Powered By Blogger

niedziela, 25 września 2022

Dziennik łowcy upiorów (2)

 


Wędrówka śladem przeklętej księgi

 

Tuż przed wyjazdem zanurzyłem się w wciągającym opisie w tej książce wyjazdu pana Calmeta na Węgry, prawdopodobnie na Słowację – czytamy w pamiętniku Váchala. - Opowiada o swoim wyjeździe z Wiednia, kontynuuje rejs wzdłuż Dunaju w towarzystwie dwóch swoich przyjaciół, co do których mocno podejrzewał, że byli również uwikłani w wilkołactwo. Po wylądowaniu dzisiaj w porcie w Bratysławie, chciał wcześniej załadować bagaż na kolejną podróż, gdy zauważył, jak jakiś facet podskoczył i namiętnie zaczął całować jednego z przyjaciół Calmeta w usta i szyję. Zaraz po pocałunku zachwiał się, ale natychmiast wyzdrowiał i nic więcej nie wie o całującym go mężczyźnie. Ale niebieskawa ranka na szyi ujawniła Calmetowi całe wydarzenie: facet, który zniknął wkrótce po pocałunku, był wilkołakiem, dzielnym współwampirem w biały dzień (bo ugryziony też był wilkołakiem), smaczniejszym. Nie miałem już czasu na dokończenie poruszającej relacji Calmeta o podekscytowanym i burzliwym załadunku bagażu na statek w Prešpurku; z westchnieniem zamknąłem ekscytującą książkę i położyłem ją na plecaku, czekając na kolejną część mojej lektury. Stacja kolejowa Wilsona, 17 czerwca po ósmej wieczorem wcale nie przypominała tego letniego wieczoru, kiedy Calmet wszedł na pokład statku Św. Elemira, i po raz pierwszy popłynąć na Węgry, aby dowiedzieć się, jaki jest tam zakres wampiryzmu.

 

Wieczorem 17 czerwca 1930 r. Josef Váchal i Anna Macková w towarzystwie swojego wiernego psa Tarzana weszli do wagonu nocnego pociągu pospiesznego na praskim dworcu Wilsona, wyposażeni w urządzenie fotograficzne i duży bagaż, w którym, choć w nadmiarze wyobraźni możemy sobie również wyobrazić ekwipunek łowcy wampirów, ale bardziej realistyczne będzie założenie, że oprócz odzieży i niezbędnego ekwipunku podróżnego składał się on przede wszystkim z materiałów i narzędzi malarskich.

 

Podczas gdy czytelnicy znanej powieści irlandzkiego pisarza Brama Stokera „Dracula” łapali oddech czytając opis podróży Jonathana Harkera przez dzikie karpackie krajobrazy do rezydencji wampirzego zamku, nasi podróżnicy przemierzali malownicze czeskie i morawskie krajobrazy, tak, że krwistoczerwony świt uchwycił ich na granicy Śląska, co Váchal zanotował w swoim pamiętniku:

Czerwień poranka, wróg długich agonii ginących pod dotknięciem wampirzych szponów i znowu smutny zmierzch dla wszystkich diabelskich stworzeń wracających do swoich zgniłych kryjówek do spania, znalezł nas na Śląsku, w pobliżu tych czarnych legowisk, które niczym gigantyczny wampir wysysa zdrowie, siłę i ducha ze wszystkich niewolniczych podziemnych górników. W tych miejscach mieszka pewien wielbiciel mojej pracy, lekarz, żądny wszystkiego, co pachnie czernią lub faustowskimi problemami. Podejrzewam, że jest jednym ze starożytnych wampirów i jednym ze współczesnych Calmetowi... Te same miny i czarne z szarymi. Powietrze w atmosferze straszne jak spocone łóżka dla krwiopijnych wampirów poległych!

 

W wyobraźni autora tych wersów odnajdujemy nie tyle strach, ile chęć poszukiwania mrocznych tajemnic słowackich gór i głębokich wąwozów czy dolin, w których pasterze i chłopi przesądnie opowiadają o strzygach, wampirach i morza zamieszkujące zapomniane przez Boga zakątki kraju pod Tatrami.

