Powered By Blogger

środa, 21 sierpnia 2019

Alchemik III Rzeszy




Dimitri Sokołow


W Imperium Rosyjskim poczynając od XVI wieku aż do rewolucji w 1917 roku, istniała oficjalna funkcja nadwornego alchemika. W swoim czasie pełnił ją Michaił Wasiliewicz Łomonosow.

Otrzymanie złota z ołowiu przez wieki było marzeniem mnóstwa alchemików, pośród których czasami trafiali się i monarchowie oświeconej Europy. Niestety, ich trud nie zwieńczył sukces. Jednakże w 1925 roku, w Niemczech pojawił się awanturnik twierdzący, że potrafi zrobić złoto z ołowiu. Dano mu wiarę…


Generator „genialnych” idei


Trudno powiedzieć, czy znano w Bawarii z pierwszej ćwierci XX wieku popularną bajkę o kaszy z topora. Tym niemniej, jeden z urodzonych tam Niemców – Franz Tausend – postanowił powtórzyć drogę życia pewnego rosyjskiego żołnierza i oświadczył, że zna sposób na uzyskanie złota z nieszlachetnych metali. Oczywiście mu nie uwierzono, chociaż w Europie istniało wiele średniowiecznych muzeów z alchemicznym złotem i nawet monetami wybitymi z niego. Ale nikt nie odnosił się poważnie do tych eksponatów. Przecież gdyby ktoś odkrył tajemnicę kamienia filozoficznego[1] to świat przewróciłby się do góry nogami. Ale Tausend nie poddawał się i twierdził, że przeprowadził wiele udanych eksperymentów otrzymując złoto z ołowiu w zwykłej pracowni pod Monachium. Ale żeby nadać sprawie bieg niezbędne mu były środki finansowe. Sponsorów jednak nie znaleziono. W rodzinnym mieście potraktowano go jak awanturnika.

Zanim pokazał im alchemiczny sposób robienia złota, Bawarczyk wydał skandaliczną książkę pt. „180 pierwiastków chemicznych, ich masy atomowe i włączenie ich do układu harmoniczno-okresowego pierwiastków”. Do tego, wedle słów samego autora, 100 pierwiastków zamierzał on dopiero odkryć. Oczywiście otoczenie odnosiło się do Tausenda z odpowiednio dużą dozą sceptycyzmu, ale jak wiadomo – guttae lapidem caveat – krople drążą skałę, i tak po pewnym czasie nasz awanturnik pozyskał swego pierwszego inwestora, który włożył w jego interes niebagatelną sumę – 100.000,- RM. Jednakże zamiast tego, by zacząć budowę fabryki do produkcji złota, Tausend… rzucił się do skupywania działek ziemi i spekulacje nimi, co przyniosło mu większy dochód, niż produkcja złota…


Franz Tausend

Alchemik z wielkiej drogi


Tak więc Tausend zapomniał o swoim „głównym celu”. Otrzymując wielkie pieniądze, a z nimi możliwości bywania w sferach, bawarski alchemik poznał kierownictwo, nabierającej coraz bardziej na znaczeniu w Niemczech partii nazistowskiej – NSDAP. Potrafiąc operować wielkim i pieniędzmi, rzutki Bawarczyk nie myśląc wiele barwnie opisał świetlaną przyszłość bonzom Trzeciej Rzeszy wynikającej z nieograniczonej produkcji złota na skalę przemysłową wedle jego recepty. Ziarno padło na podatny grunt. Naziści mający ciągotki do mistyki poszli na lep słów Tausenda. Jednakże okazali się być ludźmi praktycznymi, przez rozpoczęciem finansowania poprosili go o zademonstrowanie im metody otrzymania złota z ołowiu. Wypadałoby cwanemu Bawarczykowi obrócić wszystko w żart i nie pokazywać się na oczy nazistom. Ale nie! Tausend bez mrugnięcia okiem zgodził się na zademonstrowanie swej unikalnej metody w praktyce.

Alchemiczne Wielkie Dzieło miało mieć miejsce w łazience pokoju hotelowego. Aby wykluczyć oszustwo, naziści przyprowadzili ze sobą inżyniera-chemika, który miał za zadanie nadzorować czystość eksperymentu. Z ramienia NSDAP był tam gen. Erich Ludendorf, bliski przyjaciel Hitlera i także aktywny uczestnik Monachijskiego Puczu Piwnego.[2] Roztopiwszy ołów, alchemik dodał do niego trzy gramy tlenku żelaza (Fe2O3) i po szeregu manipulacji rzeczywiście otrzymał 0,3 g złota. Ekspert nie wierząc własnym oczom zwrócił się do Ludendorfa i ostrożnie stwierdził:
- Panie generale, to niewiarygodne, ale to jest złoto…


Włoska rezydencja Franza Tausenda


Zręczność rąk?


