Powered By Blogger

sobota, 11 lipca 2020

Egipskie loty poza świat: tajemnicze kanopy




Pamiętam, jak w latach 70. obejrzałem w TV film grozy o jakiejś mumii egipskiej, która ożywiona magiczną siłą powstała z martwych i do pełnego zmartwychwstania potrzebne jej były kanopy z organami wewnętrznymi. Coś podobnego ukazali potem twórcy filmów „Mumia” i Powrót mumii”. We wszystkich tych filmach, kluczowymi okazały się być kanopy zawierające zmumifikowane organy wewnętrzne zmumifikowanych ludzi.

Czym były kanopy? Kanopy (także wazy lub urny kanopskie) – w starożytnym Egipcie rytualne naczynia, w których umieszczano wnętrzności, wyjęte z ciała przed mumifikacją i zakonserwowane.

Nazwa pochodzi od greckiej nazwy starożytnego egipskiego miasta Kanopos (Kánōbos) w Delcie, w okolicach dzisiejszej Aleksandrii, w którym odnaleziono te naczynia po raz pierwszy. Zwykle wykonane były z alabastru lub gliny, spotyka się również naczynia drewniane, kamienne i fajansowe. Zawsze występowały w liczbie czterech.

Gliniane kanopy znane są już z okresu Starego Państwa. Początkowo zamykane były płaskimi pokrywami, na początku Nowego Państwa nakrywkami wyobrażającymi głowę zmarłej osoby (lub głowy Synów Horusa w postaci ludzkiej – według innej wersji), a w Epoce Późnej zaczęto je przyozdabiać głowami Synów Horusa w postaci zwierzęcej: Imseta (głowa ludzka – dla wątroby), Hapiego (głowa pawiana – dla płuc), Kebehsenufa (głowa sokoła – dla jelit) i Duamutefa (głowa psa podobnego do szakala – dla żołądka). Każdy z geniuszy opiekuńczych zmarłego był z kolei pod ochroną bogiń opiekuńczych: Izyda strzegła wątroby, Neftyda – płuc, Neit – żołądka, a Selkit – jelit.

Egipskie kanopy

Kanopy zwykle umieszczane były w specjalnie na ten cel wykonywanej skrzyni-kaplicy, na ścianach której umieszczano rzeźbione wizerunki bogiń opiekuńczych. Pozy bogiń, ich kolejność oraz przyporządkowanie do kierunków świata, ściśle określały święte teksty.


Etruska urna kanopijska

Później nazwę tę stosowano także dla etruskich urn z nakryciem wyobrażającym głowę ludzką.

Zmarłego mumifikowano i wkładano do trumny, a trumnę do sarkofagu, zaś kanopy kładziono obok.

 Starożytny Egipt przyciąga nas swoją tajemniczością i bogactwem. Jego mieszkańcy od samego początku przykładali ogromną uwagę do tego, żeby po śmierci nie rozpłynąć się zwyczajnie w powietrzu. To właśnie dlatego przez cały czas trwanie tej starożytnej cywilizacji udoskonalali sposoby na zachowanie w jak najlepszym stanie ciała po śmierci. Mumie – jak i dlaczego je robiono?

Już od najdawniejszych czasów w Egipcie powszechne było przekonanie o tym, że na ludzi czeka życie w pośmiertnej wiecznej krainie. Co więcej, aby się tam dostać, nie wolno było dopuścić do uszkodzenia ciała zmarłego. Wiara ta doprowadziła do tego, że starożytni Egipcjanie niezwykle dużo energii poświęcali na ciągłe udoskonalanie metod balsamowania zwłok.

To ciało w piasku wyschło!

Jaki wpływ na wprowadzenie tego sposobu zachowywania zwłok miała obserwacja, że ciała osób zmarłych zakopanych na pustyni wysychają, zamiast gnić? Czy kiedyś ktoś natrafił na takie zwłoki i pomyślał sobie „Hej! To ciało w piasku wyschło!”? Według wierzeń pierwszej mumifikacji dokonał bóg Anubis na ciele zmarłego Ozyrysa.

Mumifikacja pojawiła się w starożytnym Egipcie już w czasach II dynastii, czyli około 2800 roku p.n.e. i stanowiła już wtedy ważny element obrządku pogrzebowego. Jednak to dopiero około 200 lat później, w czasach IV dynastii, osiągnęła poziom, który nazwać możemy „prawdziwą mumifikacją”.

