Powered By Blogger

niedziela, 14 lipca 2019

UFO czy trucizna?




To wydarzenie przypomina wydarzenia sprzed paru lat, kiedy to w niektórych stanach USA zaobserwowano masowe pomory ptaków. Wtedy wytłumaczono to masowym użyciem rakiet i petard, którymi ludzie witali Nowy Rok.

Tym razem jednak ofiarami stały się ptaki z kontynentu kangurów, gdzie nie świętowano niczego. A oto ta informacja:


W pobliżu jednej ze szkół podstawowych na południu Australii padło około 60 ptaków z rodziny kakaduowatych. Jak opisywał świadek zdarzenia, ptaki "spadały z nieba". Teraz zostaną poddane badaniom.
Około 60 ptaków z gatunku kakadu cienkodziobych (łac. Cacatua tenuirostris) i kakadu sinookich (Cacatua sanguinea) znaleziono w środę w pobliżu szkoły podstawowej One Tree Hill, na północ od miasta Adelaide na południu Australii.
Jeden z wolontariuszy Casper's Bird Rescue - lokalnej organizacji zajmującej się ochroną zwierzęt - poinformował jej założycielkę o masowej śmierci ptaków.
- Otrzymałam telefon od opiekuna, który był bardzo przygnębiony. Mówił, że ptaki spadały z drzew, z nieba - powiedziała Sarah King, założycielka Casper's Bird Rescue w rozmowie ze stacją radiową ABC Adelaide.
- Przypominało to scenę z horroru - przekazała King w rozmowie z BBC. - Ptaki nie mogły latać, leżały na ziemi i zwijały się z bólu. Niektórym z dzioba leciała krew. Od razu pomyśleliśmy, że mogły zostać otrute, bo to już zdarzało się wcześniej - dodała.

Prawdopodobnie zostały otrute ?

Ptaki zostały zabrane do weterynarz Trudy Seidel, która próbowała im pomóc.
- U niektórych ptaków, które zbadaliśmy, odkryliśmy, że ich żołądki były pełne zboża, ale nie mamy żadnego raportu toksykologicznego, który by potwierdzał otrucie. Skontaktowaliśmy się z urzędem zajmującym się bezpieczeństwem biologicznym, ptaki są badane pod kątem tego, czy nie miały jakiejś egzotycznej choroby. 
King powiedziała, że raport toksykologiczny może pomóc w odnalezieniu sprawcy. - Osoby, które kupują truciznę, są rejestrowane - przekazała.
Australijski Departament Środowiska i Wody (Department for Environment and Water) poinformował, że nie można jeszcze potwierdzić przyczyny śmierci zwierząt.
- Trwają badania nad chorobami i toksynami, a ich ukończenie potrwa kilka tygodni - powiedziała w rozmowie z BBC rzeczniczka departamentu.

Oba te gatunki ptaków przez Międzynarodową Unię Ochrony Przyrody uznawane są za pospolite, szeroko rozpowszechnione i nie grozi im wyginięcie ani nawet nie są bliskie takiego zagrożenia.


Co nam to przypomina? Mnie wydarzenia z Radziejowa Starego, gdzie na pewnej ograniczonej powierzchni padło około 200 ptaków krukowatych.

W związku z masowymi pomorami ptaków w USA, Szwecji i Chile, które miały miejsce na początku roku 2011, pragnę przypomnieć Czytelnikom pewne wydarzenia, które miały miejsce w południowej części województwa kujawsko-pomorskiego 23 lata temu – w grudniu 1983 roku. Przekazuję Czytelnikowi streszczenie materiału z kultowego reportażu Jana Trettera, który ukazał się na łamach „Ekspresu Reporterów”, Warszawa 1984, tom 5, ss. 59-98. A oto ten materiał:

* * *

Działo się to w Piotrkowie Kujawskim (N 52°33’03” – E 018°29’54”) w maju 1977 roku. Milicjant mający nocny obchód rewiru zbudził proboszcza miejscowej parafii twierdząc, że pali się kościół. Proboszcz wstał i zobaczył coś, co wprawdzie nie było pożarem, ale też nie przypominało czegoko0lwiek, co widział. Kopuła wieży kościelnej świeciła błękitnym światłem, a po chwili pojawiały się tego samego koloru „gwiazdy”. Inni świadkowie twierdzili, że wielokrotnie widzieli, jak wieża świeciła jasnym światłem, mimo tego, że była zbudowana z ciemnoczerwonej cegły. Zjawiska te nie zostały wyjaśnione do dziś dnia, a pewien uczony fizyk, który oglądał je na własne oczy stwierdził najzupełniej poważnie:
- Zwykłe zjawisko nadprzyrodzone.