Po tym, jak kierownictwo NSDAP zawierzyło Franzowi Tausendowi, na jego ręce literalnie rzeką spłynęły wielkie inwestycje. Wkrótce pod naciskiem swoich nowych mocodawców, Tausend zarejestrował tzw. Spółkę 164, której zadaniem było uzyskiwanie złota z ołowiu. Generał Ludendorf jako kurator alchemika kontrolował finansowanie jego projektu, podpisał z Tausendem niewolniczą umowę, na mocy której wszelkie prawa do jego alchemicznej metody przechodziły na generała, a sam Tausend miał zadowolić się jedynie 5% udziałem w zyskach przedsiębiorstwa. Ku ogromnemu zdumieniu Ludendorfa, Bawarczyk przystał na to od razu. Nie ma w tym nic dziwnego, bo Tausend nie zamierzał produkować jakiegokolwiek złota, bowiem interesowały go pieniądze załatwiane przez generała i możliwość operowania nimi.

Zgodnie z podziałem pakietu akcji, dochód kompanii podzielono następująco: 12% szło do akcjonariuszy, 8% do asystentów, 5% dla Tausenda, a pozostałe 75% generał zabierał dla siebie i na potrzeby NSDAP. Bardzo szybko na kontach przedsiębiorstwa zgromadziło się ponad 1 mln RM, które rozporządzenie nimi powierzono Tausendowi. Inwestorzy i akcjonariusze z niecierpliwością oczekiwali, kiedyż to wreszcie zacznie się produkcja złota na skalę przemysłową. Na próżno. Tausend miał o wiele ważniejsze zadania. Jeździł on po całym kraju rejestrował kompanie, które dzisiaj nazwalibyśmy pralniami pieniędzy. Najczęściej organizacje te występowały pod nazwą Towarzystwo Badawcze Franza Tausenda. A do tego alchemik nie przestawał reklamować na prawo i na lewo swe odkrycie. Doszło do tego, że w inwestorach jego kompanii produkującej złoto z ołowiu znalazł się sam Benito Mussolini, a filie jego firmy pojawiły się we Włoszech.

Ale chciwość i samouwielbienie obróciły się w końcu przeciwko niemu i zgubiły bawarskiego alchemika. Włosi okazali się być niedostatecznie egzaltowanymi i łatwowiernymi jak Niemcy i potrzebowali dowodów na prawdziwość metody Tausenda. Licząc na to, że eksperyment podobnie jak w przypadku Ludendorfa przebiegnie pomyślnie, Tausend zaprosił Włochów do siebie do laboratorium. Był wielce zdziwiony, kiedy na progu swego laboratorium ujrzał nie paru ekspertów, nasłanych na niego przez Duce, ale znanego profesora chemii otoczonego wielką grupą uczonych. Uciec nie było dokąd i eksperyment się rozpoczął. Z początku wszystko szło jak po maśle, ale w najważniejszym momencie profesor dokładnie obserwujący „robienie złota” złapał Tausenda za rękę w chwili, w której awanturnik zamierzał wrzucić do tygla kawałek ołowiu z cząstkami wtopionego weń złota. Oszustwo zostało zdemaskowane. Powstał z tego ogromny skandal.

Franz Tausend na ławie oskarżonych


Krach aferzysty


Przeczuwając szybki koniec, w 1929 roku Tausend ogłosił bankructwo swego Towarzystwa Badawczego Franza Tausenda, oczyścił konta z miliona marek na zakup… działek ziemi i zapisał je na swe nazwisko. Wkrótce został on aresztowany za oszustwo. Od natychmiastowej rozprawy sądowej uratowało go tylko to, że naziści nie przejęli jeszcze pełni władzy w kraju[3], a świadkami w procesie byliby bardzo wysoko postawieni ludzie z NSDAP. Postanowił więc blefować do ostatka, Franz Tausend butnie oświadczył, że wszystkie oskarżenia są kłamliwe, a on rzeczywiście zna sposób „robienia złota” z ołowiu i zażądał przeprowadzenia eksperymentu śledczego. I choć brzmi to niewiarygodnie, sąd przychylił się do jego prośby. (!!!)

Kolejne, trzecie już z kolei, pokazowe „warzenie złota” miała miejsce w budynku monachijskiej mennicy. Aby wykluczyć możliwość oszustwa, Bawarczyka rozebrano i starannie zrewidowano. Dopiero potem dopuszczono go do przeprowadzenia eksperymentu. Następnie stało się coś niewiarygodnego. Tausend z ołowianej próbki o wadze 1,67 g uzyskał maleńką kuleczkę składającą się z 0,095 g złota i 0,025 g srebra.

