Olbrzymia pomarańczowa plama…
…na Pacyfiku przeraziła
naukowców. Wiemy, skąd się wzięła.
Satelita
meteorologiczny ujawnił olbrzymią pomarańczową plamę, która pojawiła się na
wodach Oceanu Spokojnego. Naukowcy złapali się za głowę, bo myśleli, że to
skażenie. Wkrótce okazało się, że to skutek zjawiska, którego kompletnie się
nie spodziewali.
Pamiętacie gigantyczne
pożary buszu, które trawiły na przełomie 2019 i 2020 roku południowo-wschodnią
Australię? Kataklizm, który okrzyknięto mianem „czarnego lata”, po wielu
miesiącach objawił się w niecodzienny sposób. Tysiące kilometrów dalej na
wschód, bogaty w żelazo pył pochodzący z pożarów, zaczął opadać na wody
Pacyfiku.
Spowodował on spektakularny
zakwity glonów między wybrzeżami wschodniej Australii,
Nowej Zelandii i zachodniej Ameryki Południowej. W miejscach, gdzie glonów jest
najwięcej, obejmują one obszar większy od powierzchni Australii.
Naukowcy uświadomili
sobie, że kataklizm w jednym miejscu, może oznaczać rozkwit życia w innym
miejscu, często odległym. To swoisty efekt motyla, który zmienia ekosystemy w
stopniu, z którego nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy.
Glony to mikroskopijne
organizmy, stanowiące dla oceanicznej fauny źródło pożywienia. Mimo swoich
niewielkich rozmiarów, gdy łączą się w całe skupiska, są widoczne nawet z
ziemskiej orbity, okiem satelity.
Pożary strawiły obszar o
powierzchni ponad 60 tysięcy kilometrów kwadratowych. Pył wzniósł się na
wysokość ponad 20 kilometrów i z czasem okrążył kulę ziemską. Ilość dwutlenku
węgla uwolnionego do atmosfery była większa od całej emisji CO2 w Australii w
2018 roku.
Ale jeszcze wcześniej…
Gigantyczny zielony wir…
…w wodach Morza
Bałtyckiego to ostrzeżenie, że dzieje się coś niepokojącego
Satelita
meteorologiczny dostrzegł w wodach północnego Bałtyku zaskakujące zjawisko. To
zielony wir, który ma kilkadziesiąt kilometrów średnicy. Jak zwykle pojawiły
się teorie, że to manifestacja obcej cywilizacji, ale w rzeczywistości jest to
coś zupełnie innego.
Satelita meteorologiczny Landsat-8
uwiecznił zagadkowe zjawisko w wodach północnej części Morza Bałtyckiego. Od
razu uspokajamy, że nie jest to manifestacja obcej cywilizacji, lecz zupełnie
naturalne zjawisko, które jednak może niepokoić.
Jego źródłem jest
fitoplankton, czyli mikroskopijne organizmy roślinne, w tym glony, które są
bogate w chlorofil, mieniąc się na zielono. Z powodu słabego wiatru,
niewielkiego sfalowania i wyższej niż zwykle o tej porze roku temperatury wód
morskich, glony zaczęły się błyskawicznie rozprzestrzeniać.
Nie wiemy jakiego typu są
to glony, ale najpewniej cyjanobakterie, czyli algi w kolorze
niebiesko-zielonym. Utworzyły one wir, ponieważ w ten sposób
składniki odżywcze z morskich głębin, gdzie woda jest chłodniejsza, unoszą się
ku powierzchni.
Martwe strefy Bałtyku
Niestety, te formacje,
które przypominają dzieło słynnych malarzy, świadczą także o degradacji
bałtyckiego środowiska. Okazuje się, że rozprzestrzenianie się glonów
spowodowało występowanie martwych stref. Fitoplankton i cyjanobakterie zużywają
składniki odżywcze, które dostają się do Bałtyku poprzez wymywanie ich przez
deszczówkę z pól uprawnych do rzek.
Glony rozmnażają się na
taką skalę, że zużywają olbrzymie ilości tlenu, którego zaczyna brakować dla
całej bałtyckiej fauny i flory. Według najnowszych badań naukowców z
Uniwersytetu w Turku, tegoroczna martwa strefa ma około 70 tysięcy kilometrów
kwadratowych, a więc jest 135 razy większa od Warszawy i zarazem dwukrotnie
większa od województwa mazowieckiego.
Martwe strefy to obszary
pozbawione tlenu, na których nie występują żadne gatunki morskich stworzeń.
Chociaż o tym zjawisku wiadomo od dawna, to jednak do tej pory świat naukowy
nie zdawał sobie sprawy, jak zakrojony na szeroką skalę i szybko postępujący
jest to proces w Morzu Bałtyckim.
Badania zostały
zainicjowane i przeprowadzone przez zespół naukowców z Finlandii i Niemiec.
Okazuje się, że utrata tlenu jest największa od 1500 lat. Jest to bezpośredni
efekt działalności i ekspansji człowieka.
