Powered By Blogger

sobota, 24 września 2022

Dziennik łowcy upiorów (1)

 

Dr. Milosz Jesensky'

 

- referat na Międzynarodową Konferencję PHOENIX w Zázrivej, Słowacja w dniu 17.IX.2022 r.

 

Dr Miloš Jesenský

 

Krótko przed północą, dwóch mężczyzn i pies siedzą na wzgórzu pod dziwnie ukształtowanym klifem Baraniej Hlavy. Samotni pielgrzymi zaglądają w płonące kłody, z których czasem w gwiaździste niebo wystrzeliwują deszcze iskier. Oprócz zasłony ciemności drzewa mieszanego lasu na zboczach poniżej spowite są pasmami mgły, do których dodaje się dym z ognia. Jeden z mężczyzn, stary baca ze Zwoleńskiej Slatiny w haftowanym kitlu przytrzymywanym szerokim, wybrzuszonym pasem, z przewieszoną przez ramiona kożuchem, w zamyśleniu wbija koniec kija do paleniska, młodszy mężczyzna z zakrytą twarzą w rozczochranych włosach, z przedwcześnie siwiejącą brodą i cwikierem na nosie pociąga dym z fajki. Obok siwowłosego pasterza leży krzepki owczarek, z zafascynowaniem wpatrujący się w rozżarzone węgle. Obok mężczyzny w okularach, ubranego w znoszone, ale wciąż przyzwoite spodnie i w tym środowisku, zaskakująco modną kamizelkę i jasną koszulę z podwiniętymi rękawami, spoczywa skórzana wypchana teczka z drewnianą rączką. Choć przypomina bagaż podręczny domowego lekarza, jest znacznie bardziej obszerny, więc możemy go sobie wyobrazić jako narzędzie artysty w podróży. Albo narzędzia łowcy wampirów, które znacznie bardziej pasują do tej sceny - młotek, kilka drewnianych kołków różnej wielkości, pistolet ze srebrnymi kulami, krucyfiksy i różańce, butelki z solą lub kroplami wody święconej, czy gruby notatnik zabezpieczony deskami, czyli dokładnie to, co trzyma na kolanach mężczyzna w okularach.

Ciszę nocy przerywa pisk jakiegoś zagubionego dziecka ciemności, kończący się pozornie złośliwym chichotem. Gdzieś w oddali złowrogo pohukuje sowa. Pies podnosi głowę, nadstawia uszu i uważnie zagląda pod korony drzew. Baca znów grzebie w ognisku, w niebo lecą iskry, odbicia płomieni zaskoczone tańczą na szkle okularów przed twarzą jego towarzysza.

„To strzyga“, stary pasterz spluwa w ogień, trzymając w jednej ręce fajkę, w drugiej szukając drewnianego pierścienia wiszącego na nasmarowanym sznurku pod szatą. Josef Váchal, bo to naprawdę był on, z westchnieniem otwiera gruby zeszyt i w migotliwym świetle odczytuje zdanie napisane staromodną, ​​ozdobną czcionką z zakrytej strony.

Strzyga to duch stworzony przez rozczłonkowanie ciała przez diabły i uprowadzenej duszy wiedźmy, która za życia skrzywdziła ludzkość i nie została ukarana przez ludzkie prawo.

 

Śladami umarłych

  

Artysta, bibliofil i osobliwy badacz okultyzmu Josef Váchal (1884-1969), bratanek legendarnego Mikoláša Aleša, bardzo interesuje się ideami demonologicznymi, za którymi podróżują nie tylko w tamtych czasach, ale także w naszych czasach, etnografowie i pasjonaci okultyści do odległych zakątków Słowacji. Według przesądów żyjących do dziś w miejscowym folklorze, dusze zmarłych mogą, pod pewnymi warunkami, powrócić na ten świat w postaci szerokiej gamy duchów, zjaw czy wampirów. Dzieje się to zwykle w miejscach ich ziemskiego pobytu i działań pobudzających ludzką wyobraźnię lub w miejscach ich rzeczywistego lub domniemanego miejsca spoczynku. Te idee podsycały mistyczny umysł artysty, zwłaszcza gdy pisał już w swojej pracy „Prírodopis strašidiel“ – „O naturze duchów” z 1924 roku:

Zmarły człowiek, mgliste widmo, wyłaniające się z martwych ciał, ludzkich i zwierzęcych, drugiego lub trzeciego dnia (czasem nawet później) po śmierci; utrzymywał się przez jakiś czas nad martwym ciałem (a później w miejscach, które lubił za życia), a często materializował się i uwidaczniał dzięki płynnej mocy ciała żywych osób. W ostatnich czasach stało się bardzo modne, że martwi ludzie lub duchy, jak nazywają ich spirytyści, gromadzą się lub organizują seans, gdzie bywają te cienie umarłych, które nie mają dusz, ale mają pamięć i instynkty, spędzają czas z ludźmi pukając, mówiąc ustami, a często materializując się, wykonują. Jednak z biegiem lat traci on pamięć i samoświadomość, coraz głupiej wchodzi w cień, a potem odchodzi na zawsze.   

 








Na Słowacji Váchal chciał bardziej szczegółowo przestudiować metody, które były stosowane od dawna, aby zapobiec powrotowi zmarłych do żywych, a dziś prawie nie dostrzegamy ich psychologicznej treści. Płonący ogień lub świece miały kiedyś usuwać wędrujące lub krwiożercze dusze. Czarna zasłona, która jest nadal noszona przez kobiety na pogrzebach, pierwotnie służyła jako przebranie, aby zmylić zmarłych. Podobnie ciekawą funkcję pełni krzyż umieszczony na grobach. Zanim stał się symbolem chrześcijaństwa, wyznaczał rozdroże. Rozdroża były w przeszłości miejscem pochówku tych, którzy dobrowolnie zakończyli swoje odejście z tego świata. Jeśli powstaną z martwych, nie znajdą właściwej drogi do żywych. Zanim odzyskają zmysły, nadejdzie świt i pierwsze promienie słońca wygnają ich z powrotem do królestwa zmierzchu. Zjawy typu wampirycznego, o których wspomina Váchal, uważano za szczególnie niebezpieczne:

Wampir vel vampyr, Scarificator rugitus, Phylostema mystica to potwór różnej wielkości. Jest krwawego i czerwonego koloru, kształtem przypomina nietoperza; ma długie nogi, którymi może wygodnie stąpać, łeb psa lub wołu z dużym pyskiem, w którym trzyma spiczaste żuchwy, oraz język, szorstki jak zgrzyt, którym rozdziera skórę ludziom lekko śpiącym. Żywi się ludzką krwią i dlatego atakuje ludzi śpiących, ale czasami ośmiela się atakować także tych, którzy nie śpią, zwłaszcza gdy nie mają nic świętego na szyi lub są w szczególnie grzesznym stanie. Wampiry pochodzą z grzesznych dusz, są doskonałe w żądzy krwi za życia, a w swojej krwiożerczości nie mają rywali poza wilkołakami.

 

Z drugiej strony wyobrażenie, że wampir, znany pod ludowymi imionami sotana, nezdrevenetý, nelapši lub nepstoj, zostało ustanowione przez wieki, i jest zwłokami osoby, która po pozornej śmierci i pogrzebie ożywia w pewnych okolicznościach własne ciało, wychodzi z grobu i wraca do żywych, by ssać ich krew.

Po przeczytaniu wielu średniowiecznych materiałów o wampiryzmie i właściwym przestudiowaniu całej tej tajemniczej kwestii życia pozagrobowego, która jest starsza niż jakakolwiek doktryna spirytyzmu, nie mogę mieć wątpliwości co do niezwykle interesującego problemu jednostek, silniejszych od innych wokół nich i kim utrzymują swoją egzystencję nawet poza grobem - przekonuje Josef Váchal, który jest zdecydowanie autorytetem w sprawach wampiryzmu - Prawie w małym palcu miałem całą fizjologię grobów tych stworzeń, przypisywaną szatanowi. Szczególnie interesujące było zbadanie uzębienia, zdolnego do gryzienia skóry na gardle nawet u tych, którzy ją mają, przysłowiowego hipopotama. Zdecydowanie trudniej jest wysysać krew z ludzi niż z grobowych wilkołaków. Charakterystyczne dla wampiryzmu jest to, że nikt poza wilkołakami nie jest w stanie odróżnić, która osoba uległa wampirycznemu rzemiosłu i wykonuje ssanie krwi.