 

Za granicami Słowacji, gdzieś w dolinie Kysúca, przez którą teraz przejeżdżamy, rodzi się już istne eldorado dla wampirów, bliżej Karpat, skondensowana atmosfera demonicznego wpływu diabelskich bytów – pisał nasz badacz, gdy pociąg wynurzył się w chmurach na końcu przełęczy Jablunkovskéj z sapaniem i świstem pary lokomotywy parowej u otworu ciemnego tunelu już po stronie słowackiej. Nie będę wymieniać bogatej literatury dotyczącej wampiryzmu, wampirów i wilkołaków; od dawnego Lavater po współczesnego Brama Stokera, sceny najciekawszej i uderzającej interakcji sił diabolicznych i demonicznych z człowiekiem, obdarzonym przez przeciwnika Boga nieśmiertelnością, trwającą aż do końca Ziemi, w największej liczbie przypadków tereny wokół Tatr i Karpat; tam zawsze umieszczała wizerunki autorów demonologii eksplorujących miejsce pracy ogromnej liczby stworzeń wysysających ludzką krew, od wampirów po wilkołaki. Nie dziwcie się więc, że w towarzystwie do końca arcyojca autorów rozumiejących wampiryzm Calmeta, często miałem trudności z odnalezieniem nietkniętych Synów Bożych we wszystkich ludziach, z którymi miałem kontakt na Słowacji; ta kraina, której granice właśnie przekroczyłem, wydawała mi się bezpośrednio zaatakowana przez diabła. Już przez dziki romans gór, rzek i lasów, rysy twarzy ludzkich typów, które niosą coś z Orientu i nie ukrywają piętna Zła.

 

Obaj podróżni z okna trzęsącego się wagonu, obok którego z lokomotywy przelatywały obłoki dymu i pary, obserwowali miasto Czadca, panoramę doliny rzeki Kysuce i za gwarną Żyliną dziko płynący Wag, dziko płynący przez Považską dziurę między Fatrą a Fatričką; w spienionych wodach widziałem wsysanie i ponowne wsysanie całej masy ofiar. Słyszałem, że zbliżamy się do miejsca urodzenia Janosika, Varína. Chciałbym wiedzieć, jak ten bohater Bottova i Mahenova myślał o wampirach i czy kiedykolwiek zetknął się z wilkołakami. Podobno wypalił trzy funty tytoniu, zawieszonego na haku za żebro; co za pastwisko dla wampirów, krążących nocą wokół tej doskonale zdrowej i silnej osoby, ze śliną spływającą w ustach nad powoli wysychającą krwią rzeki! Nasz pociąg jechał szybko do przodu, ale nie dogania szybko pędzących fal Wagu, przebijających się przez głazy. Po prawej stronie naszego podjazdu na stromej skale w gruzach pojawił się zamek Strečenský, który nadal słabo się trzyma wraz z resztą dość dobrze zachowanych gotyckich okien kaplicy zamkowej. Nie miałem wątpliwości, że po ciężkiej nocy pracy jest tu dobre schronienie dla wilkołaków.

 

Niedaleko ruin zamku Strečno na stromej skale nad prawym brzegiem Wagu stoją ruiny Starego Zamku, znanego również jako Starigrad lub Varín. Jego historia sięga dalej w przeszłość niż dzieje młodszego Streczna, gdyż pierwsza pisemna wzmianka o jego istnieniu pochodzi z 1241 roku. Josef Váchal, zainspirowany książką starożytnego benedyktyna, wpisuje inne mroczne epizody w niespokojne losy dumnej twierdzy: Niedaleko Streczna, pozostałości ruin Starego Zamku, również odnotowane w księdze Calmeta, wspominając, że były to jedne z tych, w których ukrywali się dezerterzy z oddziałów walczących z Turkami i w których nie mogli przetrwać, ponieważ o upiornych zjawach i duchach, które Calmet przypisuje wilkołakom. Mówi o tym dosłownie: „Dlaczego żaden z tych maruderów, rozpieszczonych i skorumpowanych żołnierzy, intryg i rabusiów, ćwiczonych w morderczym i krwawym rzemiośle w tych opuszczonych murach zamków i pałaców, nie może długo wytrzymać?“

 

W dalszym opisie podróży pociągiem w pamiętniku Váchala znajdujemy drobne wzmianki o Turanach i Ľubochni do momentu, gdy podróżująca para z psem wysiadła z pociągu ekspresowego, wsiadła na połączenie do Korytnicy i ruszyła pieszo na Donovaly. Na miejsce pobytu długoterminowego wybrali Bully, malowniczą osadę alpejską z typową architekturą przeszklonych werand na północnym skraju Starohorskich Wierchów, które są częścią dzisiejszych Donovałów. Szeroka przełęcz górska na styku Starohorskich Wierchów i Wielkiej Fatry od dawna ułatwiała nie tylko przeprawę przez tutejsze masywy, ale także umożliwiała osadnikom poszukiwanie metali szlachetnych, wydobywanie bogactw drzewnych czy poświęcanie się wypasowi bydła. Ludzie żyli tu stabilnie od średniowiecza. Wysoko w górze - gdzie było już dość blisko nieba - i to prawdopodobnie przyciągnęło tutaj również mistycznie zorientowanego Josefa Váchala, który pozornie bez końca przeglądał dziwną książkę Antoine‘a Calmeta, ze stron której wydawało się, że nawet nie chciał do przeczytania: Wydawało mi się, że książki Calmeta prawie nie ma ponownego przeczytania, ponieważ wiele ciekawych rzeczy o wilkołakach i wampirach, wydarzenia ze Słowacji i filozoficzne refleksje na temat wampiryzmu były dla mnie bardzo interesujące i mimo całego zainteresowania, oni nigdy nie zostały umniejszone przez pilne czytanie.          