Obserwacja Romana Kremplewskiego


W odległości 10 km na północ od Piotrkowa Kujawskiego leży Radziejów, a nieopodal – nieco na południowy-wschód od tego miasteczka znajduje się wieś Radziejów Stary (N 52°36’03” – E 018°35’33”) – miejscowość, w której dziwne rzeczy zaczęły się dziać w grudniu 1983 roku. Mieszka w niej Roman Kremplewski (lat 47), który w dniu 2 grudnia 1983 roku widział dziwne zjawisko na niebie:

- Był to piątek, udawałem się wtedy do Opatowic, jechałem od wschodu w kierunku zachodnim. Mogła to być godzina 19:30, kiedy zauważyłem, że od strony zachodniej, czyli od Radziejowa, coś leci. Była to grupa paru świateł. Widziałem światła z daleka i myślałem, ze zaraz usłyszę huk czy warkot silników. Ale nie usłyszałem niczego. Nadlatujące światła zbliżyły się i wówczas rozpoznałem, że są rozmieszczone na powierzchni długiego, wąskiego kształtu. Było to coś szarego wielkich rozmiarów. Przypominało mi właściwie długopis, niż cygaro, bo było smuklejsze. Naliczyłem 12 świateł w czterech kolorach: białym, niebieskim, czerwonym i zielonym. Światła rozmieszczone były niesymetrycznie i jakby bezładnie. Obiekt ten leciał według mojego rozeznania na wysokości około 300 metrów. Obrał kierunek na południowy-zachód. Widziałem go około 10 minut. Co mnie zaskoczyło, to to, że nie słyszałem żadnego huku ani szumu nawet. I rzecz najważniejsza – ten przedmiot lecąc zostawiał za sobą cztery smugi dymu jak odrzutowiec. Nazajutrz, kiedy opowiadałem sąsiadom, co widziałem, jeden z nich mówił, że w którymś z dzienników rannym mówiono, że coś takiego widziano wczoraj nad Sieradzem. (N 51°36’33” – E 018°47’14”) wymienił nawet godzinę – 20:00 – o której to „coś” pojawiło się nad Sieradzem. Potem szukaliśmy na mapie, gdzie to jest. Myślę, że tę przestrzeń – biorąc pod uwagę szybkość, przedmiot ten mógł przebyć w pół godziny.


Obserwacja Jana Gralewskiego


Tego samego dnia miała miejsce jeszcze jedna obserwacja UFO z zagrody należącej go Jana Gralewskiego (46), która mieści się w odległości pół kilometra od zabudowań Kremplewskich i w odległości 2 km od miejsca, gdzie Roman Kremplewski widział świecący światełkami NOL na niebie.

A oto relacja Jana Gralewskiego i jego syna Krzysztofa (18) o tym, co widzieli wieczorem, dnia 2 grudnia 1983 roku:

- Była późna godzina wieczorna, tak około 22:00, kiedy wyszedłem na podwórko. Nagle zobaczyłem, jak z kierunku zachodniego nadlatuje dużo świateł, może dwadzieścia, a może jeszcze więcej. Pomyślałem, że są to samoloty i zastanowiło mnie to, jak one mogą lecieć tak blisko siebie i nie trącić się skrzydłami? Wieczór był cichy, czekałem na jakiś warkot, może huk, ale nic takiego nie nastąpiło. Kiedy światła były już nade mną dostrzegłem, że były one rozmieszczone regularnie w grupach po trzy, i że trójki tworzą koło. Każda trójka świateł była w innym kolorze: białym, żółtym i czerwonym. Uważam, że światła te mogły lecieć na wysokości co najmniej 100 metrów lub wyżej. Ich szybkość była podobna do szybkości lotu samolotu.

Krzysztof Gralewski potwierdza tą relację i dodaje, że świateł było co najmniej 20 ale mniej niż 50. Poruszały się z prędkością samolotu odrzutowego, a na niebie po ich przelocie pozostały cztery smugi podobne do smug, które pozostawia za sobą samolot odrzutowy.