W Średnim Państwie (około 2050-1710 p.n.e.) balsamowanie zwłok stawało się coraz bardziej popularne i zaczęło się rozprzestrzeniać na większą skalę. Jednak sam proces mumifikacji nie został doprowadzony jeszcze do perfekcji, a ciała z tego okresu nie zachowały się zbyt dobrze. Metody jednak ciągle ulepszano i ostatecznie starożytni Egipcjanie osiągnęli perfekcję w balsamowaniu ciał swoich zmarłych.

Boskie mumii początki. Według wierzeń egipskich wynalazcą mumifikacji był bóg Anubis. Dokonał jej po raz pierwszy, balsamując zwłoki boga Ozyrysa. Ta tradycja była tak silnie zakorzeniona w umysłach Egipcjan, że przez cały okres, kiedy wykonywano mumifikację zwłok, jeden z kapłanów nosił na głowie maskę szakala. Informacje na temat przebiegu mumifikacji czerpiemy ze źródeł greckich. Z pomocą przychodzą nam tu Herodot, Diodor, Plutarch i Porfiriusz. Naszą wiedzę na ten temat uzupełniły badania m.in. mumii Ramzesa II, a także anonimowej mumii z Okresu Późnego, które przeprowadzili naukowcy w 1986 roku. Podczas mumifikacji wnętrzności wyciągano i umieszczano w urnach kanopskich

Co zatem trzeba było zrobić, aby poprawnie zabalsamować ciało? Zabrać zmarłego do specjalnego domu nazywanego domem oczyszczenia.

Wydobyć mózg. Według Herodota robiono to przez nos za pomocą żelaznego haczyka, którym całość rozdrabniano, a następnie wydobywano na zewnątrz. Współczesne badania sugerują jednak, że zawartość czaszki wydobywano dzięki grawitacji poprzez umieszczony w niej pręt.

Zrobić krzemiennym nożem nacięcie na prawym boku i po przerwaniu przepony, wyciągnąć na zewnątrz wszystkie narządy. Organy poddać osobnemu balsamowaniu, a następnie umieścić w czterech urnach zwanych kanopskimi. W ciele pozostawić jedynie serce i nerki.

Następnie ciało należało „posolić”. Zajmował się tym specjalnie wykwalifikowany w tej dziedzinie taricheuta. Ciało umieszczano w natronie (naturalna soda – Na2CO3 · 10H2O) i pozostawiano na około 35 dni. Aby zniwelować czernienie skóry, nakładano na nią hennę lub ochrę – odpowiednio czerwoną dla mężczyzn i żółtą dla kobiet. Otwór w ciele wypełniano bandażami, a na samym przecięciu umieszczano plakietkę poświęconą czterem synom Horusa.

Zwłoki należało teraz umyć i oczyścić, a następnie owinąć bandażami. Krok ten przebiegał według ściśle określonego rytuału i podzielony był na kilka następujących po sobie etapów. Na początku ciało przykrywano płachtą i owijano lnianymi bandażami wszelkie członki. Osobno zatem bandażowano palce czy fallusa. W następnym etapie przechodzono do zawijania całego ciała. Pomiędzy kolejne zwoje wkładano amulety, klejnoty czy płatki róż. Od czasów Nowego Państwa dodatkowo wkładano między zwoje święte teksty. I tak np. między nogami zmarłego odnaleźć możemy „Księgę umarłych”.

Na samym końcu na twarz zmarłego zakładano maskę pośmiertną. Maska ta ewoluowała i z czasem stała się rodzajem planszy pokrywającej całe ciało.
Skoro ciało zmarłego zostało już zabezpieczone przed zniszczeniem, należało teraz wyposażyć go w odpowiednie sprzęty. Egipcjanie wierzyli bowiem, że na tamtym świecie będą prowadzić życie podobne do tego na ziemi. Do grobu trzeba było zatem włożyć wszystko, co było niezbędne do spokojnej i dostatniej egzystencji.

