Powered By Blogger

piątek, 16 sierpnia 2019

Mały Czarnobyl nad Morzem Białym




Andrzej Łomanowski („Rzeczpospolita”)


Od kilku dni specjalny okręt wyławia odpady nuklearne z Zatoki Dwińskiej.
Czy to było niebezpieczne? Tak! Wyrażenie „latający reaktor atomowy" mówi wszystko – próbował wyjaśnić amerykański ekspert Jeffrey Lewis.

8 sierpnia na poligonie rosyjskiej marynarki wojennej w pobliżu miejscowości Nionoksa nad Zatoką Dwińską (tysiąc kilometrów na północ od Moskwy) doszło do tajemniczej eksplozji.

Według pierwszej wersji resortu obrony w czasie testowania jakiejś broni na nadbrzeżnym poligonie zginęły dwie osoby.

Trzy dni później mówiono już, że zginęło pięć osób. Nie byli to wojskowi, lecz naukowcy z rosyjskiego centrum atomowego w Sarowie. I nie na lądzie, ale na platformie morskiej znajdującej się na wysokości Nionoksy.

W końcu okazało się, że zginęło dwóch oficerów na lądzie, a pięciu naukowców utonęło na morzu. Dodatkowo sześć osób zostało rannych (w tym trzech oficerów).

Nie czekając na oficjalne wyjaśnienia, mieszkańcy leżącego 30 km od Nionoksy Siewierodwińska (gdzie znajduje się baza rosyjskiej floty oraz jej stocznie Siewmasz) i Archangielska (60 km) wykupili jod ze wszystkich aptek w okolicy.
– Skażenie było krótkoterminowe i niezagrażające ludności – bagatelizował były szef Rospotrebnadzoru Giennadij Oniszczenko.

Ale rosyjski Greenpeace twierdzi, że radioaktywne skażenie 20-krotnie przekroczyło normy. Miejscowe władze początkowo informowały o skażeniu, ale potem usunęły z Internetu wszystkie informacje, powołując się na rozkaz Ministerstwa Obrony.

Przez szczelną blokadę informacyjną przebił się (chyba niechcący) Rosgidromet – rosyjski odpowiednik polskiego IMGW – informując o skażeniu w okolicach Siewierodwińska 4–16 razy przekraczającym normy.


Na żądanie armii do 9 września zamknięto Zatokę Dwińską dla żeglugi cywilnej. Część ekspertów twierdzi, że to standardowa procedura po testowaniu rakiet – dająca czas na wyłowienie resztek pocisku i oczyszczenia powierzchni z paliwa rakietowego. Ale Amerykanie zauważyli, że po Zatoce pływa Serebrianka – statek przystosowany do zbierania i przechowywania ciekłych odpadów radioaktywnych.

- Eksplozja rosyjskiej rakiety Skyfall zaniepokoiła ludzi mieszkających w pobliżu i też znacznie dalej z powodu zanieczyszczenia powietrza. To źle! – napisał na Twitterze prezydent Trump.

Skyfall to natowska nazwa rosyjskiej rakiety Burewiestnik, o której mówił w marcu ubiegłego roku Władimir Putin. Pocisk ma co najmniej dwa stopnie: pierwszy z ciekłym paliwem, drugi – atomowym. Miała latać na mniejszych wysokościach niż normalne rakiety balistyczne. Paliwo jądrowe zapewniać jej miało „prawie nieograniczony zasięg”, a Rosji – całkowitą przewagę nad USA.

Ale amerykański wywiad twierdzi, że dotychczas jedynie raz udało się jej przelecieć w ciągu dwóch minut ok. 40 kilometrów.
– One nie spełniają podstawowych norm w zakresie bezpieczeństwa. Poza tym nie wiadomo, do czego miałyby służyć – twierdzi ekspert, generał Władimir Dworkin.

Część ekspertów nie ma jednak pewności, czy do Zatoki wpadła rakieta z silnikiem atomowym. Powołują się przy tym na oficjalny komunikat koncernu Rosatom mówiący o „radioizotopowych generatorach termoelektrycznych” (prąd generowany jest przez naturalny rozpad pierwiastków radioaktywnych, bez reakcji łańcuchowej). Takie urządzenia mogą długo działać bez ingerencji człowieka i są wykorzystywane w kosmosie oraz w Arktyce. A w rosyjskiej armii podobno w jądrowej „rakiecie Sądnego Dnia” – Skif (Scyta). Kontenery z nimi zrzuca się na dno oceanu, by po latach wystrzelić w czasie ewentualnej wojny. Kolejna teoria mówi o testowaniu w Nionoksie podwodnego drona (bezzałogowego okrętu atomowego) Posejdon. O nim również mówił Putin w marcu ubiegłego roku.

Testy będą trwały nadal, to jasne – zapewnił rosyjski parlamentarzysta Franc Klincewicz.
Na razie mieszkańcom nieszczęsnej Nionoksy kazano w czwartek o świcie iść do pobliskiego lasu.

Z poligonu znów będą wystrzeliwane rakiety.


***


Ale wielki aj-waj! Sam Trump raczył wydalić wypowiedź w tym temacie! I wyraził zaniepokojenie skażeniem Morza Białego!

Amerykańska hipokryzja polega na tym, że w latach 50. i 60. Amerykanie topili w Pacyfiku wszelkie odpady z zakładów wytwarzania paliwa jądrowego w Hanford, WA i jak dotąd nikt ich nie wydobył z głębin oceanu. Więc Trump niech zajmie się tym radioaktywnym śmietnikiem, jaki ma w Pacyfiku u wybrzeży USA i Kanady. Teraz też zaświnia wszechocean na wszelkie sposoby, ale zgodnie z biblijną zasadą widzi źdźbło nie widząc belki.




A co do rakiet, to mieszkańcy San Diego widzą startujące rakiety z Vandenberg III AFB i jakoś nie protestują, chociaż niejedna z nich ma na pokładzie niebezpieczne ładunki. Oczywiście o niepowodzeniach ni słychu ni duchu, bo wszystko tam jest tajne/poufne/przed odczytaniem spalić. Bo Amerykanie boją się świata, który może kiedyś im wystawić rachunek za ich łajdactwa, i zbroją się przeciwko niemu. Polska jest fragmentem ich polityki i niczym więcej. Nie łudźmy się – jesteśmy tylko jednym z wielu pionków na szachownicy. Takie pionki poświęca się bez żalu.   

Nakręcanie wojennej histerii jest na rękę wszystkim tym, którzy pchają świat do wojny, której płomienie zniszczą cywilizację i nas wszystkich. Ale pożytecznym idiotom to nie przeszkadza. Pożyteczni idioci łudzą się, że to przeżyją i jakoś tam będzie, jak to Polacy, liczący na Opatrzność, a że młyny Boże mielą powoli, to i wraz z nami zakończy się raz na zawsze „sprawa polska”…