Powered By Blogger

piątek, 30 sierpnia 2019

Jaka będzie cena tego szaleństwa?




Koniec sierpnia 2019 roku. Siedzę w moim pokoiku, klepię teksty do komputera i ociekam potem – na zewnątrz mamy 32 stopnie Celsjusza na plusie, gdzieś nad południowym horyzontem zbierają się ciężkie chmury kolejnej dalekiej burzy. Jedna z nich spowodowała masakrę na Giewoncie. Śmierć czterech osób i obrażenia ponad 160 innych osób było ceną za głupotę, brawurę i bezmyślność. Ale nie o tym chciałem pisać. To szaleństwo jest niczym, w porównaniu z pożarami pustoszącymi lasy deszczowe i dżungle w Ameryce Łacińskiej i Afryce.

Wspominam wczesne lata 80-te, kiedy to jako młody podporucznik WOP studiowałem język angielski w ONJO MSW w Sosnowcu i z wypiekami na twarzy czytałem doniesienia o postępach radzieckich i amerykańskich zbrojeń nuklearnych, a potem coraz bardziej realne widmo wojny rakietowo-jądrowej na lądzie, morzu, powietrzu i w kosmosie zaczęło się materializować… Zapoznałem się z pracami dr. inż. Zbigniewa Schneigerta i pracą Luisa i Waltera Alvarezów na temat zagłady dinozaurów, która miała miejsce na tzw. granicy K/Pg jakieś 64.800.000 lat temu. Interesującym było to, że przedstawiono scenariusz zagłady: przeszłej – dinozaurów i ich świata – i naszej i naszego świata. Filmy takie jak „Ostatni brzeg” czy „The Day After” oraz inne wariacje na temat życia po nuklearnej zagładzie (o ile w ogóle by coś żywego zostało) uświadamiały nam, że wojna nuklearna jest nie do wygrania, bowiem nie będą zabijały same eksplozje jądrowe i termojądrowe, ich promieniowanie i fale uderzeniowe, ale ekologiczne skutki atomowego Armagedonu: skażenie środowiska, efekty pożarów lasów i wszystkiego, co jest do spalenia, megatsunami i megatrzęsienia ziemi. Zdetonowanie całego arsenału nuklearnego o mocy 9,4 Gt TNT spowodowałoby – być może, cytuję tutaj specjalistów z SIPRI – zagładę nawet nie życia na Ziemi, ale samej planety jako ciała astronomicznego!

Myślę, że katastrofy nuklearne w cywilnej atomistyce były kolejnymi ostrzeżeniami: Three Mile Island EJ (INES 5), Czarnobyl EJ (INES 7) i Daiichi-Fukushima 1 EJ (INES 7) były ostrzeżeniami przed tym, co czeka nas w przypadku nawet ograniczonej wojny nuklearnej – o której marzą militarystyczni idioci w USA – czy rozpędzania huraganów i cyklonów przy pomocy eksplozji głowic wodorowych. Jak na razie nie ma czegoś takiego jak „czysta” bomba wodorowa – w przypadku czegoś takiego zawsze dojdzie do skażenia środowiska produktami reakcji jądrowych i termojądrowych…

Notabene, podobne skutki nasza planeta odczuje w przypadku impaktu asteroidy z naszą planetą. Ekologiczne skutki takich wydarzeń będą nader podobne do siebie – i w obu przypadkach równie letalne dla biosfery Ziemi.

Tyle wiedziałem w latach 80-tych po przestudiowaniu wspomnianych tu prac. Polecam je wszystkim tym, którzy bredzą o „bezpiecznej energii jądrowej” i „postępie”.

I teraz ta groza wróciła w formie dziejącej się na naszych oczach katastrofy ekologicznej.

Od kilku tygodni media opisują straszliwe w skutkach pożary lasów deszczowych Amazonii, ale to nie wszystko, bowiem pożary lasów szaleją na Syberii, w Afryce i Australii. Burze ogniowe obracają w pożarzyska wspaniałe lasy – lasy, które produkują 20% tlenu dla naszej atmosfery – i dla nas. Pozostałe 75% produkuje Wszechocean, ale i ten jest powoli zamieniany w ściek z plastykowymi wyspami.

