Powered By Blogger

niedziela, 21 lipca 2019

Lekcje Morza Azowskiego




Andriej Worfołomiejew


Jakże to może było nazywane! I Zgniłe Morze, i płytkowodna zatoka Morza Czarnego, morze – płytki talerz… Tym niemniej czasami maleńkie Morze Azowskie ma złe humory i zabiera wiele ofiar…


 Morze Azowskie na mapie...
...i z orbity



Morskie „niespodzianki”


Wieczorem, dnia 21.VII.1983 roku, w Cieśninę Kerczeńską wszedł MSY Jurij Gagarin, który wykonywał rejs na trasie Odessa – Astrachań na Morzu Czarnym i Azowskim, Donie i Wołdze. Bosmanem jachtu był Swietosław Pieliszenko, p.o. kapitana. Jacht należał do Odeskiego Uniwersytetu Państwowego. W czasie pływania po czarnomorskim odcinku trasy, załoga Jurija Gagarina już zdążył się poważnie wprawić w żeglarskie rzemiosło i jego dowódca liczył na to, że dalej nie będzie żadnych problemów. Niestety – pomylił się. Jak mądrze zauważył potem kapitan jachtu Anatolij Kiriczenko: Teraz zrozumiałem, że z każdym morzem trzeba być na pan

No i w rzeczy samej płytkie Morze Azowskie powitało przybyszów z Odessy wściekłym sztormem.  I nie tylko ich jednych. Następnego dnia, 22 lipca, u Berdiańskiej Kosy zebrało się wiele uciekających przed sztormem jachtów. Było tam wiele porwanych żagli i połamanych rumpli. Na szczęście obeszło się bez gorszych uszkodzeń. Wydarzenie to stało się lekcją dla wszystkich żeglarzy. 


Wspólny los


Bez względu na swe małe rozmiary, Morze Azowskie pokazuje swe złe humory. O tym mogli się przekonać rosyjscy marynarze z epoki żaglowców. Okręty tonęły tutaj wskutek sztormów, od wpadnięcia na mielizny i wskutek ruchu pól lodowych. I to nie wskutek pożarów i artyleryjskiego ognia wroga w czasie wojen!

Najbardziej niezwykła historia przy miejscowym wybrzeżu wydarzyła się w XVIII wieku, z dwoma okrętami: Taganrog i Koron. Obie te jednostki, w dniu 23.VI.1773 roku, pod komendą holenderskiego kapitana w rosyjskiej służbie Jana Hendrika van Kinsbergera odniosły pierwsze w historii rosyjskiej floty zwycięstwo na Morzu Czarnym pogoniwszy z rejonu Bałakławy turecką eskadrę złożoną z 4 okrętów i zmuszając ją do odwrotu. Jak widać, wiktoria ta związała oba okręty jakimiś niewidzialnymi więziami. Obydwa ulegały w tym samym czasie różnym wypadkom i wreszcie uległy katastrofie – tym razem już ostatecznej.


Szerokie plaże zachęcają do wypoczynku...

W grudniu 1781 roku, oba okręty zostały uniesione z taganrogskiego portu na mierzeję, gdzie ich kadłuby zostały przedziurawione i oba zatonęły. Załoga Korona zdołała przedostać się po lodzie na brzeg, ale na Taganrogu nie dało się obejść bez ofiar: ze 123 członków załogi 39 utonęło, a 28 zmarło od odmrożeń. W następnym roku oba okręty podniesiono, odremontowano i ponownie wcielono do służby. Ale nie na długo.

Dnia 5.XI.1782 roku, Koron wyszedł z Kerczu z destynacją do Taganrogu. Już 23 listopada wszedł w pole lodowe przy Miusskiej Kosie, został uszkodzony i zaczął napełniać się wodą. Załoga postanowiła opuścić okręt. Przez dwie doby załoganci usiłowali się wydostać na brzeg idąc po lodzie. Ze 123 ludzi, 29 przepadło bez wieści. 19 się przemroziło.

Podobna historia się zdarzyła z Taganrogiem. W ten sam dzień, co jego nieszczęsny sister-ship, w dniu 5.XI.1782 roku, okręt udał się do Taganrogu, ale nie z Kerczu lecz z Jenikale[1]. Dalsze wydarzenia były jakby spod kopiarki. 25 listopada Taganrog również został zatrzymany przez lody u Biełosarajskiej Kosy, gdzie w kadłubie zrobiła mu się dziura i zatonął. Tylko jego załodze przyszło przeżyć więcej strat. Przejście ocalałych z katastrofy trwało aż do 2 grudnia. Z stuosobowej załogi zginęło 32 marynarzy. Zbieżności w losach tych dwóch okrętów są co najmniej zadziwiające…


