Powered By Blogger

wtorek, 10 maja 2022

Na północnym stoku Tatr (15)

 


XV.                 Tylko niewinni umierają młodo

        

To jedna z najbardziej tajemniczych historii związanych z Tatrami. We wrześniu 2010 r. pod wodospadem Siklawa odkryto ciało 24-letniej Urszuli Olszowskiej, a okoliczności jej śmierci nie są jeszcze znane – pisze w jednym ze swoich artykułów publicysta Dawid Serafin.[1]

 

Pod koniec grudnia 2011 roku Prokuratura Okręgowa w Nowym Sączu umorzyła śledztwo w sprawie śmierci młodej kobiety, która według detektywów prawdopodobnie zboczyła z trasy, poślizgnęła się lub straciła przytomność i wpadła do strumienia. Prokurator uzasadnił następnie decyzję o umorzeniu śledztwa stwierdzeniem, że ewentualne dalsze byłyby możliwe, gdyby zaistniały nowe, fundamentalne okoliczności. Od tego czasu tak się nie stało i sprawa została definitywnie przełożona na 2020 rok. Pozostaje jednak wiele pytań. 

Co się zatem stało w ten lipcowy krytyczny dzień?

28.VII.2010 r. Urszula Olszowska, potocznie nazywana Ulą, wyszła rano z domu ze studentką ostatniego roku na Wydziale Pedagogicznym i stażystą u fotoreportera w Gazecie Krakowskiej. Jej nagłe odejście zauważa jej ojciec, który pyta ją, dokąd się tak spieszy. Otrzymuje odpowiedź, że umówiła się ze znajomym na spotkanie na placu. Nie wymienia jego imienia ani nie wspomina, dlaczego powinni się spotkać. Ale zabiera ze sobą plecak, który zwykle nosi na wycieczkach w góry. Adam Olszowski obserwuje z okna, jak jego córka wychodzi z rodzinnego domu. Jakoś mu się to nie podoba, ale w tym czasie nie ma pojęcia, że ​​widzi ją żywą po raz ostatni.

Po chwili ojciec dzwoni do córki z pewnym przeczuciem, żeby się upewnić,  że nic jej nie jest. Mówi mu, że jest na Rynku, gdzie ma spotkać się ze znajomymi i nie wróci do wieczora. Dziś jednak wiemy już, że nie mówi mu prawdy. Piętnaście minut przed jedenastą Urszula siedzi już w autobusie dalekobieżnym z biletem zakupionym na do Bukowiny Tatrzańskiej, wysiadając przed końcem swojej podróży - w Poroninie. 

Adam Olszowski dzwoni do córki raz jeszcze około 13., ale telefon Uli jest już niedostępny.

Tego samego popołudnia młoda kobieta pojawia się w pracowni Stanisławy Łukaszczykowej, która szyje stroje ludowe. Chwilę rozmawiają, później właścicielka wspomina, że ​​gość nie miał ze sobą plecaka, co wskazywałoby, że w międzyczasie znalazła nocleg we wsi. Chyba że wygląda na to, że żaden z właścicieli nie wynajął jej pokoju w nocy z 28 na 29 lipca. Pani Łukaszczyk jednak dobrze pamięta słowa gościa, że ​​z kimś jest dogadana.               

Kiedy córka nie wraca do domu, a jej telefon jest niedostępny przez kilka dni, Adam Olszowski ogłasza jej zniknięcie, a ponieważ niepokoi go przeczucie, że policja nie jest wystarczająco zaangażowana, bierze sprawy w swoje ręce, podobnie do tego, co znamy z filmów akcji z Liamem Neesonem. Nie tylko przeszukuje miejsca, w których ostatnio widziano jego dziecko, ale także rozwiesza plakaty ze zdjęciem dziewczyny, której szuka w okolicy, dzwoni do wszystkich górskich schronisk i do niektórych udaje się osobiście. Kiedy dociera do Doliny Pięciu Stawów Polskich, okazuje się, że mają tam plecak Urszuli, który 7 sierpnia znalazła grupa turystów przy Wodospadzie Siklawa. I choć poinformowali też ratowników tatrzańskich, nikt w międzyczasie nie kojarzy go ze sprawą zaginionej dziewczyny, mimo że w plecaku były dokumenty osobiste. (!!!)        