A u nas nieodpowiedzialność ludzi znów wrzuci kilka tysięcy ton przetrawionego gówna w wody Wisły i w skażone biologicznie i chemicznie wody Bałtyku.

Ale powróćmy do pożarów. Te burze ogniowe emitują w atmosferę produkty spalania: tlenki węgla, parę wodną, związki siarki i dioksyny. Poza tym jeszcze sadza i cząstki popiołów, które unoszą się w górne warstwy atmosfery. W przypadku wojny nuklearnej spowoduje to odcięcie powierzchni Ziemi od życiodajnych promieni słonecznych. Globalna temperatura spadnie i nastąpi zima nuklearna. W przypadku impaktu będzie to zima poimpaktowa. Jak długo potrwa? Ostrożne obliczenia zakładają 2-3 lat, skrajne nawet 50-100 lat.

Podobnie będzie w przypadku erupcji superwulkanu Yellowstone (VEI 8), Laacher See (przypuszczalnie VEI 8), Toba (VEI 8), Taupo (VEI 8) czy Campi Flegrei (przypuszczalnie VEI 7-8). W każdym przypadku będzie to straszliwe zagrożenie dla życia na naszej planecie. Dość wspomnieć erupcje wulkanu Laki (Skraptarjökull – VEI 4) i Eylafjallajökull (VEI 4) na Islandii czy Krakatau w Indonezji (VEI 7) oraz Pinatubo na Filipinach (VEI 7) spowodowały wielkie straty. W każdym przypadku erupcje spowodowały spadek temperatury o 0,5-1°C i straszne perturbacje pogodowe doprowadzające nawet do klęski głodu i chorób, nie mówiąc już o pokryciu znacznego areału powierzchni Ziemi warstwami toksycznej tefry. Stosunkowo łagodna erupcja Eylafjallajökull w 2010 roku uziemiła samoloty niemal w całej Europie. Kompanie lotnicze poniosły straty rzędu miliardów dolarów.


Teraz po tych pożarach możemy mieć coś podobnego w nieco mniejszej skali: chłód, deszcze, długie okresy niepogody, powodzie, wystąpienia rzek, a zimą zamiecie i zawieje śnieżne w katakliktycznej skali. Wprawdzie uczeni uspokajają, że póki ten piekielny koktajl nie dostanie się do Prądu Strumieniowego i nie zostanie rozniesiony na całym świecie na wysokości 15-20 km. Tym niemniej zagrożenie jest i trzeba go potraktować poważnie.

Zdaję sobie sprawę z tego, że to jest wołanie na puszczy. Masowa eksterminacja lasów, obłędne plany przekopania Mierzei Wiślanej, budowa elektrowni węglowych i atomowych – a wszystko to po to, by nie wprowadzić energii odnawialnych: wodnej i powietrznej. Polska staje się powoli energetycznym skansenem i śmietnikiem Europy. Homogenizowane gówno spływa Wisłą do Płocka i dalej do Gdańska. Nie dziwię się, że prezydent Trump odwołał wizytę w Polsce, po prostu przestraszył się smrodu i wysłał swego zastępcę – niech on wącha smrody „dobrej” zmiany…

Drogo za te szaleństwa zapłacimy i nasze dzieci. I dzieci ich dzieci, bo skutki katastrof ekologicznych zawsze są długofalowe. I tylko utytułowani idioci, którzy nawołują do jedzenia kanapek suto posypanych DDT i wprowadzania GMO w nasze uprawy, biorą za te brednie łapówki od koncernów je produkujących i używających. Nie zastanawiają się, że zmiany klimatyczne mogą ich spłukać jak łajno w klozecie? Za mojej pamięci już tak było – w pamiętnym lipcu 1997 roku. A wiele wskazuje na to, że to może się powtórzyć i to ze zwielokrotnioną siłą, bo lasów – które są jedyną realną siłą zdolną to powstrzymać – jest coraz mniej.

Ale którego ryja przy korycie i żłobie to obchodzi? Après nous, le déluge – hulaj dusza i niech to wszyscy diabli – oto ich dewizy. A Polska? Oni Polskę mieli zawsze tam, sami-wiecie-gdzie – u zakończenia jelita grubego…