Złota maska faraona Tutenchamona

To właśnie dlatego, w grobach i grobowcach odnajdujemy tyle przedmiotów codziennego użytku. Już w okresie predynastycznym zmarłych chowano ze skromnymi ozdobami, naczyniami czy paletkami do szminek. Zmarły potrzebował także jedzenia i napojów, najgorszym bowiem losem było pozostanie bez nich w zaświatach. Musiałby on w takim wypadku żywić się ekskrementami i pić urynę. Rodzina regularni przynosiła zatem swoim bliskim jedzenie, napoje, kadzidła, a nawet ubrania. Najbardziej znaną maską pośmiertną jest ta, która przykrywała zmumifikowaną głowę Tutanchamona.
Egipcjanie byli w tej kwestii tak bardzo zapobiegliwi i przewidujący, że na wszelki wypadek umieszczali w widocznym miejscu grobu inwokację do Ozyrysa. Po jej przeczytaniu na głos ujawniać się miała magia słów, a bóg miał dzięki temu zmaterializować wszelkie produkty niezbędne zmarłemu w zaświatach.

W starożytnym Egipcie proces mumifikacji przeprowadzany był z największą starannością i dokładnością. Potrzeba zachowania ciała była tak ważna, że w samym przebiegu balsamowania nie było tutaj rozróżnienia na biednych i bogatych. To jedynie jakość bandaży, bogactwo amuletów czy maski pośmiertnej, a także rodzaj i ilość darów grobowych pozwalała na określenie, kto był ważniejszy, bogatszy czy biedniejszy.

Odnajdywane w grobach mumie od zawsze napawał świat fascynacją i lekkim niepokojem. Egipcjanie proces balsamowania zwłok doprowadzili do takiej perfekcji, że czasem można mieć wrażenie, że zmarły zwyczajnie wstanie i zaatakuje nas za mącenie jego spokoju. Nie bez przyczyny powstało tyle wytworów naszej kultury opowiadających właśnie o takich przypadkach.[1]

Tyle wyczytać można w źródłach. Jednakże żadne źródło nie odpowiada na pytanie: skąd się wziął pomysł balsamowania zmarłych i robienia z nich mumii. Oczywiście wszyscy odpowiedzą, że z religii Egipcjan. Owszem, to prawda, ale skądże ten właśnie element znalazł się w tejże religii? Na to pytanie nie ma już jasnej odpowiedzi. Odpowiedź ginie w pomroce dziejów.

Jestem zdania, że jednak odpowiedź taka istnieje, ale jest dziwaczna i nie wszystkim przypadnie do gustu. Jestem bowiem pewien tego, że balsamowanie zwłok ma związek z podróżami kosmicznymi Ziemian z dawnych, właściwie bardzo dawnych cywilizacji Preantyku.

Żeby to zrozumieć musimy cofnąć się do opisywanej przez Dogonów tajemniczej przeszłości. Do czasów lotów kosmicznych do układu Syriusza. Nie Z, ale DO. Któraś z preantycznych cywilizacji – nieważne która – opanowała technikę lotów kosmicznych poza Układ Słoneczny. Do układu gwiezdnego Syriusza i zapewne Tolimana C – Proximy Centauri. Syriusz jest jedną z gwiazd najbliższych do Słońca, dzisiaj to jest tylko 8,601 ly. Ale nie - Syriusz jest najjaśniejszą gwiazdą na nocnym niebie nie dlatego, że jest niezwykle jasny (jest jaśniejszy niż Słońce, ale wiele gwiazd ma znacznie wyższą jasność absolutną), lecz dlatego, że znajduje się tak blisko. W swoim ruchu dookoła Centrum Galaktyki Syriusz zbliża się do Słońca i za 60.000 lat minie je w minimalnej odległości 7,8 ly; będzie wówczas świecił z jasnością −1,64 mag. Od 90 tysięcy lat jest on najjaśniejszą gwiazdą nocnego nieba, ale za 210 tysięcy lat jaśniejszą stanie się Vega.

A zatem Syriusz wciąż zbliża się do Słońca, a nie oddala. Lecąc do Syriusza z VIII sonda Voyager 2 minie tą gwiazdę w odległości 4,3 ly za około 296.000 lat, lecąc z prędkością 15,327 km/s robiąc 3,233 AU/rok w kierunku konstelacji Pawia. Przy okazji, w roku 40.176 minie gwiazdę Ross 248 w konstelacji Andromedy.