 

Ludowe przesądy o wampirach odpowiadają w większości przypadków wierze w istnienie kilku dusz lub serc w jednym ciele, które nie umierają od razu, ale mogą podtrzymać dalsze istnienie ciała nawet po pozornej śmierci. Wampirem może zostać osoba o magicznych zdolnościach, które już za życia sygnalizowały niezwykłe cechy anatomiczne lub zachowanie. Wampir mógł również powstać z samobójstwa, wilkołaka, dziecka urodzonego z zębami lub dziecka wilkołaka i wiedźmy. Podobnie, nieprzestrzeganie zwyczajów podczas ceremonii pogrzebowych może skutkować wampiryzmem. Zmarły, po którym nadepnął człowiek lub zwierzę, również stał się nim, przenosząc w ten sposób iskrę życia na zwłoki. Zgodnie z ówczesnymi wyobrażeniami wampir wyszedł z grobu o północy podczas pełni księżyca i zaatakował nawet swoich bliskich krewnych.

Wykluczenie i krwawość wampiryzmu, jego nietolerancja wobec już znanych prawd – niestety, zawsze w przemocy i przesądach z najgorszym zwrotem – jego niechęć do poddania się w ręce fikcyjnej Opatrzności i zaakceptowania pojednawczej moralności innych, a także odwagę, by zaprowadzić dla siebie sprawiedliwość na tej ziemi, sprawić, by religia (jeśli chcesz tak nazwać wampiryczne credo) stała się niezbędna. Jest to doktryna buntu przeciwko wciąż milczącemu Kosmosowi i moralność, która jest moralnością przeciwko ludzkiemu lękowi przed nieznanym. Nie ma w tym nic ezoterycznego i mistycznego, jeśli istnienie istot życia pozagrobowego zostało już wystarczająco udowodnione przez doktrynę spirytystyczną – pisze Váchal.

 

Aby zapobiec niepożądanemu wskrzeszeniu zmarłych, ci, którzy przeżyli, przebijali jego serce żelaznym lub osikowym kołem, wypełniali jamę ustną czosnkiem, wkładali do niej monetę lub wbijali gwoździami. Zwłoki podejrzane o wampiryzm były posypywane solą, makiem, zbożem lub nasionami pietruszki, aby nie mogły wrócić, dopóki nie zbierze wszystkich ziaren. Z tego samego powodu w piętę zmarłego wbijano igły, ciernie osiki i głogu, chowano go twarzą w dół, przybijano do trumny lub też umieszczano w trumnie magiczne rośliny lub przedmioty ochronne. Przed złożeniem do grobu owinęli trumnę masywnymi łańcuchami i biczami z cierni lub jeżyn. Jeśli środki te wydawały się niewystarczające, wampiry dodatkowo ekshumowano, przebijano im głowy żelaznymi gwoździami lub całkowicie oddzielano od ciała i jako ultima ratio palono ich ciała.

 

Ludzie często nawet nie wiedzą, że zostali zaatakowani przez wampiry podczas snu – Josef Váchal przypomina nam o obojętności i niedowierzaniu czasów współczesnych wobec wybryków wampirów. Mała rana na gardle lub za uchem, gdzie wampir wysysał krew, przypomina raczej ukąszenie przez pchłę lub pluskwę, a to tylko z powodu nadmiernej mądrości dzisiejszej nauki, która przestała wierzyć w istnienie duchy wampirów. Nawet jeśli umiera osoba osłabiona nadmierną utratą krwi, którą na co dzień usidlają wampiry, nauka nie znajduje śladów wampirów i nie jest w stanie ustalić prawdziwej przyczyny śmierci. Oczywiście pewnego dnia taka osoba, do tego stopnia osłabiona, budzi się i widzi na własne oczy wampira stojącego przed nim, pijącego dużo krwi: ale co jest dla niego ważne, nawet jeśli powie lekarzowi a ludzie pięknie, nikt mu nie uwierzy, magiczne środki, aby wampir nie wrócił, nie użyje go, a więc nieszczęsna osoba, której krew została przelana do wampira, musi uciekać od tego potwora żałośnie, a to tylko z powodu nadmiernej sepsy naszych uczonych, którzy zesłali wampiry do królestwa bajek.