Na interwencję ojca poszukiwacze ponownie wyruszyli w góry. 15 września znajdują w potoku Roztoka ciało nieszczęśliwej dziewczyny, której jedyne ramię i część głowy wystają ponad powierzchnię, a włosy wirują w wodzie. Ciało jest prawie całkowicie rozebrane, spodnie zdięte do kolan, czemu jednak przypisuje się działanie strumienia górskiego potoku, a nie rękom jakiegoś sprawcy.

Prokuratura Rejonowa w Zakopanem rozpoczyna śledztwo w sprawie nieumyślnej śmierci, a po kilku tygodniach przejmie je Prokuratura Okręgowa w Nowym Sączu. Istnieje również możliwość, że śmierć Urszuli może być skutkiem nie tylko wypadku, ale także samobójstwa z powodu jej emocjonalnego kryzysu i introwertycznego charakteru.

Była wielką fanką górskich wędrówek – powiedział jeden z wtajemniczonych. - Wyjeżdżała w trasy nie tylko z przyjaciółmi i rodziną, ale także sama. Ufała też innym ludziom, w których nigdy nie widziała możliwego zagrożenia, a jedynie dobro. Chociaż miała oddanych znajomych i przez wszystkich była lubiana, była dość zamknięta. Nie zwierzyła się nikomu ze swoich problemów. Kiedy coś ją niepokoiło, próbowała sobie z tym poradzić sama. Była wyraźnie typem osoby, która słuchała innych, doradzała, ale w razie własnych zmartwień starała się sama sobie z nimi poradzić. Na krótko przed jej zniknięciem rodzice Uli zauważyli, że jest zaniepokojona. Zawsze uśmiechnięta i trwająca całe życie dziewczyna była teraz zamyślona i smutna. Kiedy ojciec próbował się dowiedzieć, córka twierdziła, że ​​wszystko jest w porządku. Może jej stan był związany z tym, co stało się później, ale prawdopodobnie już nigdy nie poznamy odpowiedzi.[2]       


Według oświadczenia siostry, Ula tuż przedtem z dużym zainteresowaniem przeczytała książkę pt. „Czarna polewka”. Czy to może być znacząca wskazówka?

Podczas gdy zamyślona dziewczyna patrzy na nas z ekranu laptopa na zdjęciu z jednego z wielu artykułów dotyczących tej zagmatwanej sprawy, przeglądamy wspomnianą książkę Małgorzaty Musierowicz, która w 2006 roku była wielkim hitem. Łatwa do napisania historia młodych, którzy muszą opierać się fatalnym wydarzeniom, aby być razem. Jedna z kochających się par ucieka nawet do Zakopanego, by tam wziąć ślub. Jednak dziwny, być może nieco komiczny tytuł dla niektórych może kryć w sobie inne sekretne znaczenie.

Z kulinarnego punktu widzenia czarna zupa (czernina, czarna polewka) to według staropolskiej księgi kucharskiej rosół mięsny zagęszczony krwią gęsi lub kaczki. Z symbolicznego punktu widzenia jest to jednak pokarm, który wywołuje mieszane uczucia. Ponieważ zawiera krew, wiedza to psychologiczna granica – zupa jest smaczna, chyba że wiemy, co mamy przed sobą w talerzu. Wiemy jednak również z tradycji zapisanej w poemacie historycznym słynnego romantycznego poety Adama Mickiewicza (1798-1855), że podanie tej zupy kawalerowi pytającego o rękę dziewczyny nie wróżyło dobrze.[3]

Po raz kolejny na zdjęciu z internetu patrzymy w oczy młodej kobiecie, która nie żyła od ponad dekady, i zadajemy sobie pytanie, czy za jej smutnym końcem kryją się jakieś niefortunne sprawy serca?

Oczywiście nie jesteśmy pierwszymi ani jedynymi, którzy o tym pomyśleli. Wcześniej śledczych interesował niejakim Grzegorz J., z którym Ula utrzymywała przyjacielski kontakt. Jednak według zeznań ich wspólnych znajomych był to tak naprawdę tylko przyjacielski związek, może nawet platoniczna miłość, która jednak nie wyrosła na poważną znajomość - więc nie była to kochająca się para, w której coś mogło się wydarzyć dramatycznie. Ponadto Grzegorz J. najwyraźniej ostatni raz spotkał Urszulę 24 czerwca, na ponad miesiąc przed jej zniknięciem, co później okazało się trudne do zniesienia. – Z informacji uzyskanych przez śledczych wynika, że ​​młody człowiek nie miał nic wspólnego ze zniknięciem i śmiercią dziewczyny mówi zwięźle Dawid Serafin.