Wpadli we wściekły sztorm


Co się zaś dotyczy ofiar sztormów, to tylko w II połowie XVIII wieku, to od szalejących żywiołów na Morzu Azowskim zatonęła kanonierka Pierwyj oraz transportowce Rak i Tarantuł. Najbardziej dramatyczne wydarzenia związane są z transportowcem Jassy pod dowództwem por. mar. N.M. Guriewa. Dnia 24.V.1785 roku, w czasie rejsu z ładunkiem z Jenikale do Taganrogu, wpadł w straszliwy sztorm.[2] Poszycie kadłuba oderwało się i pojawił się silny przeciek. Chociaż zastosowano „plaster” ze starego żagla, poziom wody w kadłubie podniósł się o 4 stopy. Prędkość statku znacznie spadła, a do brzegu było daleko. Wkrótce transportowiec położył się niemal na boku. Część załogi wsiadła na barkas i popłynęła w kierunku lądu po pomoc. Pozostałych na burcie 10 ludzi dryfowało na wpółzatopionym statku jeszcze przez trzy doby, póki nie uratowały ich okręty z Taganrogu, które pospieszyły na pomoc. Liczba ofiar tej katastrofy wyniosła 7 osób. Oto morze – płytki talerz!…


Ofiary Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 


Jednakże największe straty tak w ludziach jak i okrętach na Morzu Azowskim miały miejsce w czasie II Wojny Światowej. Szczególnie w toku Kerczeńsko-Teodozyjskiej Operacji Desantowej w latach 1941-1942. My ograniczmy się tylko do części desantowej, która miała miejsce na Morzu Azowskim.

Zgodnie z planem operacji, bazująca w Temrjuku Azowska Flotylla sformowana z wielu jednostek wykonała pięciokrotny przerzut wojsk na zajęty przez Niemców Półwysep Kerczeński. W trzecim rzucie miała pójść pogłębiarka Woroszyłow, trałowiec Uragan, samobieżna szalanda Tanais i dwa sejnery. Wszystkie te jednostki wzięły na pokład 1070 żołnierzy. Miejscem desantu wyznaczono rejon miasta Tarchan.

Morze Azowskie pod lodem

Jednakże świtem dnia 26.XII.1941 roku, do wyznaczonego miejsca mógł podejść tylko Woroszyłow. Nieco później podszedł także trałowiec Uragan. Następne jednostki opóźniały się. Woroszyłow nie mógł podejść do brzegu i desantował ludzi jedynie przy pomocy posiadanych dwóch szalup. Cała operacja przebiegała ślamazarnie. Do południa udało się wysadzić na brzeg tylko 18 desantowców, a o godzinie 12:45 pogłębiarka stała się celem dla Luftwaffe i w rezultacie trafienia dwóch bomb zatonęła. Zginęło tam 450 ludzi. Przybyłym później statkom udało się podnieść z wody około 200 rozbitków.

Ale w czasie przeprowadzania operacji desantowych, Morze Azowskie znów pokazało pazury. Pod koniec grudnia 1941 roku powiał silny, uporczywy wiatr z zachodu o sile 5-6°B, falowanie morza nie pozwoliło wielu uczestniczącym w operacji okrętom spuścić na wodę łodzie desantowe. Te zaś łodzie, którym jednak udało się dopłynąć do brzegu były często-gęsto rozbijane falami o skały.


Zagłada „Swiazisty”


Odgrzmiały wojenne salwy, ale pogoda pozostała nadal pogodą. O tym można się przekonać czytając wspomnienia weterana Taganrogskiego Jachtklubu Nikołaja Sacharnego. Dnia 10.VI.1957 roku, Sacharnyj wziął udział w tradycyjnych nocnych regatach o nagrodę gazety „Taganrogskaja Prawda”, na pokładzie jachtu klasy L-4 SY Swiazist. Regaty zaczęły się o godzinie 19:00 przy wietrze o sile 2°B. Do zachodu słońca SY Swiazist szedł w prowadzącej grupie. Nie refowano żagli. Jednakże wiatr powoli zaczął tężeć i wewnątrz kadłuba jachtu pojawiła się woda. Wody przybywało w oczach i wkrótce jej poziom dorównał poziomowi sufitu w kabinie. Tym niemniej załoga jeszcze chciała brać udział w regatach. Ale wkrótce stało się jasne, że trzeba było myśleć nie o zwycięstwie, ale ratowaniu jednostki. Zwłoka okazała się – niestety – fatalna w skutkach. Fale przelewały się przez bak Swiazisty i on szybko poszedł na dno. Na szczęście woda była tam płytka i maszt jachtu sterczał nad powierzchnią morza. Czterech załogantów trzymało się go aż do świtu, póki nie podjęła ich na pokład załoga przepływającego tam akurat SY Wiernyj. Swiazista wkrótce został podniesiony z dna. Nie było oficjalnego śledztwa, ale według starszyzny jachtklubu przyczyną zatonięcia jednostki stało się umocowanie podwodnej części jednostki śrubami z byle jakiego materiału. Śruby rzecz jasna skorodowały i osłabiły szczelność desek kadłuba, pojawiła się szczelina. Ona się poszerzała w czasie żeglowania pod wszystkim żaglami z wiadomym rezultatem.


