Powered By Blogger

środa, 3 lipca 2019

Losy statków i okrętów




Konstantin Riszies


Pośród wielkiej ilości wytworów ludzkich rąk i umysłu, osobne miejsce zajmują statki. One, podobnie jak ludzie, ich twórcy, mają swoje losy czasem szczęśliwe i z powodzeniem, a czasem gorzkie i tragiczne. Jedne przyciąga dno morskie, inne uporczywie idą na mielizny i rafy, trzecie mają pecha w walkach, dla których powstały, czwartym fatalnie się wiedzie z kapitanami, którym życie się nie układa jak i życie ich kapitanów.


Duchy na pokładzie


Kiedy w 1869 roku na trapie tylko co zwodowanego szkunera Charles Haskell potknąwszy się i upadłszy pewien robotnik i złamał kręgosłup, wielu oceniło ten wypadek jako zły omen, omal nie jako klątwę. Z trudem udało się znaleźć i ukompletować załogę. Jednakże kapitan Curtiss zebrał ja wreszcie i wyszedł w morze na łowiska w rejonie Wielkiej Ławicy Nowofundlandzkiej, gdzie łowiło wiele innych statków. Jak tylko pośród nich pojawił się Charles Haskell, nieoczekiwanie pojawił się silny szkwał i rzucił niesterowanym szkunerem na znajdujący się w pobliżu statek, w rezultacie czego zatonął on wraz z całą załogą. A Charles Haskell nie patrząc na odniesione uszkodzenia dotarł do swego portu. 

Po remoncie, szkuner wrócił ku brzegom Nowej Funlandii. Przez 5 dni marynarze spokojnie zajmowali się pracą, a potem zaszło coś wprost niewiarygodnego: w nocy dwóch wachtowych marynarzy dyżurujących na górnym pokładzie widziało, jak na pokład szkunera nie wiadomo skąd wdrapało się dwie dziesiątki widm. Byli to ludzie z pustymi oczodołami, w poszarpanej odzieży i w rybackich butach. W całkowitym milczeniu zarzucili oni w morze sieć i po jakimś czasie wyciągnęli ją z rybami, po czym równie bezszelestnie opuścili statek. 

Oczywiście, o całym wydarzeniu zameldowano kapitanowi. Ten oczywiście na początku nie uwierzył, ale przekonawszy się o trzeźwości wachtowych i zobaczywszy na pokładzie jeszcze mokre sieci z rybami, dał rozkaz natychmiastowego przerwania łowienia i powrotu do portu Salem, MS. Jednakże już w pobliżu brzegów Ameryki, milczące widma znów pojawiły się na pokładzie szkunera i znów zarzuciły sieci. Potem opuściły się na wodę i poszły po wodzie w stronę portu w Salem. 

To dla załogi i kapitana było już wystarczająco wymowne i oni już nigdy nie wyszli w morze. Potem, kiedy usiłowali się jakoś połapać w tej mistycznej historii przypomnieli sobie, że w czasie budowy Charlesa Haskella zostały wykorzystane niektóre części z innego szkunera Saint Anne, który został znaleziony na morzu bez ani jednego członka załogi. Ustalono więc, że dwukrotnie odwiedziwszy Charlesa Haskella widma wzięły go za Saint Anne. I tak Charles Haskell dostał się do morskich annałów…


Karuzela kapitanów


A oto jeszcze jedna historia z XIX wieku. Kiedy angielski statek SS Hinemoa był przygotowywany do dziewiczego rejsu, to w charakterze balastu do jego zbiorników załadowano gruz, który niezbyt mądrze wzięto z budynku pobliskiego starego kościoła. No i w pierwszej podróży na pokładzie parowca nieoczekiwanie umarło na tyfus 4 młodych marynarzy, którzy do tego czasu cieszyli się doskonałym zdrowiem. 

Potem zaczęła się karuzela z kapitanami. Pierwszy z nich stracił rozum w czasie rejsu i omal nie posłał statku na dno. Drugi – jak się okazało – był zbiegłym przestępcą. Trzeci był nieuleczalnym alkoholikiem, a czwartego znaleziono martwego w jego własnej kabinie. I już nikt się nie zdziwił, jak piąty kapitan się zastrzelił. 

A mimo tego wszystkiego, ów pechowy parowiec kontynuował swoją morską służbę. Ale przyszedł szósty kapitan i pod jego dowództwem statek legł na burcie tak, że dwóch marynarzy wyleciało do wody i zginęło. 