Obecnie, i jest wielce
prawdopodobnie, że też w przyszłości, na badanym przez nas obszarze ciągle
będzie dochodziło do utraty tlenu wskutek przenikania składników odżywczych z
pól uprawnych, uwalnianie się fosforu z osadów dennych i jego wędrówki w górę kolumny
wody oraz wskutek globalnego ocieplenia - powiedział Sami Jokinen z Uniwersytetu w Turku.
Naukowcy prognozują, że w
kolejnych latach zjawisko to będzie powiększało się. Efektem tego będzie
znaczny spadek populacji ryb i masowe wymieranie innych morskich stworzeń.
Najgorszy jest w tym
wszystkim fakt, że w ostatnich dekadach prowadzone są na szeroką skalę programy
redukcji zanieczyszczeń w Bałtyku u wybrzeży Finlandii i Szwecji. Niestety,
naukowcy nie zauważyli tam żadnych oznak odradzania się morskiego ekosystemu.
Akcje jednak będą dalej prowadzone, bo być może sytuacja zacznie zmieniać się
za kilka dekad.
Moje 3 grosze
Jeżeli idzie o Bałtyk, to rzecz nie jest nowa – zjawiska te
obserwowano wcześniej i ekolodzy sygnalizowali niebezpieczeństwa z nim związane.
Rezultat był taki, jak zwykle – czyli żaden. Poza garstką uczonych nikt się tym
nie przejmował. Ustalony dogmat mówił, że w celu podwyższenia plonów muszą być
stosowane nawozy sztuczne, a szczególnie zawierające NPK i to miał być środek
na wszelkie bolączki rolnictwa. I to zarówno w Polsce jak i pozostałych krajach
basenu Morza Bałtyckiego. Efekty tego obłędu – na załączonych obrazkach.
Ta zieleń wcale nie jest kolorem życia, a wręcz odwrotnie – to
kolor śmierci, bowiem ta masa glonów opadnie na dno morza i tam rozłoży się
beztlenowo na siarkowodór – H2S i metan – CH4. Zabite ryby i inne organizmy
morskie będą wzbogacać wody Bałtyku w związki fosforoorganiczne – np. fosfina (fosforiak, fosfina) – PH3, który jest
gazem toksycznym i palnym zarazem.
A do tego wszystkiego należy jeszcze doliczyć składowiska broni C
leżące na dnie morza od lat 40-tych XX wieku, i zawierające m.in. Sarin –
C4H10FO2P, Soman – C7H16FO2P, Tabun – C5H11N2O2P, Luizyt A – C2H2AsCl3, Iperyt
– C2H8Cl2S, Clark I – C12H10AsCl, Clark II – C12H10AsCN i inne. Jak widać,
większość z nich to piekielnie toksyczne związki fosforo- i arsenoorganiczne. Oczywiście
do tego jeszcze bomby zapalające z białym fosforem i zwykłe z kruszącymi
materiałami wybuchowymi.
I do tego jeszcze 6000 ton ropy naftowej znajdującej się w
zbiornikach wraków statków z obu wojen światowych i powojennych katastrof: MS Wilhelm
Gustloff, SS General von Steuben, SS Stuttgart, MS Goya i TS Franken.[1]
No i na dobitkę ścieki miejskie wlewane do rzek wpadających do Bałtyku – że
wspomnę ostatnie dwa wlewy warszawskich nieczystości do Wisły.[2]
Jednym słowem w naszym morzu jest wszystko, z wyjątkiem radioaktywnej trucizny,
chociaż tego też nie możemy być pewni, jako że nad tym nieszczęsnym morzem
postawiono kilka elektrowni atomowych, które mogły zrzucić niepostrzeżenie
trochę radioaktywnego paskudztwa w jego wody. To także dziwne afery związane z
zatonięciem MF Jan Heweliusz w 1993 i MF Estonia w 1994 roku.[3]
Być może znajdują się tam także statki zaopatrujące nazistowskie ośrodki badań
atomowych w Mostach (Luftmuna 4) i na
Arkonie.
Przyszłość Bałtyku rysuje się już nie zielono ale czarno. Ale głupców i pazernych oszołomów to nie przeraża, bo oni mają zysk – a zysk liczy się ponad wszystko. Tylko że tego zysku ani nie będą mieli komu zostawić, ani zabrać ze sobą do grobu…
Źródło: TwojaPogoda.pl /
GeekWeek.pl / Phys.org / NASA/Nature.
[1] Stuttgart
może mieć 600 ton ropy, Franken – ponad 1000 ton.
[2]
Zob. także: „Apel Sejmiku Województwa Pomorskiego…” - https://pomorskie.eu/apel-sejmiku-wojewodztwa-pomorskiego-w-sprawie-ratowania-baltyku-chodzi-o-bron-chemiczna-i-wraki/
[3] Zob. St.
Bednarz, M. Jesenský, R. Leśniakiewicz – „Piekielne katastrofy nuklearne”,
Jordanów 2021.