 

W pułapce pasterskiej magii

 

Regionalne dane topograficzne Váchal mienią się na swój własny sposób, na podstawie doświadczeń zdobytych podczas wycieczek pieszych dla romantyzmu pogórza Starohorá i Fatr:

Pasmo górskie Zvolenia kończy się rodzajem mostu, który zawalił się tuż przed progiem innego pasma górskiego. Droga do Zwolenia znajduje się tylko po tej stronie za Mišutami, dokąd sprowadzili się tu potomkowie Polaków i Węgrów, mieszanka dwóch ras, jak sama nazwa wsi głosi, jest dobra jeszcze dalej od Korytnic; jeśli wyjedziesz z Donoval, przeklniesz rasę krów tysiąc razy, bardziej destrukcyjną, bardziej zanieczyszczającą i trudniejszą w każdy inny sposób. Za Zvoleniem, po drugiej stronie, znajduje się nieczysta buda, w której dwie świnie prawdopodobnie piją z tego samego naczynia z pasterzem; wszystko brudne i co tam. Nie przeszkadzało mi jednak skosztowanie žinčicy z koszyka, który nigdy nie był myty. W dolinie niedaleko Revúcí pojawia się stado koni, które swobodnie pasą się niczym na pustyni. Pasie je mężczyzna z gęstą brodą, ubrany jak jakiś włoski bandyta, w łopoczącym i podartym płaszczu, godny księcia piekieł, jak przedstawia go folklor.

 

Już pierwsze spotkanie z miejscowymi pasterzami dało Josefowi Váchalowi silną zachętę do refleksji nad tradycją przypisywania pasterzom i ich pomocnikom, którzy opiekują się licznymi stadami na podgórzu, nadprzyrodzonych zdolności.

Na Słowacji nie brakowało i być może nadal nie brakuje ludzi, którzy potrafili przywołać, a nawet wysłać w inne regiony lub odległe miejsca, tych władców chmur, deszczu, gradu i burz. Mimo całej swojej chwały, Watykan nie był w stanie osiągnąć tej umiejętności, podobnie jak nauka, która już coś wie. Jeśli z biegiem czasu i dzięki oświeceniu całe odium cudownych lekarzy, prognostów pogody i jakiegoś rodzaju białych magów spadło z pasterzy, umiejętności pasterza i władza nad poszczególnymi sztukami bydła pozostały niesłabnące. Sztuka pasterska, o której nie tylko nic nie jest napisane, ale nic więcej nie wiadomo, jest równie tajemnicza i potężna jak sztuka wiejskich jasnowidzów i strzyg, skrybów z księgami czarów w ręku przyzywających lub odpędzających burze i gradobicia oraz uzdrawiająca wiedza dawnych szintorów, czyli czeskich magów i czarodziei. Jedyna praktyczna magia.

 







Etnografia dowodzi, że Váchal ma całkowitą rację w tym stwierdzeniu. Możemy zacytować na przykład współczesnego Váchalowi, pioniera słowackiej etnografii, Rudolfa Bednárika (1903-1975), który dosłownie napisał: Pasterze mieszkający na wsi od wczesnej wiosny do późnej jesieni bez wątpienia rzadko odwiedzają wieś. Rozumieją elementy przyrody, mają kontakt z istotami nadprzyrodzonymi, znają choroby zwierząt i ludzi. Podobnie pisze etnografka Katarína Laučíková-Dugastová: Baca zajmował ważną pozycję na drabinie społecznej wsi. Był osobą kojarzoną z magicznymi i nadprzyrodzonymi mocami i moglibyśmy go nazwać karpackim szamanem lub uzdrowicielem ludowym.

 

Váchal opisuje daleki od wyjątkowego przypadek, kiedy demoniczne zjawy zaniepokoiły pasterzy mieszkańców Blatnic, którzy paśli stado owiec w Dolinie Gaderskiej, dopóki nie zdecydowali się położyć kres temu nawiedzeniu:

Przygotowali nowy stos, który rozpalili ogniem przywiezionym ze wsi i zapalili od wiecznego ognia na lampie w kaplicy; potem rozproszyli się wokół tego ogniska z chórem, czekając na przybycie nieznanego. Jednak o północy nagle zerwała się potężna wichura i wszystkie czarne wąwozy jaskiń w skałach powyżej same się rozświetliły słabym blaskiem; słychać było jęki i wycie, szczekanie i wycie jak z całego stada piekielnych psów i owiec. Przestraszeni ludzie zaczęli się modlić i w obawie przed zubożeniem chowali się za sobą; powoli myśleli, że nie nadchodzi nic innego, jak ten dzień sądu. Nagle przy ognisku pojawił się facet, uśmiechnął się ze złością do ludzi siedzących przy ognisku, wbił się w ogień nogą wyposażoną w kopyto konia. Gdy tylko płonąca granica została zburzona, a ogień rozprzestrzenił się we wszystkich kierunkach, krew i nieczysta materia zaczęły kapać z piekła stojącego nad granicą do ognia, a diabelskie oblicze nieznanego z każdą chwilą przybierało łagodniejszy wyraz; że kąpiel w konsekrowanym ogniu czyniła cuda. Tam, gdzie spadły krople z tego piekła, ogień zdawał się odradzać, ale sam się kurczył i powoli stawał się bardziej przezroczysty, znikając. W ogniu pozostało tylko ten piekielnik z kopytem, ​​który po raz ostatni, jakby koń wrzucił nogę w rozżarzone węgle, potężnie grabił; i wytoczyła się gorąca kula, świecąc i jarząc się im bardziej, im wolniej ogień ludzi z błota słabł i wygasał. Wycie wiatru i wycie potworów również ustały; jarzące się jaskinie nagle zgasły w swoim niebieskawym świetle, a nad doliną Gaderską znów zapanowała cisza.

 

Inny przypadek godny detektywa okultyzmu zbadał Josef Váchal w pobliżu osady Sliačany, która dziś należy do wsi Donovaly. W odstępie prawie dziewięćdziesięciu lat, odkąd te wersy zostały napisane, z dziennika autora dowiadujemy się o jeszcze starszych niesamowitych wydarzeniach, które miały miejsce w tych miejscach:

Tam, gdzie dziś znajdują się Sliačany, sto lat temu, może nawet nieco później, było gospodarstwo, w którym mieszkał bardzo mądry baca i rolnik w jednej osobie, sprowadzając na pastwiska wyselekcjonowane owce ze Starych Hor. Plotka o wszelkiego rodzaju przeżyciach tego z pewnością niezwykłego człowieka nie dotrwała do dziś. Ten Sliačan bača znał takie zaklęcia, że ​​potrafił za ich pomocą zamrażać niedźwiedzie, powierzone mu stado owiec, grożąc, że zamrozi tak niezawodnie, że mógł w wygodny sposób odkurzyć ich skórę. W skale nad dzisiejszą drogą do Donoval podobno trzymał kilka oswojonych jastrzębi, które polowały dla niego na żywe węże i z których przygotowywał specjalne mikstury przeciw wszelkim chorobom. Szkoda, że ​​w tym czasie nie było lekarza Šimsy; by mógł dotrzeć do sedna takich rzeczy.

 

Dla porządku w tym miejscu zauważmy, że dr Jan Šimsa (1865-1945) był szanowanym neurologiem, dyrektorem sanatorium i autorem kilku profesjonalnych książek w swoim czasie, który oprócz swojej pracy poświęcił się do badań parapsychologicznych. Przewodniczył Towarzystwu Psychicznemu od 1936 roku i taki przypadek bez wątpienia zwróciłby jego szczególną uwagę:

Kiedy baca sliačanský miał umrzeć, posłał po księdza i powiedział, że długo się spowiadał. Miejscowi mówią, że spowiednik dużo napisał dla siebie po rozmowie i spędził całe dwa dni w dworku Hanów, wzywając ludzi z sąsiedztwa na przesłuchania i zadawanie im dziwnych pytań. Potem mówi się, że Lejstra przebył całą drogę do samego zwierzchnika zakonu jezuitów, a dwóch księży rzekomo przybyło tu celowo i robiło bardzo dziwne rzeczy na polach, pastwiskach i lasach z pomocą alpinistów i uzgodnionych ludzi. I tak na przykład skalne koryto, a obok niego stara ścieżka, prowadząca z folwarku na Donovaly, gdzie niegdyś płynął potężny strumień wody, było tak dobrze uświęcone, że w krótkim czasie strumyk całkowicie wyschł. Na drodze z Donoval do Bull, prowadzącej do miejsca, gdzie krzyż misyjny stoi pod skałami przez las i gdzie w tym czasie znajdowała się leśna droga, rozkopano skrzyżowanie i wypalono kadzidło; kazali też zabijać czarne barany we wszystkich pobliskich chatach, a także szukali zapasowego pasa Janosika, który podobno został pożyczony z rąk pasterza ze Sliačan pewnemu Szohajowi w niektórych osadach położonych na wschodzie, dla niego nabrać silniejszej, chłopięcej siły.

 

CDN.