W 1890 roku SS Hinemoa został wyrzucony przez sztorm na zachodnie wybrzeża Szkocji, do których zbliżył się nieopatrznie. Marynarze, którym udało się uratować opowiadali potem, że nad parowcem od początku wisiała klątwa, bowiem we wziętym jako balast gruzie z kościoła znaleziono ludzkie szczątki.




Najbardziej pechowy drobnicowiec


Niektórzy piszący na morskie tematy dziennikarze twierdzą, że najbardziej pechowym statkiem świata był drobnicowiec MS Agro Merchant. I jest po temu podstawa. Już w czasie swego pierwszego rejsu z Japonii do USA w 1953 roku, on bez żadnych widocznych przyczyn zderzył się z tankowcem. Potem na statku trzykrotnie wybuchały pożary, i niejednokrotnie musiał wchodzić do różnych portów na remonty. W 1968 roku na pokładzie pechowego statku miało miejsce nadzwyczajne w naszych czasach wydarzenie – bunt załogi. A po upływie roku statek wreszcie zatonął u wybrzeży Borneo. 

Pewnie myślicie, że to wszystko? Wrak podniesiono i wyremontowano w ciągu długich 5 lat, wydawszy na to niemałą sumę. No i znów wyszedł w morze, by wpakować się na rafy w pobliżu Sycylii. I znowu go wyremontowano i puszczono na morze. Ale po kilku wybuchach parowego kotła i awarii systemu sterowania, MS Agro Merchant znalazł się na liście statków, którym zabroniono przepływanie przez Kanał Panamski oraz wejścia do portów w Bostonie i Filadelfii. I kiedy w 1976 roku pechowy statek po raz kolejny zatonął, tym razem u brzegów Ameryki Północnej, już dali sobie spokój z jego podnoszeniem.


Przekleństwo imienia


Od dawnych czasów było oczywistym, że na los statku czy okrętu ma ważki wpływ jego nazwa. 

Francja przez długi czas nadawali swoim nowym okrętom podwodnym wdzięczne imię Eurydice – czyli Eurydyka. Jest to imię bohaterki dawnego greckiego mitu, która ratując swego ukochanego Orfeusza, sama pozostała na wieki z królestwie zmarłych. I być może właśnie dlatego wszystkie cztery okręty podwodne o tej nazwie. Ostatnią ofiarą stał się okręt o nazwie Eurydice, który zatonął w 1970 roku w okolicach Tulonu.[1]




 
W rosyjskiej flocie takim pechowym imieniem dla okrętu czy statku jest Admirał Nachimow. Być może dlatego, że słynnemu dowódcy floty przyszło zatopić swoje okręty na wejściu do Sewastopolskiej Buchty, aby nie pozwolić na wpłynięcie tam wrogiej floty. 

Towarowy parowiec noszący tą nazwę zatonął wraz z całą załogą w 1897 roku u brzegów Turcji. Pancerny krążownik (krążownik liniowy) Admirał Nachimow w 1905 roku w składzie znanej 2. Flotylli Oceanu Spokojnego wziął udział w Bitwie pod Cuszimą, gdzie w boju spotkaniowym z nielicznymi okrętami japońskimi został ciężko uszkodzony, stracił możliwość poruszania się i żeby nie wpaść w ręce wroga został zatopiony przez własną załogę. 



Ale najbardziej pechowym wśród „nachimowców” stał się noszący tę nazwę liniowiec pasażerski, który w dniu 31.VIII.1986 roku w Noworosyjskiej Buchcie, przy spokojnym morzu i doskonałej widoczności zderzył się z drobnicowcem i szybko poszedł na dno. Ta największa w pasażerskiej flocie ZSRR pochłonęła 423 ofiary. Do tego czasu liniowiec przez 29 lat doskonale spisywał się na Krymsko – Kaukaskiej Linii Żeglugowej. Dla jasności – nazwa ta, pod którą poszedł na dno – nie była dla niego pierwszą – do 1947 roku od czasu zwodowania go w Niemczech jeszcze w 1929 roku, nazywał się Berlin. Ale nawet pod tym imieniem, statek ten miał wiele nieprzyjemnych zdarzeń: został storpedowany przez okręt podwodny, wyleciał w powietrze na polu minowym i dwukrotnie tonął.


Źródło – „Tajny i zagadki”, bn/2019, ss. 10-11
Przekład z rosyjskiego - ©R.K.F. Leśniakiewicz  



[1] W jak dotąd niewyjaśnionych do końca okolicznościachw rejonie tzw. Dzwonu Morza Śródziemnego.  Niektórzy autorzy twierdzą, że Eurydice uległa kolizji z USO…