Powered By Blogger

niedziela, 8 maja 2022

Na północnym stoku Tatr (13)

 


XIII.                  W oku burzy z piorunami

 

Jeśli weźmiemy pod uwagę miejsce wypadku i cofniemy się o 82 lata w czasie, znów znajdziemy się w centrum dramatu na Giewoncie. Dokładnie w południe 15.VIII.1937 r. wybuchła burza, która na szczycie góry zaskoczyła liczną grupę turystów. Poza piorunami bali się ulewnych deszczy i postanowili nie czekać na czas.

Wśród nich byli bracia Leopold i Eugeniusz Schönvogtowie. Pierwszym był właścicielem fabryki włókienniczej w Pabianicach, drugim znany epidemiolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Ich przewodnikami byli cukiernik Kazimierz Bania i dudziarz Jan Mróz z Zakopanego. Dudziarz zabrał też na wycieczkę typowy alpinistyczny instrument muzyczny, podczas której zabawił towarzystwo zabawnymi opowieściami i grą na dudach. Jego przedsiębiorczy towarzysz zdołał szczęśliwie wnieść na górę pełne pudełko ciastek, aby mógł je tam spieniężyć.

W chwili, gdy zaczęła się burza, rodzeństwo rozdzieliło się. Leopold Schönvogt i Jan Mróz odeszli na kilka metrów od krzyża na szczycie, jego brat Eugeniusz w towarzystwie Kazimierza Bani usiadł wśród skał po przeciwnej stronie. Chociaż odległość między nimi nie była duża, nie można ich było zobaczyć ani usłyszeć z powodu ulewnego deszczu i ogłuszających grzmotów. 

Nagle piorun uderzył bezpośrednio w krzyż. Jednym z naocznych świadków był mężczyzna, w gazecie określany tylko jako „porucznik X”, który znajdował się tuż pod szczytem. Uderzenie pioruna powaliło go na ziemię, ale gdy po chwili doszedł do siebie i ocenił sytuację, pobiegł po pomoc. Po przybyciu ekspedycji ratunkowej jej członkom odsłonił się straszny widok, jak czytamy w Księdze Wypraw Ratowniczych: Dziesięć metrów od krzyża leżały w pełni zwęglone ciała Leopolda Schönvogta i Jana Mroza, dotykające się plecami. Po przeciwnej stronie krzyża leżały zwłoki cukiernika Kazimiera Bani. Ciało Eugieniusza Schönvogta zostało wyrzucone na południe na pięćdziesiąt metrów przez falę ciśnienia powietrza wytworzoną przez porażenie prądem. Oprócz trzech zabitych i jednego ciężko rannego, trzynaście osób zostało trafionych piorunem.

Uratowany dr Schönvogt, z licznymi złamaniami kończyn, rozbitą głową i ciężkimi oparzeniami, został zabrany przez ratowników medycznych do schroniska na Hali Kondratowej, a stamtąd do szpitala w Zakopanem, gdzie został natychmiast zabrany na salę operacyjną.

16.VIII.1937 roku PAT[1] przekazała: Katastrofa na Giewoncie jest pierwszym znanym przypadkiem porażenia przez piorun w górach, bowiem wcześniej nie pisały o nich kroniki tatrzańskie, ani o turystach ani o pasterzach. Podczas wczorajszej burzy na szczycie Rysów piorun uderzył w dwóch czechosłowackich turystów. Jednego z nich w ciężkim stanie zniesiono do schroniska pod Rysami.[2] 

Ciało Leopolda Schönvogta zostało przewiezione do jego rodzinnych Pabianic. 20.VIII.1937 r. dziennik „Echo” pisał o tym: Wczoraj po południu pochowano w Zakopanem ofiarę wypadku, czcigodnego pana Leopolda Schönvogta, który zginął od pioruna podczas zwiedzania Giewontu. Jego brat Eugeniusz Schönvogt, który był tam ze zmarłym, wciąż walczy o życie. [3]

Fabrykanta pochowano na cmentarzu ewangelickim i na pogrzebie było wiele osób. Cztery dni później w zakopiańskim szpitalu zmarł również jego brat. Tysiące osób przybyło na ostatnie pożegnanie z dr. Schönvogtem, w tym liczna delegacja profesorów i studentów jego macierzystej uczelni.

 

Stare przysłowie mówi, że nieszczęście nie dzieje się w górach, ale w ludziach. Ściślej jednak można by powiedzieć, że staje się on ludźmi w górach. Dwa lata po śmiercionośnym piorunie na Giewoncie podobna tragedia wydarzyła się w Tatrach, o której zapomniano w przededniu II Wojny Światowej.