Pogrążony w żalu, ale i w poszukiwaniu dziecka, Adam Olszowski tymczasem znajduje wiatrówkę swojej córki w pobliżu fatalnego dla niej strumienia. Śledczy nie przeszukali terenu nawet dwa miesiące po odkryciu zwłok, co prokuratura wyjaśniła faktem, że żaden z policjantów nie przeszedł szkolenia do pracy w terenie alpejskim. Jest to tym bardziej uderzające, że teren jest łatwy dla turystów i nawet dzieci poradzą sobie tutaj z ruchem. Dopiero w połowie listopada policja zwróciła się do ratowników tatrzańskich o dokładne przeczesanie terenu.

W tym czasie do laboratorium kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie trafia wreszcie plecak Urszuli, na którym widać ślady krwi i włosów zapiętych w zamek błyskawiczny. Analiza DNA daje niezwykłe odkrycie, że są to włosy mężczyzny, ale później okazuje się, że krew należy do jednego z policjantów, który nieprofesjonalnie nosił plecak bez użycia gumowych rękawiczek i miał zadrapanie na dłoni.

Dziesięć lat po tragicznym wydarzeniu Dawid Serafin zwrócił się do kolegów dziennikarzy: Piotra Odorcziuka i Magdaleny Stokłosy, aby zapytać ich o sprawę Uli Olszowskiej, z którą mieli wówczas do czynienia jako reporterzy.

Uderzyło mnie, jak to możliwe, że ktoś, kogo znam, już nie żyje?, opisuje Piotr Odorcziuk. Byliśmy zszokowani, gdy znaleźliśmy jej ciało. Przede wszystkim udaliśmy się do naszego ojca, który był głównym źródłem naszych informacji. Zwykle jak ktoś znika, to musi być jakiś powód. Policja nie chciała nam nic powiedzieć. Nie mogłem zrozumieć, jak mogli przyznać się do tak wielu zaniedbań i byliśmy sfrustrowani, że nikt nic nie wiedział.

Zgadza się z tym jego współpracowniczka Magdalena Stokłosa: Nie sądzę, żeby to był wypadek czy samobójstwo. Nie mogę uwierzyć, że chciała się zabić. A wypadek? Dla mnie to nie ma sensu. [4]                

W tej chwili jest naprawdę zbyt wiele znaków zapytania, aby je wyszukiwać. Przypomnijmy, że 7 sierpnia grupa turystów przypadkowo znalazła plecak nad Wodospadem Siklawa, ale ciało Urszuli w potoku Roztoka zostało odkryte przez śledczych dopiero 15 września, choć miejsca obu znalezisk dzieli tylko około 150 metrów! W październiku, sto metrów od wodospadu, Adam Olszański znalazł wsuniętą między kamienie wiatrówkę córki, której pozycję dokładnie sfotografował przed podniesieniem – jak to możliwe, że żaden z poszukiwaczy wcześniej jej nie zauważył? Nikt nie obejrzał plecaka Urszulina w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, mógłby znaleźć wskazówki, które pozwoliłyby na jego powrót do właściciela. Co więcej, nawet po ogłoszeniu poszukiwań zaginionej dziewczyny nikt nie wiązał jego odkrycia z jej zniknięciem, stało się to dopiero po przybyciu nieszczęśliwego ojca szukającego własnego dziecka. A teraz najpoważniejsza sprawa – nikt nie przeanalizował zawartości telefonu Urszuli, powołując się na… brakującą ładowarkę!        

Niewątpliwie młoda kobieta miała jeszcze jakieś części garderoby, które znaleziono kilkadziesiąt metrów w dół strumienia, poza tym był tam kij trekkingowy i czapka, która była kogoś innego - być może była to wskazówka, której nikt nie wziął pod uwagę.

