, pozostawiwszy Marlboro na pastwę fal. Później już nikt i nigdy nie napotkał go. Najprawdopodobniej statek-widmo przepadł w czasie kolejnego sztormu.


Pytania bez odpowiedzi


Przybywszy do portu, marynarze z Johnsona pod przysięgą potwierdzili swoją relację. Ale wszystko to, co powiedzieli, wyglądało całkowicie niezwykle. 

I tak np. dlaczego znaleźli oni tylko 20 szkieletów? Wiadomo było, że na burcie Marlboro znajdowało się 30 osób załogi. Gdzie podział się ładunek? Ładownie były absolutnie puste. Wiadomo, że w ciągu 23 lat ładunek wełny i mięsa mógł całkowicie zgnić, ale nie ulotnić się! Najwidoczniej Marlboro uległ napadowi piratów. Tym można by było objaśnić brak ludzi (mogli wyskoczyć za burtę w momencie ataku piratów albo popaść w ich niewolę lub być po prostu zamordowani i wyrzuceni za burtę) i ładunku. Ale na pokładzie statku-widma – jak twierdzili marynarze z Johnsona – nie było żadnych śladów walki. 

No i zasadnicze pytanie: gdzie w ciągu tych 23 lat mógł ukrywać się Marlboro? Wszak koło przylądka Horn wiedzie wiele szlaków żeglugowych – codziennie koło archipelagu Ziemi Ognistej przepływało dziesiątki jak nie setki statków! Jak więc Marlboro porzucony na łaskę i niełaskę fal mógł być niezauważonym? Ponadto akweny wokół przylądka Horn obfitują w rafy i niebezpieczne prądy. Niesterowany statek właściwie nie miał żadnych szans pozostać na wodzie w tak długim czasie, on powinien niechybnie pójść na dno, wpaść na rafę albo zderzyć z górą lodową. 

I nie wiedzieć dlaczego do tego nie doszło. Zeznania pod przysięgą marynarzy z SS Johnson zostały przekazane jako oficjalne dokumenty do brytyjskiej Admiralicji i uważane są za autentyczne. Być może wbrew zdrowemu rozsądkowi znowu gdzieś tam w jakichś okolicznościach spotka Marlboro w okolicach przylądka Horn?


Moje 3 grosze


Historia Marborough – bo taka jest właściwa nazwa tego statku-widma – jest charakterystyczną dla tego rodzaju legend morskich mówiących o morskich widmach. Oczywiście takie historie na morzach zdarzały się ZAWSZE, ale ta jest ciekawa o tyle, że na pokładzie tego statku-widma byli żywi ludzie, którzy go obejrzeli i stwierdzili stan faktyczny wraku. 

Zastanowiwszy się nad tym, można rzucić hipotezę, że Marlborough może pojawiać się co 23 lata, a zatem być może widziano go w latach 1913 (SS Johnson), 1936, 1959, 1982, 2005 i 2028 – szczególnie przed sztormami. Wszak statki-widma pojawiają się regularnie, jak pisze Janusz Skarżyński, Aleksander Grobicki, Lucjan Znicz-Sawicki i inni piszący o tajemnicach Trójkąta Bermudzkiego. Jedno jest pewne, a mianowicie to, że zagadka statków-widm ma ścisły związek z Czasem. I aby rozwiązać tą tajemnicę, należy przede wszystkim badać Czas i zjawiska z nim związane.  

       
Źródło – „Tajny i zagadki” bn/2019, ss. 20-21
Przekład z rosyjskiego – ©R.K.F. Leśniakiewicz



[1] Według innych źródeł Marlborough, od jednego z regionów Nowej Zelandii i taka jest poprawna nazwa tego statku.
[2] Nowa Zelandia była brytyjską kolonią, a dzisiaj jest członkiem Brytyjskiej Wspólnoty Narodów -  Commonwealth of Nations.
[3] Przypuszczalny czas przybycia.