Tylko „na pan”


Drugi wypadek nadzwyczajny miał miejsce już na początku XXI wieku. W drugiej połowie dnia 13.VII.2007 roku, z mariny Taganrogskiego Jachtklubu odcumował SY Olimp z kapitanem i 5 pasażerami na pokładzie.  Zapowiadał się zwyczajny morski spacer z noclegiem. Morze było spokojne. I naraz, około godziny 18:30 na jednostkę nadleciał niespodziewany szkwał. Żagle się wzdęły, bak zarył się w fale, a do środka przez luk i otwarty iluminator runęły masy wody. Jej napór był tak silnym, że SY Olimp zatonął literalnie w czasie kilku sekund. I tak jak w przypadku Swiazisty, także tutaj maszt wystawał nad wodę, ale on był cienki i dawał możliwość tylko pływania wokół niego, trzymając się za liny. Dzięki temu na szczęście nikt nie utonął. Ale szybko pojawiło się zmęczenie…

 Wybrzeża Morza Azowskiego...

Tak przeszła noc. Rankiem następnego dnia w zasięgu pola widzenia nie było żadnych statków. O godzinie 10:00 kapitan jachtu odważył się płynąć po pomoc. Pozostali trzymali się masztu czekając na pomoc, aliści jeden z nich puścił się i prąd zniósł go daleko. Powrócić już nie był w stanie. Pozostała czwórka rzuciła się mu na pomoc zdawszy się na pastwę wody. I tylko ich wola przetrwania pozwoliła im na uratowanie go i czekanie do godziny 18:00 na pomoc, która przyszła ze strony SY Wolia, należącego do wspomnianego już tutaj Nikołaja Sacharnego. A gdyby ich nie zauważyli i przeszli bokiem? Wszak głowy pływających ludzi i to pośród niespokojnego morza są bardzo mało widoczne. I jak tutaj nie wspomnieć kapitana Jurija Gagarina Kiriczenkę i jego prorocze słowa? I po prostu do każdego morza należy zwracać się „per pan”. Nawet do tak płytkiego i łagodnego jak Azowskie.


Moje 3 grosze


Ale to jeszcze nie wszystko, bo miało miejsce takie oto niepokojące wydarzenie, które też wydarzyło się na Morzu Azowskim w 2004 roku:

Z Mariupola nadeszły informacje o wielkim wybuchu, do którego doszło ok. 20 km od brzegu na rosyjskich wodach terytorialnych Morza Azowskiego. Rosyjskie media nie podają co się stało i czy są jakieś ofiary. Pojawiają się opinie, że eksplodował rosyjski okręt podwodny.
– Eksplozję było słyszeć w całym mieście. Zadrżały szyby w oknach, zatrzęsły się ściany. Wiele osób się przestraszyło. To tak jakby wyleciał w powietrze jakiś okręt albo wielki skład amunicji – mówią mieszkańcy.
Przedstawiciel ukraińskiego sztabu Dmytro Gorbunow potwierdza, że wybuch nastąpił poza wodami ukraińskimi, w strefie kontrolowanej przez Rosję. Po stronie ukraińskiej nikt nie zginął i nie było żadnych strat.
Fakt eksplozji potwierdziła rosyjska agencja Interfax. Armia nie wydaje jednak w tej sprawie żadnego komunikatu. 


Wybuch nastąpił pod wodą – poinformował szef ukraińskiej morskiej straży granicznej w Mariupolu Aleksandr Moskwin. „Niedaleko miejsca eksplozji przepływał rosyjski statek „Nachodka”. Jego załoga dobrze widziała tę eksplozję i to oni powiadomili nas o tym zdarzeniu” – mówi Moskwin, cytowany przez portal Segodnia.ua. Dodaje, że oficjalnie strona rosyjska poinformowała ukraińską straż graniczną, że „nic jej nie wiadomo o żadnym wybuchu”.
Co mogło eksplodować pod wodą? Czy był to rosyjski okręt podwodny? Z pewnością w najbliższym czasie trudno będzie jednoznacznie to potwierdzić.[3]

I jak dotąd niczego nie wiadomo o tym wydarzeniu, co mnie nie dziwi jako że Morze Azowskie znów znajduje się w strefie wojny… Czy powtórzyła się tragedia okrętu AS-12 Łoszarik? A może to był efekt eksperymentów z systemem broni podwodnej Posejdon Status-6/Skif/Kanion, który tak trwoży Amerykanów?[4] Wszystko jest możliwe…
   

Źródło – „Tajny i zagadki”, bn/2019, ss. 32-33
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz



[1] W Cieśninie Kerczeńskiej, nieco na północ od Kerczu.
[2] Morze Czarne i Azowskie są znane ze swych krótkotrwałych ale silnych sztormów, z którego też względu zwano je w Antyku Pontus Euxinus – Morze Niegościnne. W takim właśnie sztormie zaginął bez wieści niemiecki krążownik powietrzny SLX w 1916 roku, co opisałem wraz ze Stanisławem Bednarzem w naszej książce „Tajemnice katastrof lotniczych” (Jordanów 2019).