Sekcja zwłok nie przyniosła żadnych większych ustaleń - tylko, że ofiara na pewno nie zmarła w wyniku upadku z dużej wysokości. Na jej głowie pojawiły się jednak nietypowe urazy – wybite górne siekacze i złamana szczęka, a jeden z patologów wyraził opinię, że prawdopodobnie powstały one pośmiertnie w wyniku ciągnięcia zwłok. Specjaliści wykluczyli również utonięcie lub uduszenie, ale nie byli w stanie ustalić bezpośredniej przyczyny śmierci.

Dzień był gorący, i być może Ula po prostu chciała się ochłodzić przy potoku. Właśnie się rozbierała, kiedy pośliznęła się na mokrym kamieniu i wpadła do strumienia. Jej rozgrzane ciało w zetknięciu z lodowatą wodą uległo szokowi termicznemu i dziewczyna zmarła... Oczywiście to jest jeszcze jedna hipoteza, prokuratura powinna odpowiedzieć na pytanie, czy ktoś jej nie zepchnął do potoku. Wybite zęby i złamana szczęka mogą świarczyć o tym, że stało się to w chwili śmierci, a śmierć nastąpiła wskutek szoku termicznego i uderzenia głową o kamienie. Ale tego już się nie dowiemy...[5]       

 W połowie września 2010 r., po odkryciu ciała Urszuli w potoku, policjanci odebrali anonimowy telefon z informacją, że przechodząc pod koniec lipca nad Wodospadem Siklawa, usłyszał on „podniesione głosy, w tym kobiety“. Następnie zobaczył na szlaku młodą kobietę, a za nią mężczyznę w towarzystwie małej dziewczynki. Ręka mężczyzny była zabandażowana, zachowywał się dziwnie, a następnie gestem wskazał dziewczynce, aby sama udała się do pobliskiego domku, podchodząc do młodej kobiety.

Informator dzwonił do śledczych w sumie trzy razy – pisze Dawid Serafin. - Wersja, którą im powiedział, nigdy nie została zweryfikowana. Jednak przy tej okazji ujawnił szczegóły, które mogły być znane tylko osobie, która wiedziała, co stało się z Ulą Olszowską w ostatnich chwilach jej życia. Detektywi odkryli, że dzwoniący zadzwonił na kartę, ale nie podał operatorowi swoich danych osobowych. Prokuratura uznała zatem, że nie może go wezwać. Z naszej wiedzy wynika jednak, że dzwoniący nie pochodzi z Podhala. [6] 

Prokurator zamknął dochodzenie pod koniec grudnia 2010 roku. Najbardziej szacowni kryminalistycy rozważali wersję, w której młoda kobieta zeszła z drogi, poślizgnęła się lub potknęła i spadła nieprzytomna do strumienia. W ten scenariusz wpisuje się raport krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych, który eksperci określili jako Urszulę jako osobowość chaotyczną i nieuważną, co zwiększało ryzyko wypadku. Jednak według kilku komentatorów nadal coś jest nie tak.

– W tej historii jest wiele okoliczności i pytań, które mogą wskazywać na zupełnie inny bieg okoliczności – mówi Krzysztof Baraniak. Swoje zażenowanie wyrazili też inni publicyści, o czym możemy przeczytać dalej: - Okoliczności jej śmierci wciąż budzą wiele wątpliwości. Chociaż sprawa została początkowo sklasyfikowana jako niezamierzona przyczyna śmierci, krążą pogłoski, że w rzeczywistości było to zabójstwo.[7]

Ponad dekadę temu nieszczęsna dziewczyna spoczęła pod nagrobkiem na jednym z krakowskich cmentarzy, a jej sprawa została oficjalnie zamknięta. Ale to wielka tragedia, jeśli taka zbrodnia, choć później badana i karana, nie była jedyną w polskich Tatrach w ostatnich dziesięcioleciach.

                   

Pod koniec lipca 2003 roku do Zakopanego przyjechała studentka socjologii Katarzyna P. Do rodziców napisała tylko krótki SMS, że po wakacyjnym pobycie nad morzem, przed powrotem do domu, chce na kilka dni pojechać w góry. Na dworcu w Zakopanem podobno spotkała sympatycznego ratownika tatrzańskiego. To była ostatnia informacja od dziewczyny, której jej rodzice nigdy więcej nie powinni widzieć żywej.