W połowie sierpnia 1939 r. silna burza złapała kilkudziesięciu młodych ludzi z żydowskiej organizacji sportowej Akiba, którzy wspięli się na szczyt Świnicy. Przypomnijmy, że jest to szczyt graniczny między Słowacją a Polską, której południowo-wschodni szczyt wznosi się na wysokość 2300 m n.p.m. Podejście do tego monumentalnego wyniesienia na głównym grzbiecie Tatr Wysokich jest dość trudne i dlatego młodzi ludzie musieli dokładnie zaplanować wspinaczkę. Jednak najwyraźniej nie uwzględnili w swoich planach nagłej zmiany pogody, która spowodowała burzę elektryczną. Sześć młodych ludzi zginęło, a jeszcze więcej zostało rannych.

Był wtorek, nieco po południu, 15.VIII.1939 r., kiedy przy dobrej pogodzie grupa sześćdziesięciu pięciu członków udała się na szczyt Świnicy. A potem wszystko poszło nie tak.

Burza nadeszła z czystego nieba. Ani wiatr, ani chmury nie zwiastowały jej nadejścia. A jednak od Krywania nadeszła burza. Stało się to tak szybko, że prowadzący studencką wycieczkę po stokach Świnicy nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa - pisze w kultowej książce o Tatrach pisarz Stanisław Zieliński (1917-1995).[4]     

Z jednego artykułu w ówczesnej prasie codziennej się potem dowiadujemy, że: We wtorek o godzinie siedemnastej ze schroniska na Hali Gąsienicowej[5] została zaalarmowana służba ratunkowa TOPR, która pod komendą Józefa Oppenheima udała się na Świnicę. Wedle uzyskanych informacji w czasie burzy piorun uderzył w grupę młodzieży z żydowskiej organizacji „Akiba“ na wycieczce.[6]

Akcja ratunkowa na stromym zboczu góry przy złej pogodzie była bardzo trudna. Lało, a studenci, którzy przeżyli uderzenie pioruna kilka godzin wcześniej, tak mocno przywarli do skał, że ich ratownicy musieli się od nich oderwać niemal na siłę. Relacje mówiły o dwóch uderzeniach piorunów, które zabiły Jassego Rottenberga i jego siostrę Hutkę, raniąc wielu członków grupy. Jednak to nie zakończyło ich nieszczęścia.

Hersz Jaffe i Szlomo Diamant wkrótce zmarli w szpitalu z powodu obrażeń. Złe wiadomości towarzyszyły jednak poszukiwaniom zaginionych uczestników wyprawy, którzy podczas burzy rozproszyli się lub zgubili w okolicach Świnicy. Po trzech dniach, tj. 18 sierpnia po południu na zboczach opadających do Walentkovej Doliny po słowackiej stronie znaleziono ciała Estery Dymownej i Izaka Schneidera. Pierwsze cztery ofiary (Rotenberg, Jaffe i Diamant) zostały pochowane tego samego dnia na cmentarzu żydowskim w Zakopanem.[7]


Śmiertelny piorun z 15.VIII.1939 r. został przyćmiony dwa tygodnie później przez atak Hitlera na Polskę przez nazistowskie Niemcy. Niezwykle tragiczny stał się również fakt, że prawie wszyscy uczestnicy tej pamiętnej wyprawy na Świnicę zginęli później w nazistowskich obozach koncentracyjnych. Okupanci byli tak zaciekli w swej nienawiści, że doszczętnie zniszczyli cmentarz żydowski w Zakopanem, a tym samym miejsca ostatniego spoczynku ofiar katastrofy świnickiej w połowie sierpnia 1939 roku.[8]



[1] Polska Agencja Telegraficzna.

[2] Wg. Kubiak, Roman: Piorun zabija braci, Życie Pabianic (23.8.2019)

[3] Ibidem.

[4] Zieliński, Stanisław: W stronę Pysznej, Zysk, Poznań 2008, 420 s.

[5] Tzw. Murowańca.

[6] ABC Nowiny Codziennie (17.9.1939).

[7] Cmentarz ten znajdował się na Bachledzkim Wierchu.

[8] W październiku 2004 roku cmentarz ten ponownie otwarto po odnowieniu z inicjatywy Ronalda Weisera, który był jednym z ocalałych z Holokaustu i amerykańskim ambasadorem w Słowacji w latach 2002-2004.