 

Nic dziwnego, że autor tych wersów, polemizując ze sceptycyzmem materialistycznych naukowców, postanowił to zweryfikować tam, gdzie literatura ludowa nawet w czasach współczesnych świadczyła o ludziach zbyt martwych, aby uznać ich za żywych, ale z wystarczającą ilością tlących się iskier życia pozagrobowego, by byli w stanie nam zaszkodzić - na Słowacji.

 

Przesłanie od tajemniczego benedyktyna

 

Josef Váchal kilkakrotnie odwiedzał Słowację w pierwszej połowie lat trzydziestych ubiegłego wieku: pierwszy długi pobyt wyjechał wraz ze swoją życiową partnerką, artystką Anną Mackovą (1887-1969) w czerwcu 1930 roku, kiedy przebywali na Donovalach, oraz ostatecznie pokonał znaczną część Słowacji pieszo od Kremnicy do Trenczańskiej Tepli. Drugi pobyt Váchal odbył w drugiej połowie marca 1933 roku w Tatrach Wysokich, trzeci w sierpniu tego samego roku wraz z A. Mackovą na Orawie i Liptowie. W swoim starannie prowadzonym dzienniku opisał także Rużomberok, Rewucę, Bańską Bystrzycę, Kráľovą studnię, Vtáčnik i Kremnicę. W lipcu i pierwszej połowie sierpnia 1934 wyruszył w ostatnią wielką podróż po Słowacji (Kieżmark, Lewocza, Bardejów), z której ponownie przywiózł bogate dzienniki i zapiski obrazkowe.

 

W tej chwili nie interesuje nas jednak tak bardzo chronologia wypraw Váchala do podtatrzańskiego kraju, jak jego motywacja do odbycia tej wyprawy w ogóle. I tu się dowiadujemy – oczywiście! – że podjął tę decyzję wkrótce po tym, jak tajemnicza, jeśli nie przeklęta, księga weszła w jego posiadanie. W tym wypadku rolę brzemiennego w skutki dzieła odegrało nieznane wcześniej, a dziś niewątpliwie zaginione czeskie wydanie książki francuskiego benedyktyna o. Antoine Auguste Calmeta OSB (1672-1757). Oprócz obszernego dzieła teologicznego interpretującego teksty biblijne znalazł czas na napisanie niezwykłego dzieła „Rozprawa naukowa o objawieniach aniołów, demonów i duchów, a także duchów i wampirów na Węgrzech, w Czechach, na Morawach i Śląsku”, który został opublikowany w Paryżu w 1746 roku. Váchal miał już swój niemiecki przekład opublikowany w Augsburgu w 1749 roku w swojej bibliotece, ale tajemnicze czeskie wydanie było diametralnie innym przypadkiem godnym paranormalnego detektywa.

 

To Calmet, słynny egzegeta francusko-benedyktyński, przetłumaczony na język czeski przez jedną osobę, która na pewno popadnie w wilkołaka. Dostałem ją od dr. Štěpána, mikroskopisty z Litomyšla – wyjaśnił Váchalowi poprzedni właściciel tajemniczego tomu, radny stanowy Kromfundel, o czyjej fałszywej tożsamości podał w swoim rękopisie: Radca Kromfundel uwieczniony w księdze to prawdziwa osoba który wciąż żyje i wywiera wyjątkowo duży wpływ na wielu ludzi; zmieniły się tylko jego imię i zawód.

 