Katarzyna pochodziła z województwa lubuskiego, nie znała dobrze gór, a teraz poznała prawdziwego przewodnika – wyjaśnia w prologu tragicznej historii publicysta Daniel Dyk. - Dziewczyna szybko odpowiedziała na propozycję mężczyzny i wybrała się z nim na wycieczkę do Doliny Chochołowskiej. Katarzyna była bardzo zauroczona ratownikiem górskim i spędzili noc w domku pod doliną. W końcu wymeldowali się i kolejną noc spędzili w ustronnym miejscu, w górskiej chacie na uboczu.[8]          

Para była ostatnio widziana 31 lipca, a czytelnicy prawdopodobnie już mają nieprzyjemne uczucie, że jest to również fatalny dzień, w którym trop młodej kobiety znika. Jej telefon nie odbiera, a rodzina zaczyna mieć poważne obawy: Katarzyna jeszcze czegoś takiego nie zrobiła, więc coś musiało jej się stać, zwłaszcza gdy pojechała w góry.

5.VIII.2003 pies pewnego krakowskiego turysty znalazł na brzegu potoku w Dolinie Chochołowskiej plecak z ubraniami, który oczywiście należał do kobiety. W kieszeniach miał dokumenty osobiste Katarzyny P. Tutejsi górale pamiętali dziewczynę, która spacerowała z mężczyzną w średnim wieku. Stosunkowo szybko okazało się, że mężczyzną był 36-letni Paweł Hajduk, który niedawno odsiedział siedmioletni wyrok za brutalny gwałt. I to właśnie ten dzikus oczarował uczennicę tak bardzo, że nie zawahała się udać w samotne miejsce z nieznajomym. Jak to jest w ogóle możliwe?

Był urodzonym manipulatorem i miał niezwykłą zdolność przekonywania – wyjaśnia reporter Kamil Barnowski. - Był w stanie oczarować każdą kobietę. Niewielu przekonałoby się, że z rzekomym ratownikiem górskim było coś nie tak.[9]

Choć śledczy mieli jasne wyobrażenie, kto był podejrzany o zniknięcie Katarzyny, nie wiedzieli, gdzie jest on lub jego ofiara. Policja ogłosiła ogólnokrajowe poszukiwania Pawła Hajduka i w końcu udało się go aresztować we wsi Konina. I tak prawda wyszła na jaw z całym okropieństwem. Nasi czytelnicy z pewnością zrozumieją, dlaczego nie opiszemy piekła, jakie ten zboczony psychopata przygotował dla swojej ofiary w opustoszałym i ukrytym zakątku Tatr Zachodnich. Ograniczmy się do tego, że nieszczęsna Katarzyna już nie wyszła żywa. Zabójca pochował następnie jej zmasakrowane szczątki w pobliżu czarnego szlaku turystycznego prowadzącego z Kośceliska do Doliny Chochołowskiej.   

        

Cztery lata później sprawca został skazany na dyżywocie. Życia dziewczynie a córki rodzicom to już nie wróci...

 

I jeszcze pozwolę sobie zacytować podobne przypadki z Projektu Tatry:

Tej dziwnej sprawie zaginięcia w Tatrach dwojga 20-latków: Piotra G. i Justyny T. poświęcono cykl artykułów na łamach Nieznanego Świata. Dziewczyna i chłopak literalnie rozpłynęli się wśród regli Doliny Kościeliskiej, dokąd wybrali się feralnego dla nich dnia 2 marca 1981 roku. Poszukiwania spełzły na niczym. Psychotronicy, którzy ich poszukiwali, podawali miejsca przebywania ich zwłok od Doliny Chochołowskiej i Grzesia aż do Wantul i masywu Giewontu i Czerwonych Wierchów. Jest to obszar o powierzchni niemal 45 km2 terenu nader urozmaiconego. Ciekawe jest zaś to, że jedna z lokalizacji – Przysłop Miętusi znajduje się w miejscu, z którego widać doskonale trzy tutaj wymienione „podejrzane” miejsca: Giewont, Czerwone Wierchy i Kominiarski Wierch...  A nie zapominajmy, że tutaj właśnie widziano tajemnicze NOL-e...

Przysłop Miętusi jest węzłem dróg turystycznych, wiodących na gmach Czerwonych Wierchów i należące doń doliny reglowe. W sezonie letnim i zimowym panuje tutaj ogromne natężenie ruchu turystycznego, a mimo tego, zdarzają się dziwne przypadki zaginięć czy tajemniczej śmierci ludzi.