Sąd był w zamieszaniu, a adwokaci natychmiast zażądali wypuszczenia swego klienta. Uratowali sprawę badacze, którzy przytomnie oświadczyli, że nie sądzi się go za możliwość robienia złota z ołowiu, ale za machinacje i oszustwa finansowe o wielkich rozmiarach. W 1931 roku fałszywego alchemika skazano na 3 lata i 8 miesięcy pozbawienia wolności.

Franz Tausend zmarł w 1942 roku, pozostawiając potomnym zagadkę, kimże on był w rzeczy samej: utalentowanym uczonym-samoukiem czy jednym z najbardziej cwanych awanturników w historii Niemiec.


Moje 3 grosze


Pomijając fakt, że Tausend był jednak tym drugim, wciąż pozostaje otwarte pytanie o robienie złota w III Rzeszy. Pisząc wraz z dr. Milošem Jesenským książkę na temat pozaziemskich technologii w III Rzeszy[4], zwróciliśmy uwagę na pewien dziwny aspekt istnienia tajemniczego kompleksu Der Riese w Górach Sowich.

Powszechnie uważa się, że Riese było częścią kompleksu dowódczo-sztabowego, fabryką broni i amunicji, kompleksem badań nad bronią jądrową, kompleksem badawczo-produkcyjnym broni odwetowych - w tym sławetnej V-7, itd. itp. Na ten temat powstało mnóstwo hipotez i snuto różne przypuszczenia o podobnym stopniu prawdopodobieństwa.

W naszej książce rzuciliśmy jeszcze jedną propozycję, a mianowicie: Riese miał być fabryką … złota. Hipoteza szaleńcza? No nie bardzo. III Rzesza potrzebowała złota na spłacenie przede wszystkim długów zaciągniętych w ramach wysiłku wojennego. Źródła złota znajdowały się poza zasięgiem nazistów, więc co było robić? Na szczęście Niemcy dowiedzieli się o możliwościach fizyki jądra atomowego i transmutacji jednych pierwiastków w drugie. Tak więc znów pojawiła się alchemia, ale ta współczesna – alchemia jądra atomowego.

Jednakże złoto jest metalem niezwykle odpornym i trudnym do syntezy. Oczywiście taka synteza jest możliwa, ale potrzeba do niej ogromnych ilości energii. Całość polega na tym, że np. irydowy target ostrzeliwuje się cząstkami alfa, które wnikając do jąder atomowych zmieniają iryd w złoto zgodnie z równaniem: 19577Ir + 42α => 19779Au. Innym sposobem jest rozpad jąder izotopów cięższych pierwiastków tak, by jednym z produktów rozpadu był ten upragniony, jedyny stabilny izotop 197Au. Dokładnie opisał to Klaus Hoffman w książce „Sztuczne złoto”, Wiedza Powszechna, Warszawa 1985, którą polecam.

Wirówki i reaktory mogły zatem znajdować się w Riese, gdzie przygotowywano paliwo jądrowe i tarcze. Cyklotron(y) mógłby znajdować się w Ludwikowicach. Świadczy o tym tajemnicza „muchołapka” do której wiodły potężne kable energetyczne. Ich obecność nadaje sens tej hipotezie, bo takie urządzenie żre potworne ilości prądu.

NB, reaktory jądrowe znajdował się także we Wrocławiu, jak pisze Bogusław Wołoszański – przy pl. Strzegomskim i ul. Ołbińskiej, które są odpowiednikami obiektów w niemieckich miejscowościach Miersdorf pod Berlinem i Bad Saarow koło Frankfurtu n./Odrą. Tam też wybudowano podobne okrągłe bunkry z klatkami schodowymi w prostokątnych przybudówkach, choć dużo niższe i wpuszczone w ziemię na półtora metra. Co do ich przeznaczenia nie ma wątpliwości: były to obiekty hitlerowskiego programu nuklearnego. W Miersdorf działał cyklotron, zaś w Bad Saarow umieszczono prawdopodobnie elektromagnetyczny separator izotopów.[5] Na szczęście nazistom nie udało się ich wszystkich uruchomić i III Rzesza nie uzyskała maszynki do robienia złota. Może dlatego, że zabrali się do tego od niewłaściwej strony…?


Źródło - "Tajny XX wieka"nr 3/2019, ss. 14-15
Przekład z rosyjskiego - (C) R.K.F. Leśniakiewicz


[1] Lapis philosophorum znany jako xerion lub tinctura.
[2] Nieudana próba zamachu stanu i przejęcia władzy w Bawarii przez NSDAP w dniach 8-9.XI.1923 r.
[3] Nastąpiło to dopiero w 1933 roku.
[4] M. Jesenský, R. Leśniakiewicz – „Wunderland: Pozaziemskie technologie III Rzeszy”, WiS, Warszawa 2001.
[5] Wg Bogusław Wołoszański - „Ślady hitlerowskiego programu atomowego w Polsce” - w „Focus”  - https://www.focus.pl/artykul/slady-hitlerowskiego-programu-atomowego-w-polsce