Porównując szczegóły to (pomijając różnicę w czasie) można stwierdzić, że obie relacje dotyczą tego samego wydarzenia. [Różnica w czasie mogła wyniknąć z missing time, któremu ulegli świadkowie, a to sugeruje, że któryś ze świadków stał się ofiarą CE-III-G lub CE4, co już jest – niestety – nie do udowodnienia.]


Obserwacja Marii Czynszak


W dniu 11 grudnia 1983 roku, mieszkająca na skraju Radziejowa Starego Maria Czynszak (52) wyszła z domu na podwórko swego obejścia i zobaczyła coś niezwykłego:

- Było około 19:00, o tej porze chodzę do obrządku. Szłam w stronę chlewu. Przy oborze paliła się silna co najmniej 150 W żarówka rtęciowa w kloszu, oświetlająca podwórze silnym światłem. Mimo to na podwórku zrobiło się nienaturalnie jasno, jakby błysk znad dachu chałupy. Z nieba spadł snop światła tak wielkiego, podobnego do dużej gwiazdy z ogonem. Światło było zielonkawe, niebieskie i żółte. Znikło po dwóch, może trzech sekundach za dachem stodoły. Było ono tak duże, jakby nad podwórkiem został zapalony silny reflektor. Leciało ze wschodu na zachód. Dźwięku, szumu, huku nie było przy tym wszystkim słychać. Leciało szybko jak samolot, a może nawet szybciej. Kiedy wróciłam do mieszkania, to córka zapytała mnie: „Mamo, czy to było UFO?” Roześmiałam się i powiedziałam – „Tak, ale nie wykazało do mnie zaufania i nie zabrało mnie.”

Ciekawą relację zdała jej córka – Elżbieta Czynszak, która w tym czasie była w mieszkaniu:

- Stałam właśnie pośrodku kuchni, kiedy na podwórku zrobiło się bardzo jasno. Spojrzałam w okno i bardzo wyraźnie dostrzegłam idącą przez podwórze mamę. Zobaczyłam nad podwórkiem błysk i lecące na niebie silne światło. Wyraźnie odróżniłam kolor zielony i jakby żółty, może przy ogonie nieco czerwieni. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie widziałam, a było to raczej dziwne i może dlatego zadałam mamie to pytanie o UFO.

Żadna z obu kobiet nie jest w stanie określić wysokości na jakiej poruszało się światło czy świecący przedmiot.
A potem był ów dziwny dzień 28 grudnia 1983 roku.


Masakra ptaków 28 grudnia 1983 roku…


Ten dzień zapisał się w kronikach ufologicznych jako jeden z najciekawszych w naszym kraju. To właśnie wtedy doszło do masakry ptaków krukowatych w okolicach Starego Radziejowa. Tak opisuje to Jan Tretter:


Relacja Marii Mielcarkowej:


28 grudnia byłam zajęta w gospodarstwie, właśnie zmierzałam do mieszkania, kiedy – ni z tego, ni z owego – spadła mi na głowę kawka. Ptak był jeszcze żywy, ale już niezdolny do lotu. Nie wyglądał na zranionego. Pomyślałam, że żerujące gdzieś w obejściu kawki dostały się w jakieś tarapaty, może którąś przytrzasnęły drzwi stodoły, albo coś w tym rodzaju… Był silny wiatr, przypadek taki wydawał mi się bardzo prawdopodobny.
Zawołałam męża. Myślał, że chcę coś zrobić, aby ptaka ratować. Ale zanim mąż przyszedł, ptak już chyba nie żył. Mąż chwycił go za skrzydło i wyrzucił poza podwórze. Rzucił się za nim jeszcze nasz pies, wyżeł. Jeżeli ptak jeszcze wtedy żył, co jest mało prawdopodobne, to pies go dodusił. Zresztą później zjadł go częściowo.
Nie przywiązywałam do tego większej wagi, nie było w tym nic nadzwyczajnego, wszystko można było prosto wyjaśnić… Pies jest zdrów do dzisiaj, żadnych objawów zatrucia czy niedomagań nie wykazuje.