Jaki był los Piotra i Justyny? Mogli oni być porwani przez NOL-a, co swego czasu wylansowało dwoje jasnowidzów z Lublina (dane personalne zastrzeżone), którzy w transach   w i d z i e l i   moment samego porwania ich na pokład NOL-a, a potem pobyt na nieznanej planecie wśród nieznanych Istot o zupełnie różnej od nas mentalności... Jak bardzo jest to prawdziwe? – tego nie wiem. Być może lubelscy jasnowidze maja rację i Piotr z Justyną rzeczywiście żyją na innej planecie czy w innym wymiarze Rzeczywistości. 

Niestety, nie jestem takim optymistą. Być może wpisali się oni w SCHEMAT A i ich zwłoki poniewierają się gdzieś na dnie lasów reglowych Kościeliskiej, albo leżą połamane w jakiejś „mikro-jaskini Łataka”.

Mogli oni spotkać się z fatalnym dla nich skutkiem, z jedynym tatrzańskim zwierzęciem, które jest w stanie zagrozić człowiekowi – z niedźwiedziem brunatnym – Ursus arctos. Co więcej – głodny miś, podobnie jak śp. Kuba Kondracki  czy Magda Roztoczanka – szuka towarzystwa człowieka, bo wie, że dostanie od niego smaczny kąsek, co akurat wiem z własnych doświadczeń z niedźwiedziami, kiedy służyłem jeszcze na Łysej Polanie... NB, obydwa te misie są już historią, bowiem zabiła je źle pojmowana miłość do zwierząt, która obróciła się przeciwko nim...  Marzec jest miesiącem przebudzenia tych zwierząt ze snu zimowego i być może, jakiś głodny niedźwiedź spotkał się z Piotrem i Justyną. Dobrze, ale co się stało z ich rzeczami? Nie wyobrażam sobie misia, który pożarłby człowieka wraz z plecakiem i ubraniem. Coś zawsze   m u s i a ł o b y   zostać!

Istnieje jeszcze jedna ponura strona tego medalu – Piotr i Justyna mogli paść ofiarą ludzi. Kogo? Przede wszystkim chodzi mi tutaj o kłusowników i przemytników, którzy bardzo nie lubią, kiedy podgląda się ich „przy robocie”. 

Druga możliwość, to mord polityczny. Oboje zaginieni byli silnie zaangażowani w ruch niepodległościowo-solidarnościowy, a zatem polska SB czy radziecka KGB mogły wykorzystać fakt ich wyjazdu w góry, by ich „uciszyć” – raz na zawsze, jak np. ks. Jerzego Popiełuszkę... – w co jednak nie wierzę.

Zagadka zniknięcia Piotra i Justyny w dalszym ciągu pozostaje nierozwiązaną. O ich domniemanych losach pisano na łamach Nieznanego Świata. I kolejna sprawa:

26 stycznia 1993 roku zaginęły w niewyjaśnionych do dziś dnia okolicznościach, dwie 18-letnie dziewczyny: Ernestyna Wieruszewska i Anna Semczuk.

Jak ustaliło policyjne dochodzenie prowadzone przez RKP Zakopane, ich ślad urywał się na zakopiańskim Dworcu PKP, gdzie widziano je krytycznego dnia, około godziny 14:00, a potem przepadły jak kamień w wodę...

Nie wiadomo do dziś dnia, czy dziewczyny poszły w góry, czy wsiadły do pociągu do Warszawy. Istniało domniemanie tego, że po wykupieniu biletów udały się na Kalatówki, a potem na Czerwone Wierchy, ale wersja ta ponoć nie potwierdziła się w toku dochodzenia. Nie znaleziono ich zwłok, ani nawet strzępka odzieży, którą miały na sobie. Jednym słowem wyglądało na to, że pod nimi rozstąpiła się ziemia... Intensywne poszukiwania prowadzone przez Wydział Operacyjno – Rozpoznawczy RKP Zakopane przy wsparciu Strażnic SG w Zakopanem, Łysej Polanie, Witowie, Jurgowie i Chochołowie oraz pomocy GPK SG Łysa Polana i Chochołów dały wynik zerowy. Także TOPR okazał się być bezsilnym...