Tymczasem lecąca z prędkością 16,967 km/s sonda Voyager 1 za 300 lat osiągnie Obłok Oorta, którego przebycie zajmie mu następne 30.000 lat, NB po 18.000 lat oddalając się od Ziemi na odległość 1 ly. W roku 40.272 sonda minie gwiazdę Gliese 445 (AC +79.3888) w Żyrafie odległej o 17,5 ly, w odległości 1,64 ly, natomiast sonda Voyager 2 za około 44.000 lat zbliży się do niej na odległość 2,77 ly. Sytuacja ta będzie głównie wynikiem zbliżenia Gliese 445 do Słońca na odległość ok. 4 ly, a nie dotarcia sond kosmicznych Voyager na znaczną odległość od Słońca.

To daje pojęcie o ogromie kosmicznych odległości! Tak więc to jest ślepy zaułek – żaden żywy organizm nie przeżyje tak długiego okresu czasu.

Żywy nie, ale martwy?

Ongi założyłem, że do eksploracji Kosmosu Obcy używają automatów – już to cyborgów, już to robotów. To oczywiste – śmierć biologiczna nie zagrozi czemuś/komuś, co ex definitio jest już martwe. Dlatego eksploracja Wszechświata przeprowadzana przy ich użyciu ma sens. Nie naraża się ludzi i automaty są w stanie robić to samo, co ludzie. Poza tym można uzupełniać ich programy w czasie lotu, co zwiększy ich zorganizowanie, a co za tym idzie uniwersalność. To wszystko da się zrobić.

A jednak starodawne przekazy mówią o wysyłaniu ludzi. I teraz do tego włączają się Egipcjanie i ich antyczna religia, a w szczególności wierzenia na temat życia pozagrobowego i przygotowania człowieka do życia pozagrobowego. Jednakże jestem pewien, że nie chodzi tu o życie pozagrobowe, ale poza-globowe. Pamiętam różne rozważania na temat wysłania w Kosmos ludzi w stanie głębokiej anabiozy. Rzecz w tym, że człowieka łatwo dawało się zamrozić, ale już takiego odmrożeńca nie dało się (jak na razie) przywrócić do życia. Organizm człowieka to wielce skomplikowana maszyna i to, co robi się ze szczurami w laboratorium, nie da się zrobić z ludźmi.

A co będzie, jeżeli postąpi się tak, jak robili starożytni Egipcjanie: rozkładali człowieka na czynniki pierwsze i pakowali w kanopy – czyli indywidualne naczynia na narządy wewnętrzne, zaś wypatroszone ciało konserwowali i kładli do trumny, zaś wszystko do sarkofagu i do komory grobowej.

Tylko dlaczego Egipcjanie traktowali tak po macoszemu mózg delikwenta? Tego nie wiem, ale jak widać, że uważali oni, że mózg nie jest potrzebny człowiekowi po TAMTEJ stronie…? W skrócie wyobrażam sobie to tak: astronautę wprowadza się w stan odwracalnej śmierci, następnie wyjmuje się wszystkie narządy, a nie zapominajmy, że one żyją przez jakiś czas po śmierci. Potem konserwuje się je i pakuje do pojemników. Ciało astronauty także zabezpiecza się i ładuje do przetrwalnika, a potem ładuje do statku kosmicznego, który leci w kierunku odległego obiektu kosmicznego.

Po przylocie w okolicę celu astronauta jest kompletowany i ożywiany przez uniwersalne automaty medyczne. Dalej dowodzenie statkiem przejmuje już żywa załoga, która dokonuje eksploracji czy kolonizacji nowego świata. Na papierze wygląda to nader ciekawie, ale czy da się zrealizować? Może kiedyś, kiedy postęp medycyny pozwoli na tak skomplikowane operacje chirurgiczne, a postęp robotyki na stworzenie takich automatów, które będą je mogły przeprowadzić…

Z pewnego punktu widzenia rzecz ma sens i jest do zrobienia. Tylko kto starożytnym Egipcjanom powiedział, że ludzi trzeba posłać w podróż w zaświaty w zmumifikowanym stanie i co więcej, że ta śmierć jest odwracalna? Bo przecież wystarczy mniej czy bardziej kompletny łańcuch DNA, by odtworzyć organizm, który zmarł przed tysiącami lat? Ale to już inna kwestia.


Opracował -  ©R.K.F. Leśniakiewicz