Relacja Józefa Mielcarka (47):


Po zdarzeniu z kawką, do którego podobnie jak żona nie przywiązałem większej wagi, zbyt zajęci byliśmy w gospodarstwie, około godziny 12:30 wyjeżdżałem ciągnikiem z podwórka na przebiegającą obok domu szosę. Nagle zobaczyłem, że na moje pole spada gawron, jakby postrzelony. Widziałem jak kołują nad nim inne ptaki, jak zwykle wtedy, kiedy jednemu coś się stanie. Spojrzałem na drogę przed sobą i zobaczyłem, że leżą tam trzy martwe ptaki.
Nie ulegało wątpliwości, byłem świadkiem bardzo dziwnego zjawiska. W powietrzu kołowało olbrzymie stado. Ptaki nadlatywały ze wszystkich stron i nagle, jakby ulegając jakiemuś porażeniu, zaczęły bezładnie bić skrzydłami i „fajtać” jak to czasem mówią myśliwi i padać. Tam na ziemi jeszcze trzepały się przez chwilę i stawały się martwe. W sumie w krótkim czasie na polu było około 100 do 150 martwych gawronów i kawek , ale były też i szare wrony.
Wyglądało to dziwnie – mam na myśli ten moment, kiedy lot ptaka się załamywał – zupełnie tak, jakby uderzał w jakąś niewidzialną ścianę, i to gdzieś na wysokości 40 metrów. Dolatywał tam zupełnie normalnie i nagle, jakby porażony, padał.
Wszystko odbywało się w kwadracie 300 na 300 metrów. W innym miejscu niczego takiego nie było, ptaki przelatywały normalnie. I jeszcze jedno. Nad obszarem tym, dołem także przelatywały ptaki, mniejsze – chyba wróble, z nimi również nic się nie działo. Przelatywały najzupełniej normalnie, bez niemniejszych zakłóceń.
Uznałem, że zjawisko to jest na tyle niecodzienne, że należy zawiadomić milicję. Nie zwlekając zadzwoniłem do Rejonowego Urzędu Spraw Wewnętrznych w Radziejowie.

Milicja i służby weterynaryjne pojawiły się szybko na miejscu incydentu, i…


Relacja lekarza weterynarii Andrzeja Skrzyńskiego:


[…] Zjawisko wystąpiło tylko na terenie jednej wsi – Stary Radziejów i to na bardzo małym obszarze. Czy wystąpiło jeszcze gdzieś? Nie wiem, nie słyszałem, nie mieliśmy żadnych sygnałów. Padały przede wszystkim kawki i wrony, a więc krukowate. Wróble i inne ptaki się nie truły.
Byłem tam. Pozostawiłem całą grupę i spokojnie bez pospiechu, dość uważnie patrząc, co się będzie działo, wszedłem na to pole. Niczego nie odczuwałem. […]
Obserwowałem padające ptaki. Nawet przypominam sobie, patrzyłem na taką jedną kawkę, która upadła w pobliżu mnie i wydawało się, że jest w dość dobrym stanie. Podszedłem, ptak zajął postawę obronną taką jakby chciał jeszcze zaatakować, ale już nie miał na to siły. Czekałem przez chwilę sądząc, że poleży i odpocząwszy jakoś z tego wyjdzie. Po chwili nastąpiła śmierć
Wszystkie martwe ptaki jakie obserwowałem miały dzioby uwalane w ziemi, być może osłabłe usiłowały się podpierać nimi. Ale mogły też wcześniej żerować gdzieś na polu.
Zdychające ptaki krzyczały. Może to był lęk, a może – co najprawdopodobniejsze – ból. Ich śmierć następowała w męczarniach. Stojąc na polu naliczyłem w zasięgu wzroku dwadzieścia martwych ptaków.[…] Wszystkie one padły tylko w tym miejscu.
Wyniki sekcji zwłok nie dały odpowiedzi na pytanie, co je zabiło. Przyjęto że było to zatrucie jakimiś środkami chemicznymi używanymi w rolnictwie.

* * *

Dziwne to wszystko – nieprawdaż? Być może w Australii miało miejsce takie właśnie wydarzenie? Obawiam się, że przyczyna może być równie prozaiczna, jak w przypadku zatrucia stada wróbli w Oświęcimiu, gdzie stadko ptaków wpadło w chmurę chloru, która wydobyła się z tutejszych zakładów chemicznych.