Obydwie dziewczyny cieszyły się nienaganna opinią w szkole i miejscu zamieszkania. Nie piły, nie paliły, nie brały narkotyków, nie miały kontaktów z subkulturami młodzieżowymi – słowem dwie zakonnice – jak mówili o nich rówieśnicy. Powinny pod koniec ferii wrócić do domu i szkoły, ale tak się nie stało!...

Ten przesłodzony obrazek psuje nieco relacja obsługi jednego ze schronisk, która widziała je w towarzystwie narkomanów z Warszawy, Krakowa czy Śląska, co mogłoby sugerować, że dziewczyny puściły się „na giganta”, lub po prostu dołączyły do którejś z sekt, które po 1989 roku powstawały w naszym kraju, jak grzyby po deszczu. Taką opinię wygłosił m.in. mjr SG Marian Tota z GPK Łysa Polana.

Nie zgadzałem się z tym, bo jest jeszcze jedna – równie paskudna możliwość – Ernestyna Wieruszewska i Ania Semczuk zostały porwane przez członków albańskiej czy serbskiej mafii zajmującej się dostarczaniem Polek, Słowaczek, Czeszek, Ukrainek czy Rosjanek do włoskich, austriackich czy niemieckich burdeli. W ramach prowadzonego przeze mnie rozpoznania realizowanego poprzez tzw. „biały wywiad” na terenie Słowacji, udało mi się uzyskać informacje o rozbiciu przez tamtejszą policję serbsko – albańskiego gangu zajmującego się handlem kobietami. Niestety, mój raport w tej sprawie poszedł do kosza – bo wedle oficjalnego poglądu moich szefów – mafii w Polsce nie było i nie ma!!! - a był to błąd, bo należało sprawdzić także i ten trop, bowiem na Podtatrzu działał wtedy gang niejakiego Redżepa H. – Albańczyka z Cyrhli Toporowej, którego aresztowała norweska policja w 1995 roku za przemyt do tego kraju heroiny i amfetaminy. W Polsce jego sprawa wlokła się przez kilka lat, bo był on chroniony przez skorumpowana policję i urzędników wymiaru sprawiedliwości...

Po 1990 roku i rozpadzie ZSRR, w sukurs Albańczykom i Serbom (którzy mimo narodowej krwawej waśni doskonale ze sobą współpracują, kiedy chodzi o szmal) przyszli Azerowie, Czeczeni, Ingusze i inne ludy kaukaskie oraz włoska Cosa Nostra, zatem istnieje bardzo realna możliwość, że dziewczyny po prostu porwano i wywieziono z kraju przez „zieloną granicę” lub w jakimś tirze. Ale póki nie będzie na to stuprocentowych dowodów, póty sprawa ta będzie wisieć w dossier PROJEKTU TATRY, jako nierozwiązana zagadka...[10]

 

KONIEC

 

Zdjęcie – „Gazeta Krakowska“

Opracował - ©R.K.F. Sas-Leśniakiewicz

 



[1] Serafin, Dawid: Śmierć Uli Olszowskiej w Tatrach nie była przypadkiem? Tajemnica Doliny Pięciu Stawów. https://wiadomosci.onet.pl (17.6.2021).

[2] Co stało się z Ulą? Archiwum X bada głośną sprawę śmierci młodej kobiety w Tatrach. https://www.ofeminin.pl (9.9.2021).

[3] „Soplicy, Horeszkowie odmówili dziewkę! Że mnie, Jackowi, czarną podano polewkę!“ Pisze np. Adam Mickiewicz w „Panu Tadeuszu“.

 

[4] Serafin, Dawid: Śmierć Uli Olszowskiej w Tatrach nie była przypadkiem? Tajemnica Doliny Pięciu Stawów. https://wiadomosci.onet.pl (17.6.2021).

[5] Uwaga tłum.

[6] Ibidem.

[7] Co stało się z Ulą? Archiwum X bada głośną sprawę śmierci młodej kobiety w Tatrach. https://www.ofeminin.pl (9.9.2021).

[8] Barnowski, Kamil – Dyk, Daniel: Morderstwo w Dolinie Chochołowskiej https://www.rmf24.pl (28.9. 2020).

[9] Ibidem.

[10] Uwaga tłum. Fragment książki „Projekt Tatry”, Kraków 2002.