Nazwisko Kromfundel to pseudonim Karela Weinfurtera (1864-1942), którego Váchal scharakteryzował w 1912 roku słowami: Tłumacz, mahatma, osoba mistyczna i wszechstronna. Tę identyfikację wyraźnie potwierdza Petr Hruška, wielki znawca twórczości artysty, kiedy pisze: Wiele życiowych zainteresowań i losów rady Kromfadula, jak opisuje je Váchal we wstępie do książki o Słowacji, a jego opis – wysoka postać, łysa głowa i okulary z grubymi szkłami – wskazuje na Karela Weinfurtera. W liście do Josefa Hodki z 1961 roku Váchal pisze dosłownie: Jest człowiekiem imponującym wyglądem i duchem, podobnie jak zmarły Kromfundl, jak moja matka nazywała K. Weinfurtera. Váchal poznał Weinfurtera w 1903 roku i już na znany okultysta stał się wówczas dla niego nauczycielem i przywódcą w sprawach duchowych. Przedstawił go także wielu innym osobistościom środowiska okultyzmu i spirytyzmu. Spotkali się w kawiarni o charakterystycznej nazwie „U mrtvoly” (Pod Trupem), później także w „Devín”. Po 1918 r. ich drogi rozeszły się i – jeśli przewidujemy inne wydarzenia – w dzienniku Váchala jest tylko lakoniczny wpis dotyczący śmierci Karla Weinfurtera 14 marca 1942 r.: Z gazety dowiaduję się, że zmarł 74-letni Karel Weinfurter 14-go o 15:00 mój długoletni przyjaciel i częściowo duchowy były Przewodnik. Ponadto Váchal napisał również list kondolencyjny, którego nigdy nie wysłał.

 

I tak teraz, gdy już wyjaśniliśmy tożsamość poprzednich właścicieli, skupmy się na zawartości tajemniczej księgi, cytując Josefa Váchala: Pełen wzmożonego zainteresowania otworzyłem książkę i zaskoczyła mnie piękna strona tytułowa, a właściwie listy, ponieważ tytuł został wydrukowany na dwóch stronach. Natychmiast pospieszyłem po niemieckie tłumaczenie, żeby móc porównać obie książki. Formaty były dokładnie takie same, strony tytułowe dość podobne, poza niewielkimi różnicami w czcionce i układzie wierszy. Liczba stron w przekładzie czeskim przekroczyła o dziesięć stron w tomie pierwszym i o dwadzieścia pięć stron w tomie drugim. Oprócz indeksu księga zawierała 472 strony w tomie pierwszym i 265 w tomie drugim; obie części oprawiono w jeden tom w ładny kozi pergamin. Porównując dalej tekst czeski i niemiecki, zdałem sobie sprawę, że treść jest inna w każdej książce. Książka z tekstem czeskim, przetłumaczona przez nieznaną osobę, zawierała wprawdzie szereg opowiadań z wydania niemieckiego, ale różniła się od tego duchem. Gdybym nie widział daty jej wydania, założyłbym, że ta książka została napisana przez kompletnego umysłowego anarchistę i bolszewika w sprawach religijnych. Tłumacz nie tylko nie podążał za oryginałem książki, ale arbitralnie umieszczał swoje bezbożne idee bezpośrednio w tekście najwyraźniej podyktowanym przez Calmeta. Po dłuższym wpatrywaniu się w książkę nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że czytam myśli współczesnego heretyka i ironisty. Wydawało mi się, że ta piekielna księga, podkreślająca żarliwy i szatański opór społeczeństwa chrześcijańskiego przeciwko diabłu i jego stworzeniom, została mi wysłana nie z majątku przyjaciela, czy to maga, ale wyraźną piekielną pocztą bezpośrednio z miejsca potępienia. Straszne bajki o krwiopijnych wampirach i wilkołakach grasujących nocą, zredagowane przez starannego Benedyktynę, aby widoczna była moc Boga i zwycięstwo Jego woli we wszystkich przypadkach odpierania ataków piekła, w czeskim tłumaczeniu brakowało tego białego uświęcenia to czyni księgę potężną bronią w rękach wierzących przeciwko demonom i nękającym go cieniom. W książce było tak, jakbym czytał hymny i pochwały o istnieniu wampirów i krwiopijnych istot; zdecydowanie ta książka nigdy nie mogła zostać napisana przez Calmeta, a także tłumacz lub pisarz wydania czeskiego nie był dobrym człowiekiem.

 

Ten przekład książki przez francuskiego benedyktyna do dziś pozostaje wielką tajemnicą, podczas gdy sam Josef Váchal zrezygnował z jej odczytania wiele dekad temu: Pytanie, czy książka Calmeta została przetłumaczona na język czeski i wydana w Moštěnicy w roku 1784 jako prawdziwie oryginalne tłumaczenie oryginału pozostaje nierozwiązane - czytamy w rękopisie jego „Podróży po Słowacji”. Jeśli niemieckie tłumaczenie mówiło o incydentach z wilkołakami utopionymi gdzieś w okolicach Ołomuńca lub na Sawie, Czesi wprost wskazywali pewne miejsca na Słowacji, położone na południe od Tatr Wysokich. Jeśli chodzi o ludzi, a zwłaszcza bibliofilów, to bałem się nawet pokazać im tę książkę, wiedzą to z taniego regionu, głównie z kolekcji, wygłodniały zdobycz tak rzadkiej biblioteki.