Osobiście zetknęliśmy się z podobnym przypadkiem, który miał miejsce w Oświęcimiu we wrześniu 2005 czy 2006 r., gdzie znaleziono – na jednej z ulic miasta! – stadko padłych ptaków. Prasa wysnuła hipotezę, że winnym jest kierowca TIRa, który wbił się swym samochodem ciężarowym w lecące stado ptaków i po prostu je zabił. Hipoteza dobra jak każda inna, ale…

Oczywiście udaliśmy się na miejsce tego incydentu i po oględzinach doszliśmy do jednego wniosku. Nie mógł to być żaden wypadek samochodowy, bowiem ptaki padły niemal na skrzyżowaniu, a zatem domniemany kierowca musiałby przejechać przez nie z prędkością co najmniej 80 – 100 km/h, a to było już fizycznie niemożliwe. Po pierwsze dlatego, że było to ruchliwe skrzyżowanie, a po wtóre – musiałby się przed nim zatrzymać, nawet gdyby miał pierwszeństwo przejazdu.

Hipoteza „samochodowa” odpadała w przedbiegach. Rozpytaliśmy zatem ludzi w okolicznych sklepach i zakładzie fryzjerskim oraz ludzi na ulicy. No i co się okazało? Ano okazało się, że w tym samym dniu – w którym znaleziono padłe ptaki – w całym mieście czuć było wyraźny „chemiczny” zapach, który niektórzy ludzie określili jako woń chloru lub czegoś podobnego.

A zatem sprawa była jasna – w Zakładach Chemicznych Oświęcim musiało dojść do ulotu chloru, który – jako cięższy od powietrza – spłynął pomiędzy ulice. Pogoda w tym czasie była niemal bezwietrzna i słoneczna, co nie sprzyjało rozprężaniu się toksycznego obłoku, a co więcej – doszło także do reakcji chloru z dwutlenkiem węgla, co wytworzyło zabójczy gaz bojowy – fosgen – COCl2. Jest to bezbarwny gaz, silnie trujący i duszący, o zapachu świeżo skoszonej trawy, zgniłych owoców. Nazwa oznacza zrodzony ze światła jako, że po raz pierwszy w 1812 roku został zsyntezowany przez Johna Davy'ego podczas ekspozycji mieszaniny tlenku węgla i chloru na światło słoneczne. Stężenie 0,1 g fosgenu w 1 m³ powietrza powoduje nagły zgon, stąd niegdyś (I wojna światowa) był wykorzystywany jako gaz bojowy na polu walki, stanowiąc przyczynę ok. 80% zgonów spowodowanych przez gazy bojowe. Po raz pierwszy został użyty jako bojowy środek trujący w formie gazu przez Francję i Niemcy w czasie I wojny światowej w 1915 roku.

W niskim stężeniu chlor i fosgen nie szkodził ludziom, ale małym ptakom mógł zaszkodzić. Wystarczyło, że stadko sikorek czy wróbli wleciało w obłok mieszanki chloru i fosgenu, by doszło do ich zatrucia i uduszenia. Rezultat mógł być tylko jeden – śmierć… Całą sprawę opisaliśmy na łamach nieistniejącego już czasopisma „Eko Świat”.

A zatem powstaje pytanie: czy w opisanym przez Jana Trettera przypadku mieliśmy do czynienia z Niewidzialnym Nieznanym Obiektem Latającym (NNOL) czy z obłokiem trującego BŚT w rodzaju np. sarinu czy choćby – jak w przypadku oświęcimskim – mieszaniny chloru z fosgenem? Odpowiedź brzmi – nie. Nie mógł to być obłok gazu trującego, bowiem wszystkie relacje mówią, że tego właśnie dnia było pochmurno i wiał silny wiatr, który musiałby doprowadzić do rozproszenia się i rozcieńczenia hipotetycznego obłoku gazowego. Poza tym gaz musiałby być wyczuty także przez ludzi i inne zwierzęta – szczególnie psy i lisy. A te zachowywały się spokojnie. Co więcej – i psy i lisy zjadały padłe ptaki, bez żadnej szkody dla siebie…

A zatem pozostał tylko NNOL albo jeszcze coś, co mogło mieć związek z programami amerykańskich i radzieckich „gwiezdnych wojen”. A zatem broń falowa, cząsteczkowa, radiacyjna broń laserowa i inne cudeńka z arsenału SDI/NMD.