 

Skonsultowałem to stwierdzenie z kilkoma ekspertami w dziedzinie kultury książki, ale żaden z nich nie mógł mi nic powiedzieć o istnieniu drukarni lub wydawnictwa w Moštenicach, dziś małej wiosce liczącej mniej niż trzysta mieszkańców w powiecie bańskobystrzyckim. Historycy literatury nie tylko kręcili głowami nad miejscem wydania i dystrybucji czeskiego przekładu książki Calmeta, ale nawet badanie starych leksykonów bibliograficznych nie doprowadziło do niczego, więc w końcu i my będziemy musieli zgodzić się z ubogimi wnioskami Josefa Váchala:

Chciałbym przy tej okazji zaznaczyć, że nigdzie w literaturze i podręcznikach do literatury nie udało mi się znaleźć nawet najmniejszej wzmianki o tym, że czeskie tłumaczenie A. Calmeta kiedykolwiek zostanie opublikowane w naszym kraju lub za granicą. Także dziwne oznaczenie (podobno też fałszywe), drukarze na Słowacji w miejscach, gdzie nigdy nie było drukarni ani żadnego wydawnictwa książkowego. Na próżno też szukaliśmy księdza L.L.O.B., jako tłumacza książki drukowanej na Słowacji i przetłumaczonej wówczas na stosunkowo czysty czeski; nawet w zakonie benedyktynów, jak się domyślałem po skróconym znaku zakonu, nie było wówczas tłumacza. Doszedłem do wniosku, że posiadam kopię niezwykle rzadkiej książki, najwyraźniej skonfiskowanej zaraz po jej wydrukowaniu i zniszczeniu, z wyjątkiem druku, ocalonej dziwnymi środkami i w końcu w moich rękach. Nie miałam innego wyjścia, jak samemu cieszyć się tą dziwną i rzadką książką. Cudownie mijały dni i tygodnie w studiowaniu tego wciągającego podręcznika, który mówi, jak nie tylko chronić ludzi przed potencjalnie strasznymi potworami z grobu, ale także jak każdy człowiek może stać się wilkołakiem bez specjalnych przygotowań i wiedzy.

 

Cokolwiek to było, nieznany czeski tłumacz książki Calmeta przywołał jej obecnego właściciela na Słowację nieodpartym głosem starożytnych Syren. Powiedz mi, jak żyjesz, a książka podobna do twojego życia przyjdzie ci znikąd – zdradził wówczas Váchalowi Karel Weinfurter, sam zaś dodaje: Z małą różnicą, a mianowicie, że nie tylko jak żyłem , ale jakie zainteresowanie wzbudziło mnie niecodzienny temat, zawsze w niedalekiej przyszłości, literatura podobna do tego, co było przeżyte, wymyślone i przeczytane, skądś pochodziła, czy to przez przypadkowy zakup, czy też przez otrzymanie w prezencie. Nie bez zainteresowania więc teraz, kiedy jechałem na Słowację, wydawało mi się, że została mi przekazana z nieba książka, która była dla mnie szczególnie interesująca. Chciałem porównać słowackie góry i lasy z naszymi. Kusiły mnie też opowieści o Hronie i Wagu; jako lokalny patriota z raju szumawskiego chciałem zbadać przepływ innych wód, tak sławnych jak nasza Otava i Wełtawa. Mój romantyzm przyciągały ruiny zamków, otoczone legendami, a swój gust literacki chciałem zaspokoić patrząc na miejsca dawnej chwały bandytyzmu i Turków, o których tyle razy czytałem. Pomijając Tatry Wysokie, zwróciliśmy uwagę na Tatry Niskie, Fatrę i słowacką Rudohoří; zajęło mi dużo pracy, zanim znalazłem korzystny punkt wyjścia ze wszystkich stron bez zbytniej straty czasu i pieniędzy.

W końcu jednak wszystko poszło zgodnie z planem.

 

CDN.